Część 5

Świat, zaskakująco, po tym się nie skończył.   

Następnego dnia otrzymał wiadomość, która mówiła Z Rose jest juz lepiej ! Tylko lekka gorączka , nic co dobre przytulanie i zupa nie zdoła naprawić :)   

Harry odpisał godzinę później, Dobrze słyszeć! Przytul ją ode mnie x

Jeśli Louis nie chciał o tym rozmawiać, to w porządku. Harry również mógł udawać, że to się nie stało. Albo przynajmniej mógł spróbować. To był tylko pocałunek, powtarzał sobie. Miał dwadzieścia trzy lata i przedtem doświadczył wielu nic nie znaczących pocałunków, wpływów chwili spowodowanych przed tymczasową, fałszywa pasję. To nie było nic wielkiego.  

(Z wyjątkiem tego, że to było. Naprawdę, naprawdę było.) 

I nawet jeśli Harry wciąż czuł nacisk kciuka na skórze na swoim biodrze, to co? To nie musiało nic znaczyć.

To nic nie znaczyło.

*

Harry znalazł prace w piekarni w centrum miasteczka. Już mógł usłyszeć głos z tyłu swojej głowy, który brzmiał podejrzanie podobnie do jego byłego doradcy, kiedy wciąż był na ostatnim roku (który był trochę kutasem, mówiąc szczerze) mówiący, że marnuje swój stopień naukowy z fotografii pracując od trzech do siedmiu zmian piekąc ciasta i sprzątając podłogi. Ale zignorował to, bo starsze małżeństwo, które było właścicielem piekarni było urocze i Agatha bardzo przypominała mu Babs.   

- Kiedyś byłem piekarzem - powiedział jej, zanim wymienił swoje ulubione ciasta do pieczenia i mówił o najbardziej popularnych wypiekach w piekarni, w której kiedyś pracował. Od razu został zatrudniony.     

Teraz stał przed piekarnikami, ręce wsadzone do kieszeni fartucha, kiedy czekał aż bułeczki skończą się piec. Ciepło pochodzące z piekarnika było kojące w znajomy sposób, przypominało mu czasy, kiedy był niecierpliwym, naiwnym pietnastolatkiem uczącym się od Babs. To było dobre uczucie, ciepło, biorąc pod uwagę metaforyczną burze, która ostatnio wywróciła jego życie do góry nogami.  

- Harry, kochanie - zawołała Agatha. Miała sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, lekko zgarbiona przez jej lata, ale była silną kobietą. To było wystarczająco oczywiste, bo Harry wiedział to po trzech dniach odkąd ją zna. Jej mąż, Richard, był wysoki, szczupły i przez większość czasu milczy, ale zawsze na twarzy ma uśmiech. Byli razem od pięćdziesięciu czterech lat.  

- Tak, Aggie?

- Czy ta porcja jest gotowa?

- Prawie - powiedział Harry, uśmiechając się. - Przyniosę je, kedy będą gotowe i zacznę kolejną porcję.

- Och, to w porządku, kochanie. Perrie może zająć się kuchnią po tobie. Możesz stanąć przy ladzie, zrobić sobie trochę przerwy od tego pieczenia - powiedziała Agatha, podchodząc do Harry'ego i sięgając, by pogłaskać go po głowie. Ledwo dosięgała czubka jego głowy, ale wciąż zdołała poczochrać jego włosy, które związane były w koczka i Harry się zaśmiał.  

- Dzięki, Aggie. Za moment przyjdę.

Perrie przyszła do kuchni, gdy Harry kładł świeżo upieczone bułeczki na tacy i posłała mu uśmiech, kiedy nakładała fartuch. - Miło jest mieć ciebie tutaj - powiedziała, klepiąc go po plecach. - Mam na myśli, nie mamy aż takiego ruchu, ale można czuć się samotnym - nie mów Aggie ani Richowi, że tak powiedziałam. Są kochani, ale nie zawsze są w pobliżu, by z nimi porozmawiać - zmarszczyła brwi. - W dodatku koleś, który tutaj ze mną pracował, Mike, był prawdziwym kretynem. Jemu też nie mów, że tak powiedziałam.

Harry zaśmiał się. - Nawet nie wiem kim jest Mike.

- Wciąż, to całkiem małe miasteczko - Perrie puściła oczko. - Ten chłopak sprawiał, że czułam się niezręcznie. Zawsze mówił bardzo niegrzeczne komentarze, mówił, że mu się podobam - przewróciła oczami. - Nigdy nie przestawał, chociaż mówiłam mu, że mam dziewczynę.

Harry wydał z siebie odgłos pełen współczucia. Rozumiał to uczucie, kiedy mężczyźni robili niechciane ruchy - sam kilka razy musiał sobie z tym radzić.  

- Coś mi mówi, że nie będę miała z tobą tego problemu - dodała Perrie, zajmując swoje miejsce za stołem. 

Harry zaśmiał się, kiedy wyszedł zza lady. - Dlaczego? Ponieważ wydaję się taki grzeczny?  

Perrie jedynie ponownie mrugnęła. - Mogę to rozpoznać, no wiesz.

Harry zrobił to samo. - Cóż, w każdym bądź razie masz rację - usłyszał jak Perrie wydaje z siebie jakiegoś rodzaju okrzyk i lekko potrząsnął głową, uśmiechając się. Richard siedział na krześle za ladą, czytając lokalną gazetę i Aggie nigdzie nie było widać. Pewnie załatwia sprawy. Jeśli jest coś, czego dowiedział się o niej w ciągu tych trzech dni pracowania tutaj to to, że nigdy nie stoi w miejscu. Jest trochę sama w sobie huraganem. 

Richard uśmiechnął się do niego, zanim wrócił do swojej gazety i Harry wytarł szklaną ladę do czysta. To był wolny dzień, przyszła jedynie garstka klientów, zazwyczaj rano przychodziło więcej ludzi na szybkie śniadanie.  

Piekarnia sama w sobie była mała i wąska, drewno przyczepione do jednej ze ścian robiło za stół, stały cztery, wysokie stołki dla ludzi, którzy chcieli usiąść w środku. Obok drzwi zadowało się okno, które niemalże zajmowało całą ścianę i blat zrobiony  ze szkła ukazywał wszystkie wypieki. Wszystko było różowe i proste i domowe. Harry zakochał się w tym miejscu w momencie, kiedy postawił tu stopę.

Obecnie była jedenasta, godzina przed przerwą Harry'ego na lunch i wziął do chrupania Halloweenowe ciasteczka i wsadził do kasy pieniądze za nie (nawet jeśli razem z Perrie mogli brać wypieki, kiedy tylko robili się głodni podczas swojej zmiany). Nawet jeśli była już połowa listopada, wciąż sprzedawali ciasteczka z motywem dyni, duchów, nietoperzy. Za dwa dni zaczną dekorować je gwiazdkami i małymi, zielonymi drzewkami i czerwonymi skarpetkami.

Jakieś piętnaście minut później zadźwięczał mały dzwoneczek nad drzwiami, sygnalizując przybycie nowego klienta. Harry podniósł wzrok, gdy przeglądał smsy z Gemmą, z ciastkiem w ustach i nagle jego świat wirował zbyt szybko i coś ciężkiego w jego brzuchu trzymało go w miejscu, gdzie stał.   

- Harry! - piskliwy głos Rose rozniósł się po piekarni i biegła, oczy radosne i uśmiech szeroki. Miała na sobie spodenki do gry w piłkę nożną i koszulkę, która była o rozmiar na nią za duża, jej włosy związane były w ciasnego kucyka i jej czoło blyszczało od potu, prawdopodobnie od gry w piłkę w parku. Jej buty pozostawiały brudne ślady na podłodze, które później Harry będzie musiał wyczyścić, ale w tym momencie wszystko, o czym mógł myśleć Harry to to, jak bardzo za nią tęsknił.    

- Rosie! - przywitał się, zapominając o ciastku, które wciąż zwisało z jego ust. Upadło na ladę i Rosie zachichotała, zatrzymując się przed szklaną wystawą i machała do niego rękoma. Harry pochylił się, by móc przycisnąć do siebie ich dłonie, przybijając mini piątkę. - Urosłaś od ostatniego czasu, kiedy cię widziałem?

- Głupiutki Harry - zaśmiała się Rose. - Gdzie byłeś? Minął- - zmarszczyła nos, kiedy myślała, brwi miała zmarszczone. - -tydzień? Tak, tydzień odkąd cię widziałam! Albo to było dłużej? - brzmiała na odrobinę zasmuconą i Harry natychmiast poczuł się winny. Szybko podniósł wzrok i Louis był tutaj - stał przy drzwiach, patrząc na nich z tym jego nie do odczytania wyrazem twarzy.  

Harry zignorował go i uśmiechnął się do Rose. - Naprawdę przepraszam. Szukałem pracy i zaklimatyzowywałem się - co nie było kłamstwem. Po prostu to nie była cała prawda.    

- Och, to okej! Rozumiem - Rose uśmiechnęła się pokazując ząbki i zmarszczki wokół oczu.    

Harry poczuł trzepotanie w klatce piersiowej. - Co chcesz, Mała Rosie?

- Chcę jedno takie samo ciasteczko, które ty jadłeś! - natychmiast odpowiedziała, zanim zrobiła zamyślony wyraz twarzy. - Hmm, właściwie pięć ciasteczek! Papa! - odwróciła się i tym razem Harry nie miał wyboru, tylko spojrzał na Louisa, który miał ten dziwny jeleń-złapany-w-świetle-refleltorów wyraz twarzy. - Pięć ciasteczek na lunch to okej, racja?

Louis spojrzał na Harry'ego i Harry jak najlepiej się starał utrzymać swoje spojrzenie. Louis był pierwszym, który odwrócił spojrzenie i wyglądał na zdezorientowanego i niepewnego i miał lekkie rumieńce i Harry również czuł te wszystkie rzeczy, ale uważał, że teraz miał lekką przewagę.

- Pięć ciasteczek jest okej po lunchu, kochanie - powiedział, odnosząc się do Rose i potem w końcu podszedł do blatu. Posłał Harry'emu mały uśmiech, który Harry grzecznie odwzajemnił, jeśli nie odrobinę chłodno. - Cześć Harry.

- Cześć Louis - powiedział, niemal krzywiąc się przez to jak formalnie to brzmiało. Odchrząknął i z powrotem spojrzał na Rose. - Śmiało, Rosie. Wybierz co tylko chcesz.

- Nazywam się Rose - powiedziała, wyglądając na zamyśloną. - Ale pozwolę ci nazywać mnie Rosie. Ale tylko tobie.

Harry poczuł przez to ciepło w klatce piersiowej. - Okej, Rosie.

- Papa nazywa mnie Ro. Lubię przezwiska.

Harry spojrzał na Louisa, nie był w stanie się powstrzymać. Louis na niego nie patrzył, jego oczy skerowane były na jego córkę. - Dalej, kochanie. Które chcesz?

- Chcę po jednym z każdym wzorkiem! - powiedziała Rose, zanim wskazała na dynie. - Ale dodatkowe z dynią, bo jest urocze.

Harry włożył jej ciasteczka do małego pudełeczka i wbił to na kasę fiskalną, dodając waniliową babeczkę od tak. Ostrożnie wziął pieniądze od Louisa, upewniając się, że nie nawiążą niepotrzebnego kontaktu i potem wręczył Rose pudełko słodyczy. 

- Smacznego!

- Takie będzie! - Rose uśmiechnęła się i Harry sięgnął, by przybić piątkę.

- Ro, kochanie, czy to w porządku, jeśli usiądziesz na minutkę na stołku? Muszę porozmawiać z Harrym - powiedział Louis i Harry zamarł. - Możesz zjeść jedno z ciasteczek, jeśli chcesz.  

Rose z łatwością się zgodziła na obietnicę wczesnego deseru, więc szczęśliwie pobiegła do jednego ze stołków. Louis podniósł ją i powiedział jej, żeby siedziała w miejscu, całując ją w nos, zanim ponownie podszedł do Harry'ego. Wyglądał na nerwowego. 

Harry nic nie powiedział.

Louis odchrząknął. Otworzył usta. Ponownie je zamknął.

Potem, - ignorowałeś mnie.

Harry zamrugał, czując jak jego szczeka opadła. Minęła chwila ciszy pomiędzy nimi, podczas której próbował przetworzyć to, co wyszło z ust Louisa, zastanawiając się czy dobrze usłyszał i potem usłyszał samego siebie, gdy zapytał, - co?  

- Nie pisałeś do mnie - powiedział Louis i brzmiał na niepewnego, ale również zdeterminowanego. Co było dziwną mieszanką, ale. - Mam na myśli, z początku myślałem, że może byłeś zajęty adaptowaniem się, wiem, że to wielka zmiana i wszystko. Ale potem również pomyślałem, może to był twój sposób na to, by powiedzieć mi, żebym spier- spadał? Bez mówienia tego wprost?

Harry ruszał ustami jak ryba przez kilka sekund, gapiąc się na Louisa i potem on po prostu- - Dlaczego sprawiasz, że to brzmi jakby to była moja wina? - kątem oka widział jak Richard z ciekawością podniósł wzrok znad swojej gazety i odgłosy z kuchni, gdzie pracowała Perrie podejrzanie ustały. Starał się mówić cicho, bo Rose wciąż była w tym samym pomieszczeniu co oni, mimo wszystko i to nie było coś, co musiała usłyszeć. -Jakby? Nie jestem tym, który praktycznie uciekł, po tym jak my- potem!

Louis zamrugał. - Rose była chora! Jakby, nie słyszałeś telefonu?

- Nie mówię, że kłamałeś o tym, że była chora, po prostu - przerwał Harry, sfrustrowany. Spojrzał na Rose i zobaczył, że ich obserwowała, jej brwi były zmarszczone, więc wyszeptał, - mogłeś przynajmniej coś o tym powiedzieć. Cokolwiek.

- O tym, że cię całowałem?

- To nie byłeś tylko ty. Ja również cię całowałem, ale tak - Harry nie mógł uwierzyć, że odbywa teraz tę rozmowę. Wziął głęboki wdech. - Spójrz, Louis. Łapię to. Spanikowałeś. I szczerze, ja też spanikowałem. Ale ty po prostu - ty po prostu mnie zostawiłeś, bez powiedzenia niczego. To nie było miłe, Louis. Potem udawałeś, że to się nie stało i to trochę bolało. Nie byłem jedynym, który cię ignorował. Ty również mnie Ignorowałeś.

- Przepraszam - powiedział Louis, nerwowo spoglądając znad swojego ramienia na Rose, która robiła kwaśną minę. Jego oczy z powrotem wylądowały na Harrym. - Tak, spanikowałem, ale nie chciałem cie zostawiać. I ja nie - nie zdawałem sobie sprawy, że cię ignoruję? Czekałem, aż do mnie napiszesz i zgaduję, że ty robiłeś to samo i po prostu - przerwał, wyglądał na sfrustrowanego samym sobą. - Posłuchaj, Harry. Możesz jutro przyjść? Na obiad? Chcę o tym z tobą porozmawiać, ale nie tutaj. Muszę- porządnie. Musze porządnie z tobą porozmawiać.

Harry zawahał się, niepewny. Oczy Louisa były szerokie i - okej, w porządku. Ale wciąż nie jestem zadowolony przez to, co zrobiłeś.

- Wiem i naprawdę przepraszam, szczerze. Ale wytłumaczę się jutro. Proszę, po prostu - brzmiał na odrobinę przerażonego, naprawdę. Ale również była tam determinacja i Harry miał problemy, żeby go teraz rozgryźć. - Obiecuję, jutro.

I Harry tak naprawdę nie wiedział co Louis obiecywał, ale i tak przytaknął myśląc, że może burze i huragany również same doświadczały katastrof.    

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top