17.

Ważna notka na dole...

Dzień jak co dzień. Pobudka o szóstej. Śniadanie. Budzenie każdego po kolei. Mycie ząbków, śniadanko, do szkoły i przedszkola. Tak od trzynastu lat wygląda moje życie. Żyjemy na zasiłku. Dorabiam gdzieś na boku, ale po tym jak Zac poszedł siedzieć jest ciężko. Sielanka i zachcianki skończyły się zaraz po tym jak dowiedziałam się, że handluje narkotykami. Dlaczego tego nie zauważyłam? Zauważyłam. Tylko niedopuszczałam do siebie tej myśli. Za bardzo go kochałam. Czy nadal go kocham? Bardzo.

– Mamo. Jezu, ten chleb jest czerstwy. Można nim zabić. – mówi Louise. – Postarałabyś się trochę. Cały czas mówisz nam, że nas kochasz, a tak naprawdę nawet nie kupisz nam świeżego chleba. – takie słowa bolą najbardziej.

Louise to moja najstarsza córka. Oczywiście najstarsza z tych, które mam przy sobie. Ma szesnaście lat. Zawsze była po stronie ojca i ma mi za złe, że siedzi w więzieniu. Oskarża mnie, że to przeze mnie tam się znajduje.

Jeśli chodzi o Jay. Żadne z moich dzieci nie wie o jej istnieniu ani o mojej przeszłości. Wolałam to zostawić bez komentarza. Chociaż wiem, że teraz wszystko może się zmienić. Tego boje się najbardziej. Że stracę ich wszystkich.

– Mamusiu, a dzieci w szkole śmieją się z mojego plecaka. – mówi zapłakany Leo. Jest w pierwszej klasie. Jak każdy pierwszak powinien mieć nowy plecak, ale nie stać mnie.

– Syneczku. Nie płacz. Mamusia postara się coś z tym zrobić. – przytulam go.

– Zawsze tak mówisz. – krzyczy, rzucając plecakiem. Zaraz po tym wybiega z kuchni i zamyka się w łazience.

– Mamo! – słyszę wołanie ze stołu. To Louise.

– Co? Co ci do cholery znowu nie pasuje? Myślisz, że mam ochotę znosić twoje humory? Zapieprzam jak wół. Chcę dla was jak najlepiej, a co z tego mam? No co? – podchodzę do stołu i uderzam o niego pięścią. – Nawet żadnego głupiego dziękuję nie słyszę. Nic. Macie mnie za jakieś gówno? Cholera Louise jesteś najstarsza. Równie dobrze mogłabyś mi pomóc. Nie wytrzymuję już tego. – mieszam histerię z płaczem. Często mi się to zdarza, ale do nich i tak nic nie dociera. Nadal zachowują się tak samo.

– Wiesz co? Wolałabym siedzieć w domu dziecka niż z tobą. – odkrzykuje Louise i wybiega z mieszkania. Próbuję ją dogonić, ale nici z tego. Opadam bezwładnie na podłogę i płaczę. Po chwili podbiega do mnie Ella. Moja najmłodsza córeczka. Ma cztery latka i jest chyba najmądrzejsza z nich wszystkich. To ona odkąd nauczyła się mówić powtarza, że wszystko będzie dobrze. Przytula mnie mocno i mówi, że mnie kocha.

***
Odstawiłam dzieci do przedszkola i do szkoły, a sama poszłam do pracy. Pracuję w kafejce. Jest to urocze miejsce. Chociaż jak to się mówi od kuchni nie jest ciekawie. Nasz szef to okropny człowiek. Wykorzystuje nas fizycznie i psychicznie. Nie daje co miesiąc wyznaczonej pensji. Daje tyle, na ile sobie zasłużymy. Jego żona. Niby miła pani, a tak naprawde przykład idealnej zdziry. Nie raz przyłapałam ją jak pieprzy się na zapleczu z jakimś facetem. Za każdym razem był to ktoś inny.

Od Louise nadal nie dostałam żadnej wiadomości. Mam nadzieję, że jest w szkole. Ostatnio jest z nią źle. Opuszcza zajęcia i wyżywa się na wszystkich w domu. Boję się o nią. Chcę, żeby nie brała ze mnie przykładu. Żeby ułożyła sobie życie jak normalna kobieta. Najlepiej najdalej stąd, żeby nie miała mnie na głowie. Boje się, zrobi coś głupiego.

***
– Proszę, to pani reszta. – mówię do młodej dziewczyny. Na oko ma może z dwadzieścia jeden, może dwa lata. Bardzo mi kogoś przypomina. Pewnie nie raz już tutaj była.

– Nie trzeba. To dla pani. Zawsze jest pani taka uśmiechniętą i radosna. – gdybyś tylko wiedziała, że to tylko maska. Ale to naprawdę miłe.

– Dziękuję bardzo. Miłego dnia skarbie. – mówię do dziewczyny posyłając jej przyjazny uśmiech.

– Do zobaczenia. – mówi, po czym otwiera drzwi z charakterystycznym dźwiękiem dzwonka. Od razu idę na zaplecze, żeby schować pieniądze do portfela. Jest to dużo ponad pięćdziesiąt złoty. Codziennie uzbieram trochę napiwków, ale takiej sumy jeszcze nie miałam. Jednak warto nosić uśmiech na twarzy.

***
– Dzieci, kolacja. – wołam moje pociechy, które bawią się w osobnym pokoju. Od razu przylatują i patrzą zdziwione na stół. Postanowiłam, że wynagrodzę im poranek i za napiwki, które dostałam kupię coś lepszego. Kupiłam bułki, wędlinę, parówki, jajka, ser. Mam nadzieję, że nie będą narzekać.

Niestety moja nadzieja znika zaraz z widokiem mojej najstarszej córki z miną na twarzy, którą ostatnimi czasy zaczęła nadużywać. Niezadowolenie.

– Skąd wzięłaś tyle pieniędzy? – pyta Louise. – Pewnie ukradłaś. – mówi patrząc na bułkę z obrzydzeniem. Nie mam do tej dziewuchy siły.

– To proszę cię nie jedz. Wyjdź i nie patrz. – mówię w miarę opanowana. Nie mam ochoty słuchać jej narzekań.

– No pewnie. Wygoń mnie z domu. Wiesz co? Jesteś suką nie matką. – kęs bułki, którą właśnie jadłam, zatrzymał mi się w gardle. Moje serce jakby przestało bić. Łzy z moich oczu zaczęły mimowolnie wypływać, a ja czuję się jakby ktoś wbił mi nóż w plecy.

– Co ty powiedziałaś? – szepczę. – Dlaczego mnie tak nienawidzisz? Hm? Co ja ci złego zrobiłam? Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek stała ci się jakaś krzywda. Kocham cię najbardziej na świecie. Jesteś moją małą córeczką. Tyram jak wół, żebyś miała co jeść. A ty mi się tak odwdzięczasz? Mówiąc, że jestem suką... Wiesz jaki to ból usłyszeć coś takiego od osoby, którą kochasz? Zdajesz sobie z tego sprawę. – wstaję powoli z krzesła i podchodzę do niej cała zapłakana. Ona patrzy na mnie z politowaniem. Odstawiam kanapkę na talerz i uciekam do łazienki. Słyszę jej wołanie, ale jakoś nie zwracam na to uwagi. Zamykam się w pomieszczeniu o zsuwam się w dół opierając plecy o drzwi. Z moich ust zaczyna wydobywać się szloch, a łzy nie ustępują. Ból jaki mi sprawiła jest nie do opisania. Chwilę później słyszę pukanie. Jednak nie otwieram. Nie odzywam się. Po prostu wstaję z podłogi i wędruję do najwyższej szafki. Tylko ja mam tam dostęp. Wyciągam z niej opakowanie żyletek, z którego wyciągam pierwszą. Staję nad umywalką i szybkim ruchem zaczynam jeździć po nadgarstkach. Tylko to jest w stanie złagodzić ból, przykrywając go jeszcze większym. Tym razem fizycznym. Nie pamiętam od kiedy, ale zawsze jeśli ktoś mnie ranił właśnie tak się odstresowywałam. Może to głupie, ale mi pomaga...

***

Witam was moje miśki kochane. Tak bardzo brakowało mi tego opowiadania, że musiałam zrobić kontynuację. Rozdziały będą pojawiać się tutaj. Nie będę tworzyć kolejnego opowiadania, bo jest to bez sensu. Ten rozdział jest z perspektywy Olivii. Następny będzie z Louisa. Tak mam zamiar pisać tą kontynuację. Na zmianę. Raz ona, raz on. Mam nadzieję, że cieszycie się z tego powrotu i będziecie mnie wspierać tak samo jak przedtem. Piszcie jak się czujecie po tygodniu szkoły. U mnie jest lepiej niż się spodziewałam, ale chęć do nauki minęła z wieścią o nadchodzących kartkówkach i sprawdzianach.

Życzę wam kolorowych snów i energii na nowy tydzień. Kocham was mocno i przesyłam buziaki.
❤❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top