25

Czując jego ciepłe usta na swoich, miałam wrażenie jakby czas stanął w miejscu.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie, a ja utkwiłam spojrzenie w jego szarych oczach. A może były lekko błękitne? Śmiało można by powiedzieć, że tworzyły mieszankę błękitu i szarości.

- Ja... - nie zdążył nic powiedzieć, bo rozległ się głośny huk, a odrzutowiec wręcz podskoczył.
Runęliśmy oboje na podłogę. Quinjet zaczął tracić wysokość, a ja spojrzałam przestraszona w stronę panelu, z którego wydobywał się alarm.

Zastanawiając się, co się stało, niemal na czworaka podeszłam do panelu sterowania. Odrzutowiec nie mógł utrzymać się w jednej pozycji i przechylał się raz na jedną, a raz na drugą stronę.

Dostaliśmy w skrzydło, ale nie tylko ono było uszkodzone. Cały system sterowania padł. Sytuacja rozwijała się w błyskawicznym tempie. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić znów rozległ się potężny huk, tym razem tuż przede mną.
Dziób samolotu zniknął pod wpływem wybuchu. Teraz już tylko połowa odrzutowca, zaczęła obracać się wokół własnej osi i spadać z zawrotną prędkością. Tracąc równowagę, gorączkowo próbowałam się czegoś złapać.

- Alex! - usłyszałam za sobą krzyk. Odwróciłam się i zobaczyłam Bucky'ego, który metalową ręką trzymając się jakiegoś wystającego elementu, wyciągał rękę w moją stronę.
Już miałam złapać jego dłoń, kiedy ze ściany za nim, odpadła jakaś blacha.

- Uważaj! - krzyknęłam. Zdążył się uchylić w ostatnim momencie. Ja niestety nie miałam tyle szczęścia. Odczepiona część wypadając, zahaczyła mnie i razem z nią wypadłam z samolotu.

- Nie! - usłyszałam jeszcze tylko krzyk Bucky'ego, zanim mój własny wrzask przedarł powietrze.
Spadałam z zawrotną prędkością. Powietrze wdzierało mi się do oczu, uszu i gardła, a obraz wirował przed oczami.

Z każdą sekundą byłam coraz bliżej niebieskiej tafli wody. Chwilowe szczęście, kiedy zobaczyłam pod sobą ocean, znikło, kiedy uświadomiłam sobie, że spadam z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę.

Nagle coś boleśnie wczepiło się w moją talię i mocno mną szarpnęło, powodując falę bólu. Uświadomiłam sobie, że już nie spadam i szybko zdałam sobie sprawę, że dziwne urządzenie, do którego była przyczepiona metalowa lina, wciąga mnie na górę, do jakiegoś odrzutowca. Złapałam za linę, podciągając się na niej, żeby powstrzymać wbijanie się ostrej części w moją talię.

Po chwili, kiedy od wejścia dzielił mnie około metr, wdrapałam się na pokład i znalazłam się w maszynie. Nawet nie rozglądając się dookoła, odczepiłam dziwny hak, który oplatał moją talię. Moja bluzka była brudna od krwi. Uniosłam skrawek materiału, patrząc na ranę, z której sączyła się krew. Po przeciwnej stronie od nowej rany, znajdowała się blizna, po dawnym spotkaniu z Zimowym Żołnierzem.

- Cholera - burknęłam. - Dlaczego to zawsze musi być brzuch...

- O rety - usłyszałam za sobą głos i odwróciłam się w jego stronę. - Wybacz nie chciałam cię zranić.

- Odpuść sobie te kłamstwa - powiedziałam patrząc w jej zimne oczy. - Obie dobrze wiemy, że nie zamierzasz pić ze mną herbatki.

Bucky:

- Skąd się tu wzięliście? - zapytałem zdziwiony, stojąc już bezpiecznie w quinjecie i odgarniając mokre włosy z twarzy.

W ostatniej chwili wyskoczyłem ze spadającego wraku, lądując w morzu. Na szczęście zostałem w porę wyciągnięty, bo nie wiem jak długo zdołałbym utrzymać się na wodzie.

- Masz szczęście, że Peter nie umie trzymać buzi na kłódkę - powiedział Andrew. Parker stał trochę dalej nieco zmieszany.

Podszedłem szybko do szatyna, pilotującego odrzutowiec.

- Trzeba znaleźć Alex - powiedziałem gorączkowo. Wciąż miałem przed oczami jak wypada z quinjeta. Teraz już wiem jak czuł się Steve...

- Gdyby gdzieś tu była, uwierz mi, że znalazłaby się w tym quinjecie, o wiele wcześniej niż ty - usłyszałem za sobą głos, przepełniony złością.

Odwróciłem się w stronę blondyna, którego wcześniej nie zauważyłem, chyba przez ogólne zamieszanie. Stał oparty o ścianę, z założonymi rękami.

- A ty co tu robisz? Nie miałeś nic lepszego do roboty niż lecenie za nią na drugi koniec świata? - zapytałem podchodząc do niego. Jego obecność mnie drażniła, ale starałem się tego nie okazywać. - Nie wiem czy nie zrozumiałeś, czy nie chcesz zrozumieć, ale ona do ciebie nie wróci - powiedziałem najbardziej opanowanym tonem na jaki było mnie stać.

- Bo jest z tobą? Naprawdę myślisz, że się wam uda? Ona jest zagubiona, nie wie czego chce. Nie kocha cię - stwierdził ze złością.

- Ciebie tymbardziej - powiedziałem wytrącony z równowagi i zapewne bym mu przyłożył, gdyby ktoś nie przerwał naszej krótkiej wymiany zdań.

- Uspokójcie się - usłyszałem stanowczy głos Andrew. - Urządzicie sobie później waszą głupią kłótnię. Teraz trzeba znaleźć Alex.

*Berlin*

Tony:

Komunikatory kompletnie nie działały, zresztą to samo tyczyło się ogólnego zasięgu. Jarvis poinformował mnie, że nie może się z nikim skontaktować, ani nawet wejść do sieci, więc był właściwie bezużyteczny.
Sprawa była podejrzana, ale skoro zdecydowaliśmy się pokrzyżować plany Hydrze, to teraz musimy doprowadzić sprawę do końca.

Znalazłem się na odpowiedni piętrze. Było tu kilka korytarzy. Ruszyłem tym głównym. Na przeciwko mnie znajdowały się metalowe drzwi, oczywiście zamknięte. Obok nich, na ścianie wisiał elektroniczny panel. Podszedłem do urządzenia i forsując zamek, sprawiłem, że drzwi się rozsunęły.

Wszedłem do środka z wyciągniętymi przed siebie rękoma, gotowy na jakikolwiek atak. Jednak to co zobaczyłem, wystarczyło, żeby kompletnie zwalić mnie z nóg.

Na środku pomieszczenia stali wszyscy Mściciele, łącznie z Banner'em, który wyglądał na bardzo zdenerwowanego i chyba już tylko siłą woli powstrzymywał się od przemiany w Hulka.
Dookoła z wymierzoną w nich bronią stali agenci Hydry. Nikt się nie ruszał. Młot Thora i tarcza Kapitana leżały obok ich nóg na ziemi. Patrzyłem na to z niedowierzaniem.

- No proszę, jest i nasz ostatni gość - usłyszałem kpiący głos z zacienionego rogu pomieszczenia. - Trochę spóźniony, ale to chyba w twoim stylu, co Stark? - zapytał, a ja coraz bardziej uświadamiałem sobie, że skądś znam ten głos.

- Co tu się do cholery dzieje? - byłem coraz bardziej skonsternowany. - Dlaczego nie walczycie? - skierowałem swój wzrok na Kapitana, a on posłał mi przepraszające spojrzenie. Było w nim jednak coś co mnie zaniepokoiło.

- Ach tak, ty jeszcze nie wiesz... - z ciemności wyłonił się mężczyzna w dziwnym kombinezonie. Zdjął hełm, a moim oczom ukazała się zmasakrowana twarz.

- Rumlow... - wyjąkałem zdziwiony, patrząc na stan w jakim znajduje się jego twarz.

- Wiem. Trochę niewyjściowo - stwierdził.
Wycelowałem w niego jeden z reaktorów.

- Uwierz mi, lepiej, żebyś mnie nie uszkodził - zaśmiał się.

- A to dlaczego?

- Bo inaczej ja, uszkodzę ją - powiedział, przyciskając coś na panelu, który stał obok.
Na środku sali pojawił się obraz. A na nim jakaś kobieta celowało do...

- Alex! - byłem w szoku i nie miałem bladego pojęcia co tu się wyprawia.

- Szkoda, że cię nie słyszy, bo na naszych oczach odegrałaby się wzruszająca scena - prychnął.

- Zostaw ją w spokoju! Czego od niej chcesz?! - warknąłem.

- Czego od niej chcę? - zaśmiał się mężczyzna, jakbym był dzieckiem, które niczego nie rozumie. - Chcę zemsty. Jak myślisz dlaczego tak wyglądam? To przez nią zawalił mi się budynek na łeb! To ona pokrzyżowała mi wszystkie plany. Gdyby to cholerne serum dobrze się zmutowało, dzisiaj o tej porze, byłaby maszyną do zabijania! Tak samo jak Barnes! A ona, nie dość, że niemal doszczętnie zniszczyła Hydrę... to jeszcze odebrała nam, jej najlepszego zabójcę... Teraz odbierę co moje, a dziewczynę poślę do piachu i tym razem, żaden z was mi nie przeszkodzi - wycedził wściekły. Słuchałem go z przerażeniem.

- Jeśli ktoś z was się stąd wydostanie, moi ludzie zastrzelą ją od razu. Więc proszę, nie róbcie tego. Chcę się jeszcze trochę pobawić... Zresztą wątpie, żebyście stąd wyszli... przynajmniej żywi. Wystarczy naruszyć strukturę pomieszczenia, a piętnaście pięter budynku zawali się wam na głowy, więc radzę się nie denerwować - spojrzał na Bruce'a.
Nie mogłem się odezwać. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu czułem się bezradny. Nie wiedziałem co mam robić, byłem całkowicie zaskoczony tą sytuacją.

- Hm, zazwyczaj byłeś bardziej rozmowny. No cóż... Czas na moją zemstę - powiedział zadowolony i wyszedł z pomieszczenia, zabierając swoich ludzi. Drzwi zablokowały się, uniemożliwiając komukolwiek wyjście. Dalej stałem na środku, osłupiały i przerażony.

- Tony... - Kapitan zrobił kilka kroków w moją stronę.

- To wszystko moja wina... - wyjąkałem, łapiąc się za głowę i czując jak w oczach zbierają mi się łzy.





_________________

Witajcie! 😃

Dziwicie się co robi tutaj ten rozdział, wstawiony w przeciągu niecałego tygodnia od poprzedniego i do tego w czwartek?
Otóż złapała mnie wena i naprawdę nie wiem jak, ale wyrobiłam się z napisaniem go właściwie w trzy dni. Sama jestem zaskoczona.
Wiem, że nie jest za długi, ale jak na tak krótki czas tworzenia, chyba może być.

Dzisiaj wyjaśniło się parę spraw. Powrót dawnego wroga, no i jeden nowy. Domyślacie się już kto jest zdrajcą?

A, no i nie gniewajcie się na Ethanka, że trochę przygadał Buck'owi, każdemu się zdarza w gniewie 😶

Do zobaczenia ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top