Dzień 5




Dzień piąty: 05.05.2020r.

Temat opowiadania: nr. 4. Latarnia morska

Przyczyna konfliktu: nr. 7. Jaskinia

Największa wada bohatera: nr. 15. Narcystyczny

„Zostawili mnie tu. Całkiem samego! Cholerne dupki!", krzyczałem w myślach wściekły jak nigdy dotąd. Wyciągnąłem niewielkie, bogato zdobione lustereczko z kieszeni płaszcza.

- Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie? - wymówiłem zaklęcie, a obudowa lusterka zaczęła świecić przyjemnym, złotym blaskiem. Usiadłem na wilgotnej ziemi opierając się plecami o jeden z stalagmitów. Blask oświecał moją twarz, dzięki czemu mogłem przejrzeć się w lusterku. W odbiciu zobaczyłem mężczyznę o ciemnej karnacji umorusanego gdzieniegdzie brudem. Intensywne zielone oczy widocznie odznaczały się od reszty twarzy. Białe, długie włosy spływały jak fale po dobrze zbudowanych ramionach.

- Ah! Jestem taki śliczny - stwierdziłem z zachwytem wgapiając się w lustereczko. Zawsze mam je przy sobie, podarowała mi je matka w dzieciństwie. Od tamtej pory się z nim nie rozstaję ani na krok. W trudnych chwilach wyciągam je i podziwiam swój jakże piękny wygląd. „No i dobrze, że mnie zostawili. Teraz mogę w spokoju nacieszyć się swoim własnym towarzystwem. Drugiej tak niezwykłej i pięknej osoby nie znajdę nigdzie indziej!".

Po chwili znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Był to las pełny kolorowych i kwitnących drzew. Z uśmiechem przemierzałem go idąc wydeptaną już dróżką. Z daleka widziałem, że im dalej szedłem tym krajobraz stawał się coraz bardziej dziwny, ale tym samym niezwykły. Drzewa już nie posiadały liści tylko lampiony, świecące na pastelowe kolory. Trawa była mięciutka i przyjemnie łaskotała w nagie stopy. Słońce chyliło się ku zachodowi tworząc na niebie przejścia od ciemnoczerwonego do granatowego przez pomarańcz, róż, błękit i fiolet. Idąc tak przed siebie natknąłem i nie mogąc się powstrzymać by nie oglądać się w około nagle natknąłem się na niewielki staw. Podszedłem blisko niego kucając przy brzegu i sprawdzając co on ma w sobie niezwykłego. „Oh, to przecież było wiadome, że najpiękniejszym widokiem w tym miejscu i tak będę ja", stwierdziłem z lekkim uśmiechem jak zaczarowany spoglądając w swoje odbicie. Trwało to może chwilę, a może i całą nieskończoność. Niestety niespodziewanie moje odbicie się rozmyło, a krople zielonej wody opryskały mnie twarz.

- Co do jasnej...- zaczynam zdezorientowany i wściekły wycierając swoją twarz rękawem czerwonej koszuli.

- Jak możesz tak długo bezczynnie spoglądać na samego siebie niż zachwycać się tym co cię otacza? - usłyszałem ochrypły głos tuż nad swoją głową. Uniosłem spojrzenie w górę i widząc zieloną, chropowatą skórę natychmiast wstałem i energicznie zrzuciłem to coś z głowy. Słysząc „chlup" przestałem mierzwić się po włosach.

- Kim ty jesteś? Ochlapałeś mą prześliczną twarz wodą i na dodatek przez ciebie zepsułem sobie fryzurę! - krzyknąłem z wyrzutem patrząc się na falowaną taflę zielonej wody.

- Jestem Stefan - przedstawiło się stworzenie wynurzając się z wody i stając na dwóch nogach na kamieniu wystającego z wody. Co się okazało była to ohydna rapucha.

- Izydor - przedstawiłem się szybko marszcząc brwi - A teraz racz odpowiedzieć dlaczego specjalnie, bo nie uwierzę, że przez przypadek, mnie ochlapałeś? - zażądałem zakładając ręce na piersi.

- Już ci mówiłem. To skandal wgapiać się we własny wizerunek skoro wokół ciebie świat pięknieje z każdą chwilą - powiedział pouczająco ruszając swoim jednym paluchem w prawo i w lewo. Jeszcze bardziej zmarszczyłem brwi na jego uwagę.

- Wcale nie skandal - zaprzeczyłem stanowczo będąc pewnym swego - Pewnie zdążyłeś już zauważyć mają nieziemską urodę. Skandalem byłoby jej nie podziwiać! - stworzenie pokręciło głową.

- Ależ ty głupi, człowieku. Wiedziałem, że wasz gatunek jest próżny i tępy, ale nie myślałem, że aż do takiego fatalnego stopnia. Z taką postawą daleko nie zajdziesz, wiesz o tym? - znów zapytał tym swoim denerwującym tonem mędrca.

- Pff, niby dlaczego daleko nie zajdę? Oświeć mnie, proszę - parsknąłem.

- Wkrótce umrzesz, życie ludzkie jest bardzo krótkie, dlatego trzeba łapać jak najwięcej chwil zanim i one bezpowrotnie przeminą. Istota ludzka podczas śmierci widzi swoje całe życie, może je przeżyć ostatni raz zanim przestanie egzystować. A ty jakie wspomnienia zobaczysz na łożu śmierci? Swoją piękną buźkę i nic więcej? Tylko tym było twoje życie? Jestem pewny, że w tamtej chwili zaczniesz mocno żałować, że nie zwracałeś należytej uwagi na to co otaczało cię na codzień - wytłumaczył dość ostro. Prychnąłem niezadowolony odwracając od niego spojrzenie.

- Gadasz głupoty, brzydki płazie. Już odechciało mi się ciebie słuchać. Idź lepiej gadać te bzdury komuś innemu - powiedziałem na odchodne wracając na dróżkę, którą wcześniej szedłem.

- Jeszcze wspomnisz moje słowa w godzinie ostatecznej! - krzyknął za mną, a ja w odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Nie chciałem tego przyznać nawet przed samym sobą, ale to co on mówił przeraziło mnie.  Wizja śmierci i starości mnie dobijały. Z reguły nie myślałem o tych dwóch aspektach życia. Głównie dlatego, że nie lubiłem rozmyślać o rzeczach, które nie były dla mnie przyjemne. Co nie oznaczało, że w ogóle o nich nie myślałem. Prawdę mówiąc te dwa fakty dobijały mnie prawie każdego wieczoru, gdy zmęczony kładłem się już spać. Wywoływały u mnie niepokój oraz swojego rodzaju strach. Wtedy wyciągałem lustereczko i wyspowiadawszy zaklęcie patrzyłem na sobie tak długo dopóki oczy mi się nie zamknęły. Mój widok, zdrowego, przystojnego i młodego mężczyzny uspokajał mnie mówiąc: „Nie masz się czego bać, przecież jesteś wspaniały!". Nigdy nie wątpiłem w te słowa i nigdy nie zamierzam zwątpić.

Szedłem dalej nieświadomie bardziej przykuwając uwagę na przyrodę i jej dziwne twory. Podobały mi się, ale raczej nie uspokoiłby mnie tak jak mój wygląd. Nie są tak idealne. W pewnej chwili poczułem głód i usłyszałem jak burczy mi brzuch. „Musi tu być coś do jedzenia", stwierdziłem przyśpieszając nieco kroku. Skoro to las to na pewno będą tu rosnąć jakieś owoce czy nawet grzyby. Jestem tak głodny, że zadowoliłbym się każdym jedzeniem pod warunkiem, że te nie byłoby jakoś ekstremalnie obrzydliwe. I tak jak sądziłem po niedługim spacerku natknąłem się na jabłoń. Jej owoce były w pełni dojrzałe i kusiły swoim krasnym kolorem. Poczułem jak więcej śliny zbiera mi się w ustach na ich widok, a uczucie głodu znów dało o sobie znać tylko, że mocniej i głośniej. „Mogę sobie wziąć jedno, prawda? Te drzewo nie należy do nikogo, a nawet jeśli byłoby czyjeś to jego właściciel obdarowałby mnie całym koszykiem owoców, widząc moją urodę. Po prostu nie mógłby mi się oprzeć". Nie znajdując żadnych przeciwskazań zacząłem wspinać się po drzewie, chcąc zerwać owoce z samego czubka. Ze względu na dostęp światła te na samej górze będą najsłodsze. Gałęzie nieco uginały się pod moim ciężarem, jednak go wytrzymywały. Stając na bardziej stabilnej gałęzi zacząłem zrywać owoce i chować je w obszernych kieszeniach płaszcza. Gdy czułem jak jabłka zaczęły mi nieco ciążyć, ostrożnie schodziłem na ziemie. Będąc dumnym, że nie upadłem, usiadłem opierając się o korę drzewa. Wyjąłem jedno jabłko z kieszeni i zacząłem je wycierać o swoją koszulę. Stwierdzając, że jest dość czyste by je zacząć konsumować wziąłem ogromy gryz. Słodycz rozlała się po moich ustach.

- Ej! Panie! Nie jedz mnie! - usłyszałem cichy pisk. Rozglądnąłem się dookoła, ale nikogo nie zauważyłem. „Czekaj..."nie jedz mnie"?!". Natychmiast wyplułem kawałek owocu dziękując Bogu, że nie zdążyłem go pogryźć lub co gorsza połknąć. Spojrzałem z obrzydzeniem na kawałek odgryzionego jabłka, w którym znajdowała się tłusta, żółta gąsienica.

- Fuj! Prawie cię zjadłem! - krzyknąłem wycierając język dłonią.

- A to niby moja wina? To Pan zniszczył mój dom! - pisnęła rozgniewana. „W sumie to ma trochę racji...".

- Wybacz, ale niby skąd mogłem wiedzieć, że w tym akurat jabłku będzie twój dom? To nie moja wina, że tak się stało - usprawiedliwiałem się.

- Co ty ślepy jesteś? Nie zauważyłeś tabliczki na drzewie?

- Tabliczki? - uniosłem zdziwiony brwi. Ta westchnęła.

- I po co dawać tabliczki skoro ludzie ich nie czytają...- mamrotała do siebie - Jest tuż nad tobą - dodała, a ja odwróciłem się i spojrzałem w górę. Rzeczywiście, na jabłoni była wbita złota tabliczka z wygrawerowanym napisem: „TU MIESZKA RODZINA GĄSIENIC I ICH PRZYJACIELE. BEZWZGLĘDNIE ZAKAZ ZRYWANIA I JEDZENIA OWCÓW! TO NASZE DOMY!". Jak mogłem jej wcześniej nie zauważyć?

- Ano przepraszam...- powiedziałem trochę zawstydzony.

- Nic nie szkodzi, na szczęście to był tylko mój dom. Gdybyś coś podobnego zrobił moim bliskim to byś się doigrał - powiedziała dumnie.

- Aż tak ci zależy na przyjaciołach? - zapytałem unosząc jedną brew w górę.

- Oczywiście! Przyjaciele to najwspanialszy prezent od życia, o który trzeba dbać - odpowiedział jakby to było oczywiste. „No proszę, drugi mędrzec się znalazł" - Ty nie masz przyjaciół? - zapytała nagle.

- Niby mam, ale oni w ogóle mnie nie rozumieją - „i zostawili mnie samego w jaskini!".

- A dajesz się zrozumieć?

- Hę? - spojrzałem na nią nie rozumiejąc o co ta znów pyta.

- Czy dajesz się im zrozumieć? Wiesz, nie wszyscy od razu będą wiedzieć o co może ci chodzić. Dopóki nie powiesz im o tym wprost to wyjdą z tego tylko nieporozumienia - doradziła. Wykrzywiłem usta w grymasie.-

- Kolejny, który dziś próbuje mnie pouczać! - wstałem z miejsca - Nie widzisz, że jestem idealny? Taki ktoś jak ja nie potrzebuję pouczeń od wstrętnej ropuchy i obrzydliwej gąsienicy - stwierdziłem odchodząc. Znowu. A czuję się jakbym uciekał.

- Nikt nie jest idealny! Przejrzyj na oczy i doceń swoich bliskich! - piszczała dalej wywołując u mnie nieznośny ból głowy. Zakryłem dłońmi uszy.

- La la la! Nic nie słyszę! La la la! Kompletnie nic! - śpiewałem dając tym samym znak by ta już sobie darowała głoszenia tych farmazonów.

Będąc już daleko od tej jabłoni zdjąłem ręce z uszu. Czując ciężar w kieszeniach, wyjąłem jabłka i delikatnie położyłem je na skraju ścieżki. Wznowiłem krok, zmęczony i głodny jak wilk. Ale co mi pozostało? Muszę iść przed siebie, innego rozwiązania nie widzę. Poza tym mam wrażenie, że jak znów zrobię jakiś postój to najprawdopodobniej znów spotkam wymądrzającą się ropuchę lub robaka. Nie mam najmniejszej ochoty po raz trzeci słyszeć jaki to ja nie jestem zły, skoro to czyste brednie. „Przecież ja jestem chodzącym idealem, pff. Te zwierzaki w ogóle się nie znają". Słońce już schowało się za horyzontem. Jednak na czarnym niebie nie było widać ani jeden gwiazdy, mimo, że noc jest bezchmurna. Księżyca również nie było. Pogrążony w mroku i zimnie zacząłem odczuwać strach. „Światło!". Coś z daleko błysnęło mi przed oczami, po czym na moment znikło. I za chwilę znów błysnęło.

- Latarnia morska...- mruknąłem cicho do siebie. Bez wahania zacząłem iść w jej kierunku czując, że tam będę bezpieczny. Z dala od tej ciemności i zimna. Czułem, że to było moje miejsce na świecie. Po wyczerpującej wędrówce w końcu trafiłem do swojego celu.

- Już jestem, mój azylu - wyszeptałem dłonie kładąc na wilgotnych cegłach.

I nagle obudziłem się z krzykiem.

- Spokojnie, to tylko my - powiedział znajomy głos. Będąc wciąż w resztkach mojego snu zdezorientowany rozglądałem się w około. Widziałem znajome twarze, ale w pierwszych chwilach ich nie rozpoznawałem.

- W końcu cię znaleźliśmy - oznajmij męski głos Anzelma.

- Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiliśmy - dodał inny głos. Wysoki i kobiecy. Należał on do Gertrudy.

- ...Wy szukaliście mnie? - zapytałem zdziwiony powoli wracając do rzeczywistości.

- Oczywiście, że tak! Nigdy byśmy cie nie zostawili, debilu - odpowiedziała z wyrzutem dziewczyna przytulając mnie.

- Dobrze, że użyłeś lusterka - wtrąca Anzelm. Unoszę brwi w górę.

- Niby dlaczego? - zapytałem.

- Dzięki niemu szybciej cię znaleźliśmy. Jego światło prowadziło nas do ciebie niczym...- zaczęła Gertruda.

- ...latarnia morska - skończyłem razem z nią i spojrzałem na przedmiot, który wciąż świecił.

- Chodźmy już stąd. I tak zbyt długo już tu siedzimy - ponaglił blondyn pomagając mi wstać.

- Od dziś będę więcej czasu poświęcał otoczeniu i wam niż sobie - powiedziałem nagle w podczas drogi przerywając cisze. Oboje dziwnie się na mnie popatrzyli.

- Chyba upadłeś na głowę. Prędzej byłabym przygotowana na to, że żaba zacznie do mnie garaż niż, że ty powiesz takie rzeczy - odezwała się dziewczyna wyraźnie zaskoczona.

- Tak, zdecydowanie musimy odwiedzić szpital - przyznał jej racje Anzelm - Ale...cieszę się, że postanowiłeś się trochę zmienić - dodał lekko się do mnie uśmiechając.

- Trochę by się przydało, dokładnie tyle brakuje mi do ideału - odpowiedziałem.

- No i wrócił stary Izydor. A było tak pięknie...- zażartowała na co we trójkę się zaśmieliśmy. Od tamtej pory już czułem, że powoli zacząłem zmieniać swoje życie na lepsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top