5. Age of Ultron.

— Cała robota na nic — odezwał się Bruce. — Ultron zwiał. Ukrył się gdzieś w internecie.

— Ultron... — Steve pokręcił głową z niedowierzaniem. Stał oparty o jeden z blatów z założonymi rękoma. Wszyscy znajdowaliśmy się teraz w laboratorium, z którego uciekł wspaniały pomysł mojego wujka.

— Miał wgląd we wszystko: akta, monitoring — zaczeła wyliczać Nat. — Pewnie wie o nas więcej niż my o sobie nawzajem.

— Wie o was wszystko — przytaknął Rhodes, przyciskając bandaż do zranionego ramienia, z którego sączyła się krew — poznał internet. Teraz pewnie przyjdzie pora na coś jeszcze ciekawszego.

— Kody nuklearne... — Maria przerwała na chwilę ciekawe zajęcie, jakim było wyciąganie kawałków szkła z poranionej stopy i spojrzała po wszystkich obecnych z przestrachem w  oczach.

— No na przykład — potwierdził czarnoskóry. — Powinniśmy dać komuś znać, póki to jeszcze jest możliwe.

— Bomby — zasugerowała Nat, jakby nie słyszała Rhodesa. — Powiedział "gdy zginiecie"

— Nie zupełnie tak — zaprzeczył Steve. — Powiedział: "gdy wyginiecie".

— Ale powiedział, że kogoś zabił.

— Przecież nie było tu nikogo oprócz nas — zauważyła Hill.

— Owszem, był — odezwał się w końcu Tony. Przycisnął coś na swoim podręcznym urządzeniu, z którym praktycznie się nie rozstawał i na środku pomieszczenia wyświetlił się uszkodzony hologram Jarvisa.

— O nie... — westchnęłam i wyplątując się objęć Bucky'ego podeszłam bliżej, przypatrując się uważnie szczątkom Jarvisa.

— Wow... — Banner nie dowierzał. — To jakieś szaleństwo.

— Jarvis był pierwszą linią obrony — stwierdził Rogers. — Mógł wyłączyć Ultrona, to logiczne.

— Nie... — zaprzeczył Bruce, obchodząc hologram i przyglądając mu się uważnie. — Ultron mógł wchłonąć Jarvisa. To nie jest żadna strategia. To jest... furia.

W tym momencie do pomieszczenia niczym huragan wpadł Thor i pokonując je w zabójczo szybkim tempie, dopadł do Tony'ego, łapiąc go za gardło i unosząc do góry.

— Udzieliło mu się — stwierdził Clint. Wszyscy patrzyliśmy na to skonsternowani, ale nikt jakoś specjalnie nie kwapił się do pomocy.

— Spróbuj się wysłowić — wyharczał Tony.

— Słowa są wobec ciebie bezsilne, Stark. — Blonyn wciąż nie opuszczał mężczyzny, wpatrując się w niego gniewnie.

— Thor — odezwał się w końcu Kapitan, przemawiając stanowczym głosem — co z pościgiem?

Bóg piorunów puścił Starka, który cofnął się o kilka kroków, próbując złapać powietrze i równowagę.

— Niestety zgubiłem trop po jakichś stu milach. Kierował się na północ i ukradł berło. — Steve westchnął, niemal wszystkim zrzedły miny. — Trzeba je będzie odzyskać jeszcze raz.

— Czyli wszystko jasne — rzuciła Romanoff. — Dżin uciekł z lampy.

— Nic nie rozumiem — wyznała doktor Cho. — Stworzyłeś ten program... Czemu chce nas zniszczyć?

Tony odwrócił się do wszystkich plecami, sprawdzając coś na jednym z monitorów, a po chwili w pomieszczeniu rozległ się jego chichot. Wszyscy spojrzeli po sobie skonsternowani, a ja westchnęłam, spodziewając się co zaraz nastąpi. Banner zaczął kręcić przecząco głową cały spięty, odradzając przyjacielowi brnięcie w tą sytuację.

— To takie śmieszne? — zapytał Thor, ktory był już na granicy furii.

— Nie... Nie, chyba nie? — Tony rozejrzał się po zebranych. Posłałam mu miażdżące spojrzenie, ale on nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. — Nie? Nie, to raczej koszmar. Czyż to nie jest...? Nie... Tak, tak – to potworne.

— Nie doszło by to tego, gdybyś się nie mieszał w sprawy, których nie rozumiesz...

— Nie, przepraszam — przerwał Thorowi brunet. — To jest śmieszne. To są jaja, że nie wiesz po co nam Ultron?

— Tonyyy... — głos Bannera był nieco wyższy niż zazwyczaj. Podszedł do swojego przyjaciela i zaczął przemawiać mu do rozsądku, a raczej próbować to zrobić. — Może byś jednak tym razem odpuścił?

— Poważnie? — Mój wujek spojrzał z niedowierzaniem na Bruce'a. Była w tym spojrzeniu dezaprobata i zawiedzenie w jednym. — Taki jesteś? Ręce do góry i ogon pod siebie, gdy tylko ktoś ci pogrozi palcem?

— Tylko jak zbuduję maszynę zagłady.

— To nie my! Nie mielimy okazji. Weszliśmy do interfejsu?

Banner wzruszył ramionami, ale wcale nie wyglądał na przekonanego tym, że to nie ich wina.

— Coś zrobiliście — stwierdził rzeczowo Steve. — Nie wykręcaj się... Avengers mieli działać inaczej niż T.A.R.C.Z.A....

— Czy ktoś z was w ogóle pamięta — przerwał — jak wyniosłem atomówkę w kosmos?

— Nie, pierwsze słyszę — stwierdził Rhodes, wciąż nieco urażony, że nie brał udziału w ratowania świata.

— Ocaliłem nas?

— Jakoś nie.

— Pamiętacie? Napadła na nas banda kosmitów z innego wymiaru... — Wzburzenie Tony'ego było widoczne na pierwszy rzut oka. Doskonale wiedziałam, że po tym wydarzeniu jeszcze długo zmagał się ze stresem pourazowym i napadami paniki. — Portal był dokładnie nad nami! — wyglądało na to, że nawet złość Thora nieco zelżała, na tamto wspomnienie. — Jesteśmy Avengers... Możemy łapać przestępców od rana do wieczora, ale to coś na górze to... to jest nasz koniec. Jak macie zamiar temu zapobiec? — spojrzał po wszystkich, a jego wzrok zatrzymał się na Kapitanie, który wyglądał na wyjątkowo pewnego siebie.

— Wspólnie.

— Zginiemy.

— Lepsze to niż ginąć samemu.

Tony wpatrywał się w Rogersa. Po chwili przeniósł wzrok na mnie, po czym odpuścił i z lekko błyszczącymi oczami, odwrócil się do swoich paneli.
Zdecydowanie coś było z nim nie tak.

— Thor ma rację — stwierdził Steve. — Ultron nas wyzwał...

— Trzeba go znaleźć zanim będzie gotowy do walki — powiedziałam, wciąż nie spuszczając wzroku ze swojego wujka.

— Świat jest wielki, trzeba go trochę zmniejszyć.

*

Tej nocy wszyscy byli już jednak zmęczeni zarówno imprezą, jak i nieoczekiwanym zwrotem akcji, który nastąpił, więc udaliśmy się na kilka godzin snu, aby zająć się całą sprawą następnego dnia.

Stałam właśnie na tarasie, przylegającym do pokoju, podczas gdy Bucky brał prysznic w mojej łazience. Wciąż miałam na sobie sukienkę, natomiast buty leżały rzucone gdzieś przy łóżku tak, że moje stopy miały bezpośredni kontakt z chłodnymi panelami.
Oparta o barierkę, wpatrywałam się w nocną panoramę Nowego Jorku czego, jak mi się wydawało, nie robiłam już od wieków.
Starałam się ochłonąć po całym tym zwariowanym wieczorze, ale tłukące się po głowie myśli, że gdzieś tam czai się sztuczna inteligencja chcąca zniszczyć świat jakoś mi w tym nie pomagały.

Westchnęłam. To miała być zwykła niedziela. Normalna impreza u wujka bohatera, świętująca odzyskanie niebezpiecznej broni pewnego boga z innego świata.

No dobra, nie taka całkiem zwykła, ale wiecie o co chodzi.
To miał być koniec problemów. Miałam się od tego odciąć. Mieliśmy jutro rano wrócić z Buckiem do Bostonu i, wprawdzie miał mnie ominąć jeden dzień studiów, ale po południu miałam pracować nad projektem. Właśnie projekt.
Westchnęłam ponownie, wiedząc co to oznacza. Zgarnęłam telefon z pokoju i ponownie wracając na taras, zaczęłam skrobać wiadomości. Do Harper i Daniela napisałam, że nie będzie mnie przez najbliższy czas, by się nie martwili, po czym wysłałam jeszcze krótkie "wybacz, nie dam rady" do Olivii. Taaak, już wyobrażałam sobie jej wściekłość, kiedy wrócę. Z pewnością mnie zamorduje (jeśli wcześniej nie zrobi tego ten popaprany robot), a potem wskrzesi, będzie mi suszyć o to głowę do końca roku i znów zamorduje.

O dziwo pomimo późnej pory, po chwili dostałam odpowiedź zarówno od Harper, jak i Daniela. Chłopak pisał, że rozumie i przekaże mi po powrocie wszystkie notatki. Natomiast moja przyjaciółka pytała czy mam zamiar ratować świat, bo jeśli nie to na pewno się na mnie obrazi, za zostawienie jej samej wśród "tej bandy idiotów".
Pomimo wszystko lekko się na to uśmiechnęłam i odpisałam, że tak, zamierzam uratować świat, bo nie wiem co bym zrobiła bez jej grubego, ślicznego tyłka.

Kiedy wysłałam wiadomość nagle przyszedł mi do głowy nie za przyjemny pomysł, że Ultron jako sztuczna inteligencja ma dostęp do internetu i może zhakować praktycznie wszystko (w końcu martwiliśmy się o kody nuklearne, więc zwykła komórka nie stanowiła dla niego problemu). Kiedy to sobie uświadomiłam jakoś odechciało mi się pisać, więc odłożyłam telefon i westchnęłam.

Szczerze mówiąc byłam bardziej niż zaniepokojona. To był całkowicie inny rodzaj wroga niż ci, z którymi zawsze walczyliśmy. Ludzie popełniali błędy i nie mogli zmieniać ciał czy uciekać do internetu.
Czułam się jakbym wylądowała w kiepskim filmie sci-fi, tyle, że wcale nie byłam taka pewna happy endu, nawet jeśli mieliśmy wygrać.

Dopiero po chwili zrozumiałam, że oprócz lęku czuję też wściekłość. Może wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo byłam lekko podchmielona, a może to po prostu zmęczenie czy szok tak mnie wpłynęły. W każdym razie stałam już przez jakiś czas na tarasie i świeże powietrze rozjaśniło mi umysł.
Byłam piekelnie wściekła na Tony'ego i zastanawiałam się jakim cudem dałam radę być tak spokojna w laboratorium?
Dopiero teraz zrozumiałam wściekłość Thora, choć moja miała nieco inne podłoże.
Jeszcze wczoraj byłam na niego zła, bo tak bardzo chciał chronić mnie i moje spokojne życie, że od wszystkiego mnie odsuwał, a teraz wręcz wciągał mnie do ratowania świata i zburzenia tej stabilności, którą wraz z Jamesem udało nam się stworzyć i złość wręcz roznosiła mnie od środka.

Czysta hipokryzja! Nie wiedziałam jednak czy za większego hipokrytę uznać mojego wujka czy siebie, bo w sumie obaj kwalifikowaliśmy się pod ten stan.

Z lekkim rozczarowaniem stwierdziłam, że część mnie chciałaby jednak, żeby Tony wciąż mnie od tego odsuwał. Mogłabym siedzieć spokojnie w domu i prawdolodobnie nawet nie wiedziałabym, że świat był w niebezpieczeństwie, dopóki nie ogłosiliby w telewizji, że Avengers znów wszystki uratowali.

Nie, wcale nie byłoby lepiej. Kogo ja chciałam oszukać? W takiej sytuacji chyba nigdy w życiu nie wybaczyłabym Tony'emu, że narażał życie swoje i drużyny, nawet mnie nie informując.

Wściekła uderzyłam dłońmi o barierkę. Białe smugi energi rozeszły się po całej długości i poczułam pod stopami lekkie drżenie.
Świetnie jeszcze tylko brakowało, żebym spadła wraz z tym balkonem z siedemdziesiątego piętra i się zabiła. To dopiero byłaby ironia.

Zacisnęłam ręce w pięści, naprawdę nie chcąc narażać sie na tego rodzaju śmierć. Zaczęłam się trząść, choć sama nie byłam pewna czy z zimna czy z emocji, które mną targały. Chcąc nie chcąc zaczęłam myśleć o Bostonie i o życiu, które udało mi się tam zbudować. O moich studiach, pracy Buckiego, naszym małym mieszkanu i ukochanej kawiarnii. Wszystko wydawało się tak odległe od rzeczywistości – od robotów, zagłady świata i bohaterów – że aż nieprawdziwe, zupełnie jakby było tylko snem. Marzeniem.
Oczywiście były też trudności, ale takie z którymi mierzy się każdy normalny człowiek na codzień, czyli rachunki, sprzątanie i kilka nielubianych osób w ototczeniu, ale były tak normalne... tak dalekie od wybuchów, walk i niszczenia świata, że nawet one wydawały się idealne.

Nawet nie zauważyłam kiedy po moich policzkach zaczęły powoli spływać łzy.
Nie mogłam ich od siebie odgonić, bo były nieodłączną częścią obawy, że miałabym stracić to spokojne, wspaniałe życie. Czy to naprawdę było tak wiele? Czy wymagałam za dużo, chcąc po prostu normalnie żyć z mężczyzną, którego kocham?
Chyba należało nam się trochę spokoju po wszystkim czego doświadczyliśmy, prawda?
Przez myśl przemknęło mi, że może nasze "trochę spokoju" już się wyczerpało i nic nie mogłam poradzić na to, że na dobre się rozkleiłam.

Chcę z powrotem moje spokojne życie!, pomyślałam i poczułam się trochę jak pięcioletnie dziecko, które płacze za lizakiem.

Nie jestem pewna ile stałam tak, pogrążona w myślach, trzesąc się i szlochając oraz zaciskając ze zdenerwowania pięści.
Domyśliłam się jednak, że nie mogło to trwać zbyt długo, bo James nie miał w zwyczaju brać długich pryszniców.

Poczułam jak staje za mną, zanim jeszcze go zobaczyłam. Dotknął mojej zaciśniętej w pięść dłoni swoją zdrową ręką i poczułam jak biała energia znika, a moje palce nieco się rozluźniają.
Zacisnęłam oczy i przygryzłam wargę, nie chcąc dać po sobie znać, że płaczę, choć wiedziałam, że i tak tego nie ukryję.

Tak, jak myślałam. James obrócił mnie delikatnie tak, żebym stała do niego przodem, więc miał idealny widok na moją zapłakaną twarz. Wciąż miałam zamknięte oczy, ale poczułam jak łapie moją twarz w dłonie i delikatnie ociera łzy, poprawia włosy i przejeżdża kciukiem po mojej dolnej wardze, abym przestała ją zagryzać.
Kiedy to zrobił uchyliłam powieki, patrząc w jego zmartwioną twarz i szare tęczówki, w których znalazłam troskę.

— Dlaczego płaczesz? — usłyszałam jego cichy nieco zachrypnięty głos. Zapytał, choć wiedziałam, że się domyśla.

— Chcę wrócić do domu — wyjęczałam i oparłam zrezygnowana czoło o jego tors. Znów czułam się jak dziecko. Z obiektywnego punktu widzenia to musiało wyglądać żałośnie. W końcu nie było jeszcze wiadomo jak to wszystko się potoczy. Może pokonamy Ultrona przy pierwszej okazji, bez większych strat i już za kilka dni wrócimy do Bostonu? — Chcę normalnie żyć i nie martwić się, że jakiś psychiczny złol, zabije mnie, mojego chłopaka albo moich przyjaciół... Czy całą ludzkość — wychlipjałam.

Barnes gładził mnie po plecach podczas mojego krótkiego wywodu, a kiedy skończyłam uniósł mój podbródek i ponownie objął moją twarz dłońmi tak, żebym nie mogła jej opuścić.

— Obiecuję ci, że wrócisz do normalnego życia, jasne?

Uśmiechnęłam się delikatnie przez łzy i wydałam z siebie dźwięk, który miał oznaczać potwierdzenie.
Bucky nachylił się i przysunął tak, że nasze czoła się stykały.

— Jesteś najsilniejszą kobietą, jaką znam — wyszeptał. Poczułam gorąco w okolicy serca. — A pamiętaj, że znam też Natashę.

Zaśmiałam się cicho na tę uwagę i odsunęłam się lekko, patrząc na jego twarz.

— Kocham cię — szepnęłam i pewnie wyszłaby z tego piękna chwila, gdyby nie to, że pociągnęłam nosem, oczy miałam zaczerwienione od płaczu, a policzki całe mokre.

— Ja ciebie też... Dlatego zabieram cię stąd, zanim zdążysz się przeziębić — stwierdził i o mało nie dostałam zawału, kiedy nagle mnie podniósł i wniósł do pokoju.

Dopiero w środku poczułam jak zimno było na zewnątrz i jak chłodne jest moje ciało. James położył mnie na łóżku i zamknął drzwi na taras. Kiedy do mnie wracał, zdałam sobie sprawę, że jest ubrany w dresy i koszulkę z krótkim rękawem, czyli jego standardową piżamę.

Podszedł do mnie i pomógł mi uporać się ze zdjęciem sukienki. Kiedy zostałam w samej bieliźnie, zdjął swoją koszulkę i wciągnął mi ją przez głowę, po czym razem ze mną ułożył się pod kołdrą i wtuliliśmy się w siebie, pragnąc wzajemnie ciepła swoich ciał.

— A ty jesteś najbardziej troskliwym mężczyzną — szepnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top