Dzień 1

Pierwszy dzień: 01.05.2020r.

Temat opowiadania: nr. 15. Trzy minuty

Przyczyna konfliktu: nr. 28. Tradycja

Największa wada bohatera: nr. 5. Słaby fizycznie

Wśród różnych ludów spotykane są najrozmaitsze tradycje. Najczęściej związane są one z zaślubinami, przechodzeniem w dorosłość, lub z jakimś bóstwem, które wysławiamy. Jednakże lud Itar jest specyficzny pod tym, jak i pod innymi względami. Nie posiadają oni bóstwa, nie biorą ślubów, a tradycji związanych z dorosłością również nie posiadają. Przyczyną tego jest jeden z ważniejszych aspektów ich życia. A mianowicie to, że lud Itar składa się wyłącznie z dzieci, które nie dożywają nawet szesnastego roku życia. Założycielem tak dziwnej społeczności był nijaki Tamoki z ludu Afar. Kiedy miał dziewięć lat, rodzina widząc, że dziecko jest słabe, a jego kończyny zbyt kruche i powykręcane, zostawiła go na pastwę losu wśród pustynnych zwierząt. Mały Tamoki jednak posiadał ogromny dar, o którym nikt nie wiedział, nawet on sam. Dowiedział się o nim następnego dnia po wyrzuceniu z domu. Wtedy leżał wśród gorącego piasku, nie mając sił iść do wodopoju. Pogodzony ze swym losem czarnowłosy chłopiec zamknąwszy oczy spokojnie czekał na śmierć. Ta jednak nie przyszła, a zamiast niej pojawił się lis pustynny. Fenek spostrzegając, że te ludzkie szczenię najprawdopodobniej umrze i nie jest dla niego zagrożeniem, z ciekawości podszedł do jego krzywych nóg obwąchując je. Wyczerpany Tamoki wyczuł zwierzątko, „Dać mi siłę", pomyślał instynktownie. Wtem objawił się jego dar. Fenek zamarł, chciał uciec, ale coś mu na to nie pozwalało. Z każdą sekundą czuł jak jego energia ucieka, chwilę potem martwy padł u stóp chłopca. Darem, który się ukazał tego pamiętnego dnia było „pobieranie" energii z ciał istot żywych. Po wszystkim Tomoki ku swojemu zdziwieniu wstał czując w sobie siłę. Na początku zupełnie tego nie pojmował, ale ilekroć znów to robił, powoli zaczynał rozumieć. Rozumiejąc także to, że własna rodzina skazała go na śmierć przez kalectwo, zdecydował pomóc innym dzieciom, które były skazane na taki sam los. Wysysając energię od zwierząt Tamoki podróżował i zabierał ze sobą kalekie dzieci, tworząc im bezpieczny dom. Mimo, że chłopiec zmarł pięć lat później, dzieci nie przestawały ciągnąć jego postanowienia. Tak więc, lud Itari składał się wyłącznie z dzieci, które fizycznie były słabe. Niektórym z nich udało się opanować dar Tamokiego i to właśnie one opiekowały się resztą, i sprowadzały nowych członków do ludu. Dziećmi, które potrafiły korzystać z tego daru na tę chwilę były to trojaczki. Każda z nich nosiła te samo imię - Minuta. Nic dziwnego więc, że wśród swojego ludu, jak i ludów dorosłych, były nazywane po prostu Trzema Minutami. Gdy jedno z dzieci umierało pierwsza i najstarsza z sióstr je ratowała, kiedy Pierwszej nie wychodziło pałeczkę przejmowała Druga, jeśli i tej się nie udawało Trzecia próbowała ostatni raz. Czasem udawało się przegonić śmierć na jakiś czas za pierwszą próbą, ale częściej bywało tak, że nawet za trzecim razem nie można było odratować dziecka. Dla pierwszych dwóch sióstr śmierć była czymś codziennym, tym czego w żaden sposób nie można uniknąć, a jedynie, gdy szczęście pozwoli, uciec od niej choć na chwilę. Trzecia Minuta natomiast nie mogła pogodzić się z takim trybem życia. Miała dość patrzenia jak jej przyjaciele konają. „Gdybym leczyć potrafiła...", myślała idąc ze swymi siostrami w poszukiwaniu kolejnych porzuconych dzieci.

- Ja z Drugą idziem po dziecię, ty idziem po jeść - odezwała się Pierwsza słysząc nieopodal cichy płacz. Trzecia tylko kiwnęła głową idąc w kierunku cienia drzew. Jak zawsze wzrokiem szukała jakiś zwierząt, którym by odebrała energię, a ich ciała zaniosła do jedzenia swojemu ludowi. Już miała swój cel na oku , gdy nagle przestraszona szelestem kilka kroków od niej lekko podskoczyła. Jednocześnie zlękniona, ale i ciekawa, cicho szła w kierunku odgłosu. „Zwierz", wmawiała sobie choć miała wątpliwości. Będąc już bardzo blisko dźwięku schowała się za suchym krzakiem. Ostrożnie wychyliła się i ujrzała mężczyznę ze zmarszczoną twarzą i ciałem. To był dla niej egzotyczny widok. Otaczała się dziećmi i sama nim była. Widok kogoś starego był dla niej nad wyraz interesujący. Obserwowała go jakiś czas, otworzyła szeroko oczy widząc co ten robi. „On taki jak ja!", stwierdziła widząc jak staruszek dotykając dłonią ciała lwa pozbawia go życia, a sam stał się jakby młodszy.
- Chodź tutaj, dziecię - odezwał się łagodnie głowę odwracając w kierunku Trzeciej. Ta na te słowa natychmiast skuliła się chcąc się ukryć. Swoją postawą wywołała cichy śmiech nieznajomego. Bała się go, choć wydawał jej się miły i niegroźny. Pamiętała jednak jak potraktowali ją i jej siostry dorośli z jej plemienia. Od tamtej pory nie ufa i nie zbliża się do żadnego dorosłego.
- Ja nie zrobić tobie bólu - ciągnął dalej nie słysząc żadnej odpowiedzi. Trzecia wciąż była nieufna, ale jej dziecięca ciekawość również nie ustępowała.
- Jak ty robić z lwem? - zapytała cicho wychylając głowę znad krzaku.
- To samo co ty robić - powiedział wykrzywiając usta w uśmiechu. Nie był to najładniejszy uśmiech, ale na pewno nie był groźny.
- Ty znać mnie? - zapytała zdziwiona, ale jeszcze bardziej ciekawa. Ten kiwnął głową.
- Ty i ja tacy sami. Ale ja lepszy.
- Czemu lepszy? - pyta wstając i marszcząc brwi z niezrozumienia.  - Bo ja leczyć, a ty nie - wyjaśnił krótko. „Leczyć! On leczyć!", rozradowana uśmiechnęła się widząc nadzieję w uratowaniu jej bliskich. Na tą wiadomość cała nieufność i strach wyparowały z jej ciała. Wciąż widziała w nim dorosłego jednak nie tak złego.
- Pokaż - zażądała stanowczo podchodząc do niego. Rozsądek oraz niedowierzanie kazały jej sprawdzić czy ten staruch mówi prawdę czy kłamie.Ten wstał ze swojego miejsca i otrzepując z siebie kurz podszedł do zaschniętego krzaka, za którym wcześniej ukrywała się dziewczynka. Wyciągnął dłonie w kierunku umierającej rośliny, z których nagle zaczęło bić przyjemne światło. Wnet roślina urosła i zrobiła się zielona, ukazując swoje piękne zielone listki.
- Ja nie tylko dać energię, ja też leczyć - wyjaśnił znów siadając na swoje miejsce. „On mówić prawdę! Jest nadzieja!", szczęśliwa jak nigdy przedtem miała ochotę chwycić za jego dłoń i zaprowadzić do chorych dzieci by je również uleczył. Powstrzymała się od tego pomysłu, w końcu musiała jeszcze porozmawiać z siostrami.
- Ty tu poczekać - oznajmiła bardziej niż zapytała. Ten kiwnął jej głową siadając z powrotem na swoje poprzednie miejsce obok wielkiego i już martwego kota. Biegnąc rozglądała się za Drugą i Pierwszą, szybko je znalazła. Druga niosła w rękach małą i wychudzoną dziewczynkę całą umorusaną brudem.
- Gdzie jeść? - zapytała pierwsza z pretensją nie widząc w rękach swojej siostry żadnego zabitego zwierzęcia na obiad. Ta nie mogąc się już doczekać radośnie opowiedziała im o swoim dziwnym spotkaniu ze starym dorosłym. Była pewna, że tak jak ona jej siostry będą ucieszone i od razu razem zaprowadzą starca do dzieci by je uleczył, tak samo jak to zrobił z krzakiem. Nie zobaczyła jednak na ich twarzach zadowolenia, a wręcz przeciwnie, widziała na nich zawiedzenie.
- Jak ty móc rozmawiać z dorosłym? - zapytała ze złością Pierwsza co bardzo zdziwiło Trzecią.
- Oni jest niedobrzy! Ty nie móc tak robić! - zawtórowała Druga ze zmarszczonymi brwiami.
- On móc nam pomoc! - broniła się najmłodsza.
- Dorośli krzywdzić! Robić ból! Ty naiwna! - krzyknęła Pierwsza, wywołując łzy w oczach swojej młodszej siostry.
- Nie zbliżać się do niego. Tradycja nie wpuszczać dorosłych do nas. A teraz szukać jeść - powiedziała łagodniej Druga wycierając dłonią łzy swojej naiwnej siostrzyce. Dziecko odnieśli do innych by potem razem zapolować na zwierzynę.

Trzecia dalej nie rozumiała dlaczego jej siostry nie chcą pozwolić by wyleczono ich przyjaciół. Fakt, dorośli są źli i ohydni. On pewnie też taki jest. Lecz on potrafi im pomóc, a to chyba ważniejsze niż ich tradycja? Nie słuchając swoich sióstr następnego dnia pod pretekstem szukania wody Trzecia poszła odnaleźć starca. Na szczęście nie musiała długo go szukać, ponieważ był w tym samym miejscu co zeszłego dnia.

- Naucz mnie leczyć - powiedziała idąc do niego pewnie. „Pierwsza i druga nie chcieć go. On mnie uczyć. Ja uratować ich. Wszyscy będą radosny".
- Ja nauczyć cię. A ty zaprowadzić mnie do przyjaciół - odpowiedział wycierając usta od tłuszczu. Ta kiwnęła głową. Może, gdy pokaże innym czego się nauczyła to go wpuszczą. A nawet jeśli i tak by się do niego nie przekonali to przecież ona może od niego uciec, a ten nic nie zrobi. W końcu jest stary.

Od tamtego dnia Trzecia codziennie przychodziła do starca pod różnymi pretekstami. Leczenie nie było tak proste jak odbieranie energii czy jej dostarczanie. Dziewczynka teraz widziała dlaczego nie mogła uratować dzieci. Dodanie energii to nie wszystko, trzeba jeszcze zlikwidować różne choroby, które są w ciele i nie chcą odejść. Na początku ćwiczyli na roślinach. Później, gdy Minuta już coś nieco potrafiła starzec kazał jej leczyć drobne zwierzątka. Z każdym następnym dniem postępy były coraz lepsze i bardziej widoczne. Już potrafiła uleczyć złamania i rany. Jednak jej przyjaciele mieli inne choroby, takie od urodzenia, a nie nabyte. A to wymagało jeszcze więcej pracy i czasu.

- Też ty mieć chorobę - stwierdził któregoś dnia mężczyzna.
- Skąd wiesz? - zapytała zdziwiona. W przeciwieństwie do innych dzieci nie było widać jej choroby na pierwszy rzut oka. Ale wystarczyłoby lekkie draśnięcie, a ta byłaby w niebezpieczeństwie. Jej rany nie chciały się goić, z czasem gniły. Ledwo co przeżyła gdy skaleczyła się w ramię.
- Ja to czuć. Ja móc cię uleczyć - Trzecia Minuta zastanawiała się nad tą kuszącą propozycją. Trochę się bała, lecz wizja, że nie musi być aż tak strachliwa by się nie zranić przemawiała za tym by się zgodzić. Nie zgodziła się od razu. Wolała jeszcze trochę poczekać i nabrać do niego większego zaufania.

Z czasem rzeczywiście zaczęła mu ufać. Nie był już dla niej „złym dorosłym", teraz w myślach nazywała go „dobrym dorosłym". Siostry zaczęły coś podejrzewać i ona to czuła. Dlatego postanowiła być jeszcze bardziej ostrożna wymykając się do swojego nauczyciela. Bojąc się, że siostry niedługą ją nakryją i znów na nią nakrzyczą sprawiała, że dziewczynka z większym zapałem zaczęła się uczyć, chcąc jak najszybciej uzdrawiać zanim jej rodzina się zorientuje.

- Ty potrafić już wszystko co ja nauczyć - powiedział z dumą nauczyciel pewnego wieczoru.
- Nawet leczyć choroba w ciele? - zapytała z iskierkami w oczach.
- Lecz siebie to zobaczyć - zachęcał z tym swoim brzydkim uśmieszkiem, który jednocześnie miał sobie swego rodzaju piękno. Dziewczynka wzięła głęboki oddech i położyła swoje dłonie na swoich niewielkich i dopiero co pączkujących piersiach. Mocno się skupiła na tym by w tej chwili wykorzystać to wszystko czego zdołała się nauczyć od tego niezwykłego mężczyzny ze zmarszczkami. Czuła jakby odnalazła źródło choroby swoimi dłońmi. To było jednocześnie ekscytujące, ale i straszne. Przełknęła ślinę chcąc pozbyć się w gardle guli, która powstała wskutek strachu przed nieznanym. Bała się popełnić jakikolwiek błąd. W końcu teraz nie leczyła suchego krzaka czy pogryzionego gryzonia, teraz leczyła siebie. Z drugiej strony, gdyby tego nie potrafiła to nauczyciel nie kazałby jej samej się uleczyć. „Ja ufać temu dobremu dorosłemu" powiedziała w myślach od razu stając się spokojniejsza. Bardziej pewniej siebie zaczęła się leczyć choć wymagało to mnóstwo energii i precyzji. Teraz dla niej czas nie płynął, nie wiedziała ile jej to zajmuje, ale w ogóle się tym nie przejmowała. Gdy skończyła czuła się zrelaksowana i o wiele lepiej niż poprzednio, co oznaczało, że dała radę.
- Udało się! - krzyknęła szczęśliwa sama nie dokońca wierząc, że poradziła sobie z tak trudnym zadaniem - Ja czuć się...- nie dokończyła nie mogąc znaleźć w głowie słowa, które by pasowało.
- Oczyszczona - dokończył za nią mężczyzna łagodnie. Mimo, że dziewczynka nie wiedziała co te słowo ma oznaczać to czuła, że jest perfekcyjne.
- Teraz ty zaprowadzić mnie do przyjaciół - przypomniał psując nieco humor dziewczynce, która kompletnie zapomniała o danej obietnicy. Teraz, gdy nadszedł czas by ją wypełnić nie chciała tego robić. Wszystko by wyszło na jaw, a ona bała się reakcji innych. „Gdy ja i stary nauczyciel pokażemy wszystkim co potrafić to oni nie być na mnie zły". Chciała teraz uciec, ale tego też nie mogła zrobić. To był jedyny dorosły, który jej pomógł i może pomóc innym. On jest dobry. Chodź - powiedziała decydując się jednak zaprowadzić go do swojego ludu. W końcu w jej jeszcze dziecięcej główce on przyniesie tylko pożytek nie biorąc nic w zamian. Razem z nim udali się więc do miejsca, gdzie przybywał jej lud.

Tak jak mogła się spodziewać dzieci ze strachem i krzykiem zareagowali na starego mężczyznę. Jednak już za późno by się wycofywać. Na przeciw niej stanęły siostry, jednak z dystansem bojąc się nieznajomego.

- Odejdź! My nie chcieć was tu! - krzyknęła najstarsza z sióstr przybierając groźną minę.
- Ja potrafić leczyć. On też! On dobry - mówiła błagalnym tonem. Teraz, gdy umie leczyć nie mogła sobie wyobrazić by odejść.
- Pokaż. Na mnie - odpowiedziała jej odważnie druga z sióstr. Pierwsza stanowczo chce zaprzeczyć, lecz druga uciszyła ją ręką. Tak jak Trzecia, Druga zaczęła widzieć nadzieję na lepsze życie. Chore dzieci, te które potrafiły się jeszcze ruszać wychylały się z szałasów.
- Ty to zrobić - odezwała się najmłodsza do swojego nauczyciela. Sama mogłaby ją uleczyć, ale chciała by wszyscy zobaczyli, że ten dorosły nie jest tak zły. Druga podniosła ostry kamień z ziemi, przejeżdżając nim po wnętrzu swojej dłoni. Z krwią na ręce podeszła ze strachem w oczach do tego starego nieznajomego. Natomiast ten delikatnie przyłożył jeden ze swoich brudnych palców na jej ranie. W mgnieniu oka jego palec zaczął świecić zdumiewając tym wszystkich, którzy to widzieli. Jednak najbardziej zaskakujące było znikniecie rany.
- On naprawdę leczyć! - krzyknęła Druga Minuta podnosząc wyleczoną rękę w górę pokazując wszystkim co się stało. W jednej chwili strach gdzieś ze wszystkich uciekł, a zastąpiło go niedowierzanie i radość.

Od tamtej pory stary i Trzecia leczyli każde dziecko. Uzdrowili wszystkie dzieci z Itar i każde nowe, które ze sobą zabierali. Dzięki temu było o wiele łatwiej, głownie dlatego, że było o wiele więcej rąk do roboty. Wszyscy znaleźli dla siebie odpowiednie zajęcia więc i żyło się o wiele prościej i przyjemniej. Można by zakończyć tą historię w tym momencie jednak pewnej nocy stało się coś dziwnego. Oczywiście, że starzec otrzymał swój własny szałas, gdzie najczęściej leczył. Niepokojące było to, że uzdrowione dzieci zaczęły znów chorować i to jeszcze ciężej. Najgorsze było to, że nawet nauczyciel nie potrafił tego wyjaśnić. Tej nocy Trzecia Minuta nie mogła zasnąć i tylko leżała z otwartymi oczami pomiędzy dwiema, słodko śpiącymi siostrami. Była zaniepokojona tym, że wszyscy znów zaczęli chorować i to o wiele ciężej niż przedtem. Ale jeszcze bardziej niepokojące było to, że chorowali tylko ci, których leczył „dobry dorosły", tych, których ona sama uzdrowiła byli cały czas silni i bez żadnych nowych schorzeń. Chyba nikt oprócz niej tego nie zauważył. I dobrze. Ona sama chciała to wyjaśnić. Powoli wstała i ostrożnie wyszła z szałasu uważając by nie zbudzić sióstr. Od razu udała się do szałasu swojego nauczyciela, jednak, gdy tylko tam weszła miała ochotę krzyknąć z przerażenia, ale głos uwiązł jej w gardle. To co widziała przypominało jej senne koszmary. Jej nauczyciel, jedyny dorosły, któremu zaufała na jej oczach pożerał rękę jednego z dzieci. Uniósł na nią swe ślepia i twarz wysmarowaną krwią.
- Dlaczego? - zapytała cicho powoli się cofając.
- Dziecię z złą energią dają życie na zawsze - odpowiedział szczerząc się do niej. Dopiero teraz zauważyła, że jego postura i twarz się zmieniły. On stał się młodszy! - Dzięki ty ja być młody - dodał wybuchając śmiechem. Serce zaczęło szybciej uderzać w piersi dziewczynki i jedyne co mogła teraz zrobić to uciec z piskiem. Biegła ile sił w nogach najpierw do swoich sióstr. Gorączkowo je szturchała i krzyczała by te się obudziły. Ale one nie mogły tego zrobić, nie żyły. Zdruzgotana Trzecia z gorącymi łzami spływającymi po policzkach biegła przed siebie nie widząc innej drogi wyjścia. Mogła tylko uciekać przeklinając swoją naiwność i głupotę. Nie wiedziała tylko, że gdy już sama będzie staruszką to sięgnie po to samo co jej dawny nauczyciel.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top