Część 1
Harry
31 PAŹDZIERNIKA 2015
Rozpakowywanie było zdecydowanie ciężką pracą. Harry już to zauważył, kiedy po raz pierwszy przeprowadził się do nowego mieszkania i był tylko naiwnym studentem pierwszego roku, ale szybko zdał sobie sprawę, że ten proces wymagał o wiele więcej wysiłku, kiedy przeprowadzasz się do prawdziwego domu, zamiast małego, dwupokojowego studenckiego mieszkania, w którym były już najbardziej potrzebne meble.
Dom, do którego się przeprowadzał był prosty, jednopiętrowy, z przestronnym salonem, główną sypialnią i pokojem gościnnym, średniej wielkości łazienką i dość dużą kuchnią-ukośnik-jadalnią. Bardzo przypominało mu to domek jego rodziców w Holmes Chapel, co było głównym powodem dlaczego zdecydował się akurat na niego.
Zajęło mu to całe południe i większość wieczora, żeby wypakować wszystko z pudeł i przynajmniej uporządkować salon, po czym natychmiast opadł na łóżko i zasnął bez silenia się na zjedzenie porządnej kolacji. Jego mama zaoferowała, że przyjdzie i pomoże mu się rozpakować, ale grzecznie jej odmówił, powiedział jej, że poradzi sobie sam. Nie to, że pożałował tej decyzji, odkąd nie chciał jej niepotrzebnie kłopotać, ale teraz żałował, że wcześniej nie spytał nikogo o pomocną dłoń w przeprowadzce.
Był naprawdę, naprawdę zmęczony.
Mimo wszystko, następnego ranka wciąż zdołał zwlec się z łóżka tak wcześnie, jak tylko mógł. Po wzięciu prysznica (co w większości składało się z tego, że stał pod strumieniem gorącej wody z zamkniętymi oczami, sporadycznie opierając się o wykafelkowaną ścianę, by nie upaść), bez przekonania uporządkował swoją sypialnię i wyniósł puste pudła na podwórko za domem, więc nie będą wchodzić mu w drogę. Potem wsiadł do swojego auta i pojechał do sklepu spożywczego, zapoznając się z cichą, lecz przyjemną okolicą, która teraz stała się jego domem i kupił pół wózka słodyczy na tę noc.
Ostatecznie, tylko dlatego, że w tym roku nie był w stanie wymyślić kostiumu, albo nawet wyrzeźbić dyni przez przeprowadzkę, nie oznaczało, że nie poczuł klimatu Halloween. To było dla niego wyjątkowe święto, wypełnione radosnymi i szczęśliwymi wspomnieniami z czasów studiów, więc źle się czuł nie świętując go w jakiś sposób.
Obecnie siedział na swojej starej kanapie w swoim nowym salonie, światła były wyłączone i zasłony odsłonięte, by miał widok na ulicę za oknem. Uważał, że jeśli wystarczająco dokładnie by się wsłuchał, mógłby usłyszeć dźwięk papierków po cukierkach i śmiech dzieci, gdy starały się nawzajem przestraszyć historiami o duchach. To sprawiało, że się uśmiechał, wracał myślami do pierwszego razu, kiedy mógł wyjść nocą jako mały chłopiec, chodząc za rękę ze swoją siostrą w pasujących strojach wampirów.
Oparł się o kanapę, chociaż nie chciał się na niej zbyt wygodnie rozsiąść. Noc dopiero się zaczynała i był pewien, że ktoś zapuka do jego drzwi, więc będzie musiał wstawać więcej, niż raz przez cały wieczór. Zwyczajnie oparł się o oparcie, oczy miał przyklejone do ekranu jego laptopa, który stał na stoliku, chociaż widział już Miasteczko Halloween setki razy.
Miał dla siebie małą miseczkę słodyczy i leniwie wziął czekoladowego batonika, gdy patrzył jak Jack wpadł na drzwi, które prowadziły do Świątecznego Miasteczka. Miał właśnie wziąć gryza, kiedy usłyszał pukanie do drzwi, pierwszy cukierek-albo-psikus tego wieczora i podekscytowany poderwał się z miejsca. Odłożył swój batonik i zatrzymał film, zanim wstał i pośpieszył do drzwi.
Większa miska słodyczy stała na niskim stoliczku przy wejściu i Harry wziął ją, zanim otworzył drzwi. Zobaczył dwójkę ludzi stojących na jego ganku, ojca i córkę, ubranych w pasujące stroje piratów. Dobre wychowanie, pomyślał Harry, ale zanim mógł bardziej przyjrzeć się mężczyźnie, jego oczy powędrowały do małej dziewczynki, która wymachiwała w jego stronę kartonowym mieczem.
- Cukierek albo psikus! - krzyknęła, machając swoim mieczem w sposób, który prawdopodobnie uważała za groźny (ale w rzeczywistości po prostu wyglądała uroczo). Zmarszczyła twarz, gdy próbowała posłać mu groźne spojrzenie i dodała, - teraz daj mi wszystkie swoje skarby!
Prawdopodobnie miała pięć lub sześć, pomyślał Harry. Z pewnością nie była starsza. Jej włosy były schowane pod piracką czapką, kapelusz opadał jej nisko na czoło. Miała na sobie białą koszulkę z plamami brudu i Harry myślał, że były zrobione specjalnie, rękawy podwinięte do łokci i rąbek włożony do brązowych spodni, na stopach miała małe, czarne buty. By skompletować look, miała opaskę na oko, ale jej drugie oko z niecierpliwością patrzyło się na Harry'ego, niebieskie i jasne i entuzjastyczne, mimo jej starań, by być groźnym piratem.
Niezdolny do stłumienia uśmiechu, Harry uniósł dłoń, którą nie trzymał miski na znak poddania się. Uklęknął, więc mógł być na wysokości wzroku małej dziewczynki. - Masz mnie, masz mnie! Oddaje ci moje wszystkie skarby.
Wyszła ze swojej roli i zachichotała, jej mały nosek zmarszczył się, kiedy starała się stłumić ten dźwięk swoimi rączkami. Kiedy je odsunęła, na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. - Lubię pana. Przez to nie skażę pana na karę śmierci przez skok z drewnianej deski do wody. Ale wciąż musi mi pan dać swoje słodycze.
Harry udawał, że odetchnął z ulgą, dramatycznie wycierając wyimaginowaną kroplę potu z czoła. - Woo, a już zaczynałem się martwić! - zaczął szeptać i dodał, - nie wiem jak pływać - co było kłamstwem, bo wiedział jak, ale to sprawiło, że się roześmiała, więc.
- Jesteś zabawny! Papa może cię nauczyć - powiedziała i Harry w końcu spojrzał na jej ojca.
Pierwszą rzeczą, którą zauważył Harry było jego ogromne podobieństwo z córką. Pod zarostem i bandaną we włosach i innymi akcesoriami, które zwisały z jego włosów (Harry podejrzewał, że jego córka była za to odpowiedzialna), Harry zobaczył ciepłe, niebieskie oczy, które także się na niego patrzyły. Mężczyzna miał podobny strój do swojej córki i trzymał skrzynię ze skarbami.
Harry przez chwilę się gapił, w klatce piersiowej poczuł coś, czego nie mógł nazwać, ale to było coś ciepłego.
- Papa! Daj mi skrzynkę ze skarbami! - krzyknęła mała dziewczynka i Harry zamrugał, odwracając swój wzrok. Z jakiś powodów mógł poczuć jak jego policzki oblewają się gorącem, więc odchrząknął i posłusznie włożył słodycze do skrzynki (naprawdę miała skrzynkę ze skarbami dla swoich słodyczy, aw ). Mógł poczuć jak patrzyła na niego z zaciekawieniem i dodał jeszcze kilka słodyczy. - Jak się pan nazywa? Nigdy pana nie widziałam.
Uśmiechnął się i dołożył jeszcze więcej słodyczy ku jej zadowoleniu. - Nazywam się Harry i wczoraj się tutaj przeprowadziłem.
- Och! - podała skrzynkę ze skarbami, teraz w połowie wypełnioną słodyczami, swojemu ojcu, który miał rozbawiony uśmiech na twarzy, ale jeszcze się nie odezwał. - Cześć! Mam nadzieję, że ci się tu podoba! Nazywam się Rose. Wiesz, jak ten kwiatek? Papa mówi, że róże to jego ulubione kwiaty, co znaczy, że ja jestem jego ulubionym kwiatkiem, ale myślę, że mówi tak tylko dlatego, bo nie zna innych rodzajów kwiatów. Co jest głupie. Jest całkiem głupi, wiesz, raz-
- W porządku, Ro - delikatnie wciął się ojciec Rose, brzmiąc na (strasznie, strasznie) czułego. - Przerwijmy tutaj, zanim opowiesz panu Harry'emu jakieś żenujące historie o mnie.
Och, Boże. Jego głos był- brzmiał jak to uczucie, kiedy siedzisz przed kominkiem podczas chłodnego, zimowego wieczora, owinięty grubym kocem z kubkiem parującej, gorącej czekolady, jak uczucie szeleszczącej pościeli podczas cichego, niedzielnego poranka spędzonego z osobą, którą trzymasz blisko siebie. Był ciepły i delikatny, jak dzwoniące dzwoneczki z daleka i ulubiona poezja Harry'ego recytowana w powolnym tempie i śmiech o smaku miodu.
I potem Harry przypomniał sobie, że ten mężczyzna miał córkę. Co znaczyło, że prawdopodobnie (na pewno) miał współmałżonka i Harry poczuł się lekko zawstydzony samym sobą. Starał się oczyścić głowę od swoich poprzednich myśli, zanim wstał i wyciągnął dłoń, by odpowiednio się przedstawić. Nawet nie znał imienia tego mężczyzny.
- Cześć, uh. Nazywam się Harry Styles - przedstawił się, lekko uśmiechając.
Uścisk mężczyzny był stanowczy, opuszki jego palców lekko szorstkie, kiedy przejechały po skórze dłoni Harry'ego. - Louis Tomlinson - powiedział. Delikatnie położył dłoń na czapce Rose, kiedy puścił jego rękę i dodał. - I już poznałeś tą małą kulkę energii tutaj.
- Miło mi cię poznać - powiedział Harry i kiedy Rose wydęła wargi i lekko pomachała swoim mieczem, zaśmiał się i ponownie się pochylił. - Was oboje - doprecyzował, zyskując od niej uśmiech. - Jesteś pierwszą osobą, którą tu poznałem, Rose.
- Naprawdę? - spytała Rose, podekscytowana. Spojrzała na Louisa z szerokimi oczami, ciągnąc go za nogawkę spodni. - Słyszałeś to, papo? Jestem tutaj pierwszą przyjaciółką Harry'ego!
- Powiedział, że pierwszą osobą, którą poznał, Ro.
- Ale dał mi dużo słodyczy! - kłóciła się Rose. - Co znaczy, że jesteśmy przyjaciółmi. Powinniśmy zaprosić go jutro na lunch.
Louis zdawał się to rozważać, wyglądając na zamyślonego. Miał piękną twarz, teraz, kiedy Harry bardziej się przyjrzał. Miał kości policzkowe i szczękę, za którą można było umrzeć. Ogólnie jego rysy twarzy były cudowne, naprawdę.
I potem rozmowa dotarła do Harry'ego i szybko potrząsnął swoja głową. - Och, nie! To w porządku, nie chcę się narzucać, ani nic.
Rose nadąsała się. Harry zauważył kosmyk brązowych włosów wystających spod jej kapelusza. - Ale chcę, żebyś przyszedł!
Harry przepraszająco się do niej uśmiechnął. - Naprawdę mi przykro, Rose. Ale wciąż muszę dokończyć porządki w domu. Może innym razem w tym tygodniu? Kiedy się bardziej zaaklimatyzuję.
- Mogę oprowadzić cię po okolicy - zaoferował Louis i brzmiał na całkowicie szczerego, kiedy to powiedział. - Albo pomóc ci rozpakowywać cokolwiek ci zostało.
- Och, jest w porządku, naprawdę! - nalegał Harry, w tym samym czasie Rose spytała, - mieszkasz sam, Harry?
Zamrugał. - Um, tak. Dlaczego pytasz?
Rose stanowczo przytaknęła. - Więc okej. Papa i ja jutro przyjdziemy do ciebie na lunch. Papa pomoże ci się rozpakować. I poza tym, nie powinieneś być sam, Harry.
Harry miał się kłócić, że to naprawdę w porządku, nie miał nic przeciwko być samemu przez kilka dni, ale wyglądała na tak nastawioną na lunch z nim, że nie mógł nic poradzić, tylko się zgodził. - Więc okej - westchnął, a ona zawiwatowała. - Jutro lunch. Ale ostrzegam was, mój dom to wciąż bałagan.
- To dobrze! Jak powiedziałam, Papa pomoże ci posprzątać! - powiedziała radośnie Rose. Potem przytuliła się do nóg Harry'ego, zanim zbiegła po trzech stopniach schodków w stronę chodnika. - Teraz na poszukiwanie większej ilości skarbów!
Louis zaśmiał się, patrząc na nią. - Nie odchodź zbyt daleko, Rose - zawołał, zanim odwrócił się z powrotem do Harry'ego z lekko przepraszającym uśmiechem. - Przepraszam, może być czasem małą zmorą.
- Och, nie! Jest w porządku. Jest naprawdę wspaniała.
- Dziękuję - Louis lekko się zaśmiał. - Staram się. Nie musimy przychodzić jutro do ciebie na lunch, jeśli to dla ciebie niewygodne. Mogę z nią o tym porozmawiać.
- To naprawdę w porządku - zapewnił go Harry, pokazując kciuk w górę. - Mam na myśl, tak długo, jak to dla ciebie okej.
- Oczywiście.
Harry uśmiechnął się na to. - Dobrze, okej. To dobrze. Zaprzyjaźnianie się z sąsiadami to dobry start, tak? Przy okazji, który dom jest twój?
Louis wskazał gdzieś w lewo. - Zaledwie kilka domów w tamtą stronę. Nie za daleko.
- Świetnie - powiedział Harry, nie do końca pewny dlaczego to powiedział. Odrobinę się wiercił, przytulając do klatki piersiowej miskę ze słodyczami. - Um. Powinienem przygotować lunch dla czwórki osób?
- Och, nie. Tylko trójki. Ty, ja i mała Rose.
Mała fala nadziei napłynęła do klatki piersiowej Harry'ego, ale szybko to stłumił. Starał się był tak swobodny, jak to możliwe, kiedy spytał. - Więc, żadnej żony? Męża? Partnera? Współmałżonka?
Zmartwił się, że mógł przekroczyć linię, zważając na to, że on i Louis byli sobie obcy, ale Louis tylko lekko się zaśmiał. - Współmałżonek? Kto jeszcze tak mówi?
- Hejjj - Harry wydął wargi, wewnętrznie oddychając z ulgą, że przynajmniej Louis nie wyglądał na zawstydzonego. - Lubię to. Jest urocze i nie ujawnia płci. Moim zdaniem nie jest wystarczająco często używane.
Louis uśmiechnął się do niego i to było tak podobne do tego, jak Rose się do niego wcześniej uśmiechnęła. - Jesteś trochę dziwny, Harry Stylesie. W całkowicie dobry sposób. Ale żeby odpowiedzieć na twoje pytanie, nie. Żadnego współmałżonka. Właściwie, rozwiodłem się trzy lata temu.
Mam szansę, było pierwszą rzeczą, o której pomyślał Harry, zanim mentalnie sam siebie kopnął, bo to wcale nie była stosowna odpowiedź. - Przykro mi to słyszeć - powiedział, patrząc tam, gdzie Rose machała do innych dzieci. - Czy to trudne dla Rose?
- Miała jedynie dwa lata, kiedy to się stało, więc jeszcze w pełni tego nie rozumie - powiedział Louis, potwierdzając przypuszczenia Harry'ego, że Rose miała pięć lat. - Ale radzimy sobie dobrze. Nie jest wcale tak źle, naprawdę. Jej mama i ja wciąż jesteśmy w dobrych stosunkach i dwa razy w miesiącu Rose jeździ do niej na weekend.
- Rozumiem - powiedział Harry, kiedy Rose krzyknęła. - Papa! Chcę dostać więcej słodyczy!
Louis zaśmiał się. Wyglądało na to, że zawsze się śmiał. - Cóż, lepiej, żebym szedł, zanim zdecyduje się, że to ja powinienem dostać karę śmierci. Miło było cię poznać, Harry Stylesie. Zobaczymy się jutro?
- Pewnie, tak - Harry przytaknął, być może trochę zbyt ochoczo. Louis uśmiechnął się ostatni raz i potem poszedł, idąc po ganku w stronę chodnika, gdzie czekała Rose. Trzymał dłoń swojej córki, gdy zniknęli w podmuchu podekscytowanych krzyków i chichotów i potem Harry był sam, stojąc na przednim ganku i gapiąc się na miejsce, gdzie przed chwilą byli oni.
Po chwili wszedł z powrotem do środka i zamknął za sobą drzwi.
Z jakiś powodów nie mógł przestać się uśmiechać.
~*~
Hejka! W końcu wracam z tłumaczeniami, wiem, tęskniliście (ja też), akurat tego udostępniłam z dwa rozdziały jakoś w styczniu, ale cofnęłam publikacje, ale wraca! Coś lekkiego, słodkiego i przyjemnego, mam nadzieje, że wam się spodoba!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top