Rozdział III

~ Harry ~

    W pracy przywitał mnie stos papierów do przejrzenia, zimna już kawa i niewyspany Malfoy. Łagodnie powiedziawszy, nie najlepiej zapowiadał się ten dzień. A gdy do tego dodać problemy Rona i Hermiony...
- Na reszcie - Draco spróbował się uśmiechnąć na mój widok, ale mu nie wyszło. Zamiast tego, jego twarz zeszpecił dziwny grymas. - Znaleziono kolejne ciało.
- To dlaczego nie jesteś na miejscu zbrodni? - zdziwiłem się i stanąłem w drzwiach, skoro mieliśmy obejrzeć zwłoki, to nie było sensu zdejmować płaszcza.
- Byłem i znalazłem to - podał mi plik ruszających się zdjęć.
- Runy? - zapytałem i dotknąłem papieru.
- Mhm. Oraz jakiś wierz lub rymowanka po staroangielsku - blondyn pokiwał głową. - To może być klucz do zagadki, Potter.
- Śmierciożerca nie zostawiałby śladów, oni wszyscy...
- Są czystej krwi i zapewniam cię, że wśród nich jest paru szaleńców, psychopatów i ślepych ideowców. Pasowałaby do nich taka psychologiczna zabawa. Nam pozostaje mieć nadzieję, że uda nam się odnaleźć ich błędy.
- O ile je popełnili - dodałem.
- O ile je popełnili - zgodził się i przez chwilę staliśmy w milczeniu.
- Draco, wiem, że to dla ciebie trudne, ale jeżeli wiesz coś o śmierciożercach, czego ja nie wiem, to...
- Nie jestem idiotą i przestań mnie tak traktować. Co ty myślisz, że jako wybraniec możesz mną pomiatać?
- Hej! - zawołałem. - Spokojnie, nie chciałem, ok? I tak poza tym, to przestałem być wybrańcem. To się skończyło wraz z erą Voldemorta.
- Nigdy nie przestaniesz być, Potter. Tak samo, jak Czarny Pan nigdy do końca nie opuści tego świata. Zawsze po sobie coś zostawia - mruknął. Dawno nie miał tak złego humoru.
- Nie wiem, co masz na myśli, ale mam nadzieję, że się ogarniesz i będziemy mogli zająć się pracą. Te runy... - powiedziałem i z obrzydzeniem wziąłem plik papierów. Jak ja tego nie cierpiałem. Skoro i tak miałem być w to wszystko zamieszany, to wolałbym być na świeżym powietrzu, bym mógł zebrać myśli.
- Daj je Granger do sprawdzenia. Znając życie, będzie miała więcej do powiedzenia niż nasze grono specjalistów. To dziwne, że tak cholernie uzdolniona szmata niedość, że ma idiotyczną pracę, to jeszcze wyszła za totalnego nieudacznika jakim jakim jest Wesley. Ten ich najstarzy syn ile ma?
- Trzynaście - odpowiedziałem machinalnie.
- No to, że ci powiem ciekawe. Chłopak nie jest podobny do ojca.
- Przestań, Malfoy - warknąłem.
- Mówię prawdę. On jest prawie że, kopią matki, ale jego oczy...
- Koniec tematu. Lecimy do denatki, a potem... chyba rzeczywiście dam to do przejrzenia Hermionie.

***

    Kostnica to jedno z tych miejsc, do których ludzie nie wracają z radością. Dlatego na moim ciele wystąpiła gęsia skórka, gdy tylko przestąpiliśmy próg.
- Och, Cho - jęknąłem, gdy ją zobaczyłem, kiedyś była dla mnie wzorcem piękna, teraz jednak nadal zachwycały mnie jej czarne oczy, wszystko pozostałe się zmieniło. Dziwnie ją było tu widzieć. - Nie spodziewałem się, że...
- Zatrudnią kogoś nowego? - uśmiechnęła się. -  Jestem tu w zastępstwie za Liama. Myślę, że wróci do końca tygodnia. Na razie ja będę musiała wystarczyć.
- Damy radę. Pokaż mi jej plecy - powiedziałem.
- Nie wiem czy dasz radę to odczytać, wezwałam już specjalistę i on...
- Kto ci kazał? - zapytałem trochę za ostro.
- Ja... to znaczy... myślałam  - Cho zmieszała się trochę.
- Tutaj ja podejmuję WSZYSTKIE decyzje i mam nadzieję, że następnym razem najpierw skontaktujesz się ze mną - warknąłem i podświetliłem napisy na skórze denatki.
- Oczywiście - z jej twarzy zniknął uśmiech.
  Nie zwracałem już na nią uwagi. Dotknąłem skóry, by sprawdzić czy zostanie siniak. Tym razem jednak, skóra okazała się być twarda, jak granit.
- Daj mi coś ciężkiego i twardego - zwróciłem się do kobiety.
- Po co?
- Zobaczysz - blondyn uśmiechnął się do niej, a mnie podał jakieś dziwne przedmioty. Nie patrzyłem co to. Liczyło się, że trochę ważył. Zamachnąłem się i uderzyłem w ciało.
- Au - krzyknąłem, gdyż nie tylko nie udało mi się uszkodzić ciała, ale zostałem odepchnięty przez niewidzialną siłę.
- To magia! - zauważył Draco i wycelował w martwą. Zaczął rzucać zaklęcia. Po chwili przyłączyłem się do niego.
- Przestańcie! - Cho złapała mnie za rękę, ale ją odepchnąłem. - To wbrew procedurom!
- Panno Chang, błagam - Malfoy zaśmiał się. - Przecież to dla dobra śledztwa.
- Ale pan Minister... - kobieta obawiała się odpowiedzialności, ale nie obchodziło mnie to. Czego bym nie zrobił, Jacob i tak mnie nie zwolni.
   Przez długie godziny rzucaliśmy zaklęciami w kostnicy, Cho wypełniała papiery i co jakiś czas rzucała ku nam, przestraszone spojrzenia. Nie przejmowałem się tym, pozwoliłem, aby to magia mną zawładnęła, nie chciałem myśleć, znane na pamięć formułki, same padały z mych ust, nie musiałem tego kontrolować. Wreszcie coś robiło się samo, a ja mogłem się zresetować.
- Nic już więcej nie zdziałamy - zwróciłem się do blondyna. - Jutro wrócę tu z pomocą.

~ Hermiona ~

    Otępienie, smutek, żal i niewyobrażalna rozpacz przywitały mnie, tuż po przebudzeniu. Naciągnęłam na twarz koc. Czułam się zbyt mała i nic nieznacząca, by cokolwiek zrobić.
Weź się w garść. Nie cackaj się z sobą, jak z dzieckiem. Musisz coś zrobić! - krzyczał jakiś głos w mojej głowie. Wiedziałam, że ma rację, nie mogłam na nikogo liczyć. Sama musiałam odzyskać dzieci i to jak najszybciej.
  Najprostszym rozwiązaniem był telefon do Molly. Nawet jeżeli miała słabość do najmłodszego syna, to wiedziała co to jest, miłość matki do dziecka.
- Tak skarbie? - jej głos był miły, ale słychać było, że jest trochę spięta.
- Mhm... Ron porwał Luka i Rose - powiedziałam.
- Wiem, ale... kochana nie pomogę ci. Jest w Muszelce - powiadomiła mnie. Bez konfrontacji w cztery oczy, trudno mi było ocenić czy kłamie.
- Mogłabym was odwiedzić? Ciebie, Artura i... - zaczęłam.
- Ginny? Może by jej to pomogło. Nie wiem co mam z nią robić. Ona tak bardzo się zmieniła - jej głos rozdzierał mi serce. Zapomniałam, że ona musiała zajmować się swoją, dorosłą córką, która nie mogła się pozbierać po stracie dziecka. Chcąc wzbudzić u Molly współczucie, wbiłam w jej podziurawione serce kolejną szpilę. Zaślepiona własnym cierpieniem, nieumyślnie zadałam je komuś innemu. Zapomniałam, że nie tylko ja mam problemy. Każdy je ma.
- Wpadnę - obiecałam. - Na pewno,  tylko powiedz kiedy.
- W sobotę rano. Pojedziemy z Arturem na zakupy. Może, gdy będziecie same, się przed tobą otworzy.
- Rozumiem - powiedziałam. - Przepraszam, ale śpieszę się. Do widzenia.
- Poczekaj. Ron bardzo cię kocha i... on to robi, aby ratować wasze małżeństwo. Wybacz mu. Kiedy się wyprowadziłaś, był to dla niego ogromny cios - pani Wesley starała się usprawiedliwić syna, jej smutny głos prawie mnie przekonał, ale wtedy wrócił ten moment, kiedy mnie uderzył.
- Nie tak się to załatwia. Odzyskam dzieci-  powiedziałam. - Wiem, że łatwiej stanąć ci po stronie Rona niż po mojej, ale zrozum mnie.
- Rozumiem, Hermiono, ale przyjdzie dzień, kiedy ty zrozumiesz mnie i dopiero wtedy będziemy gotowe by porozmawiać. Do widzenia.

***
  Harry wrócił późnym wieczorem. Posprzątałam mieszkanie i zamówiłam pizzę. Jakoś musiałam odreagować stres.
- Jak było w pracy? - zawołałam, gdy tylko przekroczył próg.
- Potrzebuję twojej pomocy - odpowiedział i po chwili wszedł do pokoju. Miał na sobie tylko spodnie,  przemoczoną koszulę trzymał w ręku.
- Nie wiem co może ci zaoferować nauczycielka - zaśmiałam się.
- Wiedzę - odpowiedział poważnie i usiadł przede mną. Jego nagi tors przyciągał moją uwagę. - Znasz runy, prawda?
- Nie wszystkie, ale hobbystycznie się nimi zajmuję, coś się stało? - zapytałam.
- Kolejne zwłoki. Na nich dziwne napisy, ciało denatki niczym z granitu. Coś nowego, czego nie potrafimy zrozumieć - odpowiedział. -  Chcę, abyś poszła ze mną do biura. Przydasz nam się.
- Ale... - chciałam powiedzieć, że mam inne plany. Jednak nie miałam żadnych konkretów, a Harremu powinnam pomóc, chociażby ze względu na mieszkanie. Tyle mogłam dla niego zrobić. - Dobrze. Pójdę tam z tobą.
- Dzięki - uśmiechnął się, a ja odkryłam, że jest całkiem przystojny. - Chcesz zobaczyć papiery?
- Pokaż - poprosiłam i wczytałam się w staranne notatki i dokładnie przejrzałam zdjęcia.
  Stał koło mnie. Koszula leżała na ziemi pod jego stopami, on natomiast zdawał się jej nie zauważać, patrzył w przestrzeń. Miał nie obecny wzrok. Rzadko taki u niego widziałam. Położyłam mu dłoń na ramieniu. Miał zimną, jeszcze trochę wilgotną skórę. Będąc tak blisko niego, czułam zapach deszczu i... zwłok.
- Chyba powinieneś wziąć prysznic - powiedziałam i rzuciłam notatki na stół.
- Och, tak, rzeczywiście - uśmiechnął się.
  Był tak bardzo chłopięcy,  gdy się mieszał. Przypominały mi się te wszystkie zwykłe dni, gdy byliśmy w szkole, zawieszeni między jedną przygodą a drugą. Niczym nie przypominał stojącego tutaj aureora.
- Do wieczora wszystko po segreguję, a jutro odwiedzę bibliotekę - powiedziałam i usiadłam na jednym z krzeseł.
- Nie śpiesz się - pokręcił głową i ruszył w stronę łazienki. W pewnej chwili odwrócił się. - Co z... czy Luke i Rose, to znaczy...
- Są w Muszelce - odpowiedziałam sztywno. - Dam Ronowi tydzień. Potem sama się tym zajmę.
- Jeśli chcesz, mogę poprosić Jacoba, aby coś z tym zrobił.
- Nie ma potrzeby. Dam radę. Tylko muszę to sobie poukładać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top