16. Civil War.
Uwaga! - rozdział zawiera wulgaryzmy i sceny przemocy.
_______________
Wysiadłam spanikowana z samochodu i dopadłam do chłopaka, który leżał przed maską.
— Nie wstawaj! — nakazałam, dociskając podnoszącego się Daniela z powrotem do ziemi. — JJ — powiedziałam i z mojego zegarka natychmiast wystrzeliła niebieska wiązka, skanując szatyna od góry do dołu.
— Oprócz kilku siniaków, wszystko w porządku — oznajmiła sztuczna inteligencja. — O dziwo, nawet okulary ma całe.
Odetchnęłam z ulgą i dopiero teraz zauważyłam stojącą obok mnie Harper, która również pochylała się nad Danielem. Pomogła mu wstać, a we mnie zaczął wzbierać gniew na ich lekkomyślność.
— Wskakiwać mi przed maskę? Co wy, do cholery, sobie myśleliście?!
— Nic... — zaczął Daniel.
— Najwyraźniej! — przerwałam mu i ruszyłam do samochodu, chcąc jak najszybciej odjechać.
— Nie ma mowy! — usłyszałam i przede mną wyrosła Harper z rękoma założonymi na piersiach, blokując mi dostęp do drzwi.
— Przesuń się.
— Chciałabyś! — rzuciła wojowniczo. — Chcesz wiedzieć dlaczego wskoczyliśmy ci przed maskę? Hmm, no nie wiem? — udała, że się zastanawia. — Może dlatego, że najwyraźniej to jedyny sposób na zmuszenie cię do rozmowy.
— Proszę cię, Harper...
— To ja cię proszę! — przerwała mi. — A raczej mam już dość proszenia, dobijania się do twoich drzwi, miliona telefonów i wiadomości, na które i tak nie odpowiadasz! Zniknęłaś z dnia na dzień, uratowałaś świat – świetnie, ale wróciłaś i kompletnie się od nas odcięłaś! Po prostu się o ciebie martwimy, dziewczyno! Dziesięć minut rozmowy, jakieś wyjaśnienia – czy to tak dużo?!
Pokręciłam głową zrezygnowana. To był kolejny powód, dla którego odpuszczenie sobie na razie studiów było dobrym pomysłem. Kłamanie na dwa fronty było zbyt wyczerpujące, a prawda za bardzo pogmatwana i bolesna.
— Odsuń się — powiedziałam spokojnie, w ogóle nie odpowiadając na jej wywód.
— Jesteśmy przyjaciółmi?
— Odsuń się...
— Jesteśmy przyjaciółmi czy nie?!
— Nie! Nie jesteśmy! — krzyknęłam zirytowana tą całą sytuacją. — Więc może dajcie mi w końcu święty spokój! Odczepcie się ode mnie!
Harper zamilkła. Z jej twarzy zniknęła całe bojownicza buta, natomiast Daniel pobladł. Dopiero, kiedy przyjrzałam się ich twarzom dotarło do mnie, co właśnie powiedziałam.
— Cóż, dobrze w końcu wiedzieć na czym stoimy. Chodź, Dan — powiedziała dziewczyna i razem ruszyli w stronę budynku uczelni.
— Nie... poczekajcie — zaprotestowałam i złapałam Harper za ramię. — Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi...
— Cóż, zaskoczę cię, Stark, ale przyjaciele się tak nie zachowują... Zrobilibyśmy dla ciebie wszystko, ale najwyraźniej ty dla nas nie...
— To nie tak...
— Więc jak? — zapytał tym razem Daniel. Oboje patrzyli na mnie, czekając na to, co powiem, ale ja milczałam. Harper prychnęła.
— Weź się w garść i daj znać, kiedy będziesz gotowa na przyjaźń... — rzuciła, po czym oboje odwrócili się i odeszli.
Stałam jeszcze przez dłuższą chwilę w miejscu, walcząc z chęcią pobiegnięcia za nimi i wytłumaczenia wszystkiego od samego początku. Zamiast tego wsiadłam jednak do samochodu i odjechałam.
*
Jeszcze tego samego dnia spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłam do Nowego Jorku, uprzednio informując o tym Nicka i prosząc, aby natychmiast się ze mną kontaktował w przypadku nowych informacji.
Na miejsce dojechałam wieczorem, kiedy było już ciemno. Bez problemu wjechałam na teren bazy, po tym jak wpisałam kod i oddałam swój odcisk palca, a kamery przy bramie zeskanowały moją twarz.
Samochód zostawiłam w wymyślnym, podziemnym parkingu Tony'ego i ruszyłam do środka. Jakie było moje zdziwinie, kiedy nikogo tam nie zastałam.
— Halo? Jest tu ktoś? — zawołałam na cały głos, nieszczególnie marząc o tym, aby pukać do każdego pokoju osobno. — Żyjecie czy umarliście?!
Krzyknęłam, kiedy przez ścianę przeleciał człowiek. A raczej humanoid.
— Vision! Upadłeś na głowę? Chcesz, żebym dostała zawału?
— Witaj, Alex. Odpowiadając na twoje pytania: jestem tu ja, wszyscy żyją, jeszcze nigdy nie upadłem i nie, zdecydowanie nie chcę, abyś doznała zawału. To bardzo bolesne i wysoce zagrażające życiu.
— Domyślam się.
— Miło cię znów widzieć, Alex.
Uśmiechnęłam się i zmierzyłam go wzrokiem.
— No proszę, ktoś tu rozwija umiejętności społeczne.
— Przyznam, że wiele się ostatnio nauczyłem. Spędzanie czasu wśród ludzi jest bardzo pomocne. Szczególnie z Wandą spędzam dużo czasu...
— Z Wandą, co? — zapytałam, dokładniej mu się przyglądając.
— Tak. Ma wiele cennych rad. Uważa na przykład, że powinienem zachowywać się w większym stopniu jak człowiek. To pomoże mi lepiej zrozumieć ludzi i nabyć niektóre z ich cech.
— Jak człowiek mówisz? Czyli na przykład nie przenikać przez ściany i nie lewitować nad podłogą?
— Zgadza się.
— Zdecydowanie pownieneś jej posłuchać — powiedziałam, a Vision powoli opuścił się na ziemię. — Poza tym, ciebie też dobrze widzieć, Vis — dodałam i obdarzyłam go krótkim uściskiem.
Zamrugał kilka razy, jakby przetwarzał to, co właśnie zrobiłam, ale nic nie powiedział.
— Gdzie reszta drużyny? — zapytałam.
— Aktualnie są poza bazą...
Spojrzałam na niego, zwężając oczy.
— Robią coś konkretnego?
— Załatwiają ważną sprawę.
— Którą jest...?
Vision milczał.
— Czy zakazali ci mówić? — dopytywałam.
— Nie bezpośrednio.
— Więc w czym problem?
— Cóż... — Vision najwyraźniej nad czymś się zastanawiał. — Wydaje mi się, że nie spodoba ci się to, co usłyszysz. Sprawi dyskomfort i ból.
Tym razem to ja przez moment milczałam.
— Śmiało — odparłam po chwili. — Mów.
— Są w Lagos...
— Co oni robią w Lagos?
— Polują na Rumlowa — oświadczył Vis, a mnie cała krew odpłynęła z twarzy.
Zapadła cisza. Vision czekał na moją reakcję, a ja przetwarzałam to, co właśnie powiedział. Po chwili prychnęłam i uśmiechnęłam się pod nosem.
— Świetnie. Cudownie! — zawołałam i ruszyłam w stronę hangaru.
— Nie rozumiem — wyznał Vis, ruszając za mną i marszcząc brwi w konsternacji. — Ta informacja wydaje się sprawiać ci radość, zupełnie inaczej niż wszyscy oczekiwali...
— Oczywiście, że sprawia mi radość.
— Dlaczego?
— Bo polecę teraz do Lagos, dopadnę Rumlowa i sprawię, że będzie cierpiał tak bardzo, iż pożałuje, że kiedykolwiek mnie spotkał.
Wkroczyliśmy do hangaru. Od razu weszłam do najbliższego quinjeta i rzuciłam przez ramię:
— Bądź tak dobry i wgraj mi współrzędne, Vis.
— Zrobione — odparł niemal natychmiast humanoid.
Zaczęłam przygotowywać maszynę do startu, kiedy poczułam, że Vision staje za mną.
— Czy zemsta uszczęśliwia ludzi? — zapytał.
Jego egzystencjalne pytanie wbiło mnie nieco w podłogę, ale całkiem szczerze odparłam:
— To zależy. Mnie na pewno przyniesie dużo radości.
Po tym już o nic nie pytając, Vision opuścił pokład i ze spokojem pozwolił, abym wystartowała.
*
Quinjet już chwilę temu zniknął w chmurach, a właz właśnie się domykał, kiedy do hangaru wkroczył James Rhodes.
— Co się dzieje? — zapytał. — Dlaczego otwierałeś właz?
Vision, który wciąż wpatrywał się w zamykające się skrzydła, przeniósł wzrok na mężczyznę.
— Alex musiała jakoś wylecieć.
— Słucham? Vision! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Alex przyjechała?!
— Zająłem się nią. Dlaczego miałem ci powiedzieć?
— Żebym odciągnął jej uwagę od polowania na Rumlowa!
— Pan Stark nie zabronił jej informować. Powiedział tylko, że mogłaby to źle znieść.
— To jasne. Facet kilkukrotnie ją torturował, próbował zabić i mieszał jej ukochanemu w głowie. Jak miałaby dobrze znieść jakiekolwiek informacje na jego temat?
— Podczas rozmowy przeprowadziłem ewaluację, która wykazała, iż powiedzenie prawdy będzie w tym przypadku lepszym rozwiązaniem. Poza tym dane statystyczne jednoznacznie wskazują, że ludzie w istotnych dla nich sprawach, nawet tych przysparzających negatywnych emocji, znacznie gorzej znoszą kłamstwo niż prawdę...
— Gościu! — przerwał mu Rhodes. Vision umilkł, a Rhodey przetarł twarz dłońmi. — Tony nas zabije... Jeszcze mi powiedz, że dobrowolnie przekazałeś jej współrzędne.
— Oczywiście. Dane statystyczne...
— Z kim ja żyję?...
*
Podróż do Nigerii niemiłosiernie mi się dłużyła. Jeszcze nigdy nie leciałam quinjetem sama i dopiero teraz doceniłam wartość kompanów w powietrzu. Na szczęście miałam jeszcze JJ'a. Już samo przejęcie przez niego sterów było wielką pomocą, bo nie musiałam kontrolować quinjeta, ani żadnych parametrów. Wciąż siedziałam jednak w fotelu pilota, podziwiając niebo i ocean.
JJ bawił mnie rozmową i grającą w tle muzyką rockową, którą kazałam mu zapodać. To jednak nie wystarczyło, żeby odciągnąć moje myśli od zemsty. Przed oczami samoistnie stawały mi sceny bólu i strachu, które zafundował Rumlow mnie i Bucky'emu, a do głowy napływały coraz to nowsze pomysły na to, co ja zafunduję jemu. Nawet tok rozmowy zszedł na te tematy, kiedy kazałam JJ'owi przytoczyć najbardziej bolesne urazy ludzkiego ciała, zastanawiając się, które wykorzystam.
Do Nigerii doleciałam późnym wieczorem. Quinjeta zostawiłam bezpiecznie ukrytego w opuszczonym hangarze, po czym wgrałam w telefon współrzędne, które dostałam od Visiona i ruszyłam w wyznaczone miejsce. Musiałam przebyć niezły kawał miasta, żeby znaleźć się pod starym, niepozornie wyglądającym budynkiem. Dzięki skanowi wykonanemu przez JJ'a, wiedziałam dokładnie, do którego mieszkania się udać.
Weszłam po pięciu kondygnacjach schodów, przeszłam zatęchłym korytarzem i bez pukania weszłam do małego mieszkanka.
— Mogliście chociaż zakluczyć drzwi — rzuciłam, czując przy skroni pistolet Natashy, a przed sobą widząc Steve'a i Wandę gotowych do ataku.
— Alex! — zawołała szatynka, kiedy zamknęły się za mną drzwi.
— Co ty tu robisz? — zapytał Rogers. Cała trójka przyglądała mi się w konsternacji.
Usłyszałam spłukiwanie wody i z pomieszczenia po prawej, które jak się domyśliłam – było łazienką, wyszedł Sam.
— Woah! Co jest? — zapytał, widząc mnie na środku pokoju. — Nie było mnie pięć minut.
— Wpadłam trochę wam pomóc — oznajmiłam. — Nikt nie zaprosił mnie na misję dorwania Rumlowa, więc postanowiłam się wprosić. Nie macie nic przeciwko? W sumie to nie ma znaczenia, bo i tak się mnie nie pozbędziecie.
— Tony, wie, że tu jesteś? — zapytała Natasha.
— Vision sam przekazał mi wasze współrzędne. Dobrowolnie — dodałam, widząc jej wzrok.
Wahanie w oczach Steve'a było doskonale dostrzegalne.
— To nie jest dobry pomysł — stwierdził.
— Możemy spędzić wieczór na dyskutowaniu na ten temat albo możecie wprowadzić mnie w sytuację i objaśnić jaki mamy plan. Chyba wszyscy wiemy co będzie bardziej produktywne.
Rogers pokiwał głową ze zrezygnowaniem, ale widziałam, że się poddał. Udało się – wbiłam się na misję. Teraz pozostawało tylko poznać plan i dorwać Rumlowa, zanim zrobi to któreś z moich przyjaciół.
*
— Mów co widać — powiedział Steve, wyglądając przez jedno z okien na ulicę przed budynkiem. Ja siedziałam przy stole, obserwując go i czekając na rozwój zdarzeń. Rogers nalegał, żebym została z nim, bo – jak podejrzewałam – chciał mieć mnie na oku.
Wanda z Natashą zeszły do kawiarni, która znajdowała się na parterze budynku i usiadły osobno, tak, żeby obserwować oba krańce ulicy. Sam natomiast zajął pozycję na jednym z wyższych budynków.
— Paru zwykłych mundurowych, mały komisariat, spokojna ulica – idealny cel — odparła Maximoff.
— Na rogu jest bankomat, czyli...
— Kamery — przerwałam blondynowi.
— A uliczki są jednokierunkowe — dodał.
— Co nie ułatwia ucieczki po skoku — wywnioskowała Natasha.
— Gość nie przejumuje się, że go rozpoznają, ani że będą ofiary.
— A czy kiedykolwiek się przejmował? — prychnęłam, ale już po chwili uniosłam ręce w poddańczym geście, kiedy blondyn spiorunował mnie wzrokiem.
— Widzisz tego range rovera w połowie ulicy? — zapytał, ponownie zwracając się do Wandy.
— Tego czerwonego? Nawet fajny.
— I kuloodporny — dodała Nat. — Co oznacza prywatną ochronę, co oznacza dużo broni, co oznacza, że ktoś będzie miał kłopoty – my, jak znam życie.
— Chyba zapomniałaś, że mamy z Alex różne, fajne moce — powiedziała Wanda, na co uśmiechnęłam się pod nosem. W istocie tak było. A nawet lepiej, po tym jak trochę podszkoliłam Wandę z ich technicznego używania. Próbowałyśmy nawet ustalić czy mogę mieć zdolność telepatii i manipulowania myślami czy emocjami tak, jak ona, ale niestety nic z tego nie wyszło.
— Mimo wszystko, warto mieć oczy dookoła głowy — odparła Romanoff.
— Mówił ci ktoś, że masz skłonności do paranoi? — zapytał Sam.
— Wyjątkowo się z tobą zgadzam — mruknęłam i usłyszałam parsknięcie czarnoskórego.
— Bardzo śmieszne.
— Skupcie się — wtrącił się Steve. Tym razem nie skarcił mnie wzrokiem, bo był zbyt zajęty wpatrywaniem się w ulicę. — To najlepsza okazja capnięcia Rumlowa od pół roku, nie zgubcie go.
Poczułam jak krew odpłynęła mi z twarzy, żeby po chwili zacząć buzować w całym ciele. Od pół roku? Polowali na niego już pół roku?!
Steve, chyba zorientował się, co powiedział, bo spiął się i spojrzał przelotnie w moją stronę, sprawdzając moją reakcję, kiedy podchodził do drugiego okna.
— Jeśli tylko nas zobaczy, będzie inny problem — gościu nas nienawidzi — oznajmił Wilson.
— Chciałeś powiedzieć, że mnie nienawidzi — rzuciłam.
— Ciebie szczególnie, to fakt.
— Sam, widzisz tę śmieciarę? — zapytał Rogers, a ja wstałam z krzesła i zajrzałam mu przez ramię, obserwując wspomniany pojazd, który trąbił i przebijał się przez tłum, nie bacząc na to, że wręcz tratuje inne samochody. — Leć za nią.
Po chwili wszyscy usłyszeliśmy, jak Sam nakazywał Redwingowi prześwietlić pojazd.
— Skubańcy, załadowali ją na maksa — powiedział. — Kierowca jest uzbrojony.
— To taran na kołach — stwierdziła Nat.
— Ruszajcie — nakazał Steve.
— Jak to? — zapytała skonsternowana Wanda.
— Nie atakuje posterunku! — zawołał blondyn i wybiegł z pomieszczenia.
Ruszyłam za nim, ale miałam kilka sekund opóźnienia, no i byłam zdecydowanie wolniejsza niż on. Kiedy znalazłam się przed budynkiem zobaczyłam tylko Sama lecącego z Rogersem w ramionach.
Natasha już lawirowała pomiędzy samochodami na motocyklu, który skonfiskowała, o czym świadczył mężczyzna w kasku leżący na ziemi. Przed oczami, pojawiła mi się nagle również Wanda, która wystrzeliła w powietrze, jakby odbijając się czerwoną energią od podłoża.
— Kurwa, serio?! — sapnęłam wściekła. Czy oni specjalnie chcieli zostawić mnie w tyle? Poza tym od kiedy młoda umiała takie sztuczki?
— Dobra, to nie może być trudne — szepnęłam do siebie. Rozwarłam dłonie, wokół których zalśniła biała energia.
Gwałtownie skierowałam je w dół i usłyszałam chrobot.
— Serio? — wescthnęłam, patrząc na chodnik, w którym tkwiły dwie głębokie dziury. — No dalej, dalej.
Spróbowałam jeszcze kilka razy i w końcu mi się udało. Już wznosiłam okrzyk zwycięstwa, kiedy nagle po uniesieniu się pięć metrów nad ziemię, przychyliło mnie i brutalnie runęłam na ziemię, spadając przy tym na stojące w korku samochody.
— Cholera... — wystękałam, podnosząc się obolała z maski, podczas gdy zdenerwowani kierowcy trąbili na mnie i krzyczeli w języku, którego nie rozumiałam.
— Mają kamizelki i broń automatyczną. Naliczyłem siedmiu — usłyszałam głos Kapitana w komunikatorze.
Zwlekłam się całkowicie z maski i wybrnęłam z labiryntu samochodów na chodnik.
Nie było sensu "pożyczać" auta i przebijać się przez zakorkowane miasto, a jednośladów, jak na złość, akurat brakło w okolicy.
— JJ, mów do mnie — nakazałam. W słuchawce natychmiast rozległ się znajomy głos.
— Wyznaczyłem najszybszą trasę. Prosto i na końcu ulicy w lewo — poinstruował mnie, a ja zaczęłam biec.
— Już tylko pięciu — usłyszam tym razem głos Sama.
— Sam... — zawołała Wanda.
— Czterech — słyszałam zadowolenie w jego głosie.
— Teraz w prawo. — Skręciłam gwałtownie, omal nie wpadając na przechodzących ludzi.
— Na drugim piętrze coś jest grane — zameldował Wilson.
— Wanda – tak, jak ćwiczyliśmy — powiedział Rogers.
— Co ćwiczyliście? — zapytałam zasapana, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
— Dobrze, a gaz?
— Usuń go.
— Halo! — zawołałam, ale tylko ludzie wokół spojrzeli się na mnie jak wariatkę. Ci, którzy powinni mnie słuchać, mieli na mnie wylane.
Przepychałam się pomiędzy ludźmi i samochodami, a pot ściekał mi po plecach. Adrenalina pomieszana ze złością i ulepszonym organizmem napędzały mnie tak, iż wątpiłam, że w tamtym momencie dotarłabym na miejsce szybciej, nawet gdyby udało mi się zdobyć jakiś jednoślad. Ruch uliczny był zbyt duży, ja nie byłam najlepsza w omijaniu przechodniów, gdy prowadziłam, a wątpiłam, aby mieli tu na tyle nowe pojazdy z elektroniką, aby JJ mógł przejąć stery.
— Rumlow, ma broń biologiczną — powiedział Steve.
— Już jestem — oznajmiła Nat, a ja przeklęłam pod nosem, posyłając do diabła ich wszystkich. Gdybym tam była Rumlow już dawno leżałby na ziemi zwijając się z bólu. Ostatecznie dla mnie to on był głównym celem, a to, co zamierzał nie miało najmniejszego znaczenia.
Po kolejnej przebiegniętnej ulicy, znalazłam się na moście.
— Schodami w dół — rzucił JJ, a ja bez wahania wykonałam jego polecenie. Znalazłam się na ogromnym placu targowym, który jakimś cudem był jeszcze bardziej zatłoczony niż ulice.
— Sam, jedzie transportem na północ — wydusił Steve, a po jego głosie z łatwością mogłam stwierdzić, że ktoś właśnie nieźle mu dołożył.
Przystanęłam, żeby złapać dech, kiedy przede mną przejechał masywny, militarny samochód, wjeżdżając w najbliższe auto i stragan. Przez właz umieszczony na dachu wysiedli uzbrojeni mężczyźni.
Ludzie zaczęli panikować i uciekać. Moje spojrzenie natomiast skupiło się na jedynym mężczyźnie, który miał na głowie hełm, a na ciele specjalnie wzmocniony kombinezon. Rozpoznałabym go wszędzie. Może jednak los mi sprzyjał?
Mężczyźni się rozproszyli. Bez wahania ruszyłam za Rumlowem, czując jak moje ciało ogarnia dziwna ekscytacja i nowa porcja energii.
Nie miałam nawet czasu, żeby zastanowić się co zrobić, bo wszystko potoczyło się samo. Kiedy Rumlow w biegu oglądał się, żeby sprawdzić czy nikt z Avengers go nie śledzi, jego wzrok zatrzymał się na mnie. Moje ręce już działały. Biała energia uniosła go w powietrze i z ogromnym impetem rzuciła na najbliższy stragan, wbijając przy okazji w ziemię.
Wokół wybuchła panika, ja natomiast byłam jak w amoku – nie widziałam nikogo oprócz niego.
Leżał nieco zamroczony. Podeszłam do niego i nogą przyszpiliłam go do ziemi.
— No proszę — wychrypiał i pomimo maski mogłam stwierdzić, że uśmiecha się w sposób, którego nienawidziłam. Zbyt często słyszałam jak mówi w ten sposób. — Czyżby w końcu powiedzieli ci, że na mnie polują? Już myślałem, że się nie pojawisz.
— Po naszym dzisiejszym spotkaniu, będziesz ze łzami szczęścia wracał pamięcią do chwil, kiedy jeszcze się nie pojawiłam.
Rumlow wstał gwałtownie, zrzucając moją nogę i zamachnął się. Ja byłam jednak doskonale przygotowana, na ten ruch.
Zrobiłam unik i podcięłam mu nogę, jednocześnie z całej siły uderzyłam go w plecy, wspomagając się energią. Ponownie wyrżnął w ziemię, lecąc przy okazji kilka metrów do przodu.
Wyciągnęłam przed siebie dłonie. Zanim zdążył się podnieść, wokół jego ciała pojawiła się biała poświata. Uniosłam go do góry i sprawiłam, że znalazł się przede mną. Nastepnie zerwałam mu hełm z głowy. Chciałam widzieć jego ból i cierpienie.
Jego twarz była tak samo zmasakrowana jak ostatnim razem, kiedy go widziałam.
W jego oczach widziałam pogardę pomieszaną z ironią, która rozwścieczyła mnie jeszcze bardziej.
— Dzisiaj zatęsknisz do dnia, w którym spadł ci budynek na łeb — wycedziłam.
Jedynie przez sekundę mogłam cieszyć się zawachaniem w jego oczach, bo poczułam jak coś uderza we mnie nagle z ogromnym impetem. Energia ochroniła moje ciało, jednak siła uderzenia była tak duża, że upadłam na ziemię parę metrów dalej, a biała energia wokół Rumlowa zniknęła.
Kiedy uniosłam skonfundowana głowę, ujrzałam biegnącego Rogersa, który właśnie łapał swoją tarczę i tym razem rzucił nią w podnoszącego się bruneta.
— Cholera jasna, odwal się, Steve! On jest mój.
— Nie pozwolę ci zniżyć się do jego poziomu! — odparł, zaczynając jednoczesnie walkę z mężczyzną, który już zdążył podnieść się z ziemi.
— Jego poziom jest tak nisko, że nawet gdybym chciała, nie mogłabym się do niego dokopać.
Podniosłam się z ziemi i ruszyłam w ich stronę, wyciągając przed siebie ręce. Dwie osobne poświaty otoczyły ich ciała, uniemożliwiając dalszą walkę.
— Wybacz — rzuciłam w stronę Steve'a, po czym gwałtownie przesunęłam prawą rękę w bok. Rogers poleciał nad straganami, przelatując na drugą stronę targowiska i zapewne rozbijając się na jednym z nich. Dobrze wiedziałam, że nic poważnego mu się nie stanie, ale musiałam go unieszkodliwić na jakiś czas.
Rumlow patrzył na to z uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
— Zawsze wiedziałem, że masz w sobie potencjał — oznajmił.
Podeszłam do niego i zamachnęłam się, uderzając go w twarz tak mocno, jak chyba jeszcze nigdy mi się nie udało. Jego głowa odskoczyła na bok i gdyby nie otaczająca go energia, z pewnością by się przewrócił.
— Przygotowałam dla ciebie cały repertuar, ale w obecnej sytuacji chyba będę musiała się streszczać.
Przygwoździłam jego ciało do ziemi, stanęłam na jego ramieniu, po czym mocą gwałtownie przesunęłam jego ciało w przecwiną stronę. Usłyszałam głuchy trzask i krzyk bólu, kiedy jego ramię wypadło ze stawu.
Chora satysfakcja buzowała w moim ciele, jednak on ponownie postanowił to zepsuć.
— Tak, to jest to — wychrypiał. Choć łzy, spowodowane ogromnym bólem automatycznie moczyły jego policzki, w życiu nie odważyłabym się na stwierdzenie, że płakał. Nie był do tego emocjonalnie zdolny. — Właśnie taką broń chciała mieć Hydra. Idealnie dorosłaś do naszych oczekiwań.
Tym razem uderzyłam go w twarz zaciśniętą pięścią. Głośny chrobot i krew, która trysnęła, świadczyły o złamanym nosie.
Rumlow zaksztusił się, jednak nie zamierzał odpuścić. Wypluł krew, która zalewała mu usta i zapytał:
— Skoro już jesteśmy przy temacie broni – co u twojego chłopaka?
Poczułam jak krew się we mnie gotuje.
— Stracił już do końca świadomość czy jeszcze jakoś się trzyma?
— Zamknij się — wycedziłam, unosząc go w powietrze. — Niestety nie mogę pobawić się twoim umysłem i sprawić, żebyś cierpiał tak samo, jak on, ale może to wystarczy.
Zaczęłam powoli oddalać od siebie dłonie. Rumlow zakrztusił się powietrzem, zrobił się czerwony na twarzy i wyglądało jakby powstrzymywał się od krzyku.
— Czujesz to? — zapytałam. — Ten piekący ból? Bolesną świadomość, że twoje komórki są powolonie rozrywane? Rozczłonkuję cię, każdą twoją komórkę przetnę na pół — wycedziłam, czując jak zaczyna pulsować we mnie furia, jak zaślepia mnie złość i chęć zadania mu bólu. — Może wreszcie poczujesz jak to jest, kiedy ktoś rozrywa ci serce na pół?
Teraz już wrzeszczał. Wprawdzie przez jego strój nie mogłam jeszcze zobaczyć efektów na własne oczy, ale czułam to. Czułam jakby jego komórki rozpadały się pod moimi palcami i, cholera, lubiłam to uczucie. Jego wrzask napełniał mnie satysfakcją. Był odkupieniem za cierpienia, które zadał Jamesowi i mnie.
Tym razem usłyszałam ją jeszcze w locie. Uchyliłam się i tarcza Kapitana przeleciała mi nad głową, aby po chwili uderzyć w ciało Rumlowa. Niestety straciłam koncentrację i biała poświata ponownie znikła, zrzucając go na ziemię z wysokości pięciu metrów.
— Możesz przestać?! — wydarłam się na Steve'a, który właśnie pojawił się obok mnie. — Próbuję się zemścić!
Ruszyłam w stronę Rumlowa, tym razem nie musiałam go nawet unieruchamiać, bo mój poprzedni zabieg, choć niedokończony, tak na niego wpłynął, że leżał w agonii, nie mogąc wstać.
— Trafny dobór słow — przyznał Rogers, idąc za mną. — Ale od kiedy ty się niby mścisz, co?
— Od dzisiaj!
Złapałam Rumlowa za twarz, unosząc go do pozycji klęczącej i ścisnęłam jego policzki, wbijając swoje paznokcie w jego skórę.
— Nie jesteś sobą — zaprzeczył Steve, po części stając pomiędzy mną a brunetem.
— Co u twojego przyjaciela, Rogers? U twojego kumpla Bucky'ego? Wciąż pamiętam jak wrzeszczał, kiedy go resetowali — wycharczał Rumlow. To podziałało nawet na Kapitana. Odwrócił się, łapiąc go za kołnierz.
— Co ty powiedziałeś?
— W końcu straci rozum, o tak — zaśmiał się brunet, krztusząc się jednocześnie krwią, wciąż wypławającą mu z nosa. — Żałuję tylko, że już mnie nie będzie, żeby to zobaczyć.
Po tym wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zanim zdążył do nas dotrzeć sens jego słów, usłyszeliśmy wybuch i zobaczyliśmy czerwoną energię skumulowaną wokół jego ciała. Krzyczący Rumlow został uniesiony w powietrze, trawiony przez powstrzymywaną eksplozję.
Wanda również krzyczała, tyle, że z wysiłku. Uniosła go jak najwyżej się dało, ale nie zdołała dobrze pokierować jego lotem. Uderzył w wysoki budynek, a kiedy to się stało, ekspozja była tak duża, że objęła kilka pięter.
Budynek stanął w ogniu, gruz zaczął spadać na ulice. Spojrzałam na przerażoną Wandę, która przytykała dłonie do ust w niemym geście rozpaczy.
— O matko — usłyszałam za sobą Steve'a. — Sam, musimy... trzeba wezwać służby ratunkowe do wieżowca, koło bazaru... Chodźcie, musimy im pomóc — krzyknął w naszą stronę i sam ruszył biegiem w kierunku budynku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top