Filigia

Smoki były niespokojne. Wszystkie stanęły na baczność przy wlocie do jaskini i nasłuchiwały. W powietrzu czuć było napięcie. Coś się działo. Coś złego.

Mruknęłam kilka zdań w ich języku i stanęłam z nimi w jednej linii. Byłam częścią rodziny, więc nie zamierzałam się chować. Jeśli coś nam zagrażało to miałam prawo walczyć i bronić tego co nasze. Nie mniej moje starania natychmiast zostały stłamszone przez Kaliope - najstarszą smoczyce, która zazwyczaj miała we wszystkim rozstrzygający głos. Cichym warknięciem dała mi do zrozumienia, że mam się wycofać i ukryć najlepiej jak potrafię.

Nie chciałam jej słuchać, ale wystarczyło jedno spojrzenie jej srebrnych oczu bym się wycofała i skryła za stertą skał. Miałam stamtąd dobry widok na moją rodzinę i wejście, a w razie czego mogłam błyskawicznie zniknąć pomiędzy głazami.

Mój słuch nie był tak dobry jak reszty, ale i tak słyszałam, że coś zbliża się do nas w szybkim tempie. Dopiero po kilku minutach spędzonych w kompletnej ciszy zorientowałam się, że to odgłos kilkunastu par nóg. Wróg był liczny.

Kaliope rozpostarła skrzydła, co natychmiast powiększyło ją przynajmniej dwa razy, następnie ona i jeszcze jeden smok rzucili się do ataku. Oślepiło mnie światło, które wydobyło się z ich gardeł. Użyły magicznej broni w oddechu. Za ich przykładem poszła reszta i już po chwili całą jaskinię ogarnął szum i krzyki. Mnóstwo krzyków.

Wychyliłam się trochę bardziej z kryjówki i dopiero wtedy zauważyłam przeciwników, z którymi mierzyli się moi bliscy. Była to grupa około trzydziestu ludzi, którzy - uzbrojeni w przeróżne bronie - atakowali zawziecie. Ogień nic im nie robił, a inne bronie ledwo ich krzywdziły. Zazwyczaj unikali ich.

Ze zgrozą obserwowałam jak zapędzają w róg jednego z moich przyjaciół. Było tam za mało miejsca z by wyciągnąć skrzydła i odlecieć. Był w pułapce. Na szczęście na ratunek ruszyła mu Kaliope, tratując przeciwników. Kilku z nich już się nie podniosło. Mieliśmy szansę na wygraną.

Z radości wychyliłam się jeszcze dalej, by posłać najstarszej smoczycy kilka ciepłych słów. Jednak nagle wokół mojej szyi pojawiła się metalowa pętla, która strasznie drażniła moją skórę. Czyjeś ręce przyciągnęły mnie do ziemi. Krzyknęłam z bólu, który rozszedł się po moim ciele gdy jeden z ludzi, którzy mnie pochwycili wbił mi coś w ciało. Musieli zajść mnie od tyłu gdy byłam zajęta obserwowaniem walki. Szarpałam się i wiłam, licząc, że uda mi się wysfobodzić. Niestety z każdym moim ruchem powieki ciążyły mi coraz bardziej. Walczyłam z całych sił, by nie zamknąć oczu. Starałam się nawet nie mrugać.

Kątem oka zarejestrowałam, że Kaliope rusza w moim kierunku rycząc strasznie, a w jej oczach błyszczały łzy. Szarpnęłam się jeszcze raz, zmierzając w jej kierunku, ale zakręciło mi się w głowie. Zanim zemdlałam dostrzegłam jeszcze Kaliope i błysk światła, a później wszystko stało się czarne. Pochłonęła mnie przyjemna ciemność.

***

Ocknęłam się, a moje ciało przeszył ból. Miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Jakbym się zgubiła i zasnęła w złym miejscu. Okazało się, że miałam słuszne przeczucie. Podniosłam głowę i kompletnie nie wiedziałam gdzie się znajduje. Z pewnością nie była to moja jaskinia. To pomieszczenie było zdecydowanie za małe, a ja nie leżałam na ziemi tylko na czymś miękkim i całkiem przyjemnym w dotyku.

Opuściłam spowrotem głowę. Czułam frustrację. Byłam pewna, że wydarzyło się coś złego. Zamknęłam oczy, a w myślach pojawiła się Kaliope. Co się stało? Gdzie moja rodzina? Odwróciłam się na bok i lekko uniosłam, co zmniejszyło ból. Podparta na łokciu z konsternacją obejrzałam miejsce, w którym byłam.
Oprócz tego czegoś na czym leżałam stały tu jakieś drewniane skrzynki z kawałkami metalu. Na ścianie na przeciwko była dziura, przez którą widać było świat zewnętrzny. Widziałam, że drzewa poruszają się pod wpływem wiatru, ale żaden ruch powietrza nie doscieral do mnie. To musiałam być jakaś skomplikowana magia.

Usiadłam.

Starałam się przypomnieć sobie co się wydarzyło. Na myśl jednak przychodziła mi tylko smoczyca i jej srebrne spojrzenie.

Nagle jedna z drewnianych skrzynek poruszyła się, a z jej wnętrza wyszedł jakiś człowiek. Na jego widok wszystkie wspomnienia wróciły. Szybko cofnęłam się w najdalszy kąt i skuliłam w pozycji obronnej.

- Hej spokojnie! Nic ci nie zrobię. - przemawiał powoli człowiek, a ja nadal obserwowałam go spod zmrożonych powiek - Nazywam się Trask. A ty?

Przyjrzałam mu się niepewnie. Nie wyglądał niebezpiecznie. Był wysoki i ciemnoskóry. Nosił na sobie dziwne rzeczy, które podkreślały jego atletyczną budowę ciała. Na jego nosie spoczywały ciemne małe kwadraciki przez co nie widziałam jego oczu.

- Filigia. - mruknęłam ledwo słyszalnie i sama zadrżałam na dźwięk swojego głosu. Chrząknęłam kilka razy - Nazywam się Filigia.

- Miło mi cię poznać Filigio.

- Gdzie jestem?

- W jednej z europejskich baz Rycerzy Świtu. Blisko Himalajów.

Żadna z tych nazw nic mi nie mówiła.

- Co to są Rycerze Świtu? I Himalaje? I europej-coś-tam?

- Rycerze Świtu to elitarna jednostka dbająca o bezpieczeństwo magicznych istot. Himalaje to pasmo górskie. A Europa to kontynent. Jeśli chcesz więcej szczegółów to jesteśmy w smoczym azylu o nazwie Jaszczurzy Raj w jednym z czterech zamków zapewniającym odwiedzającym bezpieczeństwo.

- Czy głupim będzie pytanie o to, co to kontynent, smoczy azyl i zamek?

- Nie wiesz także tego?

- Nie. Powiesz mi skąd się tu wzięłam? Ostatnie co pamiętam to jaskinia.

Trask milczał przez chwilę. Przeszedł przez pomieszczenie i usiadł na dziwnym drzewie które jakby układało się w siedzenie.

- Znaleźliśmy cię tydzień temu w lesie. Byłaś kompletnie naga i miałaś hipotermię. To cud, że przeżyłaś. Nie było przy tobie nic. Ani ubrań, ani sprzętu do przetrwania. Kompletnie nic. Gdy okazało się, że żyjesz natychmiast zabraliśmy cię tutaj. Opatrzyliśmy cię i mieliśmy nadzieję, że się obudzisz. Codziennie ktoś przychodził do ciebie, ale nic się nie zmieniało. Szczerze to myśleliśmy, że raczej nie ma już na to szans.

Zamyśliłam się. To na pewno była wina Kaliope. Rzuciła na mnie jakiś czar i przeniosła z daleka od niebezpieczeństwa. A spałam bo moja rana się zabliźniała. To było logiczne wytłumaczenie.

Odkryłam kołdrę i położyłam stopy na ziemi. Natychmiast przeszył mnie chłód kamienia. Zauważyłam, że mam na sobie rzeczy podobne do Traska. Tylko w innym kolorze. Moje były białe i dziwnie pachniały. Trochę kwiatami i czymś nie naturalnym. Uniosłam się do pionu, ale natychmiast spowrotem wylądowałam na łóżku. Kolejna fala bólu rozeszła się po moim ciele. Trochę jakby znowu ktoś wbijał mi coś w bok.

Podwinęłam tę dziwną białą rzecz, którą założyli mi na klatkę piersiową i przygotowałam się na widok krwawej szramy. Nie zastałam jej tam. Zamiast tego było tam coś co kompletnie nie przypominało skóry. Jakby przylepił się do mnie. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam odczepiać pasożyta.

- Nie! Nie rób tego Filigio.

- Ale to coś... Co to robi na moim brzuchu?

- To jest plaster. Sprawia, że do twojej rany nie dostaje się zakażenie i może ona spokojnie się zabliźnić. Pomaga. Dzięki niemu rana też nie krawawi.

Kiwnęłam głową i zostawiłam ten dziwny plaster na miejscu. Nie ufałam mu za bardzo, ale Trask nie wydawał mi się osobą, która chciałaby mnie skrzywdzić. Tym razem podniosłam się powoli i ruszyłam w kierunku dziury w ścianie. Chciałam przez nią przejść. Musiałam wrócić do jaskini mojej rodziny i dowiedzieć się co się stało. Moje ręce napotkały jednak niewidzialną powłokę, która nie pozwoliła mi się przedostać na zewnątrz.

- Co jest? - mruknęłam do siebie.

- Filigio co ty właściwie robisz?

- Chcę wyjść oczywiście! Muszę wracać. Moja rodzina pewnie się martwi! Z twoich słów wynika, że nie było mnie w domu bardzo długo. Poza tym pamiętam, że ostatnim razem ktoś nas atakował. Jacyś ludzie. Rozumiesz? Muszę wrócić i sprawdzić czy nic im nie jest!

- Spokojnie. - Trask chwycił mnie za ramię i powoli zaprowadził spowrotem do łóżka - Jesteś na to za słaba. Nie mówiąc już o tym, że znaleźliśmy cię w środku lasu. Góry są daleko. Bardzo daleko stąd. A jeśli twoja rodzina faktycznie została zaatakowana to na pewno już jej tam nie ma. Przenieśli się pewnie gdzieś gdzie jest bezpiecznie.

- Tak myślisz?

- Pewnie. Połóż się na razie. Przyniosę ci coś do jedzenia, a potem poznasz resztę ekipy, która cię znalazła.

Leżałam więc spokojnie i czekałam aż Trask wróci. Ponieważ miałam chwilę spokoju starałam się poukładać wszystko w głowie. Wylądowałam w jakimś dziwnym miejscu, zdala od rodziny, z dziwnymi ludźmi. Istniała możliwość, że oszukiwali mnie. W końcu nie widziałam wszystkich którzy nas atakowali. Oni też mogli tam być. I teraz wzięli mnie w niewolę. Koniecznie musiałam wrócić do jaskini i spotkać się z Kaliope. Miałam nadzieję, że nic im się nie stało.

Wreszcie Trask wrócił z czymś dziwnym w ręce. Na tym leżała kolejna dziwna rzecz, która jednak pachniała przyjemnie. Niepewnie przejęłam od niego to wszystko i powąchałam. Zapach przypominał mięso i jakieś rośliny.

- Co to?

- Mięso z zająca i trochę warzyw. Marchew, posiekane ziemniaki. Nie są najświeższe, bo od dawna nie mieliśmy okazji być w żadnym sklepie, ale powinniy dodać ci trochę energii. Pewnie jesteś strasznie głodna.

Kiwnęła głową i chwyciłam marchew między palce. Była ciepła i miękka. Uniosłam ją do buzi i zjadłam. Smakowalam całkiem nieźle, więc sięgnęłam po kolejny kawałek. Następnie spróbowałam ziemniaka. Smakował dość... obojętnie. Mięso za to było soczyste i lekko chrupkie z wierzchu.

- Może chcesz widelec i nóż? Ułatwi ci to jedzenie. - zasugerował mój ciemnoskóry towarzysz, podając mi do ręki te dwa dziwne przyrządy. Moja mina mówiła chyba sama za siebie, bo Trask natychmiast pokazał mi jak się nimi posługiwać. To było dziwne utrudnienie. Nie wiem dlaczego kazał mi tym jeść, ale zrobiłam to bez sprzeciwu. W końcu jestem w jego domu.

- Najadłaś się? - zapytał gdy skończyłam.

- Yhym.

- Jeśli masz ochotę mogę ci teraz przedstawić resztę ludzi. To moi przyjaciele.

Wstałam i przeszłam razem z nim przez tę dziwną drewnianą skrzynkę. Po drugiej stronie był długi tunel, a po jego prawej stronie było więcej skrzynek z metalowymi uchwytami. Każdą mijaliśmy aż doszliśmy do końca. W pomieszczeniu, do którego weszliśmy, było ciepło za sprawą ognia, który palił się w niszy pod jedną ze ścian. Sklepienie było tu zdecydowanie wyżej niż tam gdzie się obudziłam. Stało tu też więcej tych dziwnych powykręcanych drzew. Na kilku z nich siedzieli ludzie. I wszyscy na mnie patrzyli. Było mi niesfojo, ale nie czułam niebezpieczeństwa.

- Drużyno to jest właśnie Filigia. Filigio to jest Tanugota. Nasz mistrz eliksirów. To on cię opatrzył. Ma pewne zdolności medyczne.

Przywitałam się z wysokim i tęgim mulatem. Jego włosy dziwacznie sterczały mu na głowie, a spod rzeczy, które miał na sobie, wystawał mu sporych rozmiarów brzuch. Posłał mi szeroki uśmiech, który mimo zakłopotania starałam się odwzajemnić.

- To jest Mara. Nasza najlepsza wojowniczka. Nie licząc mnie oczywiście.

- Pf. Nie słuchaj tego kreatyna. Nie ma osoby, która mogłaby się ze mną równać. Fajnie, że moje ubrania na ciebie pasują. - mrugnęła do mnie.

Była wysoką brunetką o wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych. No i dzięki niej dowiedziałam się, że to coś co mam na sobie nazywa się ubrania.

- Miło cię poznać.

- Ja jestem Aaron. Najmniej ciekawy z naszej czwórki. Tylko ich tu przywiozłem, a jak dobrze pójdzie to i nas odwiozę.

- Fajnie.

Zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż odpowiedź. Ruszyłam w kierunku dziury w ścianie i stanęłam blisko nich. Te tutaj były dużo większe niż w pomieszczeniu, w którym się obudziłam. Widok za nimi nie był znajomy. Przede mną rozciągały się równiny, a daleko przy linii horyzontu widniał las. Góry były małymi punktami daleko za nim. 

- To w tym lesie cię znaleźliśmy. - podszedł do mnie Trask i wskazał ręką jakiś kierunek - Ponieważ opiekun Jaszczurzego Raju mieszka w innym zamku nie dziwię się, że cię wcześniej nie znalazł. Dziwi mnie za to, że żadne stworzenie nie zrobiło ci krzywdy. Byłaś całkiem bezbronna.

Nie zareagowałam na jego słowa.

Kaliope musiała mnie tu przenieść za pomocą magii. Widziała, że mnie złapali i ruszyła mi na ratunek. A co jeśli nie udało jej się? A ci ludzie zwodzą mnie i kłamią? Mogli zabić Kaliope i resztę rodziny, a mi wmówić, że znaleźli mnie w lesie. Z drugiej strony ich twarze nie wydawały się fałszywe. Wręcz przeciwnie. Biła od nich troska.

- Trask chciałabym iść do domu. Muszę zobaczyć czy z moją rodziną... Czy wszystko u nich dobrze. Muszę wracać.

- Chętnie cię tam zabierzemy. - powiedział Aaron i położył mi rękę na ramieniu - Gdzie mieszkasz? Będę w stanie dotrzeć tam w ciągu następnego tygodnia.

Odwróciłam się spowrotem w kierunku niewidzialnej bariery w dziurze i palcem wskazałam góry.

- Mieszkam tam. W jaskini przy wielkim jeziorze.

W pomieszczeniu zapadła cisza, która w końcu przerwała Mara.

- Filigio czy ty chcesz nam powiedzieć, że całe życie mieszkasz z rodziną w zamkniętym rezerwacie dla smoków i innych stworzeń, które są zbyt niebezpieczne, by obcować z nimi na co dzień?

- No tak... Mieszkam tam. Rozpoznaje nawet najwyższy szczyt.

Czułam na sobie ich zdziwione spojrzenia.

- No co?

- Fili... Stąd nie widać gór. To tylko punkciki na horyzoncie.

Wzruszyłam ramionami i jeszcze raz wyjrzałam za dziurę. Fakt, były daleko, ale nie aż tak. Dostrzegałam spokojnie wyższe szczyty.

- Ja je widzę.

- Filigio powiedz mi proszę coś o swojej rodzinie. - poprosił cicho Aaron.

- No, jest nas siódemka...

- Nie, nie o to mi chodzi. Po prostu z twoich słów wynika, że twoja rodzina to...

- Smoki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top