KONIEC

I found a love for me
Darling just dive right in, and follow my lead
I found a girl, beautiful and sweet
I never knew you were the someone waiting for me

KILKA LAT PÓŹNIEJ

Ostatni raz spojrzałam na siostrę, która moment wcześniej opuściła mój samochód i wzięłam głęboki wdech, chcąc przegnać znajome szczypanie spod powiek, które niezmiennie sugerowało nadejście niechcianych łez.

Uśmiechnęłam się sama do siebie, kręcąc głową, ponieważ zachowywałam się niczym nasza matka, w dniu mojej studniówki.

Już miałam odjeżdżać spod bloku, gdy zauważyłam różowe pudełko, spoczywające na fotelu pasażera.

Otworzyłam okno i wychyliłam się przez nie.

— Konsti! — krzyknęłam za blondynką, licząc na to, że ta się zatrzyma.

I dokładnie tak się stało. Odwróciła się, spoglądając na mnie, a jej usta zdobił radosny, promienny uśmiech świadczący o jej szczęściu, które wręcz od niej emanowało.

— Rozmyśliłaś się? — Zapytała żartobliwie, opierając dłonie na biodrach.

— Nie, w żadnym razie, wrócę tu za godzinę, tylko odbiorę sukienkę z domu — potrząsnęłam głową, wysuwając pudełeczko przez okno.

Moja starsza siostra przechyliła głowę i zaczęła się śmiać, by już po chwili wrócić pod mój samochód.

— Zapomniałaś o czymś starym, pożyczonym i niebieskim — zauważyłam, oddając jej podwiązkę, jeszcze niedawno należała do mnie, a którą oddawałam jej, chociaż to ja złapałam ją kilka lat wcześniej, bodajże na pierwszym weselu, które miałam okazję spędzić u boku aktualnie mojego męża, a wówczas dopiero chłopaka.

Blondynka odebrała ode mnie małe pudełko i uśmiechnęła się na nowo, szerzej, potrząsając z rozbawieniem głową.

— Dzięki, młoda — powiedziała, mrugając do mnie okiem. — Czekam na ciebie.

— Wrócę niedługo, bo naprawdę nie mogę prosić Mateusza, by podrzucił mi tę sukienkę — wyjaśniłam, wciskając sprzęgło, by móc odpalić silnik samochodu.

— Uwierz mi, wiem. Na razie.

— Pa! — pożegnałam się już na dobre z siostrą i wycofałam z parkingu, włączając się do ruchu.

Nie miałam zbyt wiele czasu, a fakt, że z roztargnienia zapomniałam zabrać ze sobą rzeczy, wcale nie pomagał. Chociaż może powinnam przestać sama siebie oszukiwać i przyznać się, że to było zmęczenie, ewentualnie ciąża, czego jeszcze nawet nie sprawdzałam.
Wolałam opcję złego wpływu stresu na mój organizm.

Z racji tego, że była sobota i dochodziła dopiero dziewiąta rano, na drodze nie było korków, więc bez problemu dotarłam do domu w ekspresowym tempie czterdziestu minut, co miało spory związek z moim nagminnym przekraczaniem prędkości, ale dzisiaj nie miałam wyjścia. Musiałam się spieszyć.

Wysiadłam z samochodu, słysząc dźwięk mojego telefonu, więc wygrzebałam go z torebki wraz z kluczami i skierowałam się w stronę budynku.

— Joanna Szyller, słucham? — odebrałam automatycznie, wypowiadając pierwsze słowa.

— Dzień dobry, pani Joasiu, z tej strony Jadwiga Knapik, dzwonię, by spytać o możliwość dzisiejszego spotkania, ponieważ...

— Przykro mi, ale jak już mówiłam, to niemożliwe, ani ja, ani moja siostra nie mamy dostępnego czasu w ten weekend — odpowiedziałam, wywracając oczami, ponieważ determinacja tej kobiety powoli zaczęła mnie denerwować.

Zwłaszcza że to przyjęcia organizowanego przez jej firmę było jeszcze jakieś pół roku. Dosłownie, bo marzył jej się Bożonarodzeniowy bal, a my mieliśmy dopiero maj.

— Ale pani Joasiu, niech pani będzie taka uparta, zależy mi na tym, by wszystko wyszło jak najlepiej.

— I zapewniam panią, że dokładnie tak będzie, obiecuję. Od lat zajmujemy się takimi imprezami z dużym sukcesem — oświadczyłam, starając się, by mój ton nie zabrzmiał protekcjonalnie.

Wsunęłam klucz do drzwi i otworzyłam je, by móc odłożyć torebkę i ruszyć do środka. I zatrzymać się w miejscu niczym posąg, gdy tylko dostrzegłam scenę, która rozgrywała się w salonie. Rozchyliłam z niedowierzaniem usta i pisnęłam cicho.

— Pani Asiu?

— Oddzwonię — mruknęłam do słuchawki i rozłączyłam połączenie, wpatrując się w mojego męża oraz dzieci, które aktualnie przypominały małe, pierzaste istotki.

Cała trójka wpatrywała się we mnie. Mateusz z poczuciem winy malującym się na twarzy, a bliźnięta z uwielbieniem, które szybko zostało zastąpione piskami.

— Maamaa — pierwsza w moim kierunku ruszyła Blanka, nieco chwiejnym krokiem, z rączkami wyciągniętymi do góry, z informacją, że chce zostać wzięta na ręce.

Przykucnęłam przed nią i spojrzałam na nią, uśmiechając się. Mimo że liczyłam na to, że Mateusz poradzi sobie z tą dwójką, wcale nie było to dla mnie zaskoczeniem, że tak łatwo weszli mu na głowę.

W końcu, z naszej dwójki to ja byłam gorszym rodzicem, bo wiecznie czegoś im zabraniałam, albo dawałam im kary, podczas gdy tatuś był ideałem.

— Co tu się stało? — zapytałam, odklejając z córki kilka pierzy, które pochodziły z poduszki, która jeszcze dzisiejszego poranka robiła za element dekoracyjny naszej kanapy.

— Niania, tata, bam — odpowiedział radośnie Franek, śmiejąc się i machając przy tym entuzjastycznie rączkami, sprawiając, że niewiele z tego zrozumiałam prócz tego, że to Blanka coś nabroiła.

Jak zwykle. Z wyglądu przypominała małego aniołka, z tymi swoimi brązowym włosami, czekoladowymi oczami i uroczym uśmieszkiem, ale z charakteru to ona była bardziej zadziornym dzieckiem. Franek, mimo że z aparycji identyczny, był grzeczniejszy. A przynajmniej takiego udawał.

— Bo, kochanie, chodzi o to, że nie zauważyłem tych nożyczek tutaj i... — zaczął Mateusz, ale widząc moją minę, przerwał.

Zgromiłam go wzrokiem, pozwalając bliźniętom przytulić się do mnie i ucałowałam główkę każdego z nich, podnosząc się i łapiąc ich rączki.

— Nie interesuje mnie to. Masz godzinę, nim przyjadą twoi rodzice, dzieci mają do tego czasu być wykąpane, ogarnięte i w salonie ma być czysto. I nie interesuje mnie, jak to zrobisz! — dodałam nieco głośniej, chcąc zabrzmieć groźniej.

— Kochanie...

— O nie, ja biorę sukienkę i jadę do siostry! To dzień jej ślubu i zamierzam przy niej być i nie przeszkodzi mi w tym mój własny mąż i moje dzieci, ponieważ... Nie i już — dodałam, przyciągając dzieci za rączki w kierunku męża. — No, idźcie do tatusia, tatuś was ogarnie.

Z jednej strony byłam zła, z drugiej chciało mi się śmiać.

— I lepiej módl się, bym nie była w ciąży — dodałam złowieszczo, nieco złośliwie, chcąc go podręczyć.

— Jesteś w ciąży?! — spytał zaskoczony, puszczając dzieci i łapiąc mnie w pasie, by móc mnie mocno objąć.
I zaczął się śmiać. I cieszyć, a wraz z nim nasze małe, niespełna dwuletnie dzieci.

— Nie, chyba nie — odpowiedziałam z uśmiechem, zarzucając mu ramiona na szyję.

Oddałam mu pocałunek, który wycisnął na moich wargach i ponownie spojrzałam na Franka i Blankę.

— Wiem, wiem, dam radę.

— Jakoś ci nie wierzę, ale to są też twoje dzieci i powinieneś umieć je okiełznać, kotku, więc ja idę po rzeczy i spadam. Widzimy się w mieszkaniu za kilka godzin, kocham cię — dodałam, uśmiechając się szeroko i radośnie.

Odsunęłam się od niego i kolejny raz uściskałam dzieci, ignorując to, że i do mojego ubrania przyczepiły się pierze.

— I was też kocham, łobuzy.

— Nanek nie obuz, tata obuz — zaprzeczył chłopiec, sprawiając tym samym, że zaczęłam się śmiać.

Nie dało się na nich długo denerwować, bo po prostu byli tak uroczy w tym całym swoim brojeniu, że ciężko było im nie opuszczać.

I w ciągu kilku kolejnych minut zabrałam sukienkę, pożegnałam się kolejny raz z rodziną i opuściłam dom, wiedząc, że siostra mnie potrzebuje.

(...)

— Cholera, cholera, cholera — mamrotała Konstancja, kręcąc się dookoła, w sukni ślubnej, nie potrafiąc się uspokoić.

To było zrozumiałe. Stres, nerwy i cała otoczka, która towarzyszyła każdej kobiecie w dniu jej ślubu. W końcu chodziło o to, by było idealnie, najlepiej, najpiękniej.

— Jeśli chcesz uciec to ja chętnie podstawie samochód — oznajmił dumnie Mateusz, uśmiechając się szeroko do blondynki, jakby próbował skusić ją tą opcją.

— No trzymajcie mnie — powiedziałam, wywracając oczami, tracąc resztki siły, którą miałam do męża. — Idź,  sprawdź czy nie ma cię w salonie, czy coś — rzuciłam mu wymowne spojrzenie.

Konstancja się zaśmiała, co było dobrym znakiem, a brunet uniósł do góry ręce, sugerując, że się poddaję.

— Idę, idę, napije się z panem młodym, jak przyjedzie — podsumował, kierując się do drzwi.

— Jeśli Dawid wypije chociaż kieliszek, osobiście urwę ci jaja — zagroziłam mężowi, biorąc głęboki oddech.

Nawet mi udzielało się dzisiejsze zdenerwowanie.

— Za bardzo lubisz seks ze mną, by to zrobić, łobuzie — skomentował, znikając za drzwiami zaraz po tym, jak złapałam torebkę i byłam gotowa rzucić w nią w niego. 

— Chyba nie jestem na to gotowa — oznajmiła nieśmiało Konsti, spoglądając na mnie.

Przerażenie widniało w jej oczach, więc podeszłam do niej i oparłam dłonie na jej ramionach, uśmiechając się lekko.

— Kochanie, to cały urok. Weź głęboki wdech, Dawid zaraz tu będzie. I uwierz mi, że jak go zobaczysz, wszystko ci minie. Będzie on i ty. Nic więcej. I wasz dzień, słowo — obiecałam, obserwując ją uważnie.

To mama powinna być tutaj z nią, czego obie żałowałyśmy, ale miałyśmy na szczęście siebie. I to było najważniejsze.

— Cholera, wychodzę za mąż — rzuciła Konstancja na wydechu, otwierając szeroko oczy, jakby dopiero teraz to do niej docierało.

— Cholera, wychodzisz za mąż — powtórzyłam, więc oboje zaczęłyśmy się śmiać.

Lada moment miał pojawić się ponownie fotograf, by dokończyć robienie zdjęć, które będą potrzebne do albumu.

Goście powoli zbierali się w naszym mieszkaniu, które uznałyśmy, że zostawimy i będziemy wynajmować, ponieważ miało świetną lokalizację i będzie nadawało się w razie w na czas studencki naszych dzieci.
Bo tak, Konstancja również była w ciąży, ledwo w trzecim miesiącu, co nadal pozostawało niewidoczne, ale ja znałam prawdę. I jej przyszły mąż.

I kolejna godzina zleciał nam naprawdę bardzo szybko. Błogosławieństwo od rodziców Dawida, ponieważ nasi nie żyli, jakieś życzenia i droga do kościoła.

Sama uroczystość nie była długa, ale zdecydowanie piękna, ponieważ uroiłam kilka łez, a nawet całe mnóstwo.

Mateusz, stojąc u mojego boku, uśmiechał się tylko i dumnie odgrywał rolę świadka, ignorując zupełnie to, że za nami stał Fabian, który był bratem pana młodego.

Z powodu związku naszego rodzeństwa, dogadaliśmy się. Fabian przyznał, że zachował się nie w porządku, a nawet ja przeprosiłam go za sytuację, która nastała między nami.
I wszystko po prostu się ułożyło.

A potem było wesele. Długie, pełne zabawy, zakłócane wrzawą gości i moim telefonami do teściów, by mieć pewność, że Blanka i Franek nie dają dziadkom za bardzo w kość.

— Aniele? — na balkonie, tuż obok mnie pojawił się Mateusz.

Podszedł do mnie, narzucił mi swoją marynarkę na ramiona i uśmiechnął się do mnie, spoglądając na mnie kątem oka.

— Co tam? — spytałam, odwzajemniając jego gest.

— Uwierzysz, że to już prawie dziewięć lat odkąd my wzięliśmy ślub? — Spojrzał na mnie wymownie, zaskakując mnie tym, że pamiętał.

Normalnie wszystkie daty jak dla niego łączyły się w całość i to kalendarz w telefonie przypominał mu o wszystkim.

— Nie żałujesz?

— Trochę — odpowiedział, a mi zrobiło się słabo, ponieważ nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.

Zmarszczyłam brwi i jęknęłam cicho, nie potrafiąc nad tym zapanować.

Brunet zaśmiał się, kręcąc z rozbawieniem głową.

— Żałuję, że tak krótko, że czasami traciliśmy czas, że potrafiłem być takim idiotą. Jesteś sensem mojego życia. Ty i nasze dzieci — przyznał szczerze, sięgając dłońmi do mojego pasa, by móc mnie mocno przytulić.

— O — wyrwało mi się.

— I fakt, nigdy nie sądziłem, że pokocham jakąś kobietę tak mocno, jak ciebie, ale cóż, stało się. Mamy córkę — dodał, przysuwając twarz do mojej.

— Kocham cię, głupku.

— Kocham cię, łobuzie — powtórzył, przyciskając usta do moich ust.

W tle słychać było głośną, wesołą muzykę, wrzawę tłumu, a ja skupiłam się tylko na smaku ust mojego męża i tym, że moje serce dudniło w mojej klatce piersiowej dokładnie tak samo mocno, jak za pierwszym razem, gdy mnie pocałował.

Moje serce niezmiennie należało do niego i biło dla niego.

End, happy end.

🗯️ Stało się, to koniec. Nie będę przeciągać, dziękuję. Za każdy komentarz, miłe słowo czy też uwagi. Za każde z tych słów jestem bardzo wdzięczna i muszę powiedzieć, że jesteście booscy, serio. I chociaż ciężko kończyć tę historię, to jedyne co mam w głowie to: w końcu. Podzielcie się ze mną po raz ostatni waszymi uwagami, opiniami. Dziękuję. I już korzystając z okazji zapraszam Was do nowej książki:  Ten pierwszy. Ten ostatni, która znajduje się u mnie na profilu. Po krótkiej przerwie znajdziecie mnie właśnie tam. Dziękuję, buziaki i uściski,
Jo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top