14

Andrew Wright szedł przez jeden z korytarzy Helicarriera. Był nieco obolały i miał lekkiego kaca, ale dzielnie szedł przed siebie.

W końcu znalazł się pod drzwiami na końcu korytarza. Był to chyba najdalej znajdujący się gabinet, a dojście do niego wcale nie było takie łatwe.
Zapukał do drzwi, bardziej z przyzwyczajenia niż z grzeczności, po czym od razu wszedł do środka.

Za biurkiem zastał jak zwykle swojego przyjaciela.
Nic nie mówiąc podszedł do biurka i oparł się o nie, przecierając zmęczoną twarz dłońmi.

Ethan nie powiedział ani słowa, dalej wpatrując się w papiery przed sobą. Pod jego oczami widniały sińce, które były jedyną oznaką, że coś mogłoby być nie tak. Reszta jego wyglądu była jak zwykle nienaganna, jednak w środku panował zupełny mętlik.

- Już dłużej nie wytrzymam - odezwał się po chwili szatyn. - Nie dam rady.

Blondyn uniósł jedynie wzrok znad dokumentów i przeniósł go na mężczyznę.

- Powiedz jej to wreszcie... proszę... - powiedział wręcz błagalnym tonem.

- Powiem. Ale jeszcze nie teraz.

Przez chwilę panowała cisza. Szatyn zacisnął pięści.

- Nie wierzę, że aż tak się zmieniłeś - powiedział, a w jego głosie nie było już prośby, tylko gniew. - Jesteś strasznym egoistą - rzucił i ruszył w stronę wyjścia.

- Egoistą?! - krzyknął, nagle poruszony blondyn. - Narażałem dla niej życie, niezliczoną ilość razy! Walczyłem z tą zasraną Hydrą, tylko po to żeby była bezpieczna! Nawet upozorowałem własną śmierć, żeby jej nie znaleźli! I ty nazywasz mnie egoistą?!

- Jakbyś nie zauważył, nie tylko ty tu się narażasz. I przede wszystkim - to nie ty musisz grać na dwa fronty. To ja musiałem ją okłamywać, kiedy odszedłeś. To ja, na twój rozkaz, musiałem jej przekazać informację o tym, że "nie żyjesz", patrząc jak zalewa się łzami; To ja musiałem patrzeć jak coraz bardziej się pogrąża. Jak pije, pali, wagaruje. Jak powoli samą siebie wyniszcza od środka - szatyn odwrócił się w stronę blondyna. - To ja! Ja to wszystko widziałem! Byłem tego częścią i nie mogłem powiedzieć jej prawdy! Nie mogłem jej pomóc! - krzyknął zrozpaczony, a jego oczy były zaszklone.

Mężczyźni patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. Mierzyli się spojrzeniami, ale w środku obydwoje zalewali się łzami, niekontrolowanym smutkiem i bezradnością.

- Więc nie mów mi, że nie jesteś egoistą. Gdyby tak było, już dawno byś jej powiedział.



~*~


Alex:

Dzisiaj rano obudziłam się w salonie z niezłym bólem głowy. W sumie prawie wszyscy mieli kaca. Nawet Steve i Thor, którzy kosztowali jakichś asgardzkich wywarów. Tylko Bucky wypił wczoraj niezbyt dużo i nie męczył go kac. Zresztą nawet gdyby wypił więcej i tak ma "ulepszony" organizm, więc nie poczułby różnicy.

Barnes był więc jedyną osobą, której nic nie bolało i jako pierwszy zjawił się w kuchni o poranku.
Reszta odpoczywała w swoich pokojach i nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie z nich wyszli.

Jako jedyna, oprócz Bucky'ego, zjawiłam się rano w kuchni. Jeśli ranem można nazwać godzinę dziesiątą...
Musiałam nadrobić wczorajszy trening, którego nie zdążyłam zrobić.
A skoro wszyscy moi sparingowi partnerzy aktualnie spali, musiałam spróbować namówić na to Bucky'ego.

Weszłam do kuchni i niemal natychmiast zażyłam tabletki na ból głowy. Jeżeli niedługo zaczną działać, to kac nie będzie przeszkadzał mi w treningu.

-Widzę, że spodobała ci się moja stylizacja - powiedziałam widząc, że włosy szatyna są spięte w małego koczka, niemal takiego, jakiego mu wczoraj zrobiłam.

- Jest niezła - przytaknął.

- Wiesz Buck, tak się zastanawiałam, może byś ze mną potrenował co?

Mężczyzna spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie - uciął krótko.

- Co? Dlaczego? - usiadłam obok niego. Nie mogłam pojąć, dlaczego wciąż odmawia sparingu? Przecież świetnie walczy.

- Nie chcę zrobić ci krzywdy.

- Nie zrobisz. No proszę - naciskałam.

- Do cholery, mam metalowe ramię - uniósł się lekko.

- A ja strzelam białą energią z całego ciała - rzuciłam, pół żartem, pół serio. - Nie jesteś tu jedynym dziwadłem - dodałam poważniej.

Szatyn zmierzył mnie wzrokiem.

~*~

- Tylko się nie przyzwyczajaj - odezwał się Bucky stojąc przede mną już w dresach i bezrękawniku, trzymając w dłoni gumowy nóż.

Uśmiechnęłam się do siebie. Niczego nie będę mu obiecywać.


Bucky:

Dałem się jej namówić. Wiem, że nie powinienem, ale coś mnie tknęło. Patrzyła na mnie z taką prośbą i nadzieją w oczach, że nie mogłem jej odmówić.


Staliśmy na przeciwko siebie. Obydwoje trzymaliśmy te dziwne sztuczne noże. Czekałem, aż dziewczyna pierwsza zaatakuje, wiedziałem, że jest niecierpliwa. I rzeczywiście po chwili szatynka natarła na mnie. Z łatwością uniknąłem ataku.
Nie zwlekając dziewczyna znów spróbowała zadać cios, który tym razem zablokowałem.
Po tym obydwoje zaczęliśmy zadawać ciosy. Ja zręcznie blokowałem wszystkie, a Alex większość z nich. Nie poddawała się jednak i nie zrażała, kiedy dostała raz czy dwa w brzuch albo w nogę.

- Wiedziałam, że jesteś dobry - wydyszała, kiedy znowu zablokowałem jej cios. - Ale nie myślałam, że aż tak.

No właśnie. Czy to rzeczywiście ja dobrze walczę? Czy Zimowy Żołnierz, który został stworzony w tym celu? Ta myśl zaprzątnęła mi głowę. Jednak zaraz zepchnąłem ją na bok, kiedy tylko zauważyłem błąd ze strony dziewczyny.
Odsłoniła za bardzo swoją lewą stronę. Wykorzystałem więc ten fakt i wytrąciłem jej nóż, podcinając jednocześnje lewą nogę.
Szatynka zachwiała się. Złapałem ją zdrową ręką, a drugą przystawiłem jej gumowy nóż do szyi.


Alex:

Poczułam jak lecę w dół, przez podcięcie mojej lewej nogi. Szybko jednak zostałam złapana w pasie przez szatyna, a gumowy nóż znalazł się dosłownie milimetr od mojej szyi.

Jego twarz znalazła się blisko mojej. Czułam jego ciepły oddech. Z tej odległości mogłam zobaczyć, że w jego szarych oczach, jest też odrobina błękitu.

Przyglądałam mu się i czekałam na jego kolejny ruch. On także skanował moją twarz, swoim przenikliwym spojrzeniem.

- Nie jesteś dziwadłem - usłyszałam w końcu i zostałam postawiona do pionu, a Bucky wyszedł z sali.

~*~

Po sparingu z Bucky'm znalazłam jeszcze siłę, aby po południu spotkać się z Andrew, co w sumie mnie zdziwiło, bo byłam naprawdę zmęczona.

Spotkaliśmy się w kawiarni. Zamówiliśmy sobie po ciastku i po prostu rozmawialiśmy. Widziałam jednak, że z moim przyjacielem jest coś nie tak. Wyglądał jakby coś go trapiło.

- Coś się stało? - zapytałam w końcu.

- Nie. Dlaczego coś się miało stać?

- Wyglądasz na zmartwionego - stwierdziłam.

- Jestem po prostu zmęczony - powiedział, ale miałam wrażenie, że nie chodzi o to. Nie chciałam jednak naciskać, więc nie drążyłam tematu.

- Mam nadzieję, że przyszedłeś dzisiaj punktualnie do pracy i że byłeś trzeźwy, bo inaczej Fury mnie zabije - zażartowałam, chcąc zmienić temat.

- Nie martw się, jeszcze nie musisz szykować sobie grobu - zaśmiał się szatyn. Uśmiechnęłam się widząc, że udało mi się go choć trochę rozweselić.

- Wiesz, tak się zastanawiałam - zaczęłam, licząc, że czegoś się dowiem. - Nie wiesz przypadkiem, o czym Fury rozmawiał z Barnes'em?

- Fury nie mówi mi wszystkiego - powiedział Andrew.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie - stwierdziłam, zręcznie unikając jego podstępu. Szatyn westchnął.

- Dyrektor chce przeprowadzić jakieś testy. Więcej nie wiem.

- Testy? Hmm... Ciekawe.




Po około godzinie pożegnałam się z Andrew. Wracałam na piechotę do wieży. W parku było dużo ludzi. Niektórzy spacerowali, a inni po prostu przez niego przechodzili, spiesząc się do domów lub miejsc spotkań z przyjaciółmi. Pomimo dużego ruchu, zręcznie omijałam wszystkie osoby. 

Właśnie zatrzymałam się, żeby przepuścić jakiegoś starszego pana, kiedy poczułam, jak ktoś z tyłu na mnie wpada, rozlewając przy okazji coś ciepłego na moje plecy.

- Uważaj ofermo! - usłyszałam wściekły głos za swoimi plecami. Odwróciłam się w stronę, jak się okazało, czarnowłosej dziewczyny, na oko trochę starszej ode mnie.

- Słucham? To ty na mnie wpadłaś i w dodatku wylałaś mi kawę na plecy! - wściekłam się. Ona sama nie miała nawet brudnego ubrania.

Dziewczyna już chciała rzucić jakimś kąśliwym komentarzem, jednak powstrzymała się gdy spojrzała na mnie. Miałam wrażenie, że gdy tylko ujrzała moją twarz, zmieniła swoje nastawienie. Uśmiechnęła się przepraszająco.

- Och, rzeczywiście, przepraszam - żachnęła się, a ja uniosłam brwi. Skąd ta nagła zmiana postawy? Odpuściłam sobie dalszą konwersację z brunetką i po prostu ruszyłam przed siebie, mając nadzieję, że nie wyglądam jak idiotka, przez ubrudzoną bluzkę.

Chyba muszę przestać chodzić przez park...





__________________________________

Cześć! (A raczej Dobry wieczór...)

Rozdział dzisiaj duuużo później, ale musiałam go skończyć. Wiem, że znowu nie jest za długi, ale musicie mi wybaczyć. Naprawdę nie miałam pojęcia, że można być, aż tak zajętym w wakacje. Remont, zastępstwa w pracy i milion innych spraw na minutę. W przyszłym tygodniu powinno być już lepiej.

Mam nadzieję, że rozdział się podoba.

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top