rozdział VIII
Miałam wrażenie, że jestem bajkowym liliputem, w lilipucim miasteczku, lub znalazłam się w świecie zaginionych chłopców. Wszystko wokół było takie śliczne i nierealne. Za górą, znajdował się nieduży spad terenu, na którym rozgałęziało się kilka ścieżek, które prowadziły po całej krainie. Szałasy były porządnie wykonane, pod niektórymi znajdował się dywan z mchu, a na środku, rosła wielka wierzba płacząca, której liście kryły jakąś tajemnicę.
Wszystko było przepiękne. Zawsze marzyłam o takiej bazie z domkami, tajnymi zaułkami, wejściami i pułapkami. Niestety nigdy nie dałam rady czegoś takiego zbudować. Ale im się udało.
- Wow - jedynie wykrztusiłam.
- Chodź! Pokażę ci mój szałas! - wzięła mnie za rękę Bianka.
Nie miałam innego wyjścia, więc musiałam za nią pójść. Wokół jej szałasu wszędzie rozprzestrzeniał się dywan mchu. Cały jej teren był otoczony płotkiem z powbijanych patyków i powsuwanej między nie słomy. Sam szałas był bardzo urokliwy. Z jednej strony stało drzewo, po którym można było się spokojnie wspinać, a jakieś półtora metra od niego, rosło kilka małych spróchniałych drzewek, które tworzyły ścianę. Bianka to wykorzystała i zrobiła dach opierając patyki o gałęzie wielkiego drzewa i o małe drzewka. W środku miała dwa pieńki; jeden dość niski i prostokątny, który zastępował ławę, a drugi wysoki i zaokrąglony, tworzący coś na kształt stołu.
W środku można było normalnie stać, a dzięki mchu, siedzenie na ziemi też nie było problemem. Bianka poprosiła, żebym usiadła na pieńku, a sama przykucnęła przy jakimś kawałku kory. Ku mojemu zdziwieniu, gdy go podniosła, przed oczami ukazała mi się najprawdziwsza tajna skrytka. Cała od środka, była wyłożona niedużymi patykami. Dziewczyna przechowywała tam jakąś skrzyneczkę i słoiczek z landrynkami. Wyjęła go i poczęstowała mnie jedną. Była fioletowa i w kształcie kwiatka.
- Ciocia mi je przywiozła z hiszpani. Spróbuj, są naprawdę przepyszne. Myślę, że właśnie tak pachną fiołki. Lub lawenda. Zawsze chciałam powąchać lawendę - rozmarzyła się.
- Ja tak samo. Te kwiaty są takie... romantyczne.
- Dokładnie. Tylko to określenie potrafi odzwierciedlić ich urok.
- Na prawdę, liżąc tego cukierka czuję się jak na wielkiej łące fiołków - przyznałam rozmarzona.
- Ja też - rozentuzjazmowała się Bianka.
- Czy myślisz o tym samym co ja? - zapytałam.
- W tej chwili tylko myślę, że chyba znalazłam pokrewna duszę.
- W takim razie myślimy o tym samym.
Byłam taka szczęśliwa, że już nie myślałam o przyglądaniu się szałasowi. Nawet Kinga, chociaż była moja najlepszą przyjaciółką, nie była pokrewną duszą. No bo przecież te dwie rzeczy wcale nie muszą się łączyć.
Usłyszałyśmy dziwny hałas, jakby ktoś dzwonił plastikowymi butelkami.
- Chodź, to alarm na spotkanie.
Posłusznie wyszłam z szałasu, a Bianka szła tuż za mną. Zaprowadziła mnie przed wierzbę płaczącą i kazała stanąć. Przed osłoną drzewa stał Aleksander, a obok nas przystanął Kuba.
- Zebraliśmy się tu, aby ustalić kilka nowych rzeczy na nowy rok szkolny. Musimy ustalić nowe warty, lecz najpierw dowiedzmy się jednej istotnej rzeczy. Natalio, czy chcesz należeć do naszej paczki?
Zdziwiłam się trochę, bo myślałam, że może już do niej nalezę, ale jak widać okazało się, że jednak jeszcze nie. Ale chciałam, oczywiście, że chciałam. Już przywiązałam się do tego urokliwego miejsca i jak najbardziej chcę mieć tu wolny wstęp.
- Oczywiście, chcę.
- Wiedziałem, że było to pytanie retoryczne, ale wszystko musi być takie oficjalne, rozumiesz. W związku z tym, że chcesz dołączyć do naszej paczki, będziesz musiała najpierw wykonać kilka zadań, które wcale nie będą takie proste. O wszystkim dowiesz się później. A teraz musimy to zrobić, żebyś w razie czego, jeszcze nie znała dróg do naszej bazy.
Ujrzałam przed sobą czerwoną chustę, którą zaraz później zakrył mi oczy Kuba.
- Nie bój się, będę cię prowadzić - powiedziała Bianka i położyła mi swoje dłonie na ramionach.
Zgodnie z jej wskazówkami ruszyłam do przodu a ona co jakiś czas dawała mi jakieś znaki żebym skręcała. Czułam się jak ślepy koń który musi w pełni zaufać jeźdźcowi. Czasem czułam że wchodzimy na jakąś górę, a potem, że z niej schodzimy, ale droga była dość długa i kręta i po jakimś czasie zrozumiałam, że nie prowadzą mnie najprostszą drogą, tylko jak najbardziej wymyślną, żebym nie mogła zapamiętać drogi.
W końcu stanęliśmy, a gdy odsłonili mi oczy ujrzałam dom dziadka. Naprawdę musieli się powykręcać, bo jeszcze przed chwilą czułam skręty, które wcale nie pasowały do otoczenia.
- Pójdę powiedziec panu, żę już jesteśmy - poinformował Alek i zaczął się kierować w stronę drzwi wejściowych.
- A może ja to zrobię? Przecież to mój dziadek, mieszkam tu, a poza tym z chęcią odłożę plecak do MOJEGO domu - zaproponowałam.
Bianka z Kubą wlepili we mnie wzrok, a Alek trochę stracił pewności siebie i spojrzał na mnie zakłopotany.
- Pan Zbyszek to twój dziadek? - zdziwił się Kuba.
- No... tak. Alek wam nie mówił?
- Nie - odpowiedział szybko chłopak. - Rzeczywiście, masz pierwszeństwo, więc możesz iść zawiadomić swojego dziadka.
Spojrzałam na niego krzywo i poszłam w kierunku domu. Weszłam bez pukania i skierowałam się do kuchni. Dziadka nie było w domu, więc tylko zostawiłam plecak i wyszłam do ogrodu. Reszta już wspinała się po jabłoni i zajadała maliny.
- Dziadek chyba teraz robi coś przy krowach.
- Spodziewał się nas, więc jak będzie wracał to mu tylko pomachamy - zarządził Aleksander.
Podeszłam do Bianki, która z rozkoszą zjadała czerwoną porzeczkę.
- Masz szczęście. Nie każdy ma taki ogród smakołyków na co dzień.
- Może masz rację... - odparłam przygaszona.
- Co się stało?
- Nic.
- Nie mówiłaś jeszcze, czemu się tu przeprowadziłaś.
- Rodzice wyjechali za granicę pracować, ale ja musiałam tu zostać.
- Rozumiem... Choć, teraz czas powylegiwać się na drzewie. Alek! Będę pierwsza na piątej gałęzi!
- Chyba śnisz! - odkrzyknął chłopak i oboje zaczęli biec. Ja oczywiście popędziłam za nimi.
^^^
Siedzieliśmy już od jakiegoś czasu wszyscy na drzewie. Bianka zajmowała gałąź najwyżej. Dziadek już wrócił z dojenia krów, więc wszyscy mu pomachaliśmy z drzewa, a on z uśmiechem nam odmachał.
- Paczcie! Pan Zbyszek ma nowego konia czy mi się zdaje? - Kuba wskazał pastwisko na którym pasł się spokojnie Awo.
- Chyba masz rację, nie widziałem tu wcześniej tego konia - przyznał Aleksander.
- To mój koń - powiedziałam. - Dostałam go od rodziców. Ma na imię Awokado.
- Masz własnego konia? - zaciekawiła się Bianka. - To musi być piękne przeżycie.
- Na razie go oswajam. To wszystko nie jest takie proste, jak może się wydawać. Chcę stworzyć z nim prawdziwą więź.
- Klara też jeździ konno. Podobno wygrywa jakieś zawody - zauważył Kuba.
- Która to Klara? - zapytałam.
- Ma dość specyficzna urodę. Blada lekko opalona skóra, na nosie dość sporo piegów, a włosy czarne jak smoła. Mimo tego wszystkiego jest na prawdę ładna. Tylko trochę zarozumiała - powiedziała Bianka.
Znów to samo, poczułam jakby ktoś mnie sparaliżował. Mówili o tej samej dziewczynie ze szkoły, którą widziałam w pierwszej ławce przy drzwiach. Była taka jak ją sobie wyobraziłam. Wygląd kropka w kropkę jak ją stworzyłam. To była Anna-Katarzyna z mojej książki. Ten nos, te usta, ta twarz... To była ona.
__________________________________
Hejka, dostałam teraz własnego laptopa więc rozdziały może będą pojawiać się częściej. Jestem też teraz chora, więc mam więcej czasu, więc może co powiecie na jeden rozdział w tygodniu? A teraz bayoo.
~ mekonie
P.S. Mam nadzieję, że pamiętacie Annę- Katarzynę z mojej poprzedniej książki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top