3
Młody, brązowowłosy mężczyzna na pokładzie Helicarrier'a, szedł w stronę jednego ze stanowisk, przy którym przed komputerem siedział jego przyjaciel. Przysunął sobie krzesło i przysiadł obok blondyna.
- Alex była tu dzisiaj. Znowu, mogła cię zobaczyć - powiedział szatyn.
- Ale nie zobaczyła - odpowiedział zamyślony blondyn, wpatrzony w ekran komputera i skupiony na swojej pracy.
Między nimi zapadła chwilowa cisza, która jednak nie trwała zbyt długo.
- Rozkręciła niezłą aferę - na te słowa mężczyzna oderwał na chwilę wzrok od monitora i kątem oka spojrzał na swojego towarzysza. - Żebyś ją widział, jak wygarnęła Fury'emu. Wszyscy zebrani agenci słuchali z zapartym tchem. Była taka wkurzona...
- O co jej chodziło?
- Wkurzyła się, bo dyrektor jej nie posłuchał i wysłał paru ludzi do pomocy w schwytaniu tego... jak mu tam... Barnes'a. Kiedy krzyczała na Fury'ego miałem wrażenie, że jeszcze chwila i się na niego rzuci. Kapitan też był z nią, nawet się nie wtrącił. W sumie nie dziwię się, w takiej sytuacji też bałbym się o swoje życie.
- Kapitan z nią był? - twarz blondyna trochę spochmurniała.
- Tak, jak zawsze - szatyn przyjrzał się swojemu przyjacielowi i szturchnął go łokciem i uśmiechnął się pod nosem. - Wiem o co chodzi. Jesteś zazdrosny... Nadal ją kochasz prawda? - spoważniał, ale nie otrzymał odpowiedzi. - Pamiętaj, im dłużej zwlekasz, tym gorzej dla niej i dla ciebie.
~*~
Alex:
Po raz kolejny tego dnia stanęliśmy przed starą, zaniedbaną kamienicą. Nie zwlekając zbyt długo weszliśmy do środka. Powoli pokonywaliśmy kolejne rzędy schodów, żeby w końcu znaleźć się w odpowiednim mieszkaniu. Drzwi dalej leżały na podłodze, a przez niezamknięte okno do środka wpadał zimny wiatr.
Mieszkanie było bardzo małe. Obok otwartego okna, które prowadziło na schody przeciwpożarowe stał blat kuchenny, lodówka, gazówka i kilka szafek. Dwa metry przed tym, po lewej stronie, pod ścianą znajdował się stół z dwoma krzesłami. Obok było kolejne okno. Po prawej stronie stała stara kanapa, na której Bucky prawdopodobnie spał. Obok był jeszcze jeden fotel. W drugim, mniejszym pomieszczeniu znajdowała się łazienka z toaletą, umywalką, wanną i dwiema szafkami zawieszonymi na ścianie.
Steve wszedł do łazienki, a ja podeszłam do okna, przy którym była 'kuchnia'. Chciałam przeszukać szafki, kiedy w oczy rzucił mi się kawałek poskładanego papieru leżący na ziemi. Przypomniałam sobie, jak Bucky przed ucieczką ściskał coś w ręce, a za nim opuścił mieszkanie wypuścił to na ziemię. Było to zanim zjawili się agenci, kiedy w pomieszczeniu byliśmy tylko my. Podniosłam papier. Słysząc, że Steve wychodzi już z łazienki schowałam go do kieszeni spodni.
- Znalazłaś coś?
- Nie - wolałam najpierw sama zobaczyć co to jest, miałam przeczucie, że Bucky zostawił to dla mnie. - A ty?
- Tylko kilka kosmetyków i ręcznik. Chyba nic tu nie znajdziemy, wracajmy.
Przytaknęłam i wyszliśmy z budynku.
~*~
Weszłam do swojego pokoju i od razu rzuciłam się na łóżko. Byłam już zmęczona tym dniem, a było dopiero popołudnie. Wyjęłam z kieszeni kawałek papieru i usadowiłam się wygodnie. Rozłożyłam go i dokładnie mu się przyjrzałam. Wstrzymałam na chwilę oddech. Przed sobą trzymałam kawałek mapy Nowego Jorku, na której okręgiem zaznaczone było jedno miejsce. Jego następna kryjówka. Niewiarygodne, że tak zaryzykował zostawiając to dla mnie. Gdyby odkryli to ludzie Fury'ego, na pewno z łatwością by go znaleźli, czego Bucky ewidentnie nie chciał.
Siedziałam chwilę się zastanawiając i w końcu podjęłam decyzję. Pojadę tam jeszcze dzisiaj, skoro Barnes jest postrzelony, na pewno potrzebuje pomocy. Swoją wycieczkę z konieczności odłożyłam jednak na wieczór. O późniejszej porze, kiedy na dworze będzie ciemno, trudniej będzie zauważyć rannego mężczyznę i może Fury nie dowie się tak szybko.
Z powrotem złożyłam mapę i włożyłam ją do szuflady szafki nocnej, przykrywając innymi rzeczami.
Zdecydowałam się na mały trening. Wyszłam ze swojego pokoju. Nie spotykając nikogo po drodze, dotarłam na miejsce. Weszłam do sali treningowej, którą Tony zbudował specjalnie dla mnie, żebym mogła w niej ćwiczyć swoją moc. Ściany i sufit zostały wykonane ze stali i były odporne na zniszczenia, ale przez to przebywając w środku, miało się wrażenie, że stoi się wewnątrz wielkiej puszki. W pomieszczeniu było bardzo dużo przedmiotów, wykonanych z różnych materiałów i o różnej wadze, które mogłam unosić, lub przenosić z miejsca na miejsce. W ten sposób, uczyłam się używać i kontrolować swoją moc.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a mój wzrok zatrzymał się dłużej na półmetrowym, szarym bloku z betonu. Skupiłam na nim swoją uwagę i wyciągnęłam przed siebie ręce. Po chwili wokół bloku i moich dłoni pojawiła się biała energia. Uniosłam go do góry, a moje myśli mimowolnie zeszły na dzisiejsze wydarzenia. Zacisnęłam szczękę, a moja twarz spochmurniała. Znowu poczułam złość, a moje ręce po chwili zaczęły się lekko trząść. Przez moje emocje, blok pod napływem energii pękł. Opuściłam ręce i kawałki betonu spadły na podłogę.
~*~
Wieczór nadszedł szybko. Było około dwudziestej pierwszej kiedy zaczęłam się przygotowywać. Ubrałam ciemne dżinsy, a na bluzkę zarzuciłam brązową kurtkę, którą kiedyś dostałam od Marii na misję. Z dna szafki wygrzebałam skrawek mapy od Bucky'ego i schowałam go do kieszeni.
- Jarvis?
- Tak panno Brooke?
- Wystaw z garażu jakieś auto, tylko żeby mało rzucało się w oczy - poleciłam i wyszłam z pokoju.
Weszłam powoli do salonu, na szczęście nikogo w nim nie było. Szybko przemknęłam do windy, jednak zanim zdążyłam nadusić odpowiedni przycisk, zjawił się Tony.
- Wychodzisz? - zapytał.
- Tak - powiedziałam, a on nie zapytał o nic więcej.
- Nie chcesz wiedzieć gdzie idę? Żadnych pytań? Nic?
- Ufam ci - stwierdził spokojnie popijając coś z kubka. Uśmiechnęłam się na usłyszane słowa.
- Nie czekajcie z kolacją - powiedziałam, uświadamiając mu, że wrócę późno, bo szczerze mówiąc, prawie nigdy nie jadaliśmy razem kolacji.
- Nie pij alkoholu! - usłyszałam jeszcze zanim drzwi windy się zamknęły.
- Nie zamierzam - mruknęłam do siebie.
Zjechałam na dół i wyszłam przed budynek. Tam czekało już na mnie czarne ferrari 458. Wsiadłam do auta.
- Jarvis, miało nie rzucać się w oczy - westchnęłam.
- To najmniej rzucający się w oczy samochód jaki posiada pan Stark.
- Dobrze chociaż, że jest czarne - mruknęłam. Wiedziałam, że trudno u Starka o nie zwracające na siebie uwagi auto. Raczej każdy jest zainteresowany wartymi miliony, ekskluzywnymi samochodami.
Wyjęłam część mapy z kieszeni i rozłożyłam ją. Nie bałam się, że ktoś to zobaczy, bo szyby były przyciemniane.
- Jarvis, przeskanuj to. Ustal co to za część Nowego Jorku i wyznacz trasę do zaznaczonego punktu.
Sztuczna inteligencja wykonała moje polecenie i po chwili nad deską rozdzielczą wyświetlił się mały chologram mapy, na której zaznaczona była droga.
- No to jedziemy - powiedziałam i ruszyłam z piskiem opon.
Jechałam szybko, nie zwracając uwagi na zasady ruchu drogowego. Bałam się, że T.A.R.C.Z.A. niedługo namierzy Bucky'ego i moja szansa przepadnie. Nawet jeśli policja by mnie zatrzymała i dostałabym mandat nie przejmowałam się tym, bo Stark jest bogaty i na pewno pokryłby koszty, a gdyby chcieli mnie zatrzymać to... no cóż, Stark jest bogaty.
Kolejno wyprzedzałam wszystkie auta. W duchu modliłam się, żeby nie przywalić w żadną barierkę, albo w mijane samochody, co mogłoby się źle skończyć.
Co chwilę patrzyłam na mały chologram mapy i sprawdzałam czy dobrze jadę.
Po pewnym czasie wyjechałam na mniej uczęszczaną drogę. Wciąż oddalałam się od centrum. Ruch się zmnieszył, więc trochę przyspieszyłam. Dookoła zrobiło się ciemniej, bo ulice nie były już tak dobrze oświetlane, a na dworze panowała noc. Cały czas z determinacją wpatrywałam się w drogę i miałam tylko nadzieję, że Fury nie znalazł jeszcze Bucky'ego.
W końcu dojechałam do starej, opuszczonej fabryki na obrzeżach miasta. Znajdowała się na uboczu, bo do najbliższych zabudowań był jakiś kilometr. Gdy tylko dotarłam na miejsce zgasiłam światła.
- Jarvis, jak mogę mieć z tobą kontakt przez cały czas? - zapytałam, przypominając sobie, że nie wzięłam telefonu, żeby w razie czego nikt mnie nie namierzył, więc Jarvis nie mógł się do niego przerzucić.
Nie usłyszałam odpowiedzi, zamiast tego wysunęła się mała szufladka, w której leżała srebrna bransoletka z małym ekranikiem. Wzięłam przedmiot do ręki i założyłam na nadgarstek.
- Jeśli coś będzie się zbliżać, cokolwiek, masz mnie natychmiast zawiadomić - rozkazałam.
- Tak jest - usłyszałam, już z bransoletki.
Wysiadłam z auta. Było strasznie ciemno. Miejsce było opuszczone, więc stojące tu lampy nie świeciły się. Księżyc był jedynym źródłem światła. Chociaż miałam możliwość włączenia latarki, nie zrobiłam tego. Nie chciałam, żeby Bucky uciekł, ani żeby zobaczył mnie ktoś z zewnątrz, jeśli ktokowiel się tu zapuszczał.
Weszłam do środka przez otwór, w którym kiedyś znajdowały się drzwi. Budynek prawie się walił, w niektórych miejscach wręcz brakowało kawałka ściany, albo sufitu. Na podłodze było pełno gruzów i tynku, a gdzie nie gdzie także szkła. Wszystko to chrzęściło pod nogami, kiedy stawiałam kolejne kroki, wgłąb budynku.
Dookoła było strasznie ciemno i cicho. Po moich plecach przeszedł dreszcz, zaczynałam żałować, że nie przyjechałam tu ze Steve'm. W sumie było to trochę nie fair, w końcu to jego przyjaciel. Jednak wyruszając sama, miałam większe szanse, że się uda.
Zagłębiałam się coraz dalej w ciemność, stopniowo oddalając się od wejścia, przez które wpadało jedyne światło. Doszłam do schodów prowadzących na górę. Weszłam po nich. Pomieszczenie, w którym się znalazłam wydawało się mniejsze, ale nie mogłam tego dokładnie stwierdzić, bo prawie nic nie widziałam.
Zaczęłam posuwać się po omacku do przodu. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, kiedy poczułam zimne ostrze na gardle. Gdyby nie fakt, że jeszcze biło, a ja oddychałam pomyślałabym, że właśnie przeżyłam zawał.
Moje nogi pod wpływem nagłego strachu, stały się miękkie jak z waty, a oddech przyspieszył.
Zostałam odwrócona i trochę niezręcznie popchnięta na najbliższą ścianę.
Moje oczy rozszerzyły się, gdy pomimo ciemności zobaczyłam przed sobą twarz Barnes'a. Był blisko... bardzo blisko. Dokładnie przyjrzał się mojej twarzy, po czym zabrał nóż z gardła i odsunął się.
- To ty - usłyszałam jego zachrypnięty głos.
- No... to ja... - wysapałam wciąż dochodząc do siebie. - Jarvis, poświeć trochę...
Ekran bransoletki, którą miałam na ręce, zaświecił się lekko i teraz mogłam wszystko dokładnie zobaczyć.
Jego twarz była zmęczona, miał wory pod oczami, a włosy były posklejane i opadały mu na twarz. Ubranie było zabrudzone, a spodnie w miejscu postrzału były czerwone od krwi i miały dziurę, którą Bucky widocznie rozerwał bardziej, żeby założyć sobie opaskę uciskową, która składała się z jakiejś starej szmaty.
- Mój Boże - powiedziałam czując jak robi się słabo, przez ogólny stan mężczyzny. - Musiałeś stracić dużo krwi - powiedziałam bardziej do siebie, ale przez twarz James'a przemknęło zdziwienie. - Wyjąłeś kulę?
Bucky kiwnął głową na potwierdzenie.
- Trzeba to opatrzyć. Chodź ze mną - na te słowa Barnes zawahał się. - Przysięgam, że nic ci się nie stanie. Tylko chodź ze mną.
- Panno Brooke, zbliżają się odrzutowce T.A.R.C.Z.Y, są pięć kilometrów stąd - odezwał się Jarvis.
Popatrzyłam błagalnie na Bucky'ego.
- Nie pozwolę, żeby coś ci zrobili. Zaufaj mi. Mamy mało czasu... proszę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top