Część 21

Louis wiedział, że dzisiaj nie spędzi z Harrym dużo czasu, głównie dlatego, że ten obiecał pomoc w kuchni i Jay nie pozwoli Louisowi postawić tam nawet stopy. Louis nie rozumiał dlaczego (chociaż to kłamstwo, bo rozumiał - podjadałby wszystko, co zrobiłaby Jay i prawdopodobnie byłby jedynie rozproszeniem uwagi Harry'ego, a goście przychodzili za osiem godzin; ale wciąż, to były urodziny Louisa i odmawiano mu czegoś, więc będzie chodził naburmuszony).

Z drugiej strony, Rose nie opuściła jego boku, odkąd skończyli śniadanie. Odkąd tu przyjechali spędzała większość swojego czasu bawiąc się z Ernim i Doris, co było zrozumiane. Odkąd nie zaczęła jeszcze szkoły, rzadko miała styczność z dziećmi w jej wieku. Jej jedynym towarzyszem do zabaw oprócz Louisa był Niall tak naprawdę i dzieciaki z sąsiedztwa, kiedy mieli ochotę pograć w piłkę w parku, chociaż to zdarzało się rzadko.

Ale dzisiaj Rose była praktycznie przyczepiona do biodra Louisa. Teraz ucinała sobie krótką drzemkę na kolanach Louisa, opatulona w świąteczny sweter, który dostała od Jay. Włosy związane były w luźnego koka, głowa oparta o klatkę piersiową Louisa i ogarnął kosmyki z jej twarzy, delikatnie, by nie zakłócić jej snu. Rose poruszyła się, ale zaraz nieprzytomnie wtulila się w koszulkę Louisa.

Louis uśmiechnął się. Tak bardzo ją kochał, w tym rzecz. Od momentu, gdy po raz pierwszy ją trzymał wiedział, że będzie jego całym światem. Zawsze byli blisko, nie zważając na jego nie tak idealną relację z Alicią. Louis poleciałby na księżyc i zebrał gwiazdy, jeśli by o to poprosiła (raz prawie to zrobiła, ale potem zmieniła zdanie i poprosiła o słoik z brokatem).

Przez dłuższy czas Louis był przekonany, że jego życie kręciłoby się jedynie wokół niej. I był wobec tego w porządku. Przyzwyczaił się do tego myślenia. Dlatego na początku to było dla niego tak przerażające, Harry wstępujący do jego życia jako niezdarny, uroczy bałagan, którym był. Louis nie sądził, że wierzy w Boga, nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale przyzna, że na początku modlił się, by Harry z Rose się dogadywali.

I był taki szczęśliwy, że tak było. Że tak jest. Rose z Harrym uwielbiali siebe nawzajem i patrzenie na nich sprawiało, że serce Louisa puchło. Martwił się, że może Rose zachowywała się tak z początku, ponieważ wyczuła, że Louis chciał spędzać czas z Harrym, ale szybko zdał sobie sprawę, że Rose tak samo chciała towarzystwa Harry'ego. Prawdopodobnie wciąż nie rozumiała tego, co oznaczało to, że Harry wszedł do ich życia i był jej drugim rodzicem, ale zdawała się z wielką chęcią to akceptować.

Louis był tak za nią wdzięczny. Tak wdzięczny za posiadanie takiej mądrej, taktownej i kochającej, małej dziewczynki jak jego córka. Czasami nie mógł nic poradzić, tylko gorzko zastanawiał się jak Alicia mogła to oddać, jak mogła być zadowolona z jedynie urywków z dorastania Rose, ale szybko odpychał od siebie te myśli, kiedy tylko się pojawiały. To nie jej wina, że nie była jeszcze gotowa na bycie rodzicem i to nie jej wina, że prawdopodobnie nigdy nie będzie. Rozmawiała o tym z Louisem, długa i pełna łez rozmowa o tym, jak nigdy nie widziała siebie wychowującej dziecko i jak przez to ludzie o niej mówili i potem nagle jednego dnia obudziła się i zdała sobie sprawę, że jest w ciąży i to było, jakby wszystkie obawy spełniły się na raz. Louis nawet nie wyobrażał sobie jak musiała się czuć.

Ale Louis był inny. Nie obrażał Alicii za to, że nie chciała dzieci, nie. Szanował to i był dozgonnie wdzięczny, że mimo tego jak się czuła, zdecydowała się kontynuować ciążę i urodzić Rose.

Ale Louis, on od zawsze chciał mieć dzieci. Być może duży wpływ miał na to fakt, że dorastał opiekując się czwórką młodszego rodzeństwa, ale dzieci zawsze były jego czułym punktem. Więc kiedy Alicia przyszła do niego płacząc, że jest w ciąży, Louis jedynie przez moment czuł obawę, zwątpienie i zawahanie. Wiedział, niemalże natychmiast, że zajmie się dzieckiem.

Ponieważ Rose, ona była darem. Była światem Louisa.

I Louis był przekonany, że nigdy nie spotka kogoś, kto będzie patrzył na Rose w ten sam sposób co on, dopóki nie pojawił się Harry. Louis mógł dostrzec jak szczery był młodszy mężczyzna, kiedy rozmawiał z Rose, jak prawdziwie się o nią troszczył i to było idealne, naprawdę, jak ścieżki Louisa i Harry'ego skrzyżowały się pewnej Halloweenowej nocy. Louis nigdy nie rozmyślał o przeznaczeniu, ale uważał, że nie będzie co do tego zbyt sceptyczny. Mimo wszystko, teraz miał Harry'ego.

Rose nagle poruszyła się na jego klatce piersiowej i Louis został wyrwany ze swoich myśli. Zamrugał, lekko kręcąc głową do samego siebie, zanim pogłaskał włosy swojej córki i przysunął ją bliżej swojej klatki piersiowej. Rose wymamrotała coś we śnie i mocniej przylgnęła do jego koszulki i potem z powrotem się rozluźniła, a jej oddech ponownie się wyrównał.

- Kocham cię - wyszeptał do niej Louis i pociągnęła nosem, jej rzęsy lekko zatrzepatały. Louis zastanawiał się o czym śniła.

Zastanawiał się czy mogła poczuć jaki był szczęśliwy.

*

Dom był pełen ludzi i panował hałas, ciotki chciały buziaki w policzek, wujkowie rozmawiać o piłce nożnej i kuzyni chcieli nadrobić zaległości i to wszystko zatrzymywało Louisa co minutę. Wszyscy złożyli mu życzenia i zachwycali się Rose, którą trzymał przy swoim biodrze, zanim jego oczy powędrowały do Harry'ego, który praktycznie był przyklejony do jego boku.

- To jest Harry, mój chłopak - Louis przedstawiał go tak za każdym razem i Harry zawsze uśmiechał się tym swoim pół nieśmiałym, pół czarującym uśmiechem. Wszyscy byli mili, witali Harry'ego ciepłymi uściskami i z biegiem czasu Louis czuł, jak Harry rozluźniał się coraz bardziej. Wciąż przyczepiony był do jego boku i Louis nie mógł nic poradzić, tylko zastanawiał się jak musieli wyglądać w oczach innych - ich trójka lgnąca do siebie niczym mała rodzina.

Czuł przez to ciepło w klatce piersiowej.

Kiedy przyjechał Mark, Harry znów stał się lekko nerwowy. Louis mógł to poczuć przez sposób, w jaki spiął się, kiedy Louis pochylił się i wyszeptał - to mój tata.

- Louis! - przywitał się Mark z otwartymi ramionami, jak tylko go zobaczył. Przytulił Louisa i Rose w tym samym czasie i Rose pisnęła - dziadek Mark! - i przytuliła się do jego szyi. - Wszystkiego najlepszego chłopcze - powiedział Mark, kiedy się od siebie odsunęli i Louis czuł, jakby jego uśmiech miał rozedrzeć jego twarz na pół.

- Dzięki tato.

Mark uśmiechnął się i jego wzrok spoczął na Harrym, który dał krok do tyłu, niepewnie przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą. - A ty jesteś?

To natychmiast zwróciło uwagę Harry'ego, który wyciągnął swoją dłoń. - Harry Styles, proszę pana. Miło pana poznać.

Rose parsknęła śmiechem i nawet Louis zachichotał przez to, jak oficjalny był Harry. Mark wydawał się również lekko rozbawiony, stanowczo akceptując uścisk dłoni Harry'ego. - Ciebie również miło poznać. Jestem Mark Tomlinson. Pierwszy ojczym Louisa.

- Mój tata - poprawił cicho Louis. - Wychował mnie i zajął się mną, jakbym był jego własnym synem, więc - objął ramieniem Harry'ego wokół talii i przyciągnął do swojego boku, dodając. - Harry jest moim chłopakiem.

Uśmiech Marka złagodniał. - Twoja matka wspominała o kimś przez telefon - położył dłoń na ramieniu Harry'ego i ścisnął je. - Opiekujesz się ich dwójką, prawda?

- Tak, proszę pana - Harry szybko przytaknął, policzki miał lekko zaróżowione.

- Proszę, mów do mnie Mark - zaśmiał się. - Teraz muszę iść zobaczyć swoje córki. Złapię was potem Louis, Harry - pochylił się, by pocałować Rose w głowę. - Ciebie też, Ro.

Ramiona Harry'ego opadły, kiedy Mark sobie poszedł i Louis uśmiechnął się do niego rozbawiony. - Co z tobą?

- To był twój tata, Lou - wymamrotał Harry. Jego policzki były różowe i opierał swój cały ciężar o Louisa. - Chciałem zrobić dobre wrażenie.

- Dobrze sobie poradziłeś, kochanie - zapewnił go Louis, całując w skroń. Rose sięgnęła i dźgnęła Harry'ego w policzek sprawiając, że wydął wargi. Louis zachichotał przez jego minę i Rose natychmiast zrobiła to samo, jej oczy zmarszczyły się, kiedy zakryła rączką swoje usta. Harry przez chwilę robił kwaśną minę, zanim również się roześmiał, owijając ramię wokół Louisa i opierając się o niego.

Prawdopodobnie wyglądali jak bałagan, cała ich trójka śmiała się na środku pokoju bez żadnych powodów, wtulona w siebie, ale Louis wiedział, że również wyglądali dobrze. Chciał się odwrócić do pozostałych i upewnić się, że wszyscy na nich patrzą, że widzą jak szczęśliwi są i jak idealnie do siebie pasują. Ale w tym samym czasie chciał, by ten mały moment był prywatny, tylko pomiędzy ich trójką, bezpiecznie schowany w jego klatce piersiowej.

Kiedy Jay oznajmiła, że kolacja jest gotowa, wszyscy zawiwatowali. Ludzie wypełnili jadalnię i Louis natychmiast został zaatakowany pysznym zapachem pieczonego mięsa i ziemniaków, domowej roboty sosu pieczniowego i miski wypełnionej warzywami, groszku i kukurydzy i marchewek pokrojonych w kostkę, miski z owocami i makaronem roboty Harry'ego. Były korzenne ciasteczka w kształcie małych choinek i gwiazdek i świąteczne lizaki, blacha wielkiego, czekoladowego ciasta leżała na blacie. Była gorąca czekolada dla dzieciaków i czerwone wino dla dorosłych i jabłkowo-miodowa mrożona herbata dla wszystkich i stół wypełniony był po brzegi jedzeniem, nad którym Jay i Harry spędzili cały dzień.

Wszyscy z podekscytowaniem zasiedli do stołu i Jay wsadziła w środek ciasta świeczkę. - Tylko jedna, bo Louis nie chce, by przypominano mu ile lat faktycznie kończy - powiedziała, gdy Mark zapalił świeczkę zapalniczką, która miał w kieszeni i wszyscy się zaśmiali.

Louis przewrócił oczami, podając Rose Harry'emu, by mógł zdmuchnąć świeczkę. Wszyscy zaczęli śpiewać i klaszczeć i Louis się uśmiechnął. Zapadła cisza po zaśpiewaniu 'sto lat' i Louis zamknął oczy, kiedy myślał nad urodzinowym życzeniem.

Zdmuchnął płomień i wszyscy zawiwatowali. Jay zaczęła rozdawać talerze i Harry odstawił Rose, żeby mogła zjeść. Louis pomógł jej nałożyć makaron na talerz i z ciekawością zaglądała do miski z owocami. Louis spytał się czy chciała spróbować i Rose przytaknęła, mówiąc - Harry mówi, że owoce są dla ciebie dobre.

- Och Boże - Louis udawał, że jęknął. - Przez niego zaczniemy zdrowo jeść - zetknął przez ramię by zobaczyć gdzie jest Harry i zmarszczył brwi, kiedy nie mógł go dostrzec w pomieszczeniu. Odwrócił się z powrotem do Rose. - Wiesz gdzie poszedł Harry?

- Myślę, że poszedł na górę po swój aparat!

- Och, rozumiem - powiedział Louis, ponownie zerkając przez swoje ramię. - Chcesz owoce teraz, czy potem?

Rose przez moment się nad tym zastanawiała, zanim zadecydowała. - Po - wydęła wargi, ponownie przytakując. - Tak, po. Na deser. Mogę zjeść je z ciasteczkiem? Harry powiedział mi, że on zrobił słodkości.

- Oczywiście, kochanie.

Skończył nakładać jedzenie na jej talerz i pobiegła, by usiąść ze swoimi ciociami. Louis wziął dwa talerze i zaczął nakładać jedzenie, biorąc trochę groszku i kukurydzy razem z puree, bo pomyślał, że Harry'emu to posmakuje. Nalał niezdrową ilość sosu na swój talerz i tylko trochę na Harry'ego i kiedy się odwrócił zobaczył, że Harry wrócił.

Przyniósł swój aparat i teraz robił wszystkim zdjęcia. Louis czule się uśmiechnął, przez moment go obserwując. Kiedy Harry odwrócił się i nakierował na niego obiektyw, zrobił głupią minę i Harry zrobił mu zdjęcie. Pozwolił mu zrobić jeszcze kilka głupich zdjęć, zanim jego wyraz twarzy zmienił się w coś bardziej delikatnego, bardziej naturalnego.

Widział jak palec Harry'ego zatrzymał się na sekundę nad przyciskiem, zanim usłyszał kliknięcie. Obserwował jak Harry spojrzał na zdjęcie z małym uśmiechem na ustach.

- Harry - zawołał. - Chodź jeść, zanim wystygnie.

Harry przytaknął, zawieszając aparat na swojej szyi, zanim podszedł do Louisa. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył dwa talerze. - To dla mnie?

- Oczywiście - Louis uśmiechnął się, oferując mu jeden z talerzy. - Nie byłem pewien ile sosu chcesz.

- Tyle wystarczy, dziękuję - Harry przymrużył oczy, patrząc na talerz Louisa. - Ty, z drugiej strony... Czy to trochę nie za dużo?

Louis jedynie wzruszył ramionami, uśmiechając się. - Trochę tu tłoczno, nie sądzisz? Chcesz zjeść w salonie?

Harry przytaknął i wymknęli się z jadalni do salonu po tym, jak Louis upewnił się, że Rose jadła ze swoimi ciociami i wujkiem. Po drodze Louis wziął dwa kieliszki i Harry sprytnie wziął jedną butelkę wina leżącą na stole i po cichu zachichotali. Zdecydowali się usiąść na podłodze, stawiając jedzenie na stoliku.

- Tak dobrze? - spytał Louis, gdy poprawiał się, by było mu wygodnie i Harry mruknął, przytakując. Otworzyli butelkę i nalali sobie po kieliszku i potem zaczęli jeść, Louis jęknął, gdy spróbował puree. - Boże, za jedzenie mamy można zabić.

Harry potwierdził to mruknięciem. - Jest świetną kucharką. Mogę się założyć, że we wszystkim jest świetna. Mamy są niesamowite.

- Naprawdę są - zgodził się Louis. - I naprawdę jest. Świetna we wszystkim, mam na myśli. Jest tak rodzinną osobą, wiesz? Wychowała nas dobrze, nawet jeśli czasami byliśmy zmorą.

- Myślę, że to rodzinne - powiedział Harry, lekko się drocząc i Louis uśmiechnął się.

- Jesteśmy psotliwi - zgodził się. Wziął łyk wina, przesuwając się odrobinę bliżej do Harry'ego. - Powinniśmy tam wrócić po deser. Za twoje wypieki również można umrzeć.

Harry zarumienił się, zadowolony. Jedli w ciszy, karmiąc siebie nawzajem. Chichotali bez powodu, ukrywając swoje uśmiechy, kiedy jeden drugiego obserwował  i Louis czuł, jakby w jego klatce piersiowej płonął ogień, zapewniając mu ciepło. Był tak pieprzenie szczęśliwy.

- Tutaj jesteś! - ktoś wykrzyknął i obaj podskoczyli zaskoczeni. Odwrócili się i zobaczyli ze Rose idzie w ich stronę coś niosąc. - Nie widziałam was tam i zaczynaliśny jeść deser, więc trochę wam przyniosłam - położyła na stole dwa talerze, jeden wypełniony trzema kawałkami ciasta i pierniczkiem, a drugi ciasteczkami. Potem próbowała zmieścić się pomiędzy Louisem i Harrym i Louis zaśmiał się, sadzając ją na ich kolanach.

- Wygodnie ci, kochanie?

- Bardzo, dziękuję że pytasz - przytaknęła Rose. - Podoba mi się tutaj. Zacznijmy jeść deser.

Harry zachichotał i Louis uśmiechnął się. Rose była tak troskliwa i mądra, szczególnie jak na jej wiek. Czasami nie mógł nic poradzić tylko zastanawiał się nad tym, że dorasta zbyt szybko, ale takie jest życie, prawda? Ludzie dorastają i starzeją się. Ludzie popełniają błędy. Ludzie się uczą. Ludzie odchodzą.  

Ale czasami ludzie zostają. 

Podzielili się jedzeniem i Rose wydęła wargi, kiedy okruszki wylądowały na jej różowej sukience, więc Louis je delikatnie strzepnął. Harry starł jej czekoladę z buzi swoim kciukiem i upewnił się, że nie rozleje nic na swoją sukienkę i Louis czuł tę pewność w swojej klatce piersiowej, że jego urodzinowe życzenie się speni.

Chciałbym, żeby Harry został ze mną i Rose. Chciałbym, żebyśmy byli prawdziwą rodziną

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top