Rozdział 18
Do wszystkich, którzy czytają tę zajefajną książeczkę! Takie małe infoooooo
Pojebało mi się już tu z datami i szczerze to nie wiem nawet jaka pora roku tu jest, więc jeszcze w tamtym rozdziale była połowa kwietnia, a w tym robimy mały przeskok i jest 18 maja :)
i ogólnie akcja rozgrywa się w Londynie, wspominałam o tym? nie? no to teraz wspominam i ogólnie jak gdzieś w książce jest napisane, że w Australii, to nie zwracajcie na to uwagi i miejcie to w dupie, buźka :*
Miłego czytania życzę xx
~*~
Minął miesiąc. Czy przez ten czas dużo się działo? Nie za bardzo. Poza tym, że zdałem test z matmy! Zdałem na siedemdziesiąt procent, z czego byłem bardzo dumny. Ale i tak gdyby nie Ashton, nie dostałbym tyle. Nawet nie wiem czy w ogóle bym zdał. Jak mówiłem wcześniej, nienawidzę się uczyć.
Pewnie spytacie co jest teraz pomiędzy mną, a Ashtonem? Sam nie wiem. Kilka bądź kilkanaście razy się całowaliśmy, co wieczór się przytulaliśmy na jego kanapie w salonie i to tyle. czy chciałbym, żeby pomiędzy nami było coś poważniejszego? Sam nie wiem. Bardzo mi na nim zależy, ale nie wiem czy jestem gotowy na nowy związek.
~*~
W tej chwili szykowałem się na urodziny Colina. Maluch kończył dzisiaj sześć lat. Cały tydzień chodził jak nakręcony, widać, że nie mógł się doczekać. Nie dziwię mu się. Kiedy jest się małym, na wszystkie okazję czeka się z niecierpliwieniem, a potem? Potem ma się coraz bardziej wywalone. Nawet na swoje urodziny.
Założyłem jak zwykle, czarne jeansy, biały T-shirt, a na to czerwono-czarną koszulę w kratę.
Ja, jak to ja wczoraj kompletnie zapomniałem o tym ważnym dniu, więc około godziny dwudziestej zapieprzałem do najbliższego supermarketu po prezent i papier ozdobny. Od razu wiedziałem co mu kupić. Colin uwielbiał malować, kolorować, więc kupiłem mu duży kufer z mnóstwem przyborów artystycznymi. Wróciłem około dwudziestej pierwszej, bo jak się okazało, najbliższy supermarket był jakieś dwadzieścia minut od mojego domu. W domu, owinąłem starannie kufer niebiesko-zielonym papierem w paski.
Teraz ostrożnie trzymałem pakunek w dłoniach i schodziłem z nim po schodach. Na ostatnim schodku o mały włos i bym spadł, ale na szczęście udało mi się utrzymać równowagę.
Położyłem prezent obok szafki z butami i sam zacząłem zakładać swoją parę.
-A ty gdzie się znowu wybierasz?
-A co Cię to interesuje?- wymamrotałem do ojca.
-Jestem twoim ojcem. Mam prawo wiedzieć gdzie idziesz.
-Jasne- przewróciłem oczami- idę do dziecka, którego pilnuję. Ma urodziny.
-I mam rozumieć, że to dla niego prezent?- podniósł jedną brew i wskazał na upominek. Pokiwałem głową na tak i już z ubranymi butami podniosłem się z klęczek.
-Nie dość, że siedzisz tam do późna w tygodniu, to jeszcze kupujesz mu prezent? Chore- Odkąd pamiętam, mój tata bym skąpy. Pomimo, że mało kasy nie mieliśmy, on zawsze ją oszczędzał i jak to mawiał, "Trzymał na nagły wypadek".
-Nie martw się, nie wziąłem twoich pieniędzy, wydałem swoje, które zarobiłem- powiedziałem i nawet na niego nie patrząc, wyszedłem z domu.
~*~
Zapukałem lekko do drzwi i już po chwili było słychać tupot małych stóp uderzających o podłogę. Drzwi się otworzyły, a w nich stanął uśmiechnięty od uch do ucha Colin. Kiedy mnie zobaczył wydał z siebie radosny pisk.
Wszedłem do ich mieszkania i zniżyłem się do Colina i złożyłem mu życzenia, maluch rzucił mi się na szyję i podziękował. Pocałowałem go w policzek i podarowałem prezent. Pięciolatek, już w sumie sześciolatek, zaczął rozpakowywać swój upominek. Nie ukrywam, zabolał mnie widok rwącego papieru, który sklejałem jakąś godzinę, no ale cóż, to było do przewidzenia.
Chłopczyk wydał z siebie ciche "wow" i ponownie rzucił mi się na szyję. Wtuliłem go mocno w swoją klatkę piersiową.
Po chwili dało się słyszeć Ashtona, który pytał kto przyszedł.
-Tato!- zawołał Colin- Chodź tu! Musisz zobaczyć co mi Cally kupił!- zaczął otwierać walizkę, wyciągając z niej po kolei mazaki bądź długopisy. Wydawało się, że to prezent bardziej dla dziewczynki, ale jak widać trafiłem i w jego gusta.
Dopiero zorientowałem się, że nadal jesteśmy w przedpokoju.
-Colin? Może, pójdziemy do salonu, co?- zapytałem, ale Irwin jakby nie usłyszał. Nie zwrócił na mnie większej uwagi, tylko zaczął ustawiać sobie mazaki. Wziąłem chłopca na ręce. Jedną ręką trzymałem go, a drugą wziąłem jego nową rzecz i skierowałem się do salonu.
W salonie stał Ashton, który zamierzał iść na korytarz, ale kiedy zobaczył mnie z Colinem uśmiechnął się szeroko.
Postawiłem Colina, jak i jego rzeczy na dywanie. Chłopczyk pobiegł szybko na górę mówiąc coś o kartkach.
-Cześć- mruknął Ash podchodząc do mnie. Oparł dłonie o moje biodra i przyciągnął mnie do siebie. Złączył nasze usta w słodkim, powolnym pocałunku. Mruknąłem cicho i wplątałem swoje palce w jego złociste włosy. Odsunęliśmy się od siebie po tym jak Colin wydał z siebie głośne "Eww". Zaśmiałem się cicho i również się przywitałem.
Usiedliśmy na kanapie i patrzyliśmy jak Colin zaczyna rysować.
-Podoba się prezent?- mruknął ciche "mhm" i nie zwracając na nas uwagi kontynuował rysowanie.
~*~
-No to co? Czas na tort?- spytał po pewnym czasie Ash. Maluch wydał z siebie okrzyk szczęścia i oderwał się od rysowania.
Irwin poszedł do kuchni, a chwilę później wrócił z jedzeniem. Colin wstał z dywanu i podszedł do stolika.
Tort był cały biały, oprócz wierzchu. Na górze miał kolorowy rysunek z Autami i napis "6 lat Colina".
Ja z Ashem zaśpiewaliśmy Sto lat i starszy Irwin zaczął kroić tort. Pomimo, że byliśmy tylko w trójkę, atmosfera była przyjemna. Chodź Colinowi trochę mina zrzedła. Szturchnąłem lekko dwudziestosiedmiolatka i wskazałem głową na jego syna, który ze skwarzoną miną jadł swój tort.
-Misiu? Co się stało?- usiadł bliżej niego i objął ramieniem.
-Czemu nie ma babci i dziadka?
-Mówiłem CI misiu, że nie dadzą rady przyjechać i my pojedziemy niedługo do nich- rodzice asha mieszkali w innym mieście. Ashton mieszkał w Londynie, a oni w Nottingham.
-Ale i tak za nimi tęsknię- przytulił się mocniej do Asha- Nawet mamusi nie ma- teraz sześciolatek zaczął szlochać.
-Ej, misiu, przecież jestem ja, jest Cally. Słuchaj, co ty na to by iść na lody?- uśmiechnął się starszy do młodszego. Colin odwzajemnił uśmiech i pokiwał główką- To leć się ubieraj- powiedział i już go nie było. Aston wstał z kanapy i skierował się do przedpokoju- idziesz?
~*~
Nasz mały spacer po lody, znacznie się przedłużył, bo oprócz tego, Colin nas poprosił o pójście na plac zabaw. A kim byśmy byli, gdybyśmy się nie zgodzili? A zwłaszcza w jego urodziny. Ja z Ashtonem usiedliśmy na jednej z ławek na placu, a sześciolatek pobiegł na zjeżdżalnie. Zacząłem śledzić jego ruchy.
-Ashton? Czym my jesteśmy?- nie wiem dlaczego zadałem to pytanie akurat w tej chwili. Nie wiem skąd ta nagła odwaga się we mnie wzięła. Przeniosłem wzrok na Ashtona, który zaczął przygryzać wargę.
-A czym chciałbyś, żebyśmy byli?- no jasne. Zamiast normalnie pyta mnie o takie rzeczy. Wzruszyłem ramionami i wróciłem wzrokiem do bawiącego się Colina.
-Zależy mi na tobie.
-Mi na tobie też- odezwał się po krótkiej chwili. Złapał mnie delikatnie za mały palec, a potem za całą rękę. Ponownie zwróciłem na niego wzrok. Z racji tego, że mężczyzna był daleko ode mnie, znacznie się do mnie przybliżył. Oparł swoje dłonie o moje policzki i zaczął delikatnie muskać moje usta. Może plac zabaw pełen dzieci nie był idealnym miejsce do całowania, ale nam to nie przeszkadzało. Po długiej chwili, oderwaliśmy się od siebie, ale nie odsuwaliśmy się od siebie- Chcesz zostać moim chłopakiem?- zapytał, na co ja pokiwałem żywo głową i go pocałowałem.
Nasz dość ważny moment przerwał nam Colin, który wdrapał się na kolana Asha i się do niego przytulił. Na jego policzkach było widać ślady po łzach.
-Co tam, słońce? Czemu się już nie bawisz?
-Bo noga mnie boli, spadłem z huśtawki.
-Czemu mnie nie wołałeś?!- spytał z wyrzutem.
-Wołałem, ale ty byłeś zajęty Callym- na moje policzki wkradł się mało widoczny rumieniec.
-Skarbie, przepraszam- pocałował go w głowę i mocniej do siebie przytulił.
-Nie, to w poządku. Czy Cally będzie moją mamusią?- zaśmialiśmy się oboje.
-A chciałbyś?
-Tak!- krzyknął i wyrzucił ręce do góry. Objął moją szyję, przytulając się do mnie. Ja również otoczyłem go ramionami, wtulając go w swój tors.
~*~
-A obejrzymy jeszcze Shleka?- zapytał Colin po wejściu do domu. Właśnie wróciliśmy z naszego małego spaceru, który trwał nieco ponad dwie godziny. Po placu zabaw poszliśmy nad fontannę, potem do parku, a z parku kierując się już do domu. Przez ten cały czas dłoń moja i starszego Irwina były razem splecione. W moim brzuchu cały czas czułem przysłowiowe motylki i przez cały ten czas uśmiech nie opuszczał mojej twarzy. Czułem się świetnie. W tamtym momencie, byłem najszczęśliwszym facetem na ziemi jak i poza nią. Dzisiaj na pewno nic nie zepsuje mi humoru.
Colin jako pierwszy zdjął swoje buty i pobiegł do salonu. Po chwili usłyszeliśmy jego krzyk.
-Mama!
Czy ja dobrze usłyszałem?
~*~
hej miśki! co tam u was?
ogólnie do tego rozdziału zmotywowała mnie Dominika (Thanks girl) Jaki i liczba wyświetleń. Bo wybiło MI tu POnad 5 TYSIĘCY SNJAFNLFASFHA DZIĘKUJE BARDZO
mam okresik i dlatego jak to wczoraj przeczytałam to się prawie popłakałam jnshfjs i dlatego rozdział troszkę dłuższy, bo ma ponad 1500 słów
Jutro dam wam już sprawdzony rozdział
btw, jakie macie odczucia wobec Przyjazdu mamy Colina? (kurwa ja nawet nie pamiętam czy ona odeszła czy umarła w tej książce X D) OD DZISIAJ ONA ODESZŁA I CHUJ ( w sensie wiecie, że kiedyś tam odeszła)
Ogólnie to przepraszam, że tak przeklinam, ale hormony mi buzują grr
Miłego wieczoru xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top