54
— Trzeba będzie się pozbyć jego ciała. Po tym co zrobił nie należy mu się nic innego jak wylądowanie na dnie rzeki — zabiłam Theo kilka godzin temu. Powinnam poczuć ulgę, że ukarałam zabójcę mojego ojca, ale wcale tak nie jest. Czuję się o wiele gorzej.
Zdradziła mnie osoba, której ufałam bezgranicznie. Teraz dużo bardziej bym wolała bym to Harry był mordercą. Po nim zawsze spodziewałam się najgorszego, a Theo kojarzył mi się z bezpieczeństwem, pewnością. I zdradził mnie. Zawiódł.
— Nie — sprzeciwiam się chociaż nie powinnam. — Niech mnie ktoś zrobią prawdziwy pogrzeb i pochowają na cmentarzu. Oszalał przez to, że nagle przestał brać narkotyki
Gdybym nie wymagała od niego by szybko rzucił nałóg to nic takiego by się nie stało — przyciągam kolana do siebie i obejmuje je ramionami.
— Jeśli tego pragniesz to tak będzie. Nie obwiniaj się jednak. Od zawsze było wiadomo, że cos się z nim nie tak. Dobrze, że tobie nie zrobił krzywdy — podstawia mi na stoliku szklankę z jakimś bursztynowym płynem. Wiem, że to jakiś alkohol. Nie jestem jednak pewna co do jego rodzaju. Chociaż w tym momencie to jest mi wszystko jedno.
Chwytam za szkło i biorę kilka łyków.
Harry. Przecież on jest nie winny. Została mi przypisana zbrodnia, której nie uczynił. Owszem nie twierdzę, że jest jakimś aniołem, ale tym razem to nie on mnie zranił.
— Muszę porozmawiać z Harrym — mówię i znowu trochę upijam.
— A po cholerę? Jeszcze znowu wywabi cię z domu i porwie, ten człowiek nie oznacza niczego dobrego i najlepiej by było gdyby podzielił los tego zdrajcy Theo. Nareszcie byśmy mieli spokój
— Nie zamierzam do niego wracać tylko mu powiedzieć, że wiem iż nie zabił naszego ojca. Zasłużył on chociaż na to.
— Na nic nie zasłużył! — Alex wyraźnie się unosi. — Ten potwór wielokrotnie cię krzywdził. Nie raz prawie zabił, nie chcę byś miała jakikolwiek kontakt z nim — komunikuje i wychodzi.
A ja wracam do jedynej czynności, na którą mam obecnie ochotę czyli picie.
Spaceruje po ogrodzie, mam już dość tego siedzenia. Potrzebuję odrobinę ruchu żeby przestać myśleć. Nie raz zabiłam człowieka, ale śmierć Theo naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Kochałam go. Może nie tak jak on tego ode mnie oczekiwał, ale i tak darzyłam go uczuciem.
Nagle do moich uszu dociera trąbienie. Szybko biegnę do bramy z nadzieją, że to Harry znowu przyjechał. Chcę mu powiedzieć prosto w oczy, że pomyliłam się do niego, a także, że mimo wszystko nasz związek jest zakończony i nadal zależy mi na rozwodzie.
Wychodzę na zewnątrz i wiedzę, że tym razem się nie pomyliłam. To auto Harry'ego. A on na mój widok je opuszcza. Ma na twarzy niewielki zarost i podkrążone oczy. Wygląda na niewyspanego. Chociaż ja pewnie też nie prezentuje się lepiej.
— Możecie odejść — mówię do ochroniarzy. Oni tylko spoglądają na siebie, a następnie odchodzą. Jestem jednak pewna, że obaj będę stali za bramą w razie gdybym potrzebowała jakiejś pomocy.
— Torii będę tu przyjeżdżał dopóki nie uwierzysz mi, że... — przerywam mu.
— Wiem, że to nie ty zabiłeś mojego tatę. Zrobił to Theo.
— I Alex — dopowiada za mną. Tu już przesadza. Nie powinien przy okazji chcieć oczernić mojego brata.
— Mój brat nigdy by się na coś takiego nie zdecydował, więc przestań.
Powoli do mnie podchodzi. Nie uciekam ani się nie kulę, wiem, że nic mi nie zrobi.
— Jedzmy już do domu, o niczym tak nie marzę jak móc znowu trzymać cię w swoich ramionach skarbie. Tak bardzo cię kocham — jego dłonie lądują na moich biodrach.
— Zostanę tu z Alex'em — uśmiech Harry'ego od razu znika. Spodziewał się zupełnie czegoś innego.
— Zostaw moją siostrę! — dociera do mnie krzyk brata. Harry szybko mnie puszcza i zmierza w kierunku Alexa. Popycha go na wysoki ponad dwumetrowy kamienny płot i łapie go za gardło.
— Zapierdolę cię byś wreszcie przestał mieszać w moim życiu!
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top