Rozdział 4

Schodziliśmy po kamiennych i długich schodach w głąb ciemnego pomieszczenia, jakim była moja skromna piwnica. Piwnica zawierająca, jak każda, swoje tajemnice. Słuchać było odbijający się echem, stukot butów, naszej czwórki.
W szczególności moich czarnych obcasów. Gdy jako pierwsza zeszłam na dół. Zapaliłam światło, białym zniszczonym przełącznikiem na ciemnej ścianie. Na pierwszy rzut oka, gdy światło odpędziło wszech obecny mrok tutaj, można było zauważyć totalny syf. W postaci rozwalonych płóciennych, zakurzonych obrazów w złotych lub srebnych ramach, oraz jakiś wielkich ciemno-brązowych kartonów z dużą ilością rupieci.
Ale nie przejmowałam się tutejszym widokiem, ponieważ moim teraźniejszym celem było dotarcie do kolejnego pomieszczenia. Ale aby to zrobić musiałam pokonać tytanowe drzwi o kolorze szarości z plamami jakiejś sybstancji i brudu. Spojrzałam na plamę i dotykając jej poczułam uporczywe szczypanie. Odsunęłam gwałtownie dłoń do tyłu, napotykając umięśniony brzuch McCalla.

Ten spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami które pochwili przybrały lśniący odcień czerwieni.
W których była widoczna troska i czułość.

Scott: Wszystko w porządku? - Zapytał mulat.

- Ta.. - Wybełkotałam. - Tak. Wszystko okej. - Wypowiedziałam już pewniej.

Chwyciłam za tytanową zasuwkę / klamkę od drzwi.

- Lepiej wstrzymajcie oddech. - Powiedziałam w kierunku moich gości. Ci spojrzeli się na mnie z zdezorientacją, i jednocześnie wykonując zatrzymanie powietrza w płucach.

Zrobiłam to samo i pociagnęłam drzwi w drugą stronę. Ukazując tym samym swój sekret, pozostałym.

Natomiast chłopcy widząc zawartość pomieszczenia, otworzyli usta ze zdziwienia i zaskoczenia.
Spojrzałam na nich po kolei zaczynając od Alfy i kończąc na człowieku. Każdy z nich miał w oczach wypisany strach.

Issac: Co to do cholery jest?! - Wykrzyknął chłopak o tych pięknych niebieskich oczach.

-"STOP! Dziewczyno o czym ty myślisz!?" - Walnęłam se w czoło dosyć mocnego facepalma, natomiast po jego uderzeniu został lekko czerwony ślad na czole. Ślad zniknął po kilku sekundach.

Wilkołaki wciąż stały w miejscu. Natomiast człowiek zaczął chodzić pomiędzy stołami na których znajdowały się nadprzyrodzone rośliny.

Stiles: Dziewczyno co ty tutaj hodujesz? - Zapytał mnie - Może jeszcze gdzieś tutaj znajdę marihuanę, albo jakiś inny narkotyk? - Zaczął gadać sam do siebie.

- Raczej żadnych narkotyków tutaj nie ma. Jedyne co można tutaj znaleźć to nadprzyrodzone rośliny takie jak Tojad, Jarząb czy Jarzębina. Mam też Werbene. Ale to mało istotne. - Powiedziałam, i zrobiłam kilka kroków do regału pełnego swego rodzaju magicznych ksiąg.
Odliczyłam po ich grzbietach liczbę 3 co 6 sztuk i wyjełam księgę która była o alchemii. Otworzyłam zgniło zieloną książkę na losowej stronie.
Zaczęłam przeglądać pół zżółkłe strony kartek zapisane czarnym atramentem. A w niektórych miejscach zapisane lub dopisane ciemno czerwoną cieczą o bardzo metalicznym zapachu krwi jakiegoś zwierzęcia.

Scott: Znalazłaś coś co nam pomoże? - Zwrócił się do mnie mulat, z zapytaniem.

Stiles: Ja mam lepsze pytanie. Dlaczego nas tutaj przyprowadziłaś? - Zapytał ze wyczuwalnym zdenerwaniem w głosie.

- Nie powinieneś być taki głośny. - Powiedziałam do Stilińskiego. - Natomiast odpowiadając na twoje pytanie człowieku i także na twoje Alfo. Znalazłam sposób aby pokonać Deucaliona, tak aby nikt nie został ranny.

Issac: Boję się spytać, ale jaki to sposób?

Westchnęłam zamykając książkę i odwróciłam się do wszystkich.
- Zabiję go własnymi rękami. - Odpowiedziałam beznamiętnie, jakby bez żadnych emocji w sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top