11.
POV. Louis
To nie tak, że ja nie chcę z nią uprawiać seksu. Chcę i to bardzo, ale boję się. Boję się, że ją skrzywdzę, albo zrobię coś nie tak. Boje się, że przeze mnie będzie się bała dotyku. Tak cholernie się kurwa boję. Kocham tą dziewczynę. Tak naprawdę nigdy nic podobnego nie czułem. Zawsze były tylko przyjaciółki z przywilejami. A z Olivią jest całkiem inaczej. Nie chcę jej ciała. Chcę jej serca. Zajmować w nim pierwsze miejsce. Być dla niej kimś ważnym. Najważniejszym. Kimś takim jak ona jest dla mnie. Tego nie da się wytłumaczyć słownie. To po prostu trzeba poczuć. Nie spodziewałem się, że spotka mnie takie uczucie. Że zaznam miłości. Spodziewałem się raczej bezludnej wyspy i piętnastu kotów. A teraz? Myślę całkiem inaczej. Wiem, że jestem naiwny. Jesteśmy młodzi, ale ja naprawdę nie potrafię żyć bez tej dziewczyny. Dzień bez niej to coś w stylu najgorszego koszmaru. Czuję się wtedy taki pusty. Czegoś mi brakuje.
Jakby w obrazku brakowało kilku puzzli.
***
– Jeszcze raz. – mówi Liv, kiedy odrywam od niej usta.
– Nawet dwa. – odpowiadam po czym ponownie złączam nasze wargi. Jej dłonie błądzą po moich plecach. Kiedy docierają do mojego krocza wzdrygam.
– Coś nie tak? – pyta, najwidoczniej przestraszona.
– Nie. Wszystko w porządku, tylko czy na pewno tak bardzo tego chcesz? – pytam.
– Louis, bardzo chcę. Chcę zrobić to z tobą. Kocham cię i wiem, że jesteś odpowiedni i nie zrobisz mi krzywdy. Proszę. – mówi.
– Zrobię wszystko, żeby zaspokoić twoje pragnienia. – szepcze w jej ucho. Sekundę później składam pocałunek na jej szyi. Jeden drugi, trzeci. Coraz niżej i niżej. W końcu dochodzę do jej dekoltu. Ściągam z niej bluzkę i delektuję się jęk pięknymi piersiami. Całuję każdą po kilka razy i delikatnie przegryzania sutki. Całuje jej brzuch i dochodzę coraz niżej. Ściągam z niej spodnie i całuje wewnętrzną stronę ud. Kieruję usta trochę wyżej i jestem przy jej kobiecości. Wjeżdżam w nią językiem, na co jej plecy wyginają się w łuk. Jej smak jest taki podniecający. Czuję, że w moich spodniach robi się coraz ciaśniej. Olivia przyciąga mnie do siebie i całuje w usta. Ocieram o jej krocze swoim. Jej oczy zaczynają lśnić, a ręce błądzić po moim ciele. W końcu docierają do rozpórka i rozpinają go jednym ruchem. W mojej głowie cały czas roi się od myśli czy aby na pewno powinienem to zrobić. Nadal się boje, ale wiem, że jeśli tego nie zrobię Liv będzie zawiedziona. Dlatego ściągam do końca spodnie i bokserki. Mój penis od razu sztywnieje. Olivia bierze go w swoje dłonie i porusza nim w górę i w dół. Nie powiem, sprawia mi to zajebiście nieziemską przyjemność.
***
Ściągam prezerwatywę pełną spermy. Zawiązuję na końcu w supeł, żeby nic się nie wylało. Pakuję w woreczek śniadaniowy i odkładam w widoczne miejsce, żeby zabrać ją od razu do kosza. Wracam do mojej dziewczyny i wtulam się w nią. Jest taka ciepła i delikatna. Mógłbym ją dotykać cały czas.
– Do rzeczy się czujesz? – pytam dla pewności.
– Skarbie, to było naprawdę cudowne. Nigdy nie przeżyłam czegoś podobnego. Kocham cię. – mówi bawiąc się moimi włosami.
– Ja też.
– Co, że niby ze mną było ci najlepiej? – śmieje się.
– Tak, bo robiłem to z miłości, a nie z potrzeby. – mówię całkiem poważnie.
– Wiesz, mam nadzieję, że wkrótce to powtórzymy i będzie jeszcze przyjemniej. – mówi po czym zagryza wargę. Dzięki temu wygląda jeszcze seksowniej.
– Tak? – nachylam się nad nią.
– Tak. – odpowiada, po czym zaczynam ją łaskotać. Śmieje się w niebo głosy. Jej śmiech jest taki uroczy.
***
– Musisz iść? – pyta.
– Muszę. Doris i Ernest nie mogą zostać sami. A nie chce, żeby ciocia siedziała z nimi cały czas. – mówię chwytając ją za ręce.
– Przyjdziesz jutro? – pyta.
– Oczywiście. – cmokam ją szybko w usta i biorę do ręki przygotowany wcześniej woreczek.
Kiedy jestem już u siebie na podwórku wyciągam worek i dostrzegam, że prezerwatywa przedziurawiła się. Musiałem gdzieś zahaczyć. Wrzucam wszystko do kosza i kieruję się w stronę domu.
***
POV. Olivia
Czekałam na ten dzień tyle lat. W końcu to przeżyłam. Bałam się jak cholera, ale było bardzo przyjemnie. Tym bardziej, że on był ze mną cały czas. Louis był taki delikatny i ostrożny. Uważał, żeby mnie nie bolało. Naprawdę się postarał. Od kilku dni chodzę z uśmiechem na twarzy. Wszyscy patrzą na mnie jak na kogoś niezrównoważonego psychicznie, ale nie przeszkadza mi to. W końcu od tyłku lat jestem szczęśliwa. Mam powód do uśmiechu.
– Cudownie widzieć cię uśmiechniętą. – mówi Ella kiedy staje w progu kuchni.
– Babciu, mówisz mi to codziennie rano. – podchodzę do stołu.
– Wiem. I będę mówić codziennie. Do twarzy ci z uśmiechem. Jesteś taka rozpromieniona. Dowiem się w końcu co jest tego powodem? A może kto? – puszcza mi oczko.
– Louis. Tylko tyle mogę zdradzić. – mówię niby poważnie. Chociaż w głębi duszy mam ochotę krzyczeć ze szczęścia.
– Kochasz go. To widać od razu. On ciebie też.
– Wiem. – znów to robię. Znów się uśmiecham. Już dawno pokonałam swój rekord w tym.
***
– Na pewno się czymś zatrułam. Zjadłam pomidora. Może skórka przykleiła mi się do żołądka. – mówię do Lou klęcząc przy toalecie. Naprawdę nie kazałam mu być tu ze mną. Oczywiście uparł się.
– Przyniosę ci wody. – mówi nerwowo. Zachowuje się jakby coś wiedział, ale niekoniecznie chciałby mi o tym powiedzieć. Nie wiem. Nie mam siły się nad tym zastanawiać. Za bardzo mnie mdli.
– Dobrze. – mówię. Od razu kiedy wychodzi nachylam się nad muszlą i wsadzam dwa palce do gardła. Najgłębiej jak się da. Po kilku sekundach wylatują ze mnie ulegające resztki posiłku. Cała blada i słabą kieruję się do swojego pokoju, żeby położyć się na łóżko.
– Proszę. – mówi Louis, podając mi szklankę wypełnioną wodą.
– Już mi lepiej naprawdę. – mówię.
– Może powinnaś pójść do lekarza.
– Skarbie. Wszystko jest w porządku. To tylko zwykłe zatrucie.
– Ale no wiesz. Do ginekologa. Sprawdzić czy nic nie jest źle. Może to przez nasz seks. – sugeruje. Naprawdę zaczyna mnie denerwować jego poczucie winy.
– Louis. Proszę cię. Wiem kiedy mam chodzić do lekarza. A zwłaszcza do ginekologa. – podnoszę głos.
– Czy to źle, że się o ciebie martwię? – jego ton też jest wyższy.
– Nie. Tylko już trochę mnie to denerwuje. – mówię odkładając szklankę na stolik.
– Dobrze. W takim razie idę. Prześpij się i zadzwoń jak ci przejdzie. – rzuca oschle po czym wychodzi.
Liczyłam, że powie, że martwi się, bo mnie kocha. Tak też można. Obrazić się i wyjść. No dobrze.
***
Od kilku dni nie rozmawiałam z Lou. Moje mdłości nie ustępują. Dla pewności umówiłam się jednak do tego ginekologa. Chociaż nie wiem co on mógłby mi w tym pomóc. Mam tylko nadzieję, że to nic poważnego.
Idę do lekarza. Dalej mam mdłości. Pójdziesz ze mną czy dalej będziesz na mnie obrażony?
Piszę do chłopaka.
Jezu. W końcu. Siedzę przy tym telefonie od naszej "kłótni". Zaraz przyjdę. Kocham cię.
Od razu odpisuje.
Czekam. xoxo
***
A więc kochani. Od kilku minut jestem oficjalnie piętnastolatką. Dziwnie się z tym czuję. Ten czas leci zdecydowanie za szybko. Nie jestem jeszcze gotowa na takie liczby w moim wieku. No więc. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Kocham was.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top