Seth

Żywy Miraż powitał nas niesamowicie wysokimi temperaturami i mnóstwem krzątających się wszędzie ludzi. Widok tak dużego ruchu na tym kompletnym pustkowiu z pewnością nie zdziwił tylko mnie. Vanessa i Warren od razu spostrzegli kilka znajomych twarzy i postanowili przywitać się ze znajomymi. Kendra - jak zwykle, gdy jest się panną idealną - natychmiast chciała zobaczyć się z Traskiem, by zdać mu raport z ostatniego roku. Ja natomiast skupiłem się na muzyce, którą słychać było w całym zigguracie. Były to ostre, rockowe brzmienia, które wyzwalały we mnie chęć walki i przetrwania. Tego typu brzmienia zazwyczaj towarzyszyły mi podczas ćwiczeń i to typu - dzisiaj daje sobie niezły wycisk. Niemniej ktoś miał niezły gust.

Gdy mi i Aaronowi udało się w końcu uspokoić Kendre, razem udaliśmy się do naszych pokoi. Na miejsce prowadził nas goblin. Nazywał się Drapp i miał wyjątkowo krzywy nos i trzy zaczesane do tyłu, tłuste pasma włosów. Goblin musiał wyjątkowo je lubić, bo co chwila pytał się nas czy wszystko z nimi w porządku. Musiałem gryźć się w język, by nie zasugerować mu użycia szamponu. Kendra natomiast grzecznie odpowiadała mu, zapewniając, że wszystko z nimi w porządku.

Gdy w końcu dotarliśmy do naszego pokoju, okazało się, że będziemy spać na dziwnych, krótkich łóżkach z baldachimami. Zwiewne zasłony miały zapewnić ochronę przed słońcem i blokować gorąc w ciągu dnia, a w ciągu nocy - chłód. W zigguratach nie było okien. Przynajmniej nie szklanych. Były tylko otwory w ścianach, przez które - w razie ostateczności - można było wyjść na zewnątrz. Była to całkiem kusząca propozycja. Chętnie zobaczyłbym jak wygląda rezerwat z wysokości większej niż niż czwarte piętro. W myślach zanotowałem sobie, by jeszcze dzisiaj w nocy to sprawdzić.

Odstawiłem swoje bagaże obok jednego z łóżek. Nie widziałem powodu, by się rozpakowywać. Mieliśmy zabawić tu najwyżej trzy dni, licząc ten dzisiejszy. Kendra oczywiście zaraz po dokładnym przeskanowaniu całego pomieszczenia zaczęła układać swoje idealnie poskładane rzeczy w jednej z małych szafek w rogu pomieszczenia. Jej perfekcjonizm czasami był nie do wytrzymania. Zdziwiła mnie ilość ubrań, którą ze sobą zabrała. Jej walizka zdawała się nie mieć dna, podczas gdy w mojej znajdowało się tylko kilka koszulek na zmianę, szorty, strój kąpielowy, bielizna i kilka magicznych gadżetów, które w razie kryzysu mogły być pomocne. Oprócz tego miałem swój bagaż podręczny i zestaw kryzysowy. Nic więcej nie było mi potrzebne.

Jeszcze raz rzuciłem okiem na Kendre, którą jakby pogrążona we własnym świecie, porządkowała swój dobytek, a następnie ruszyłem w stronę drzwi. Za progiem czekał na mnie Drapp, który w skupieniu przyglądał się, w złotej tarczy zawieszonej na ścianie, swoim rzadkim włosom. Nadal chciało mi się z niego śmiać, ale jakoś powstrzymałem zgryźliwą wypowiedź, ciągnącą mi się na usta.

- Drapp zaprowadzisz mnie do Traska?

Goblin popatrzył na mnie z zbolałą miną, jakby mając mi za złe, że przerwałem mu pielęgnację imitacji włosów. Mimo to, oderwał się od tarczy i machnął na mnie swoją kościstą ręką, na znak, że mam za nim podążać. Prowadził mnie głównymi korytarzami, przez które przewijało się sporo osób. Niektórzy z nich na mój widok przystawali i przyglądali mi się dokładnie, inni kiwali mi głową i witali się miło, jeszcze inni lekko się kłaniali.

Nikogo z nich nie znałem.

Po drodze przyglądałem się poszczególnym korytarzom i starałem się zapamiętać która, gdzie prowadzi. Wyznaczałem sobie punkty orientacyjne, a następnie dopytywałem się mojego kompana w podróży, którym korytarzem, gdzie dojdę. W ten sposób szybko stworzyłem w głowie ogólną mapę zigguratu.

W pewnym momencie Drapp zatrzymał się i wskazał mi ręką drzwi. Były to jedne z tych drzwi, które musiały sięgać pamięcią do czasów niewolnictwa, bo ich powierzchnia była zapełniona rycinami, przedstawiającymi masy skutych w łańcuchy ludzi, wlokących się powoli noga za nogą. Wyglądało to okropnie. Niektóre z twarzy były strasznie powykręcane. Jakby w agonii. Stwierdziłem, że ten, kto zamówił takie dzieło musiał mieć bardzo nie równo pod sufitem.

Zapukałem lekko w drewnianą powłokę i czekałem na pozwolenie na wejście. Przez długą chwilę nikt mi nie odpowiadał, więc zacząłem się martwić, że być może nie zastałem dowódcy Rycerzy Świtu w biurze. Mógł przecież zajmować się teraz milionem spraw związanych z organizacją walnego zgromadzenia. Po chwili jednak usłyszałem ciche "proszę". Pożegnałem się z Drappem, którego zapewniłem, że sam trafię do pokoju i pchnąłem lekko obrzydliwe drzwi, wchodząc do środka.

Trask siedział przy wielkim, zawalonym stertą papierów biurku. Ono też musiało być wiekowe, ponieważ jego boki były misternie zdobione, a blat, w niektórych miejscach przetarł się odkrywając ciemne drewno. Brązowo-skóry Amerykanin oderwał na chwilę wzrok od różnych dokumentów i przyjrzał mi się dokładnie. Przez chwilę miałem wrażenie, że nie poznał mnie, jednak uczucie to szybko minęło gdy Trask podniósł się ze swojego miejsca i wymienił ze mną męski uścisk dłoni.

- Jak minęła podróż Seth? - zapytał brązowo-skóry, gestem zapraszając mnie do zajęcia miejsca na przeciwko niego.

- W całości ją przespałem, więc nie wiele mogę ci zbyt wiele powiedzieć.

- Bardziej interesują mnie twoje podróże po świecie niż podróż do żywego mirażu, ale dobrze wiedzieć, że nieźle ci się spało w samolocie.

Wyszczerzyłem się na jego słowa i szybko, w dość dużym skrócie opisałem mu jak wyglądał mój ostatni rok. Szczególnie skupiłem się na pobycie w japońskim rezerwacie. Trask tylko siedział i uważnie słuchał, od czasu do czasu prosząc o dokładniejszą relacje.  Mimo to i tak nie byłem w stanie powiedzieć mu wszystkiego. W moim życiu działo się po prostu za dużo w ciągu ostatnich czterech lat. Gdy skończyłem w pomieszczeniu zapadła cisza. Trask złożył dłonie i oparł na nich brodę.

- O bardziej szczegółowy raport poproszę Warrena, gdy już się z nim spotkam. Podejrzewam, że on bardziej skrupulatnie spisywał wasze postępy. - kiwnąłem głową na znak zgody - A tymczasem Seth, powiedz, po co do mnie przyszedłeś? Bo chyba nie chcesz mi wmówić, że czułeś potrzebę złożenia sprawozdania.

- Chciałbym zostać porucznikiem. Wiem, że nikt jeszcze nie odważył się zająć miejsca po Douganie. I nic w tym dziwnego. Był niezastąpionym przyjacielem, ale mimo wszystko...

- Rozumiem Seth - Trask przerwał mi, obszedł biurko dookoła i położył mi rękę na ramieniu - Wiem, że rozpiera cię energia. Po czterech latach przygód zapewne nie możesz usiedzieć w miejscu. Pamiętaj jednak, że pochopne decyzje to zazwyczaj złe decyzje.

Westchnąłem. W głębi duszy przygotowywałem się na odmowę, ale i tak trudno było przełknąć smak porażki.

- Wiem, że jest młody i, że pośród rycerzy znajdują się ludzie być może lepiej przygotowani do pełnienia tego stanowiska, ale nie po to trenowałem dniami i nocami, by teraz wrócić do Baśnioboru i oglądać telewizje z satyrami! Szkoliłem się, by powstrzymać każdego, kto chciałby zagrozić magicznym istotom. Muszę działać jeśli chce spełnić swój cel. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jaka czeka mnie przyszłość? Po tym co się wydarzyło po prostu nie mogę funkcjonować w normalnym świecie. Nie umiem! Następnym opiekunem Baśnioboru na sto procent zostanie Kendra. A ja? Mi nic nie zostanie. Moją jedyną szansą są Rycerze!

- Spokojnie Seth! Oddychaj - Trask uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i oparł o biurko - To, że poruszyłem temat pochopnych decyzji nie oznacza, że nie chcę wziąć pod uwagę twojej kandydatury. Chodzi o to, że mam co do ciebie inne plany.

- Inne plany?

- To całkiem nowa rzecz. Przynajmniej w naszej epoce. Szczegóły miałem zamiar podać ci dopiero pojutrze, w dzień przydzielania misji.

Nie widziałem swojej twarzy, ale byłem pewny, że w tamtym momencie moje czy zaświeciły się. Coś nowego, stworzonego z myślą o mnie. Zaczynało mi się to coraz bardziej podobać.

- Daj spokój Trask! Nie bądź tajemniczy! Zdradź cokolwiek.

Czarno-skóry mężczyzna ponownie usiadł za biurkiem i zaczął przeglądać dokumenty. Wydawało mi się, że specjalnie przedłuża i milczy, by tylko podsycić moją ciekawość. W końcu wygrzebał spod sterty jakiś książek kilka kartek papieru. Przejechał po nich wzrokiem, a następnie podał mi je. Byłem lekko zaskoczony. Pierwszy raz widziałem, by rycerze podpisywali umowy.

Posłałem Traskowi pytające spojrzenie.

- To nie cyrograf. Nie musisz się martwić. Na tych kartach znajdziesz informacje odnośnie nowej organizacji, podległej Rycerzom Świtu, która zostanie już niedługo utworzona. Na razie planujemy ograniczyć liczbę członków  do minimum, ale i tak będzie potrzebny dowódca. Razem z Agadem oraz kilkoma innymi, wpływowymi członkami bractwa uzgodniliśmy, że najlepszym kandydatem jesteś ty.

Przełknąłem ślinę. Tego się nie spodziewałem. Miałem w końcu zaledwie siedemnaście lat!

- Co to za organizacja?

- Postanowiliśmy nazwać ją Smoczą Strażą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top