☀️I☀️
Szum tłumu pełen był żądzy, prymitywnej chęci rozbudzonej zapachem krwi. Smoki w dole to zwierzęta, nierozumne cienie samych siebie, rozrastające się w panicznym strachu jak glisty w padlinie. Odrażające.
Autan patrzył na nich ze szczytu kolumny, nieruchomy, jak król na tronie świata. Bezmyślne, przyziemne istoty kotłowały się na widowni, niczym orkiestra fałszująca pod gest dyrygenta.
Lodowaty wiatr minął go, wykradł ból z roztrzaskanego ciała i wyszeptał do uszu parę dobrych wieści w tylko sobie znanym języku. Wkrótce znów będzie szybował wraz z nim po krwistym szkarłacie nieba, niczym strzelista gwiazda.
Wkrótce też tłum zawyje na jego widok, obojętny co do postaci, która przed nimi stanie. A on niezauważenie podaruje im najwspanialszą poezję świata. Czystą.
Odetchnął zimnym, górskim powietrzem, gotowy na kres. Nigdy tak naprawdę nie był jednym z nich.
Cieszyło go to.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top