26.
- Co zrobiła? - krzyczę do telefonu. Przed chwila, w trakcie śniadania zadzwonił do mnie lekarz. Nie miał zbyt dobrych wieści. - Tak już jadę. - mówię, spotykając się z pytającymi spojrzenia mi innych domowników.
- Chciała popełnić samobójstwo. - mówię, w pospiecu zbierając ze sobą rzeczy. - muszę tam jechać. - oznajmiam.
- Czekaj, jadę z tobą. - wtrąca Louise.
- To szybko, zbieraj się. Czekam w samochodzie. - mówię do dziewczyny.
- Zjemy i przyjedziemy. - mówi Chloe uspokajając mnie. - Spokojnie wszystko będzie dobrze. -szepczę, kiedy stoimy juz w korytarzu.
- Mam jej dość. - odpowiadam równie cicho, przymykając przy tym oczy.
- Jak my wszyscy. - posyła mi usmiech i zostawia słodkiego buziaka na środku ust.
- Nie wiem jak ty to wytrzymujesz. - rzucam wychodząc z domu, ta posyła mi tylko uśmiech. Kieruję się w stronę mojego samochodu, a chwilę później pojawia się w nim również Lou. Widzę, że jest przejęta całą sytuacją.
- Hej wszystko będzie dobrze. - próbuję jakoś rozweselić atmosferę.
- Wierzysz w to? Bo ja nie. - ja też nie, ale przecież ci tego nie powiem.
- Wszystko będzie dobrze. - powtarzam.
- Sam w to nie wierzysz. - prycha. - może bez niej byłoby prościej. - mówi jakby sama do siebie.
- Przecież to twoja matka. - mówię, a ona spogląda na mnie z pogardą. - Dobrze już nic nie mówię. - odpowiadam.
- No lepiej nie. - zaczyna chichotać. Odpowiadam uśmiechem. Resztę drogi spędzamy w ciszy.
***
- Co ty żeś zrobiła? Dlaczego? Powiedz mi co tym chciałaś osiągnąć? - chodzę po całej sali i krzyczę. Po prostu krzyczę. Nie zwracam uwagi na jej łzy czy smutek na twarzy.
- Nie złość się. - miesza słowa z płaczem.
- Jak mam się do cholery nie złościć? Chciałaś się zabić. Wiesz co to znaczy? Odebrać sobie życie wyobraź sobie. Gdyby ci się udało, wiesz ile osób byś skrzywdziła? Masz małe dzieci idiotko. Przypomniało ci się coś w ogóle? - opieram się o krawędź łóżka i przeszywam ją wzrokiem pełnym złości.
- Nikt do mnie nie przychodzi, nikt do mnie nie dzwoni, nie mam nikogo. - mówi chwiejnym głosem.
- Doprawdy? Myślisz, że nie dzwonię, myślisz, że się nie martwię? Nie robię tego dla siebie? Nie. Robie to dla twoich dzieci. Bo wiesz, widzę, że tęsknią za tobą. Przeżywają to bardziej niż kiedykolwiek inny. - ja nie wiem jak mam dotrzeć do tej kobiety.
- Chciałabym je zobaczyć. Cały czas mi o nich gadasz, a ja ich nawet nie widziałam. - zaczyna krzyczeć. Nic nie mówiąc wychodzę z pokoju na korytarz. Tam zastaję siedząca na krześle Lou. Ruchem ręki przywołuję ją do siebie. Ta od razu zrywa się z krzesła i bez żadnego słowa wchodzi do pomieszczenia.
- Mama? - pyta ze łzami w oczach. Nie widzę tego, ale to słychać po tonie jej głosu.
- Zapewne mówisz do mnie? - odpowiada, a jej głos jest tak bardzo satysfakcjonujący, że zaraz zwymiotuje.
- Tak mówię do ciebie, nikogo innego tu nie widzę. - odwarkuje. I brdzo dobrze. Trzeba ją trzymać na dystans.
- Tak się do matki zwracasz? - i tak to ma teraz wyglądać? Ja tak to ja wychodzę.
- Ej. Cholera jasna Olivia. Nie po to tutaj przyjechała, żebyś do niej warczała. - wtrąca stając obok dziewczyny i obejmując ją ramieniem.
- Szacunek do matki jest najważniejszy. - rzuca, po czym zapłata ręce na piersi i odwraca głowę w stronę okna.
- Na odwrót też powinno tak być. No chyba, że działasz z pokolenia na pokolenie?- mówię. Ta od razu odwraca głowę w moja stronę i patrzy ma mnie pytająco. Ja jednak nie mam zamiaru z nią dłużej rozmawiać. - Idziemy Lou. - mówię do dziewczyny, która bez problemu podąża za mną. A Olivia? Olivia została sama z wielkim znakiem zapytania.
***
- Nigdy więcej nie chcę jej widzieć. Nigdy. - oznajmia miękkim i załamującym się głosem Lou.
- Uspokój się. - szepczę. - ona nie wie co się dzieje. Owszem też zaczyna mnie to wkurzać, ale musimy być silni i wierzyć, że w końcu się to skończy.
- Możesz już skończyć? Nie żartuję. Ona już nie jest moją matką. - mówi, a z jej oczu zaczynają lecieć łzy. Pociąga kolana pod brodę i opiera czoło o szybę. Tak wygląda nasza droga do mojego domu. Tam Louise od razu zamyka się w łazience.
***
- Lots znasz Olivię. Ona zawsze taka była. Nic zbytnio się nie zmieniło. Ja po postu jestem zgubiony w tym wszystkim. Czuję, że zdarzy się coś stasznego. Coś czego nie będę mógł powstrzymać. - mówię do siostry.
- Lou, może po prostu odpuść. Zrobiłeś tyle dla tej rodziny. Wiem, że zawsze byłeś silny, ale może pora zająć się swoją rodziną. A te inne zostawić w spokoju? - podsuwa mi pod nos filiżankę z kawą.
- Ale przecież cała moja rodzina mi pomaga. Są ze mną. Cały czas.
- Ale to widać, że są zmęczeni. Chloe nie jest już radosna. Boi się. Boi się tego, że Liv Cię omota. Co już raz się stało. Może tego nie pokazuje, ale naprawdę ona potrzebuje Cię bardziej niż Olivia. Pomyśl nad tym.
- Ja już nie mam siły. - mój głos się załamuje.
- Wierzę ci. Ale walcz o to, co naprawdę jest dla ciebie ważne. A wiem, że Chloe o dziewczyny są na pierwszym miejscu. - podchodzi do mnie i przytula. Jej dłoń pociera moje plecy.
***
- Skarbie? - szepczę, uchylając drzwi od naszej sypialni.
- Już jesteście. Przepraszam, że nie przyjechaliśmy, ale dostałam wezwanie do szkoły. - mówi delikatnym głosem. Podchodzę do łóżka i siadam obok żony. Jest piękna. Nie znam piękniejsze istoty na tej ziemi. Mam niesamowite szczęście, że wybrała mnie. - Coś się stało? - pyta, kiedy przez dłuższą chwilę przeszywam ją wzrokiem.
- Kocham cię. - mówię, po czym wtula się w jej brzuch. Ta wsadza dłoń w moje włosy i bawi się nimi przez chwilę.
- Też cię kocham. - odpowiada. Podnoszę głowę i spoglądam na nią z zafascynowaniem.
- Przepraszam. Za wszystko. Za stracony czas dla tej kobiety, za to, że nasz dom przeradza się w przytułek dla obcych dzieci. Przepraszam. - łkam. Ona chwyta moja twarz w dłonie i całuje mnie w usta.
- Cii. Spokojnie. Nie mam ci tego za złe. - uspokaja mnie. Wiem jednak, że te słowa są dla niej trudne.
- Kończę z tym. Jutro odwiozę maluchy do Elli. Lou juz tam jest. A my pojedziemy na wakacje. W końcu należy się nam coś od życia. Dzieci mają wolne, ty też. Będzie cudownie. - mówię. Widzę tą iskierkę w jej oku. Po chwili jednak znika.
- Ale jak oni sobie poradzą? - pyta.
- Spokojnie Lottie powiedziała, że będzie do nich zaglądać.
- W takim razie mogę zacząć się pakować? - pyta z wielkim uśmiechem .
- Możesz. Spakuj strój kąpielowy. Lecimy do Los Angeles. - mówię, a ona otwiera buzię.
- Kiedy ty to... - pyta niedowierzając.
- Od pewnego czasu to planuję. Pakuj się juz. - chichoczę. Nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem. Kiedy ona jest szczęśliwa ja również. Tak powinno być w miłości. Prawda?
***
Prawda?
Przepraszam za moją dość długa nieobecność, ale mam taki zapierdziel w szkole, że nie nadążam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top