24.
" Sometimes solutions aren’t so simple
Sometimes goodbye’s the only way. "
— Ja nie chcę by to źle zabrzmiało, ale ty naprawdę okropnie wyglądasz — oświadczyła Konstancja, odzywając się po dłuższej chwili milczenia i mojej niedyspozycji.
I tak całkiem długo wytrzymała bez komentarza, gdy ja walczyłam z własnym, spanikowanym organizmem. Wydawało mi się, że to będzie łatwiejsze, że odzyskanie pamięci da mi upragnioną ulgę, a nie masę lęku i strachu.
I pomimo złudzeń stałam tak w miejscu, starając się kontrolować urywany oddech, będąc bliską paniki.
Po chwili, która zdawała się trwać nieskończoność, odchyliłam głowę i przekrzywiłam ją, by móc spojrzeć na siostrę, która stała tuż za mną, marszcząc brwi.
— Nic mi nie jest — skłamałam, wygładzając materiał mojej koszuli, chcąc skupić się na czymś innym jak strach.
Nie mogłam się bać, nie mogłam pozwolić by przerażenie odebrało mi resztki odwagi i zmusiło do schowania się w domu, gdy potrzebowałam odpowiedzi.
— Nie wydaje mi...
— Przestań — weszłam jej w słowo, kręcąc w ramach zaprzeczenia głową. — Jedziesz ze mną czy mam iść sama? — Spytałam, wsuwając w końcu klucz do zamka.
Przekręciłam go i wrzuciłam do torebki, odwracając się na pięcie, kierując się w stronę bramy, za którą stał samochód mojej siostry.
— Jadę, jadę — skapitulowała blondynka, przestając się ze mną spierać i wygrzebała z kieszeni kluczyki, otwierając pojazd.
Zajęłam miejsce pasażera i oparłam głowę o zagłówek, pozwalając moim myślą dręczyć mnie. I chociaż mi się to nie podobało podejrzewałam Mateusza o najgorsze, nawet jeśli serce sugerowało, że nie może to być prawdą. Mój mąż mnie kochał, udowadniał to na każdym kroku, aż do niedawna, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo teraz, pamiętając wszystko miałam całe multum wątpliwości.
Co jeśli moje zniknięcie było mu na rękę? Co jeśli nie zapłacił okupu, bo chciał wolności?
Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się tych przypuszczeń i zerknęłam kątem oka na siostrę, która bez słowa prowadziła samochód.
Cieszyłam się, że dawała mi taką przestrzeń, ale z drugiej strony nadal byłam wściekła. Na nią. Na siebie. Na męża. Na Fabiana i cały świat.
Złość kipiała we mnie wraz z bezsilnością.
I pomimo chęci wykrzyczenia tego światu, milczałam. I pozwalałam by trawiły mnie obawy, podejrzenia i strach.
(...)
— Asia, pójdę z tobą — oświadczyła Konstancja, parkując samochód na odpowiednim miejscu.
Potrząsnęłam głową i spojrzałam na nią, zwilżając koniuszkiem języka wargi. Potrzebowałam zrobić to samodzielnie, nie mogła wiecznie prowadzić mnie za rękę.
— Dam radę, to mój mąż, moje życie i...
— Wiem, ale po prostu tam wejdę. To wszystko — wzruszyła lekko, dość obojętnie ramionami, wysiadając z samochodu.
Nie miałam wyjścia, zrobiłam to samo i westchnęłam ciężko, rozglądając się dookoła, dostrzegając ludzi pędzących gdzieś oraz znajomy budynek, w którym wynajmował całe piętro mój małżonek.
Powstrzymałam się od wywrócenia oczami i ruszyłam w wybranym kierunku, zerkając co jakiś czas na siostrę, która posyłała w moją stronę pokrzepiające uśmieszki. Nie pomagała mi tym. Nie istniała żadna osoba, która mogłaby mi teraz pomóc, no może Mateusz, ale nie byłam pewna jak prawda wpłynie na moją psychikę.
Co jeśli będzie jeszcze gorzej? Co jeśli Mateusz potwierdzi, że miał mnie serdecznie dość i byłam mu zupełnie obojętna? Co jeśli nie byłam warta tych kilkuset tysięcy, których żądali moi porywacze?
Potrząsnęłam głową, czując jak moje ciemne włosy uderzają w moją twarz, otrzeźwiając mnie.
To był ten moment, moment prawdy. Zacisnęłam dłonie w pięści na tyle mocno, by zatopić paznokcie w skórze i niemalże biegiem ruszyłam przed siebie, dziękując sobie w duchu za wybór sandałków na płaskim obcasie.
Konstancja miała gorzej, ponieważ marudziła coś o moim tempie, przeklinając przy okazji swoje buty.
Zignorowałam ją, weszłam do budynku, nie rozglądając się nawet, pamiętając doskonale każdy zakamarek parteru. Zdecydowałam się tylko na rzucenie krótkiego uśmiechu w kierunku ochroniarza, którego wyminęłam bez słowa. Dopadłam do windy i wcisnęłam odpowiedni przycisk, a ta otworzyła się akurat wtedy, gdy Konstancja mnie dogoniła.
— Miejże litość, to nie maraton, gdzie ci się tak spieszy? — Mruknęła z niezadowoleniem, prychając cicho.
— Do prawdy — odparłam, wciskając kolejny klawisz.
Niecierpliwiłam się, bałam się, a moje serce łomotało w mojej klatce piersiowej, starając się z niej wyrwać.
Czas spędzony w windzie dłużył mi się niemiłosiernie, ale nie mogłam nic na to poradzić. Wypadłam z niej jakby goniło mnie stado wilków i po chwili zatrzymałam się niczym wryta, dostrzegając znajomą blondynkę za biurkiem.
Elwira. Siedziała na swoim miejscu, złośliwy uśmieszek zdobił jej wargi, a i jej strój, jak zawsze zresztą pozostawiał wiele do życzenia, bo nie sądziłam by biała, opinająca ją sukienka, z dekoltem sięgającym niemalże pępka była odpowiednia do miejsca pracy.
Zmarszczyłam z niezadowoleniem brwi i rzuciłam złowrogie spojrzenie Konsti, która chichotała u mojego boku, nie potrafiąc powstrzymać tej reakcji. Wiedziałam, że ją to bawiło, podczas gdy ja niemalże byłam gotowa rwać włosy z głowy.
I już miałam się odezwać, gdy zobaczyłam minę Elwiry, która słowo daję, naprawdę była zaskoczona moim widokiem. Ponownie. Jakby sądziła, że Mateusz i ja nie rozmawiamy ze sobą.
— Mateusz jest u siebie? — spytała Konstancja, rezygnując również z jakiegokolwiek powitania i uśmiechnęła się złośliwie do sekretarki, która nie pozostała jej dłużna.
— Pan Szyller jest zajęty i nie ma czasu na...
— Radzę ci się zamknąć i nie dodawać żadnych uwag dotyczących mojego męża — ostrzegałam, przerywając jej. — Dodatkowo, polecam ci albo ubrać coś na siebie, albo jechać się przebrać, ponieważ to nie burdel, dziewczynko.
— Mateuszowi się podoba — odparła bezczelnie, uśmiechając się szeroko, znacząco jakbym miała się domyślić jak dwuznacznie brzmiały jej słowa.
— Och, to było głupie — mruknęła moja siostra, patrząc z pilotowaniem na pracownicę, która wyjątkowo mocno mnie drażniła. Od samego początku, właściwie od momentu, gdy pod wpływem alkoholu przyznała mi się, że Mateusz jest jej marzeniem. Dosłownie. A podobno po marzenia się sięga.
Mój mąż oczywiście zignorował to, twierdząc, że jestem zazdrosna, ale ja wiedziałam, że ona nie żartowała. Zdecydowanie planowała zdobyć własnego szefa.
I chociaż miałam wielką ochotę zrobić jej jakąś krzywdę, najlepiej ogromną, powstrzymałam się i poprawiłam włosy, zakładając je za uszy. Wzięłam głęboki, powolny wdech i zaśmiałam się perliście.
— Czy mój mąż jest w swoim gabinecie? — Zapytałam, akcentując wyraźnie początkowe wyrazy, nie dając wyprowadzić się z równowagi.
— Mateusza nie ma, więc mogę w końcu ci powiedzieć, że jesteś żałosna, sądząc że on ma w ogóle ochotę z tobą rozmawiać — zaczęła tleniona, wpatrując się we mnie.
Wstała zza biurka, więc i ja zrobiłam kilka kroków w jej stronę, nie mając zamiaru dać się zastraszyć. Tylko Konstancja zdawała się być w szoku na tyle by się nie poruszyć.
— Mati ma ważniejsze sprawy na głowie jak ty i twoje wyssane z palca problemy — dodała, uśmiechając się bezczelnie.
Zacisnęłam dłonie w pięści, zamykając na moment oczy, chcąc ochłonąć. Faktycznie, kobieta sugerowała, że wie o naszych problemach, ale nie chciałam wierzyć w to, że to Mateusz jej o tym opowiadał. Chciałam, a nawet miałam nadzieję, że to nie była prawda, ponieważ gdyby tak było, nasze małżeństwo nie miało by najmniejszego sensu. Chociaż nadal nie wiedziałam, co się wydarzyło? Co skłoniło Mateusza do braku działania? Albo jaką drogę ratowania mnie wybrał? O ile zdecydował się mnie ocalić?
— Jak już wspomniałam...
— Nie ma go — usłyszałam jak siostra wchodzi mi w słowo, otwierając przy okazji drzwi do gabinetu, który należał do Mateusza.
W środku faktycznie nikogo nie było. Posłałam Konstancji lekki, pobłażliwy uśmiech i ponownie skupiłam się na Elwirze.
— Skoro nie ma Mateusza, polecam ci jechać się przebrać, to moje ostatnie ostrzeżenie, w innym wypadku zrobię wszystko by cię zwolnił. A bądź pewna, że wybierze mnie — ostrzegłam poważnie, chociaż nie miałam pewności czy faktycznie taka była prawda.
— Ciebie? Spójrz na siebie, dlaczego miałby wybrać takie coś, gdy może mieć mnie? Gdy ma mnie?! — Zapytała.
Konstancja pisnęła cicho, z niedowierzaniem, a ja zamrugałam powiekami, czując się tak jakbym właśnie dostała czym bardzo ciężkim w spłat potyliczny.
On. Ją. Miał.
Trzy wyrazy dudniły mi w głowie niczym echo wodospadu, dręcząc mnie. I chyba właśnie dlatego, tracąc kontrolę wymierzyłam policzek sekretarce, która stała przede mną taka dumna z siebie. Jakby niszczenie czyjegoś życia było taką fajną zabawą.
I nim trzask uderzenia rozszedł się na dobre po pomieszczeniu, Elwira oddała mi. I od policzka do policzka przeszłyśmy do konkretnej szarpaniny, włączając w to ciągnięcie za włosy, drapanie czy wyprowadzanie ciosów na oślep.
Ja walczyłam z Elwirą, a Konstancja przekrzykując nas, starała się nas rozdzielić, bezskutecznie.
Ból fizyczny się nie liczył, ponieważ dzięki temu ten psychiczny łagodniał. I tak, przemoc nie była rozwiązaniem, ale po kilku latach uderzenie tej zdziry dało mi niesamowitą ulgę.
— Co tu się dzieje?! — Krzyk Mateusza, dopiero właśnie dźwięk jego głosu, otrzeźwił mnie na tyle, że puściłam włosy przeciwniczki i przekręciłam głowę, by móc na niego spojrzeć.
I nie zdążyłam się odezwać, bo to Elwira zaczęła histerycznie płakać, poprawiając swoje włosy.
— Twojej żonie odbiło!, zaatakowała mnie, a ja powiedziałam tylko, że cię nie ma w biurze — oznajmiła, pochlipując niczym zawodowa aktorka.
I musiałam jej przyznać, wyszło jej to tak dobrze, że nawet ja byłam gotowa uwierzyć w jej krzywdę, a przecież znałam prawdę o jej zakłamaniu.
— Cholera, przydałby się kisiel — skomentował Tomek, który stał tuż za Mateuszem, wychodząc za nim z windy.
Nie zauważyłam go wcześniej, ale fakt, że go to bawiło, rozzłościł mnie.
— Masz ją zwolnić! — Zażądałam, odnajdując zdumione spojrzenie nie tylko męża, ale i siostry, która kręciła głową, sugerując że to zły pomysł.
— Jesteś niby dorosła, a zachowujesz się jak przedszkolak — oświadczył brunet, podchodząc do mnie.
Złapał moje ramię, pociągnął mnie w stronę gabinetu i zatrzasnął za nami drzwi.
— Spodziewałem się po tobie więcej, Asia. Zawiodłem się na tobie — rzucił cicho, spoglądając na mnie z miną zabitego psa.
I to był moment, który przelał czarę goryczy. Wierzył jej, ufał jej, wybierał ją.
— A ja spodziewałam się, że po tych kilku latach małżeństwa zapłacisz okup, by uratować moje życie. Obydwoje się zawiedliśmy, pytanie, kto bardziej? — Wrzasnęłam, nie panując nad tonem własnego głosu.
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, więc, zagryzłam dolną wargę pomiędzy zębami, wpatrując się w Mateusza, który zdawał się być przerażony. I zaskoczony. Śmiertelnie zaskoczony, ponieważ wiedziałam.
— Okup? Za ciebie? Twoje życie? — Wydukał w końcu, opierając dłonie na moich ramionach, potrząsając mną.
Zaśmiałam się gorzko.
🗯️ Tadam. Przyznam, że uwielbiam czytać Wasze teorię, co do ciągu dalszego także zapraszam do udzielania się. Całuski 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top