Rozdział 20
Przez cały weekend, Ashton się do mnie nie odzywał. I ja to rozumiałem. Pewnie nadal był w szoku, po tym co się stało na urodzinach jego syna.
~*~
-I ta babka, tak wbiła mu normalnie do domu?!- był poniedziałek. Ja z Luke'iem szliśmy właśnie na znienawidzoną przeze mnie fizykę. W między czasie, opowiadałem mu o tym co się wydarzyło w weekend.
-Nie "ta babka", tylko mama Colina- powiedziałem. Blondyn tylko wzruszył ramionami- I tak wbiła mu normalnie do domu po kilku latach rozłąki.
-Masz konkurencje- prychnął śmiechem. Zgromadziłem przyjaciela wzrokiem i przewróciłem oczami- A tak serio, nie boisz się, że twój chłoptaś do niej wróci?
- Dlaczego miałaby?- zignorowałem to jak Luke przezwał Ashtona i kontynuowałem rozmowę.
-Nooo wiesz, podobno rozwodu nie mieli, a ta kobieta jest matką jego syna, więc...
-Nie- zatrzymałem się gwałtownie na środku korytarza- Nie.
-Stary-
-Nie. Tak nie będzie. Po prostu...ona i Colin będą się częściej widywać. Ona z Ashtonem wezmą rozwód, a ja będę z nim. Będę jego kochającym chłopakiem, a Colin będzie mnie traktował jak ojca- powiedziałem pewny. Choć nawet tak nie myślałem nigdy, ta wizja przyszłości z Ashem wydawała się ciekawa.
-Widzę, że wszystko sobie rozplanowałeś- wyśmiał mnie- A czy w twojej przyszłości miejsce się dla mnie znajdzie?
-Może coś da się wykombinować- powiedziałem z udawaną powagą- A tak w ogóle to gdzie masz Michaela?
-Biedak po naszej ostatniej randce się rozchorował.
-Coś ty mu zafundował, Hemmings?
-Zabrałem go na łyżwy- wyszczerzył się- Kiedyś Mike mówił, że nigdy nie był, więc postanowiłem go tam zabrać. Wiesz, pierwszy raz ze mną- zachichotał.
Po chwili usłyszeliśmy dzwonek, oznajmiający koniec przerwy. A co z tym idzie? Fizyka.
~*~
Do końca lekcji nie mogłem się skupić. Cały czas myślami uciekałem do tego co powiedział Luke. Czy Ash by mógł to zrobić? Zostawić mnie i wrócić do swojej żony? Nie, on nie byłby do tego zdolny.
Chociaż...w papierach nadal byli małżeństwem. A swego czasu, mężczyzna bardzo tęsknił za swoją ukochaną. I mogę się założyć, że w głębi duszy, nadal tęskni.
Calum stop- skarciłem się w głowie. Myślenie o tej całej sprawie, strsznie mnie dołowało.
Żeby odrobinę zagłuszyć moje myśli, podgłosiłem muzykę w słuchawkach. Ale chwilę później musiałem je wyjąć, ponieważ wkraczałem do przedszkola Colina.
Od razu skierowałem się do odpowiedniej sali. Kilkanaście minut później, przywitały mnie piski, krzyki i płacze.
Zacząłem delikatnie się rozglądać, ale mojego podopiecznego nie zauważyłem.
-Dzień dobry- przywitałem się z nauczycielką uśmiechem, który jak zawsze odwzajemniła- Przyszedłem po Colina.
-Colina? Nie ma go.
-Nie ma? Jak to nie ma?- powiedziałem z lekką nutą strachu w głosie. Nic nie rozumiałem. Ashton nic nie wspominał o tym, że będzie odbierać sześciolatka.
-Został odebrany.
-Odebrany?
-Tak, przez jego mamę. Może Pan Irwin zapomniał coś wspomnieć?
-Uh, tak zapomniał- uśmiechnąłem się krzywo- No cóż, do widzenia.
~*~
Wyjąłem z plecaka klucze do domu Irwinów i przekręciłem zamek.
Postanowiłem nie dzwonić do Asha. Mężczyzna był w pracy, więc miał masę innych obowiązków.
Miałem cichą nadzieję, że kobieta, która odebrała Colina to nie była jego matka, tylko raczej babcia.
Ale jak to mówią: Nadzieja matką głupich.
Po przekroczeniu drzwi wejściowych, usłyszałem radosny śmiech sześciolatka i kobiecy głos, który najprawdopodobniej należał do starszej blondynki.
Odłożyłem klucze na komodę na przed pokoju. Obok niej położyłem moje znoszone czarne trampki. Skierowałem się do salonu, gdzie w oczy rzucił mi się szatynem, który układał sobie kredki w kuferku. Oczywiście kuferku ode mnie.
-Cally!- krzyknął Colin, gdy mnie zauważył. Pobiegł do mnie z rączkami do góry. Niemal od razu go podniosłem i przytuliłem do siebie- Byłem z mamą na lodach! Jadłem czekoladowe z taką niebieską posypką- podczas, gdy maluch opowiadał mi o kawiarence, w której był, jego mama wstała z kanapy i zaczęła się do mnie zbliżać.
Przyznam się, że w tamtej chwili nie słuchałem Colina. Bardziej skupiłem się na wzroku jego matki, który miałem wrażenie, że zagląda mi w duszę. Pod oceniający wzrokiem czułem się strasznie mały.
-A ty jesteś...?- zapytała. To było jedno proste pytanie, a się zestresowałam gorzej niż na teście z matematyki.
-C-Calum Hood- podałem jej lewą rękę, bo prawą trzymałem małego Irwina. Kobieta uścisnęła delikatnie moją dłoń- Jestem opiekunem Colina.
-Opiekunem? Czyżby Ashton sobie nie radził?- prychnęła. Nie ukrywam, ale przez ten komentarz wkurzyłem się.
-Niech się Pani od niego odczepi! To w końcu Pani go opuściła i zwiała od obowiązków matki. A on? On tyle czasu radził sobie sam. Więc nie ma Pani go wyśmiewać ani obrażać!- dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedziałem. Lekko, a właściwie bardzo przerażony spojrzałem na kobietę. Widać, że moje słowa ją wkurzyły. Poczerwieniała na twarzy, a oczy miała szeroko otwarte. Jakby nie mogła uwierzyć, że ktoś powiedział do niej coś takiego.
-Coś ty gówniarzu powiedziałeś?
-T-to co słyszałaś- starałem się, żeby moja wypowiedź brzmiała jak najpoważniej, ale i tak na początku zdania się zająknąłem.
-Nie wydaję mi się, że przeszliśmy na "ty"- powiedziała z wyraźną irytacją w głosie i związała ręce na klatce piersiowej.
~*~
-Wróciłem!- o wpół do dwudziestej usłyszałem zmęczony głos Ashtona.
A po chwili ujrzałem lekko zgarbioną sylwetkę blondyna.
Dziękowałem Bogu za to, że w końcu przyszedł. Od naszej małej konfrontacji z matką Colina, nie rozmawialiśmy. Ja bawiłem się z sześciolatkiem, a ona oglądała jakiś denny serial.
A potem kiedy szatynek poszedł spać. Usiedliśmy na kanapie. Nie gadaliśmy, tyko od czasu do czasu mierzyliśmy się wzrokiem.
-Hej kochanie- uśmiechnął się. Podszedł do mnie i dał mi całusa w policzek. Zaraz potem spojrzał w bok- A ty co tu robisz?- złość była wyczuwalna na kilometr.
-Spędzałam bardzo miło czas ze swoim synem, do póki ten m małolat się tu nie pojawił.
-To, że nie widziałaś go tak dawno, jest tylko twoją winą- wycedził przez zęby. Widać było, że Irwin tylko powstrzymuje się od wybuchnięcia.
Blondwłosa przewróciła oczami- Powinnaś już iść.
-Już mnie wyganiasz?
-Tak dokładnie- przynam szczerze, że przy ich rozmowie czułem się strasznie spięty i osaczony.
Zielonooka wstała z kanapy i skierowała kroki do przedpokoju, a blondyn za nią.
Zaczęli o czymś rozmawiać, więc zacząłem się przysłuchiwać. Okay, wiem, że to nie ładnie, ale po prostu... byłem ciekaw. Na początku słyszałem tylko przytłumiony głos kobiety, a potem donośny głos Asha i trzask drzwi.
Do salonu wszedł mężczyzna, miałem wrażenie, że jest bardziej zmęczony niż wcześniej.
-Od kiedy ona tu siedzi?
-Właściwie to nie wiem. Odebrała Colina z przedszkola- ramiona opadły mu w dół.
-Okay, postaram się w tym tygodniu podjechać po Colina i powiedzieć nauczycielką, że ona ma go nie odbierać- usiadł obok mnie- Jak Ci minął dzień?- wzruszyłem ramionami. Nijak.
-A tobie?
-Dość ciężko, ale cieszę, że jestem już w domu- pocałował mnie w skroń i otoczył ramieniem. A ja się w niego wtuliłem.
~*~
Hej wszstkim.
Okej dodaję rozdział w mniej nić miesiąc wOw XD
Ogólnie to dziękuję wszystkim, którzy mi napisali takie metody na stres pod ostatnim rozdziałem. Przetestowałam się wszystkie i w jakimś stopniu pomogło.
A co tam u was? Jak w szkole
Minęły dwa tygodnie szkoły, a ja mam dosyć. Jestem zmęczona. Kurwa kto wymyślił lekcję na 7? i to do 15/16?
Mamy już 20 rozdział, a ja nadal nie wiem jak to ff się skończy X D a jak wam się ono podoba?
Bo ja jak widzę rozdziały np. od 1-10 to chcę mi się płakać X DD i one na pewno na końcu książki będą odrobinkę zmienione.
Dobranoc/Miłego dnia xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top