19.

– Nie bój się. Chodź. – słyszę głos, który wytrąca mnie z rozmyśleń.

– O matko, tak bardzo mi wstyd. – mówię, kiedy kierujemy się pod ogromną bramę uczelni.

– Nie ma czego. – chyba nie wie co mam na myśli.

– Louis ja bezczelnie porzuciłam to dziecko. – staje na przeciw niego i mówię zwiększonym tonem.

– Nie mam do ciebie o to pretensji. – nagle do moich uszu dochodzi jakże melodyjny, lekko zachrypnięty głos. Odwracam sie i widzę młodą osóbkę, która bardzo dobrze znam. To ta dziewczyna. To ona odwiedza kawiarnie i daje mi napiwki za uśmiech. W moich oczach pojawiają się łzy. Teraz nie mam pojęcia jakie to łzy. Smutku, a może radości? Trudno mi to określić. Czuję i jedno i drugie. Jednak wewnętrznie wylewa się ze mnie żal do siebie. Nigdy nie wybaczę sobie tego co jej zrobiłam. To zabrzmiało jakbym oddala ją do jakiegoś więzienia, a nie do ojca, jednak matka nie powinna opuszczać dziecka.

– Jay. To ty. – mówię, powoli do niej podchodząc. Kiedy jestem pół metra przed jej drobnym ciałkiem, podbiegam i ją przytulam. Czuję, jakbym miała w ramionach wszystko co straciłam. Tak właśnie jest. Chociaż to nie tylko ją straciłam. Jest jeszcze coś czego mi brakuje, jednak wydaje się być niedostępne. Jak na razie wystarczy mi moja córeczka.

– Nie płacz. To tylko ja. – mówi. Jej głos brzmi jak piękna melodia. Coś czego nie da się po prostu opisać.

– Nie skarbie. To aż ty. – mówię zakładając pasmo jej włosów za ucho. Są ciemne. Prawie czarne. Miękkie i gładkie.

– Tato? – pyta Jay. Louis kiwa głową. Po czym odchodzi. – Rozumiemy się bez słów. – mówi po czym zaczyna chichotać. Robi to zupełnie tak jak on. W ogóle jest do niego bardzo podobna. Praktycznie taka sama.

– Mogłabyś mi opowiedzieć coś o sobie? – pytam kiedy zmierzamy jedną z uliczek londyńskiego parku.

– No więc, uwielbiam podróżować. Z rodzicami zwiedziliśmy bardzo dużo pięknych miejsc. – i to mnie zabolało. Zdałam sobie sprawę, że ona zapewne nigdy nie nazwie mnie mamą. – Amy, moja siostra, zawsze mówiła, że wyobraża sobie mnie jako przewodniczkę. Dlatego w każde wakacje pracuje jako przewodnik po Londynie. Uwielbiam to miasto. Razem z ciocią Lotts często jeździmy na różne pokazy mody. Jestem nawet modelką w jednej z jej nowszych książek. Powinnaś przeczytać. Mogę ci pożyczyć. Z mamą – znowu boli. – często chodzimy na siłownię i do kina. Jest moją przyjaciółką. – ona nie zdaje sobie sprawy, że mnie rani? – zawsze mi pomaga. Kiedyś nawet była taka sytuacja, że chłopak, z którym chodziłam, całował się z jakąś dziewczyną za szkołą. Mama tak mu nagadała, że nie mógł przez trzy tygodnie wydusić przy mnie słowa. – śmieje się wspominając czas z nimi. – A ty? Powiesz mi coś o sobie? – pyta nagle kiedy siadamy na jednej z ławek. W tej chwili chciałabym powiedzieć jej wszystko. Jednak boje się. Louisowi skłamałam. To by nie wyszło.

– No więc. Byłam w Nowym Jorku, ale jednak Anglia to moje miejsce. Mój mąż pracuje w Azji. Mam dzieci. Jedna szesnastoletnia, siedmioletni i dwulatka. – mówię, a jej mina wygląda na przygnębioną kiedy zaczęłam mówić o dzieciach.

– Wiesz, nie chciałabym cię skrzywdzić, ale musisz wiedzieć, że moją mamą jest Chloe i to się nie zmieni. Bardzo chciałam cię poznać, ale możemy być jedynie przyjaciółkami.

– Rozumiem. – mówię. Nagle nastaje głucha cisza.

***
Wróciłam do domu z uśmiechem na ustach. Dalsza część naszej rozmowy była bardzo przyjemna. W domu zastałam moje pociechy. Louise siedziała z Marcelem nad zadaniem domowym, a Ella zapewne już śpi. Jest już późno.

– Część dzieci. Co tam dzisiaj? – pytam odstawiając torebkę na krzesło.

– Co ty taka zadowolona? – pyta oschle Lou, a ja już miałam nadzieję, że coś do niej dotarło. Jednak muszę skłamać. Nie powiem jej przecież, że spotkałam swoją córkę, którą porzuciłam. – Z resztą nieważne. Jutro spodziewaj się dyrektorki. Bardzo przejęła się moim zachwianiem i cię jutro odwiedzi. Tylko tu posprzątaj. – coś jej zrobię przysięgam.

– Widzisz, nie tylko ja się o ciebie martwię. – mówię do niej, a ona zaczyna się śmiać.

– Idealna matka kurwa. – odpowiada.

– Ej, hamuj się może trochę. Te dzieci mają jeszcze trochę szacunku do matki i chciałabym, żeby tak pozostało. – upominam córkę na co ona prycha i wychodzi z kuchni. Siadam na przeciw mojego syna i pomagam mu w zadaniu, którego nie rozumie.

***
Dzisiaj ma się pojawić tutaj pani dyrektor. Ja nie wiem jak oni to robią, ale wybierają zawsze najgorsze momenty. Nie potrafię już wstydzić się za moje dziecko. Kiedy ta kobieta tu przyjdzie, powiem jej po prostu prawdę. Moje dzieci mnie nienawidzą. A zwłaszcza jedno.

W pracy jak zwykle to samo. Pełno ludzi, krzyk szefa i jęki jego żony. Niby z nowym, ale to samo. Kiedy wróciłam do domu, marzyłam tylko o jednym. Położyć się i zasnąć. Jest to w tej chwili niemożliwe, ponieważ muszę tu posprzątać. Od piętnastu minut myje łazienkę. Mam jeszcze do posprzątania kuchnię i przedpokój.

Zmiatając w korytarzu, natknęłam się na malutką paczuszkę z białym proszkiem. Chcę wiedzieć co to i kogo. Bo na pewno nie moje. Elli zapewne też nie. Marcel? W życiu. Za to moja kochana Louise. Z pewnością. To dziecko doprowadzi mnie prędzej czy później do grobu. Odkładam paczuszkę na stół w kuchni i wracam do sprzątania. Co ja jej takiego zrobiłam, że tak mnie krzywdzi? Jestem przy niej cały czas. Kocham ją. Próbuję nawiązać jakiś fajny kontakt. Ale ona nic. Idzie w ślady ojca? Naprawdę? Nie mogę stracić jeszcze jej. Koniec. Nie mam już na to siły. Po prostu dłużej tego nie wytrzymam. Jak tylko wróci do domu poważnie z nią porozmawiam.

Przebrałam się w jakieś normalne ubrania i ogarnęłam włosy. Chwilę później po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka.

– Dzień dobry, moje nazwisko Tomlin... Olivia?! – Chloe. Jeszcze tylko jej tutaj nie było.

– Yyy.. dzień dobry. – mówię.

– To wy się znacie? – pyta nagle moja córka, która wchodzi za kobietą do środka.

– Nie.

– Tak. – odpowiadamy w tym samym czasie. – Tak. Znamy się. Jestem żoną byłego chłopaka twojej mamy. – mówi. Widzę, że domyśla się o co chodzi i że Lou nie wie o Jay.

– Jakiego chłopaka? Miałaś kochanka? – wyskakuje do mnie z mordą.

– Nie. Miałam siedemnaście lat. Byłam głupią, zakochaną nastolatką. – odpowiadam. Po tych słowach zapraszam je do kuchni.

– Emm, a co to? – no tak. Genialnie.

– No właśnie mamo. Co to? – pyta Louise potrząsając paczką. Zaraz ją zabiję.

– Olivia. To są narkotyki. Zdajesz sobie sprawę. – no co ty kurwa nie powiesz.

– Zna-alazłam to w przedpokoju. T-to naprawdę nie moje. Bardziej podejrzewałam Louise. – jąkam się. Dlaczego?!

– Osądzasz mnie o takie świństwo? Wstydziłabyś się. – mówi po czym wybiega z płaczem. Udawanym płaczem.

– Wiesz Olivia. Wysłałam, że się zmieniłaś. Ale zapomnij, że kiedykolwiek dopuszczę cię do Jay. – mówi, po czym wychodzi. I co ja teraz zrobię? Jeśli pójdzie z tym na policję to pójdę siedzieć. Znając Lou nie ma tam jej odcisków palców. Tylko ja to dotykałam. Jaką ja jestem głupia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top