Rozdział 5
- Zabiję go własnymi rękami. - Odpowiedziałam beznamiętnie, jakby bez żadnych emocji w sobie.
Cała trójka spojrzała na mnie z niedowierzaniem i szokiem.
Spojrzałam na Alfe. W jego oczach tlił się pewnego rodzaju strach i mówiąca odpowiedzialność za te wszystkie spotkane sytuacje.
Przeniosłam wzrok na Stilesa. W jego ciemnych oczach widniał strach i szok, pomieszany z niepokojem jaki usłyszał na moje słowa.
Spojrzałam swymi oczami na ostatniego z całej tej trójki.
Jego niebieskie oczy jakby hiptonyzujące swym kolorem , wpatrywały się w moje. Mówiły one wiele. Ale najbardziej interesującym było zobaczenie w jego oczach tej troski o moją osobę. Ten strach ,tylko o mnie. Ten niepokój, tylko o mnie i moje bezpieczeństwo. Drugi już raz spotykam taki przypadek. I wolałabym zapomnieć o tym Pierwszym. Ponieważ nie miałam miłych wspomnień z nim związanych.
Stiles: Wszystko ładnie i pięknie, ale mam dwa pytania. - Powiedział, zakładając dłonie na krzyż.
Scott: Stary my chyba tutaj im trochę przeszkadzamy. Nie sądzisz? - Zwrócił się do Stilińskiego.
Czekoladowo-oki chłopak spojrzał najpierw na Prawdziwego Alfe, a następnie jego wzrok wyrażający zaskoczenie spoczął na mnie i niebiesko-okim.
Stiles: Yyy...Okej!? Ej Scott to może my ich tutaj zostawimy samych. A sami pójdziemy... gdzieś... indziej?. - Powiedział zdezorientowany.
McCall przytaknął swojemu ,,Bratu,, i obydwoje powoli skierowali się do wyjścia z tej części domu.
Odwróciłam się z zamiarem odprowadzenia moich gości do drzwi. Jednakże nie pozwolił mi na to pewien osobnik o lekko kręconych włosach i niebieskich oczach. Ale najbardziej nie pozwalały mi na żaden ruch jego ręce po obydwóch stronach mojego ciała. Jego osoba zamknęła mnie w pułapce jednocześnie przyszpilając do ciemnego stołu.
Usłyszałam lekkie trzaśnięcie drzwiami u góry. I żadnej osoby żywej czy martwej w moim domu.
No, oprócz naszej dwójki.
Chłopak przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, tak że czułam na sobie jego przyśpieszony oddech.
Zagryzłam wargę, aby nie stracić nad sobą kontroli. Chłopak przybliżył się jeszcze bardziej. Aż zaczęliśmy się stykać czołami.
Issac: Cholera! Nie rób tak! Bo zaraz nie będę mógł się kontrolować i wezmę cię na tym stole! - Wypowiedział te słowa z taką siłą że musiałam odsunąć się od niego.
Ale zawsze i to zawsze musi się potoczyć inaczej.
Zamiast się od niego odsunąć i bezpiecznie uciec z dala od tych uczuć. Upadłam na zimny stół plecami. Przez przypadek otarłam nogę o intymne miejsce blondyna.
Ten wydał z siebie cichy jęk rozkoszy.
Na moją twarz od razu wpłynął soczysty rumieniec.
- Wybacz. - Wyszeptałam z mieszanką uczuć. I przy okazji zagryzając wargę.
Issac: I co teraz zrobimy? Prawie doprowadziłaś mnie do orgazmu.
I coś mówiłem o tej wardze. - Wyszeptał mi prosto w twarz.
Jego ton głosu sprawił że przeszły mnie dreszcze. Ale nie takie zimne dreszcze strachu czy jakiegoś innego negatywnego uczucia. Te dreszcze oznaczały tylko jedno... ekscytacje.
Spojrzałam w jego hiptonyzujące oczy. W jego pięknych oczach ujrzałam porządnie, żądzę i dumę.
I już wiedziałam że to się nie skończy dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top