Jack

Spieprzyłem. Dosłownie spieprzyłem.

Wszystko, albo poszło na marne, albo do tego powoli zmierza przez moją wspaniałą nie kompetencje i bezmyślność. Tego wieczora nie mogłem zasnąć. Ciągle w głowie widziałem tą przerażoną twarz Ryana. Ciągle gnębiły mnie łzy jakie wtedy zobaczyłem w jego oczach. Nie dość, cały czas widziałem, jak się przytulał do tego chłopaka, który go podwiózł to jeszcze przez to nie mogłem spokojnie zasnąć! Czy możliwe, że coś ich łączy? Czy Ryan dlatego nie chciał się ze mną spotkać? Bo jest z nim? Co ten chłopak posiadał czego ja nie miałem? Posiadałem lepsze ubrania, lepsze auto, byłem przystojniejszy i mogłem mu dać wszystko co mu by się nie marzyło! Czy mam traktować go jako konkurencję? A może naprawdę jest tylko kolegą? Ale w takim razie co znaczył ten uścisk? Przyjacielskim gestem?

W każdym razie wiedziałem jedno. Nie podobało mi się widząc go w ramionach innego. W zasadzie wtedy ostatkiem sił powstrzymałem się by nie przerwać tego ckliwego wydarzenia i utwierdzić tego blondyna w przekonaniu, że ja już zabiegam o względy Ryana i nie chcę go dłużej przy nim widzieć. Wtedy myślałem, że siłą go wypchnę z samochodu. Ale zdałem sobie sprawę, że to nie miałby sensu. Bo jak ja się wytłumaczę? Spaliłbym się że wstydu. Z resztą Ryan nie wygląda jak ktoś, kto lubi jak o niego konkurują dwaj mężczyźni. Z resztą nie byłem pewien co do jego zamiarów względem Ryana. Mógł być bratem, kuzynem, przyjacielem (chociaż to ostatnie mnie nie uspokajało w wersji spokojnej próby zabiegania o chłopaka, bez poczucie zagrożenia ). Z resztą przecież ten osiłek mógł mu coś o mnie na gadać. Może dlatego tak bardzo nie chciał ze mną się spotkać? Nie, nie pozwolę takiemu debilowi przejmować kontrolę nad sytuacją.

Przesadzałem, wiem. Wieczorem po lampce wina wszystko jakoś błądziło mi w głowie. Racja, nie powinienem pić, szczególnie jeśli następnego dnia miałem wrócić do pracy. Kac nie był dla mnie niczym dobrym, szczególnie kiedy Sara najpewniej nie da mi spokoju kiedy poczuje ode mnie zapach mocnego trunku. Ale nie miałem wyjścia. Pusty dom, boląca głowa, strach o stratę kogoś, do którego wyrywa mi się serce...

No, racją było, że jeszcze nawet nie znałem Ryana, ale puki co wiedziałem, że obciąłbym sobie rękę mając możliwość doinformowania mnie o nim. Co lubi robić, gdzie mieszka, jakie jedzenie lubi, albo chociaż kierunek na którym się uczy! Tylko tyle, i aż tyle biorąc po uwagę jak bardzo najwyraźniej muszę się natrudzić żeby wybrał się ze mną gdziekolwiek, bym się tego dowiedział.

Westchnąłem. Decyzja o próbie poznania bliżej Ryanka była dość szybka, ale pewna. Ta pewność nie opuszczała mnie do teraz. W tej chwili akurat czułem jakbym zrobił mu krzywdę. Bałem się, że za mocno ścisnąłem, bałem się, że przez moje niekontrolowane emocje straciłem go.

Przewracałem się na kolejny bok gdy rwanie w kolanie sprawiło, że usiadłem łapiąc się z bólem za nogę jakby to miało jakoś pomóc. Przekląłem czekając w ciemnej sypialni, aż przejdzie, ale kiedy ból się nie uspokajał ze złością złapałem za szafkę nocną. Wyciągnąłem szufladę i złapałem za leki przeciwbólowe. Połknąłem wkrótce tabletkę, jednym łyknięciem na sucho, bo nie byłem w stanie w tej chwili wstać i przejść się do kuchni po wodę.

Ten incydent przypomniał mi o badaniach i rehabilitacji, na jakie miałem się zgłosić. Rwanie w nodze powoli ustawało, jednak nie można było tego powiedzieć o moich ciągłych myślach. Mogłoby się wydawać, że ta ona wypełniały cieniami pustkę mojego domu. W sercu poczułem ukłucie samotności. Położyłem się na łóżku, wszystko wydawało mi się większe, cichsze i cholernie przygnębiające. Nie miałbym szans ze złodziejami czy mordercami, którzy mogliby wejść wywarzając zamek czy wkradając się przez zapomniane, otwarte okno w salonie, które (broń Boże) pozostało otwarte.

Może miałem siłę i pamiętałem zasady samoobrony na jakie chodziłem przed wypadkiem, ale nie pomagało to ze strachem samotnego domu, który może nagle wybuchnąć dźwiękiem wybuchu wystrzału z pistoletu.

Przełknąłem ślinę gdy moje serce wypełniło się niepewnością i stresem. Serce zabiło mi szybciej, uszy nasłuchiwały kroków, ale jedyne co słyszałem to paniczne bicie w klatce piersiowej.

Ogarnij się, Jack.

***

- Witam, panie Spencer - przywitał mnie ortopeda wymuszonym uśmiechem. Jego zmarszczki powieliły się robiąc ten gest. Oczy się jednak nie uśmiechały, wyrażały szarą ignorancję i zawodową obojętność.

- Dzień dobry - powitałem także się uśmiechając. Ale szerzej i z większą ambicją. I chociaż mężczyzna przede mną powodował we mnie awersję usiadłem przy jego drewnianym biurku widząc, że niechęć do tego mężczyzny średniego wieku nie przeszła mi z czasem. Facet z pięćdziesiątką na karku, patrzył na mnie jak zawsze znudzony faktem kolejnego prywatnego klienta, następnego kaleki proszącego o informację i pomoce co do jego niepełnosprawności. I chociaż go najpewniej nudzi ten widok, wie, że te kaleki wysysają z kąt pieniądze dla jego ciężkiej pracy ciekawi wyników i jakiejkolwiek rozbłysku nadziei.

Jednak dziś, mężczyzna wyglądał nico inaczej niż zwykle. Jego policzek pulsował żyłką, a grdyka podnosiła się czasem zbyt szybko. Także błysk w spojrzeniu świadczył o poradzie dla pacjentów, która była niezwykle przydatna - ,,Nawet nie próbuj mnie zdenerwować ". Widać coś mu się w życiu popieprzyło. To nie dziwne, z jednej strony trochę go rozumiałem.

Może ktoś mu umarł? Rozwód w późnym wieku? Kłótnia z dzieckiem? O wnuka może? Zdrada?

W każdym razie zdałem sobie teraz sprawę, że nie chciałbym mu nadepnąć na obcas. Nawet bardziej niż Sarze, chociaż jej nie słuchałem i robiłem to raczej za często.

Ortopeda, a również jak mnie poinstruowano także jakiś tam chirurg i profesor nauk medycznych schylił się szukając pod szufladami dokumentów, analiz mojego zdrowia czy innego gówna. Aż dziw że nie zainwestował w komputer. Pierwsze co nasunęło mi się to pieniądze w jakich najpewniej pływa. W sumie miałem całkiem podobną sytuację. Ale nie pływałem, ba, nawet dostawałem ich mniej, a ostatnio nawet nie pracowałem bo zajmowałem się lamką piwa, która akurat jako jedyna zaproponowała swoją pomoc w samotne, depresyjne noce.

W końcu pan Henryk jak zdążyłem przeczytać na etykietce zdobiącej pierś doświadczonego wiekiem lekarza, podniósł się trzymając ponurą teczkę z moim nazwiskiem. Eh, papierkowa robota źle mi się kojarzyła. Teczki nawet nie ozdobili. Mogłaby mieć chociaż czerwony kolor.

- A więc, pani Spencer, sytuacja wygląda tak... - zaczął otwierając teczkę powolnie studiując i sprawdzając pierwszą kartę badań.

- Niech sobie pan odpuści, tej lekarskiej gadaniny - zirytowałem się nieco, wiedząc na co się zanosi. Podniósł wzrok, a ja prawie pomyślałem, że zrobiłem błąd przerywając temu staruszkowi. Ale cóż, nie cofnę czasu, kulturą może w tym momencie nie grzeszyłem, ale cofnąć czasu nie umiałem. Także zwyczajnie zebrałem resztki pewności siebie i mojego uporu osła broniącego się przed podróżą kontynuując wywód - Proszę mi zwyczajnie odpowiedzieć. Będę wreszcie normalnie chodzić czy nie?

Ten nie odpowiedział zatapiając się w kolejnej karcie w teczce.

- Spieszę się - zaznaczyłem. Przez chwilę miałem wątpliwości, że w ogóle słyszał co do niego mówię. Ale chyba słuchu się ze starości nie traci po pięćdziesiątce? Czy to znaczy, że mnie zwyczajnie zignorował? A to dziad jeden.

- Nie mogę pana utwierdzić w przekonaniu, że będzie pan, panie Spencer, całkowicie sprawny. Kula trafiła... - na chwilę umilkł jakby zastanawiając się jak to wyjaśnić w ludzkim języku - Dość głęboko - dokończył nie patrząc mi w oczy - Naruszyła wiele ważnych mięśni, więc jest duże prawdopodobieństwo, że do końca będzie pan kulał. Ale jest możliwość normalnego funkcjonowania kolana i całej nogi. Puki co mogę panu tylko zlecić gruntowną rehabilitację i prześwietlenia.

- Czyli to co do tej pory - westchnąłem krzywiąc się. - Ale naprawdę, proszę mi powiedzieć. Nie będę już mógł normalnie chodzić? Biegać? Tak czy nie? Naprawdę mi się spieszy.

- Wszystko już panu wytłumaczyłem. Jednak biorąc pod uwagę, że nie wybierał się pan na rehabilitację, pana pełne wyzdrowienie jest w kwestii sporu.

Gadanie. Czy oni nigdy nie mówią konkretnie?

- Czyli nie, tak?

- Nie powiedziałem, że nie - jego głos się napiął wyglądał jakby sam powstrzymywał się od wybuchu. Nic sobie z tego nie robiłem. Sam mnie w końcu zirytował, doktorek jeden.

- Jakieś ,,tak", także z pana ust nie wyleciało - skwitowałem z irytacji.

- To prawda. Wie pan już to na co pan czekał, więc proszę pozwolić, że zaproszę następną osobę.

- Niech pan sobie nie żartuje - odrzekłem marszcząc brwi. - Dalej nie mam odpowiedzi.

- Śpieszy się pan - przypomniał mi napiętym, nerwowym głosem. Ten facet serio się zmienił. Wcześniej jego ton przypominał mi bardziej beznamiętność Sary niżeli jakiekolwiek zdenerwowanie.

- Oczywiście - zgodziłem się i poruszyłem się gwałtownie na krzesełku, ale natychmiast przestałem czując na sobie wzrok mężczyzny. Spojrzałem w jego oczy. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że podobne miał Ryan. Jednak na kolorze podobieństwo się kończyło. Ryana były słodkie, dobre, przepełnione, czymś w rodzaju antynomii strachu o coś czego rzeczywiście pragnął.

Przez chwilę się w ciszy mierzyliśmy się spojrzeniami. Potem ten nagle mrugnął wyrywając zamyślenie i wrogość z sytuacji. Teraz było to spojrzenie rzeczywistości na to jaki mały sens miało to skrzyżowanie wzroku.

- Dzwoniłem do Pana - zaczął jeszcze zanim najwyraźniej całkowicie mnie wykopie za drzwi - Niestety po jednym odbiorze telefonu od kogoś innego, nie mogłem się już dodzwonić - jego dolna powieka drgnęła.

- To prawda, zgubiłem go - przyznałem wzruszając ramionami. Jego policzek i skroń drgnęła w rodzaju jakiejś wewnętrznej problematyki gniewu w jego organizmie.

- Tym kto odebrał była osoba, którą znam - wyznał ostrożnie ważąc dziwnie napięte słowa.

- To nie robi żadnej różnicy. Nie wiem, kto prócz mnie miałby mieć jakiś dostęp do telefonu - stwierdziłem ale z tyłu głowy dalej miałem fakt, że telefon dostałem od Sary. Czy możliwe, że się znali? Czy on mógłby być jej ojcem? Czy mówić mu o niej?

Miałem taki zamiar, ale ugryzłem się w język. Sam ją zapytam gdy przyjadę do firmy, albo zadzwonię.

- Jestem pewien, że skoro miał telefon w dłoni, musiałby pan go znać.

Pokręciłem spokojnie głową rejestrując w głowie fakt, że ewidentnie wspomniał o jakimś mężczyźnie.

- Nikt nie ma dostępu do mojego telefonu, proszę mi wierzyć. Nikt nawet nie zna do niego hasła. On został zgubiony, potem najpewniej ktoś go ukradł - wyruszyłem ramionami krzyżując ręce.

- W takim razie, może uda się panu znaleźć złodzieja telefonu? Bo najwyraźniej znam tę osobę - powiedział, a mi przez chwilę odjęło mowę. Nie wiedziałem za bardzo jak się do tego odnieść. Z resztą, czy ostatecznie chciałem znać złodzieja tego złomu? Racja, dorobiłbym się dodatkowych pieniędzy gdyby ten ktoś go jednak już sprzedał, a ja zgłosiłbym sprawę. Ale nie w głowie były mi sądy i robienie problemów jakimś debilom. Dla mnie była to strata czasu. Jakiegokolwiek, choćby nawet wiedząc, że i tak prócz papierkowej roboty i kieliszku alkoholu było wystarczającą stratą. No dobrze, nie licząc tego drugiego.

- Może pan porozmawiać z tym znajomym, proszę pana. Nie będę narzekać jeśli będzie chciał mi oddać komórkę. Ale jeśli jej nie będzie, nie szukam problemów. Proszę - wyciągnąłem z kieszeni marynarki moją wizytówkę z numerem telefonu - To mój teraźniejszy numer telefonu. Proszę się ze mną skontaktować.

- Oczywiście - wziął karteczkę w dużą, szarzejącą się, udekorowaną wychodzącymi zielonymi żyłkami dłoń. - Zadzwonię. Ale musi pan mi pomóc. Bo możliwe, że rzeczywiście zna pan tą osobę - mówił tak niecierpliwie z jakąś niechęcią, zgrozą i zamyśleniem. Aż chłód gabinetu dotarł do mojej skóry drażniąc nerwy i skórę podnosząca się po całym przykrytym ramieniu.

- Dobrze. Jeśli panu na tym zależy, jednak proszę mi wierzyć, że to mój telefon - wstałem. - Będę już wychodził. Trochę się zasiedziałem.

Ten molestował moją biedną wizytówkę w potężnych palcach obu rąk jakby miało to coś dać w przypadku tego mężczyzny o którego pytał.

- Ryan - odezwał się nagle z taką odrazą, że dotarła ona nawet do mojego oszołomienia po usłyszeniu tego imienia. Zbladłem zaciskając szczęki patrząc gdzieś w bok z gwałtownie bijącym sercem. - Jeśli panu coś mówi to imię, proszę dać znać - wstał także dając mi wizytówkę która w moich zimnych od szoku palcach przybierała fakturę plastiku.

- Oczywiście - wymamrotałem i wyszedłem pędem zanim zdążył mi się lepiej przyjrzeć.

Poza gabinetem wypuściłem powietrze z płuc. Ryan? Co Ryan ma wspólnego z tym człowiekiem?!

Przeczesałem dłonią włosy.

Odpowiedź już znałem.

Oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top