11

Bucky:

Otwierając powoli powieki i podnosząc głowę, która dotychczas zwisała swobodnie na mojej klatce piersiowej, zacząłem wybudzać się z głębokiego snu. Czułem się jakbym przespał wieki. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie leżę w łóżku, tylko siedzę... przypięty do jakiegoś metalowego fotela. 

Wokół moich nadgarstków, ramion oraz kostek, ciasno oplatają się metalowe zapięcia, uniemożliwiające mi wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Rozglądam się po pomieszczeniu. Od razu rozpoznaję betonowe ściany i brak porządnego oświetlenia, oraz strażników, którzy jak zawsze stoją przy drzwiach z bronią. Za mną znajduje się dobrze znana mi maszyna. Mój oddech staje się nierówny, a serce przyspiesza swój rytm, zaczynam trochę panikować.

Po chwili do pomieszczenia wchodzi niski mężczyzna - Zola. 

- Sierżant Barnes... a raczej Zimowy Żołnierz - mówi swoim przenikliwym głosem. - Twój umysł zaprzątają niepotrzebne wspomnienia żołnierzu - gdy to mówi, zaciskam dłonie na oparciach metalowego fotela, jednocześnie odczuwam niepokój przed tym co zaraz powie. - Ale spokojnie, pozbędziemy się ich - moje oczy zaszkliły się lekko. 

Nie może mi ich zabrać. Nie może znów wcisnąć mi fałszywej tożsamości i bezwarunkowego posłuszeństwa względem Hydry. Nie mogę znowu zapomnieć o Stevie.

- Już niedługo, te niepotrzebne i sentymentalne wspomnienia, ustąpią miejsca rzeczom ważnym. Znów będziesz tym kim naprawdę jesteś, czyli Zimowym Żołnierzem - chcę mu powiedzieć, że nim nie jestem. Krzyknąć, że nazywam się James Buchanan Barnes, ale nie mogę. Nie mogę nawet otworzyć ust. Jakaś niewidzialna siła trzyma je zamknięte i nie chce puścić. - Na pewno pamiętasz jeszcze kim jesteś. Co robiłeś przez ostatnie lata - zamykam oczy i zaciskam szczękę, chcąc odciąć się od jego głosu. 

- Tak jest, zabijałeś - czuję jak się uśmiecha, jego głos jest przepełniony chorą radością. - Pamiętasz ich? Musisz pamiętać. Na pewno pamiętasz -  teraz prawie krzyczy, a ja pomimo zamkniętych oczu widzę moje misje. 

Celuję do kogoś, trzymam za gardło, walczę. Wystarczy tylko nacisnąć spust, zacisnąć mocniej palce, zadać głęboką ranę nożem. I martwe ciało spada bezwiednie na ziemię. Zimne i nieruchome, bez życia. Tyle istnień, tak dużo ich było...

- Nie to nie ja - w końcu z mojego gardła wydobywa się zachrypnięty głos.

- Tak to ty - wtóruje mi Zola.

- Nie, to Zimowy Żołnierz.

- Ty jesteś Zimowym Żołnierzem! 

Nagle nie znajduję się już w chłodnym pomieszczeniu i nie siedzę przyczepiony do fotela. Stoję, ale nie wiem do końca gdzie, dookoła jest ciemno. Próbuję zrobić krok do przodu, ale na coś napotykam. Dopiero po chwili zauważam, że to ciało. Ciało jakiegoś mężczyzny, a obok jakiejś kobiety. Dalej leży więcej ciał. Wszystkie martwe, bez życia. Oddech grzęźnie mi w gardle, a oczy rozszerzają się w przerażeniu.

- To ty. Ty ich zabiłeś - dalej słyszę głos Zoli.

Ty nas zabiłeś - wtórują mu szepty.

- Nie - szepczę przerażony i czuję jak coś zaczyna mnie oplatać.

- Pamiętasz ich? Musisz pamiętać! 

Musisz. 

- Na pewno pamiętasz! - coś coraz bardziej zaczyna się zaciskać wokół mojego ciała, a ja nie mogę się wyrwać. - Musisz pamiętać! - powtarza cały czas.

To macki. Czerwone macki coraz bardziej mnie oplatają.

- Na pewno pamiętasz!

Musisz pamiętać. Na pewno nas pamiętasz.

Szepty i głos coraz bardziej rozbrzmiewają w mojej głowie, a ja znów nie mogę się odezwać. Jestem coraz bardziej spanikowany.

To ty. Ty nas zabiłeś. Na pewno pamiętasz.

Zaczynam krzyczeć i się wyrywać, ale macki dalej mnie oplatają.

- Musisz pamiętać! Pamiętasz? 

Na pewno pamiętasz.

- Powiedz! Powiedz czy ich pamiętasz?!

Dalej nie mogę się ruszyć. Szarpię się tylko i krzyczę z wysiłku. 

- No powiedz!

- Pamiętam wszystkich! - wykrzykuję zmęczony i uderzam metalową ręką w jedną z macek.

Alex:

Obracam się w łóżku z jednego boku na drugi i dalej smacznie śpię. Nagle słyszę głośny, przerażający krzyk. Zrywam się do pionu przestraszona. Co się dzieje? Jeśli to żart Wilsona, to nie jest ani trochę śmieszny.

Po chwili jednak rozpoznaję, że to Bucky. Zrywam się z łóżka i wyplątując się z kołdry, wybiegam za drzwi. Na korytarzu widzę także zdezorientowanych Steve'a i Sama. W trójkę wbiegamy do pokoju Bucky'ego.

- Jarvis światło - wręcz krzyczę, a w pokoju niemal natychmiast robi się jasno. Na łóżku śpi Bucky, jest owinięty ciasno kołdrą, a jego metalowa ręka zaciska się mocno na poszewce. Po chwili znowu przeraźliwie krzyczy. Jego włosy przylegają do twarzy, po której ściekają krople potu. 

- Trzeba go obudzić! - mówię.

Sam podchodzi do niego i zaczyna nim potrząsać. Nagle uderza go metalową ręką, odpychając parę metrów dalej. Wilson przewraca się, Steve natychmiast do niego podbiega, a ja stoję osłupiała. 

- Pamiętam wszystkich! - rozlega się krzyk i Bucky podrywa się do pozycji siedzącej.

Sam, przy pomocy Steve'a podnosi się obalały z podłogi.

- Wszystko dobrze? - pytam go cicho, a on kiwa potwierdzająco głową. Podchodzę powoli do Bucky'ego. Nie jestem pewna czy już do końca się obudził. Włosy zasłaniają mu spuszczoną w dół głowę, a on ciężko dyszy. Siadam ostrożnie na skraju łóżka. Dotykam lekko jego dłoni, żeby sprawdzić czy już się dobudził. Patrzy na mnie spod kosmyków włosów, które opadają mu na twarz. W jego szarych oczach widzę ból i strach.

- Spokojnie - szepczę. - To tylko zły sen...


~*~

Minęły cztery dni, a Bucky'ego wciąż dręczyły koszmary. Co noc dało się słyszeć jego krzyki. Co prawda nie tak głośne, jak za pierwszym razem, jednak ja je słyszałam, czego przyczyną było pewnie to, że moja sypialnia znajdowała się najbliżej jego. Nie krzyczał przez całą noc, ale jedyn czy dwa razy, skutecznie wystarczały, abym całkowicie się obudziła. Chodziłam więc tak jak on - niewyspana. Poza tym Bucky'emu ostatnio nie dopisywał humor, co na pewno było ściśle związane z treścią jego snów. Jak dotąd jednak nie chciałam poruszać tego tematu. Może niedługo mu przejdzie? W końcu każdy czasami miewa gorsze noce.

Po kilku dniach, dalej mu nie przeszło. Kiedy następnej nocy znowu usłyszałam jego krzyk, wstałam i poszłam do jego pokoju. Zastałam go już obudzonego. Siedział na skraju łóżka i przecierał twarz zdrową ręką. Spojrzał na mnie kiedy weszłam do pokoju.

- Chodź - powiedziałam cicho. Przeszłam do kuchni, żeby zrobić coś ciepłego do picia. Przypomniało mi się jak mój tata zawsze robił mi kakao kiedy byłam smutna, albo zła. Zrobiłam więc dwa kubki kakaa i ruszyłam z nimi do salonu, w którym na kanapie siedział Bucky. Musiałam bardzo uważać, żeby się nie potknąć, bo wokół było dosyć ciemno.

Podałam Barnes'owi jeden kubek i usiadłam obok niego. W ciszy piliśmy ciepły napój. Bucky wyglądał na naprawdę wyczerpanego.

- Ostatnio ciągle masz koszmary i krzyczysz w nocy - zagadnęłam.

- Przeze mnie chodzisz niewyspana - stwierdził.

- To nieważne... Chcę cię o coś zapytać - nie odezwał się, więc wzięłam to za pozwolenie. - Co ci się śni?

Przez chwilę milczał wpatrując się w kubek.

- Przeszłość - powiedział w końcu. - Ale nie ta miła, w której jest Steve. Śni mi się życie Zimowego Żołnierza. Wszystkie misje, ludzie, których zabiłem, Zola, Karpov i czyszczenia pamięci. Wszystko co mi robili i co ja zrobiłem niewinnym ludziom. Nie masz pojęcia ile istnień zginęło z mojej ręki...

Przyjrzałam się dokładnie jego twarzy i pomimo ciemności, zdołałam dostrzec, że malował się na niej ból. On naprawdę miał wyrzuty sumienia. 

- Nie rozumiem - wyznałam. - Przecież to wszystko... to nie była twoja wina, nie miałeś wyboru.

- Ale jednak to zrobiłem.

- Tak, pod przymusem Hydry. Pomyśl, nawet gdybyś ty tego nie zrobił, ci ludzie i tak by zginęli. Kiedy Hydra obiera sobie jakiś cel, dąży do niego za wszelką cenę. Jeśli nie ty, zabiłby ich ktoś inny. Wyczyścili ci mózg, oberwali z tożsamości. Przecież prawdziwy Bucky nigdy by tego nie zrobił i to się liczy - pomimo panującego wokół półmroku, zauważyłam jak przygląda mi się z lekkim uśmiechem na twarzy. Chyba udało mi się go podnieść na duchu. - No, a teraz idziemy spać, bo Steve znowu będzie narzekał jak zjawię się niewyspana na treningu - wzięłam koc, który leżał obok na fotelu.

- Zaraz, będziemy spać tutaj? - zdziwił się szatyn.

- Czemu nie. Kanapa jest dosyć duża, a razem zawsze raźniej, może przynajmniej nie będą cię znowu dręczyły koszmary - odparłam i narzuciłam koc na nasze nogi. Kładąc się, oparłam głowę o podramiennik. Buck zrobił to samo po przeciwnej stronie.

Dzięki ciepłemu napojowi i zmęczeniu szybko odpłynęłam do krainy snu.


~*~


Bucky:

Leżałem i patrzyłem jak Alex wtula się w mój brzuch. Jakimś cudem pozycja, w której zasypiała dziewczyna całkowicie się zmieniła. Włosy zasłaniały jej prawie całą twarz, jej głowa spoczywała na moim brzuchu, ręką natomiast obejmowała mnie w pasie. Byłem tym trochę zmieszany, ale nie ruszałem się, bo nie chciałem zbudzić dziewczyny. Ostatnio przeze mnie chodziła niewyspana, więc jeśli jej tak wygodnie... to niech śpi.

Leżałem więc spokojnie, z rękami za głową. W sumie po chwili zrobiło mi się nawet wygodnie. Poczułem ciepłe uczucie w sercu. Było ono naprawdę miłe. Poczucie, że ktoś jest obok, blisko.

Przypomniałem sobie jej wczorajsze słowa: "Razem zawsze raźniej. Może przynajmniej nie będą cię dręczyły koszmary". I rzeczywiście, przez resztę nocy spałem spokojnie.

Naprawdę bardzo mnie zaintrygowała. Zrobiła już dla mnie tyle dobrego, tak bardzo mi pomogła. Jeżeli tylko będę miał okazję, na pewno się jej odwdzięczę.

Moje rozmyślania zostały przerwane, bo dziewczyna zaczęła się budzić. Przyglądałem się jej uważnie. Otworzyła powoli oczy i podniosła się lekko na rękach, najwidoczniej nie za bardzo pamiętając, gdzie się właściwie znajduje. Gdy natknęła się na moje spojrzenie i zorientowała się, że spała na moim brzuchu, otworzyła szerzej oczy, a jej policzki zrobiły się lekko różowe. Zaśmiałem się w duchu, a mój prawy kącik ust powędrował lekko do góry. Pierwszy raz widziałem ją zmieszaną.

- Eh... wybacz - mruknęła podnosząc się do pozycji siedzącej. Zrobiłem to samo. - I co miałeś jakieś koszmary? - zapytała, chcąc zmienić temat.

- Nie.

- Świetnie - ucieszyła się.

Alex:

O poranku przywitała mnie niezręczna sytuacja, ale szybko zastąpiły ją świetne wieści. Bucky'ego nie dręczyły koszmary. Teraz pozostawało mieć tylko nadzieję, że ten stan się utrzyma. Spojrzałam na zegar i poderwałam się z miejsca, zaraz zaczynał się trening. Spojrzałam na Bucky'ego. Ostatnio prawie ciągle siedział w swoim pokoju. Możliwe, że to przez samotność i ciągłe rozmyślanie był taki przygnębiony. 
Gdyby miał jakieś zajęcie, to nie miałby na to czasu.

- Ubieraj się, zaraz mamy trening - powiedziałam i poszłam do swojego pokoju, odprowadzona jego zdziwionym spojrzeniem.

~*~

Weszłam na salę treningową razem z Bucky'm. Sam i Steve byli już w środku.

- Patrzcie kto wreszcie zaszczycił nas swoją obecnością - zażartował Wilson. - Co on tu robi? - zapytał widząc za mną Barnes'a.

- Będzie z nami trenował - wyjaśniłam.

- Ale...

- Nie mów, że się boisz - przerwałam mu.

- Oczywiście, że nie, ale metalowa ręka w sparingu...

- Nie będę brał udziału w sparingu - tym razem James mu przerwał.

Bucky nie dał się namówić na sparing. Bał się, że rzeczywiście - według obaw Wilsona - może zrobić komuś krzywdę. Zajął się więc robieniem ćwiczeń na wzmocnienie mięśni i uderzaniem w worek treningowy, razem ze Steve'm.

- Nic straconego, ja też mogę skopać ci tyłek - powiedziałam i już miałam zacząć sparing z Samem kiedy w rogu sali zobaczyłam jakieś pudło. Podeszłam, żeby zobaczyć co w nim jest. Wyciągnęłam ze środka... gumowy nóż?

- Co to jest?

- Stark znowu kupił coś nowego - odpowiedział Steve, na chwilę przerywając swój trening. 

- To noże do ćwiczeń. Uchwyt jest normalny, ale ostrze gumowe, żeby nie zrobić sobie krzywdy - dopowiedział Sam.

- Super - zachwyciłam się. Wyjęłam z pudełka nóż o różowym ostrzu i rzuciłam go Wilsonowi. Sama wzięłam niebieski.

- Ej! Czemu ja mam różowy? - oburzył się.

- Pasuje ci. Jesteś przecież taki słodki - zrobiłam słodką minkę. - Normalnie chodzący pudding. I to czekoladowy!

Sam patrzył na mnie niewzruszony.

- Zacznijmy już ten trening - burknął.

Zaczęliśmy walkę. Obydwoje dobrze sobie radziliśmy, zwinnie unikając sztucznych noży. W pewnym momencie Samow prawie się udało mnie drasnąć, ale zrobiłam unik. Znalazłam się za nim i wykorzystując chwilę kopnęłam go w zgięcie kolana. Wilson upadł na jedną nogę, a ja przejechałam gumowym ostrzem w poprzek ręki, w której trzymał nóż.

- Ha! Wygrałam, nie masz ręki! - krzyknęłam.

- To nie oznacza, że wygrałaś! - oburzył się Sam. - Mogę dalej walczyć!

- Co?! Nie możesz! Odcięłam ci rękę. Masz leżeć na podłodze i zwijać się w bólu i agonii! 

Nasza kłótnia zwróciła uwagę Steve'a i Bucky'ego.

- Nie. Zobacz dalej mogę walczyć - wstał i wziął nóż do drugiej ręki. Po czym przejechał mi nim po brzuchu. - O, zobacz. Tobie właśnie wyleciało jelito. Przegrałaś.

- Co?! To nie fair!

- A właśnie, że fair. Nie możesz walczyć bez jelita.

- Mogę! Zobacz dalej mogę dalej walczyć! - zaczęłam go przedrzeźniać. Skoczyłam na niego, przewracając go tym samym na ziemię. Usiadłam na nim i zaczęłam dźgać go gumowym ostrzem w brzuch.

- Ej! - oburzył się, ale ja nie przestałam go dźgać. - Nie masz jelita!

- A ty zaraz nie będziesz miał żołądka!

Bucky:

Obserwowałem razem ze Steve'm jak Alex kłóci się z Samem i powala go na ziemię.

- Czy oni zawsze tacy są? - zapytałem.

- Przeważnie - odpowiedział blondyn. - Obydwoje są uparci i uwielbiają się nawzajem wkurzać. Żadne nie wie kiedy odpuścić.

Nagle Sam zaczął się śmiać.

- I czego rechoczesz? - zapytała zła dziewczyna, przestając go na chwilę dźgać.

- To łaskocze.

Szatynka uniosła brwi do góry, a po chwili też opadła na podłogę obok Wilsona.

- Jesteś idiotą - zaśmiała się. - Ale to nie zmienia faktu, że wygrałam!


_______________________________

Cześć Wszystkim!

Jestem aktualnie na obozie, ale na szczęście znalazłam chwilę czasu, żeby wstawić kolejny rozdział. Ten wyszedł długi, bo ma aż 2173 słowa! To jak na razie najwięcej w tej części. Mam nadzieję, że wynagrodzę Wam tym za to, że poprzednie były dość krótkie. Będę się starała, żeby kolejne też nie były już takie krótkie. Mam nadzieję, że wena będzie współpracować.

A co do rozdziału, jak się Wam podoba? I kto według Was wygrał ten nierozstrzygnięty pojedynek? 😅

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top