rozdział XIII

Następnego dnia w szkole, próbowałam zagadnąć Biankę i chłopaków na temat dziwnej wiadomości, którą znalazłam w plecaku, jednak za każdym razem zachowywali się jakby nic nie usłyszeli. To potwierdziło moje przekonania, więc byłam pewna, że to właśnie oni podłożyli mi list. Nie wiedziałam tylko co mógł oznaczać skrót BFP. Nie potrafiłam go rozszyfrować.

Dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy otwierając oczy, uświadomiłam sobie, że jest już piątek. Cały dzień myślałam tylko o wieczornym wyjściu i na lekcjach byłam trochę rozkojarzona. Piotrek zniknął na ostatniej lekcji, przez co nabierałam coraz więcej podejrzeń.

W końcu wyszłam ze szkoły. Samotnie odbyłam drogę do domu, a po obiedzie zajrzałam do Awo, aby jakoś zabić czas.

- Awo! - zawołałam stojąc za płotem.

Koń podniósł głowę. Jedno ucho miał skierowaną w moją stronę a drugie, gdzieś do tyłu. Po chwili z powrotem zniżył łeb i powrócił do posiłku. Pomyślałam, że mogłabym go wyczyścić, więc poszłam do stajni po kantar i uwiąz. 

Gdy przeszłam przez płot i zaczęłam iść w stronę konia, on się odwrócił i zaczął iść w przeciwną stronę.

- Awo, gdzie idziesz?

Koń, jakby nie słyszał, więc podbiegłam do niego, lecz on ruszył kłusem. Zaczęłam więc zanim biegać. Lekki wiaterek rozwiewał mu siwą grzywę w którą wplatały się nitki bladego słońca. Zabawa troszkę trwała. Awo musiał mieć dziś dobry humor. Biegał od jednej barierki do drugiej. Po jakimś czasie gonienia go w galopie, odwróciłam się zakładając ręce. Nie miałam już siły.

Głęboko oddychając zamknęłam oczy i czekałam. Po minucie usłyszałam jak kopyta wloką między i po chwili czułam za sobą obecność konia. 

Chwilę tak staliśmy. Jedyne co było słychać, to nasze równe oddechy. Gdzieś między drzewami ptak śpiewał swoją wesołą solówkę, która niosła się po lasach i polach.  A każdy kto ją usłyszał zastygał na chwilę w miejscu, by posłuchać wspaniałej melodii, by ta chwilka mogła trwać troszkę dłużej. Wiatr jedyny łapał nuty i zanosił daleko, jak najdalej tylko mógł, lecz nie tak daleko, aby każdy na świecie mógł usłyszeć pieśń ptaka, który kryje się gdzieś między drzewami.

A my dalej staliśmy. Zdawało się, że słyszymy bicie naszych serc. W końcu poczułam miękkie szturchnięcie na łopatce. Wciąż z przymkniętymi powiekami, powoli się odwróciłam i otworzyłam oczy.  Awo niepewnie na mnie patrzył, a potem podeszłam bliżej i pogłaskałam go po czole.

- No, brudasie - szepnęłam. - Trzeba cię wyczyścić.

Założyłam mu kantar i podpięłam uwiąz.

***

- Czy gdybym chciała się wymknąć dziś w nocy, pozwoliłbyś mi? - zapytałam dziadka przy kolacji.

- Zależy gdzie i po co - odparł.

- Wiesz, że Bianka, Alek i Piotrek, mają swoją paczkę i że trzeba wykonać kilka zadań aby w niej być?

- O zadaniach nic nie wiem, ale to bardzo możliwe. Więc chcesz się wymknąć dziś w nocy, żeby wykonać jedno z zadań? - zapytał unosząc jedną brew do góry i smarując chleb konfiturą.

- Em... Raczej muszę.

- Mam nadzieję, że nie do lasu.

- Nie, w okolicy tego sklepiku. Więc mogę?

- Pod warunkiem, że gdy się obudzę, zobaczę cię w łóżku.

- Rozumie się - zapewniłam uśmiechając się szeroko.

***

Myślałam nad tym, żeby nie spać i poczekać do odpowiedniej godziny, ale po dwudziestej stałam się dziwnie zmęczona, więc położyłam się spać. Przez chwilę miałam jakieś dziwne myśli. Podejrzewałam, że może ktoś z Paczki podał mi jakieś środki usypiające, żeby mnie wcześniej porwać do jakiegoś ciemnego pomieszczenia, albo żebym zwyczajnie zaspała. Ale trochę się otrząsnęłam, gdy tylko zaczęłam zastanawiać się po co tak naprawdę mieliby to robić. I doszłam do wniosku, że takiegoż powodu nie mogli mieć, dlatego wiedziałam, że to tylko moje chore myśli. Z drugiej strony nie wiedziałam co tak naprawdę będę musiała tam zrobić, ani co oni mogą zrobić mi. Przecież prawie ich nie znałam. Zaledwie tydzień.

Stop. Gdyby byli niebezpieczni lub wątpliwi, dziadek na pewno by mi nie pozwolił pójść. Darzy ich zaufaniem i pozwala opróżniać krzaki owoców. Byle komu by nie pozwolił. Ale czy musi o nich wszystko wiedzieć? 

Nie.

Ale on się nie myli co do ludzi.

Chyba.

Podobno byłam zmęczona. Mózgu śpij już i mnie nie strasz. Podjęłam decyzję. Chcę być w ich paczce, więc tam pójdę. Ale co mi to da?

Właśnie. Dobre pytanie. 

Lecz oni chcą, żebym była w ich paczce. Muszą tylko sprawdzić czy na pewno się nadaję. Tak, właśnie o to chodzi.

Dźwięk. Dość ostry, lecz na szczęście nie za głośny. Sygnalizujący, że już czas wstać.

Wyłączyłam budzik w telefonie i zamknęłam oczy. Za dziesięć jedenasta. W miarę gwałtownie zrzuciłam z siebie kołdrę, żeby się trochę ożywić, po czym usiadłam na łóżku. Byłam już ubrana, żeby nie tracić czasu. Nie chciałam być widoczna w tych ciemnościach, dlatego ubrałam się w czarne spodnie i koszulkę. Narzuciłam teraz jeszcze na siebie czarną bluzę zakładaną przez głowę i zeszłam cicho na dół. 

Wszędzie było ciemno.

Wzięłam ze sobą małą, podręczną latarkę, jednak bałam się ją włączać. Ciemność była o wiele mniej straszna, gdy nie widziało się jej granicy. Dlatego zeszłam po schodach bez światła. Nigdy zresztą nie sprawiało mi to większego problemu. Zawsze lubiłam chodzić po całym domu - swoim lub i nie - z zamkniętymi oczami i udowadniać wszystkim, że trafię bez trudu w każde miejsce.

Doszłam do przedpokoju i założyłam trampki, po czym wzięłam z szafki biodrówkę moro. Miałam tam kilka przydatnych rzeczy, które zawsze marzyłam użyć na jakiejś niebezpiecznej wyprawie, jednak owa wyprawa nigdy się jeszcze nie nadarzyła.

Wyszłam z domu. 

W mieście, gdy szłam na spacer do parku, zawsze brałam ze sobą scyzoryk i jakieś sznurki, w nadziei na jakąś niebezpieczną leśną przygodę. Jednak miałam daleko do lasu, dlatego chodziłam do parku. Jedynie w wakacje, na ranczo, las miałam tuż za płotem. Niestety rzadko wtedy chodziłam na spacery do lasu... Raczej biegałam po łąkach, siedziałam w cieniu stajni i pomagałam przy koniach i jazdach.

Ale teraz właśnie mógł się przydać. Może nie w lesie, tylko w miasteczku, ale to zawsze jakaś przygoda.

Na chwilę się zatrzymałam i wyjęłam z biodrówki pasek czekolady mlecznej na pobudzenie. Smakołyk miękko rozpływał się na języku i kamuflował nieprzyjemny poranny posmak w ustach, tyle, że teraz była noc.

Co jakiś czas dziwnie się otrząsałam i zamykałam oczy na różne dziwne dźwięki z otaczającej mnie puszczy. Na szczęście droga była dosyć szeroka, tak, że żadna wielka paproć nie mogła zawinąć się wokół mojej nogi, a potem zamknąć w mocnym uścisku. W końcu dotarłam do stromego zbocza i cicho zbiegłam truchtem. We wszystkich domach było powyłączane światło. Nawet pojedyncze lampy, których w zasięgu wzroku miałam tylko jedną i ledwie widoczną drugą, były wyłączone. Na szczęście mój wzrok już dawno zdążył przyzwyczaić się do ciemności. 

Ruszyłam dalej do przodu mijając domki, które zaledwie tydzień temu mi się śniły. W końcu dostrzegłam mały sklepik spożywczy. Spojrzałam na podświetlaną tarczę zegarka na ręce. Dwudziesta trzecia dziewiętnaście. Jeszcze cztery minuty - pomyślałam i ruszyłam śmiało do przodu. 

______________________________________________________________________

Specjalnie z okazji pierwszego dnia wiosny, gdy u mnie nadal pierwszy tydzień szkoły. Znów się rozpisałam i jeszcze nie doszłam do pierwszego zadania, ale jak myślicie co będzie musiała zrobić Natalia? No i czy na pewno nikt jej nie porwie, a Alek, Bianka i Piotrek, na pewno są bezpiecznym towarzystwem? Z chęcią poczytam, co o tym myślicie :) Miłego wieczoru!

(ponad 1100 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top