7. Ten, który ściąga kłopoty

NASTĘPNY DZIEŃ POWITAŁ ERENA fatalnym humorem z samego rana, niepasującą do niego, irytująco ładną pogodą i powiadomieniem w telefonie, które z początku zignorował.

Zaraz po wyłączeniu budzika przekręcił się w łóżku na drugi bok z ponurym, zaspanym mruknięciem. Widział, jak błyska mu ekran telefonu, jednak nie wytężył wzroku na tyle, by przyjrzeć się lepiej i coś odczytać. Powieki miał zlepione. Najchętniej zamknąłby znów oczy i spał jeszcze dłużej.

Niestety, życie nie mogło polegać tylko na spaniu i poszukiwaniu informacji o ojcu na zmianę. Miał także studia.

Niechętnie podniósł się, odrzucił kołdrę na bok i, pozostawiwszy smartfona na szafce, skierował się do łazienki.

Masz coś jeszcze — odezwał się cichy głos w jego głowie. — Pochłania cię ostatnio coś jeszcze.

Natychmiast w głębi umysłu ukazała mu się kobieca twarz z czarnymi, krótkimi włosami i ciemnymi, absolutnie zniewalającymi oczami. Eren ze zdenerwowaniem starał się o tym zapomnieć.

By to zrobić, rzucił się w wir obowiązków. Poszedł na zajęcia. Słuchał. Skupiał się tak mocno jak tylko potrafił.

Tymczasem powiadomienie otrzymane z rana zaniknęło gdzieś pośród kolejnych. Eren zdążył całkiem o nim zapomnieć.

Wracając do mieszkania, czuł niepokój. Jego życie znacznie pogmatwało się w momencie, kiedy urwał kontakt z większością znajomych z liceum. Potem, gdy pojawił się Zeke, Eren zobaczył przed sobą nowy cel i to jemu głównie się poświęcił. A teraz nieoczekiwanie przeszłość zaczęła wracać, uderzając go z impetem i wywracając cały świat do góry nogami. Jakby tego było mało, zaczynał mieć słabość do kogoś, kto powinien pozostać wyrzucony z jego pamięci.

Miał tego wszystkiego serdecznie dość.

— Eren!

Wzdrygnął się po tym, jak dobiegający zza pleców głos wyrwał go gwałtownie z zadumy. Odwrócił się i natychmiast uspokoił. Nic się nie działo. To tylko znajomy.

— Hmm? — mruknął Eren, zatrzymując się i leniwym ruchem sięgając do kieszeni, żeby upewnić się, czy jego telefon jest na miejscu.

Chłopak dobiegł do niego. Miał krótkie kasztanowe włosy i brązowe oczy, które zawsze błyszczały, kiedy patrzył na Erena.

— Myślałem, że cię nie dogonię — wyrzucił trochę zmęczonym głosem, jakby faktycznie pokonał sporą trasę w krótkim czasie, aby się tutaj znaleźć. — Nie uwierzysz, czego właśnie się dowiedziałem. To dotyczy Zeke'a.

Imię przyrodniego brata w ustach kogoś z uczelni brzmiało, w mniemaniu Jeagera, niezbyt naturalnie. Jasne, paru jego znajomych go kojarzyło, jednak nie spotkali się więcej niż parę razy. Poczuł się więc nieswojo, ale dołożył wszelkich starań, by nie dać tego po sobie poznać.

— Zeke'a — powtórzył, czując mimowolne spięcie mięśni. — O co chodzi, Floch?

— Obiło mi się o uszy, że zamierza jutro tutaj przyjechać, o czym pewnie wiesz...

Eren nie wiedział. Cudem, w ostatniej chwili, powstrzymał się, by zacząć dopytywać o szczegóły. Zalała go fala pytań, chociaż żadnego nie wypowiedział głośno. Dlaczego Zeke przyjeżdżał? Dlaczego go okłamał, twierdząc, że ma ważniejsze rzeczy na głowie?

Brak odpowiedzi nie dręczył go długo, gdyż zaraz potem Floch dodał:

— Ale pewnie nie wiesz, że właśnie w tym dniu zamykają ten stary szpital po drugiej stronie ulicy.

Ściszył głos, zbliżył się o krok i machnął ręką w kierunku, który miał na myśli. Zdawało się, że usiłuje zachować dyskrecję, jednakże gdyby kogoś rzeczywiście interesował temat ich rozmowy, z pewnością dostrzegłby ten gest. Na szczęście (pomyślał Eren), nikt nie zwracał na nich większej uwagi.

— Wspominałeś coś o swoim ojcu, prawda? — ciągnął Floch, już niemal szeptem. — Obiło mi się o uszy, że kiedyś tam pracował. Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, macie ostatnią okazję.

Z początku te słowa dotarły do Jeagera jedynie jako dźwięk, dopiero później pojął ich sens.

Najważniejsze fakty się zgadzały. Grisha był lekarzem. Pracował w wielu szpitalach, a Eren nie wiedział o wszystkich — w końcu kiedy był mały, nie przejmował się zupełnie takimi rzeczami, widział w nich nieistotne drobiazgi niemające znaczącego wpływu na jego życie. Teraz było inaczej.

— Tak... — przez moment kusiło go, by zwierzyć się Flochowi z podejrzeń, które właśnie rozkwitły w jego umyśle: może Zeke również o tym wiedział, może przyjechał specjalnie z tego powodu, może zamierzał zdobyć informacje i zataić je przed młodszym bratem. Obawiał się jednak, że jeżeli wieść się rozejdzie, prędzej czy później dojdzie do Zeke'a. Póki co wolał nie dawać mu aż tak jasno do zrozumienia, że go podejrzewa. — Tak, pewnie...

Otrząsnął się. Przecież to tylko Floch. Powinien dotrzymać tajemnicy, o ile zostanie o to poproszony. Był zbyt lojalny i za słabo znał Zeke'a, by wraz z nim ukrywać coś przed Erenem.

Dlatego Eren wziął głęboki oddech i wszystko mu opowiedział, zastrzegając, by pozostało to między nimi.

Floch słuchał z uwagą i oczami błyszczącymi jeszcze mocniej niż zazwyczaj. Parę razy rozejrzał się z niepokojem, jakby sprawdzał, czy nikt ich nie podsłuchuje, choć wydawało się to trochę absurdalne.

Zagłębiając się w temat, Jaeger uważał, by starannie omijać temat Pieck Finger. Ta urocza, bystra młoda kobieta, która niedawno złożyła mu niezapowiedzianą wizytę, powiedziała parę fascynujących rzeczy, lecz jeszcze nie był pewien, czy może jej zaufać. Samo wspomnienie tamtego spotkania wywoływało w nim niemałą konsternację — no, nie aż tak niemałą jak wspomnienie Mikasy Ackermann.

Wzdrygnął się na tę ostatnią, gwałtowną myśl. Prędko ją od siebie odsunął, ale w głębi umysłu wciąż sobie wyrzucał, dlaczego wszystko musiało sprowadzać się do jego przyjaciółki z dzieciństwa.

— Och. — Tym jednym słowem Floch perfekcyjnie podsumował całą poplątaną masę faktów i domysłów, którą właśnie usłyszał. Zamrugał i prędko dopowiedział: — Jasne. Nikomu nie powiem. Ale co chcesz z tym zrobić?

Eren zastanawiał się chwilę, przygryzając górną wargę, zanim odrzekł:

— Jeszcze nie wiem.

Kiedy jednak rozchodzili się z Flochem, przypomniał sobie wiadomość otrzymaną rano. Aż do tej pory do niej nie zajrzał!

Na chwilę w ciemnym tunelu zajaśniała iskierka nadziei. Odważył się założyć, że może Zeke chciał się skontaktować.

Obejrzał się przez ramię na odchodzącego Flocha, lecz finalnie uznał, iż nie ma sensu go teraz wołać. Sięgnął po komórkę, postukał w ekran i spojrzał w powiadomienia.

To był SMS, nad którym wyświetlał się nieznany numer.

W pierwszym momencie Eren poczuł rozczarowanie, ale zaraz potem zdumienie całkowicie je stłumiło. Odczytawszy wiadomość, nabrał wrażenia, że śni. Ręka zaczęła mu się nieco trząść.

Wiadomość rozpoczynała się od adresu, ale to nie na niego chłopak zwrócił największą uwagę. Wystarczająco szokujące było ujrzenie tego imienia na samym końcu. Poprzedzające je zdanie wydawało się jeszcze mniej realne.

Jeśli tylko chcesz, czekamy z Mikasą o 16.
Armin

Eren miał ochotę się zaśmiać, co zapewne zabrzmiałoby histerycznie.

Nadal nie wierzył w to, co się działo.

❌❌❌

A godzinę później nadal nie wierzył, że przyjął propozycję.

Mógł przecież nie odpisywać. Zablokować numer. Zapomnieć o wszystkim. Nie zrobił tego jednak. I sam nie potrafił wytłumaczyć, czemu.

Nie wiedział, co im powie, kiedy dotrze na miejsce, do tej cholernej kawiarni. Pewnie spyta o powód spotkania... chociaż oczywiście domyślał się go.

Parę lat temu, kiedy ich relacje poważnie się psuły, Erena często nachodziły myśli: jak to naprawić? jak ich przy sobie zatrzymać? Problem polegał na tym, że nie mógł się przełamać i wcielić w życie jakiekolwiek rozwiązanie. Raz był tego bliski — kroczył przez stołówkę, ściskając tacę z obiadem, w stronę Armina i Annie, bo Mikasa w ten konkretny dzień nie przyszła do szkoły. Z jakiego powodu? Nie spytał. Prawie wziął się w garść. Czuł się nawet pewnie, ponieważ Annie pochylała głowę, zajęta swoim talerzem, i nie widziała go. Lecz nieoczekiwanie Armin się odwrócił, tylko na chwilę. Przypadkowo złapali kontakt wzrokowy. Eren spojrzał w jego duże niebieskie oczy... i coś się zepsuło. Wyminął ich bez słowa.

Dziś sytuacja miała się powtórzyć. Ale dziś nie będzie możliwości minięcia się z Arminem. Ani z Mikasą.

Stojąc przed wejściem do kawiarni, Eren znów zadał sobie w myślach pytanie: dlaczego, u diabła, tutaj jest?

Odpowiedział sobie błyskawicznie: nie miał pojęcia, dlaczego.

Po czym otworzył drzwi i wszedł do środka.

Zaparło mu dech w piersiach, kiedy ich dostrzegł, przy stoliku w głębi pomieszczenia. Siedzieli naprzeciw siebie: Mikasa, twarzą do niego, czytała kartę menu. W końcu podniosła wzrok, chcąc zapewne zwrócić się do Armina, ale wtem zauważyła Erena. Spłonęła rumieńcem, jednak nie takim, jaki Jeager miał okazje widywać za dawnych lat. Nerwowo kierowała spojrzenie gdzieś na bok, jakby zadawała sobie to samo pytanie co on: co ja tu robię?

To potwierdziło domysły Erena. Już wiedział, po co się umówili. I zrobiło mu się trochę niedobrze na tę myśl.

Jednocześnie (za co straszliwie się przeklinał) poczuł odrobinę radości. Nie sądził, że jeszcze zobaczy Mikasę po tym, jak zwróciła mu szalik. Fakt, zamierzał jej unikać, jednak w głębi duszy rozpaczliwie pragnął być blisko niej. I oto siedziała, tu, przed nim. Miała na sobie czarną spódniczkę oraz jasnoróżowy, luźny sweter. Krótkie ciemne włosy wydawały się takie gładkie i miękkie — tak, zdecydowanie chciałby ich dotknąć — a przy okazji stanowiły część jej uroku. W jej oczach nietrudno było zatracić się w zupełności, a czerwone, ładnie wykrojone usta...

Stop. Powtarzał to sobie jak mantrę, a mimo to nie mógł się powstrzymać od stwierdzenia, że była piękna, bezgranicznie cudowna, olśniewająca.

Zaraz pojawiło się wrażenie, że jednak czegoś jej brakuje — czegoś, do czego zdążył się przyzwyczaić. Nie myślał o tym długo, bo właśnie wtedy odwrócił się Armin.

Nie zmienił się. Wprawdzie jego jasne włosy zostały krócej obcięte, nie sięgały już podbródka, jednak coś w jego twarzy było bardzo znajome. Wspomnienia uderzyły Erena z impetem.

Wiele lat temu zdarzało mu się przechodzić obok Armina — cichego, nieśmiałego chłopca z książką pod pachą lub rozłożoną na kolanach, z ogromnymi łagodnymi oczami wbitymi w ilustracje w tej książce albo gdzieś w dal, nie wiadomo gdzie dokładnie. Zdarzało się, że widział, jak inne dzieci z jakiegoś powodu mu dokuczają. Zdarzało się to raz, drugi, trzeci... Aż w końcu nie wytrzymał.

Wychylił się zza ściany w momencie, gdy roześmiana gromada się oddalała. Armin przetarł twarz, ale wkrótce na jego policzki napłynęły kolejne łzy. Podniósł książkę, trochę już podniszczoną.

— Hej — odezwał się Eren, żeby zwrócić jego uwagę.

Udało się. Armin spojrzał na niego, z większą determinacją wycierając wilgotne oczy. Trochę się uspokoił.

Jeager skinął w stronę oddalających się chłopaków.

— To nie pierwszy raz. Dlaczego im się nie postawisz?

Nie otrzymał odpowiedzi, może dlatego, że Armin z trudem zdusił w piersi szloch.

— Wiedzą, że tego nie zrobisz. Dlatego cię dręczą. — Głos Erena brzmiał głucho. — Zamierzasz na zawsze pozostać na przegranej pozycji?

To pytanie go ruszyło. Odgarnął jasną, prostą grzywkę zasłaniającą czoło, po czym z najwyższą zaciętością, na jaką potrafił się zdobyć w owej chwili, odparł:

— Nie przegrałem. Nie uciekłem.

W jednym momencie wszystko się zmieniło. Proste wyzwanie rzuciło na niego zupełnie nowe światło. Eren poczuł coś w rodzaju fascynacji.

Odczekał nieco, a potem zmrużył oczy i zapytał:

— Jak masz na imię?

Wtedy wszystko się zaczęło.

Wydawało się, że ta przyjaźń przetrwa wieki. Że nigdy się od siebie nie odsuną.

Cóż — wyszło jak wyszło.

Ale teraz mogli to naprawić. Z każdym kolejnym krokiem Eren utwierdzał się w przekonaniu, jak bardzo mu zależy, by tak się stało. A jednak wiązało się to z pewnym wyjściem ze strefy komfortu, no i... Chyba nie powinien tego robić. Powinien skupić się na poważniejszych rzeczach.

Zresztą, czy Mikasie i Arminowi wyszłoby na dobre, gdyby znów się zaprzyjaźnili? Czy on był dla nich dobry?

Mikasa zawsze była najbardziej troskliwa. Armin — najbardziej rozsądny. We dwójkę utrzymywali w ryzach tę więź przez tyle lat, aż wreszcie nawet ich starania nie wystarczyły.

Eren nic od siebie nie dawał. Zawsze się narażał, podejmował głupie decyzje, a oni jako dobrzy przyjaciele musieli sprzątać po nim bałagan.

Ten, który ściąga kłopoty. To zawsze był on.

A jednak się tu zjawił. Nie mógł zrezygnować jak tamtego dnia na stołówce. Nie miał żadnej drogi ucieczki.

Nadszedł czas, by w natłoku poważnych zmartwień obejrzeć się za siebie. Dostrzec to, co się zgubiło po drodze.

Jakkolwiek wydawało mu się to popierdolone.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top