Prolog
Las na północ od miasteczka zawsze był mroczny i pełen tajemnic. Nawet zwierząt nie pojawiało się tam zbyt dużo. Ten po drugiej stronie, dokładnie na południe zdecydowanie bardziej się wyróżniał. Kolorystyką, odgłosami natury. Klimatem. Był pięknem w swoim rodzaju, ale nigdy nie wzbudzał takiego zainteresowania jak jego przeciwnik. Północy las miał w sobie coś innego. Powodował w ludziach nieznane im dotąd emocje.
Właśnie w tych ciemnych zakamarkach krył się domek. Zwyczajny z pozoru, drewniany, jak na las przystało. Wielu osadników takie budowało. Co więc skrywał?
Od lat otaczał go chłód. Ludzie nie zagłębiali się w jego historię. Bali się poznać prawdę, a może właśnie to jej się tak bali? Po zmroku nie miał on wielu sprzymierzeńców. Szczególnie jego wnętrze.
Już sam ganek witał odgłosami powolnie pracującego drewna. Belki podpierające dach ledwo go trzymały. Wszystko było zgniłe. Leśne powietrze należało do wilgotnych. Od lat nie miał, kto naprawiać budynku. Powoli umierał. Nie emanowało już pięknem, nie było przepełnione miłością i radością. Jedyne co przypominało miłe chwile to uchowany fotel bujany, który tak jak lata temu, tak i teraz wydawał ciche brzmienia.
Chłodne, wręcz lodowate powietrze wpadało do pomieszczenia przez nieszczelne okno, które prawdopodobnie było tam od wieków. Stare zardzewiałe zawiasy skrzypiały od samego powiewu wiatru. Zresztą to on nocami powodował ruch drzwi i nie tylko on...
Pokój wydawał się ogromny pomimo tego, że miał niecałe trzy metry. Przestrzeń biła mrokiem. Nawet ten mały, metalowy dzwoneczek wydawał niepełne dźwięki, przyprawiając o zawrót głowy. Odgłos powodował drżenie rąk, ale i serca.
Trzeszcząca podłoga sprawiała wrażenie cienkiego płata lodu, który w każdej chwili mógł pęknąć i wessać kogoś do środka, a może właśnie tak się stało? Osoby z zewnątrz mogły tak myśleć. Nigdy nie odważyli się wejść i sprawdzić. Nikt nawet nie wie, ile minęło miesięcy, czy nawet lat od tej tragedii. Nikt nie dał zakazu, ale nie było osoby, która by coś wiedziała. Co najważniejsze, która chciałaby o tym mówić. Jedno jest pewne, tutaj wszystko zatrzymało się w złym miejscu. Wszystko skończyło się tragicznie. Pokazywały to nawet belki w budowie. Obrośnięte mchem, a w środku grzybem, spowodowanym wilgocią.
Wszystko wyglądało przedwiecznie. Istniał chaos, ale zupełnie inny.
Porozrzucane dokumenty i ubrania sugerowały, że ktoś zdecydował się na ucieczkę. Prawdopodobnie była to ostatnia możliwość dla domowników.
Pozostały tylko zabawki i fotografie, które będą tutaj na zawsze wraz ze wspomnieniami. Mały zielony smok z łatką na brzuchu leżał na brudnej zatęchłej podłodze. Pozostał sam sobie, chociaż kiedyś był kochany przez dziecko, które w pośpiechu nie dość mocno złapało go za miękką łapkę. Pluszak skierowany był w zupełną nicość, pustkę. Został sam dla siebie.
Jedynie co możemy teraz zrobić to tylko modlić się o to, że właściciele domu jeszcze żyją... a co najważniejsze są bezpieczni.
Kilkanaście lat temu na tych obszarach wybuchła wojna. Wojna, która zmieniła wszystko i nadal zmienia. Właściwie zawsze będzie. Od tego nie ma ucieczki.
Kiedy nie toczy się ona na ziemiach, toczy się w nas samych. Codziennie walczymy z przeciwnościami oraz własnym sumieniem. Bezsilność. Tylko to słowo może najbardziej okazać to co czuję.
Cały czas widzę krzywdę innych ludzi. Ludzi, z którymi byłam tak blisko. Ludzi, których kochałam. Moje całe ciało pragnie im pomóc. Zostawić to wszystko i uwolnić ich. Jednak czy nie lepiej poczekać? Nie podkładać się im tak łatwo tylko w odpowiednim momencie zaatakować? Sama nic nie zdziałam. Byłaby to bezsensowna walka. Sama na armię? Na tych demonów?
My wszyscy jesteśmy jej tylko nic nieznaczącym elementem. Ta wojna rządzi się swoimi prawami, a my nie mamy znaczącego głosu w tym całym zagmatwanym chaosie. Biedni, są w niej tylko pionkami, które ktoś wyżej ustawiony może przesuwać na swojej prywatnej szachownicy, a może też z niej je zrzucić. Dlaczego? Po co właściwie? Bo właśnie taki ma kaprys? Skoro taka forma agresji przynosi tyle negatywnych skutków to dlaczego istnieje? Po co narażać tysiące niewinnych ludzi na takie niebezpieczeństwo? Chęć zabójstwa jest silniejsza od nas czy po prostu nie potrafimy opanować skrywanych w sobie emocji?
Moje przemyślenia przerwał dźwięk strzału z pobliskiego domu. Przeraźliwe krzyki oraz odgłos nadjeżdżających pojazdów rozbrzmiewały się po całej wiosce. Te dźwięki były bardzo charakterystyczne. Towarzyszyły temu wystrzały budzące strach i niepokój o własne życie. Mimo że pojawiały się tylko jeden jedyny raz w roku, każdy je znał i nie było osoby w mieście, która by się nie bała o siebie i bliskich...Znowu to samo.
Zbieranka. Łapanka. Wywiezienie. Były stosowane różne nazwy. Jednak to nie robiło różnicy, każda, nowa wzbudzała u nas uderzenia gorąca, łzy, a wręcz rozpacz. Każdy wiedział, co zaraz nas czeka.
Co roku przyjeżdżają tutaj Łopiarze i zabierają najwrażliwsze osoby. Zadajecie sobie pytanie, czemu akurat ich i dlaczego to takie ważne? To miasteczko nie powstało same. Rozejrzyjcie się. Te budynki te mieszkania oraz urządzenia. Jak to by działało samo? Widzicie gdzieś jakieś kable? Linie telefoniczne? A może inne ustrojstwa, które mogłyby to wszystko zasilać? Nic. To wszystko napędzane jest łzami. Tak dobrze słyszycie. Łzy powodują, że jakoś możemy żyć. Marnie, ale żyć. A zatem witajcie w Averbrige — mieście łez.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top