96. Jak cię zdradził (jeśli cie zdradził):

Tony Stark:

Wszystko udawało się być niepoukładane od niedługiego czasu. Nie dość, że problemy w firmie, to jeszcze na stertę papierów i marudzeń robotników doszły problemy w domu. Już od pewnego czasu zauważyła, że Tony zachowuje się... Inaczej. Był bardziej skupiony na swojej pracy w garażu i firmie, niż dotychczas. Częściej uciekał z kubkiem kawy z samego rany, aby dopiero wieczorem zaszczycić ją swoją obecnością. Brakowało rozmów. Brakowało słów. Co ja mówię – ich w ogóle nie było! Ciężko było obydwojgu wydusić ze swoich gardeł coś więcej jak przyjazne "cześć" na powitanie i ciche "dobranoc" podczas nocy.

Siedziała w kuchni. Dochodziła północ. Zegar w tle salonu gdzieś cicho stukał swoimi wskazówkami, a jedyne co dotrzymywało jej towarzystwa to akwarium wypełnione cichymi rybkami i bulgoczącym filtrem oraz szum miasta, jaki przedzierał się przez otwarte okno. Jego nie było. Nie wiedziała gdzie był. Czy ją to interesowało? Tak. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęła zastanawiać się, dlaczego tak się dzieje. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy od dłuższego czasu zwróciła w ogóle uwagę na ich relacje. Nie była bez winy. Ona także nie myślała wiele podczas tych kilku tygodni. Zawał w pracy równał się kompletnemu wyczerpaniu, że nawet nie potrafiła poświęcić mu chwili swojej uwagi, tylko od razu marzyła o ciepłym prysznicu i wygodnym łóżku. Ale wciąż coś było nie w porządku.

Kiedyś wrócił wcześniej. Pijany. Swoim głośnym tupaniem i rozwalaniem się o każda pojedynczą rzecz na swojej drodze do sypialni zdołał ją obudzić. Nie wstała. Nasłuchiwała jednak co się wydarzy. I tak jak przeczuwała, wreszcie dotoczył się do łóżka. Nie zdjął butów. Nie ściągnął koszuli. Siłował się jedynie z paskiem od spodni przez dłuższą chwilę, nim w końcu poddał się i rzucił na łóżko. Nie wiedziała czy świadomie czy nie, ale objął ją ręką w talii i przysunął do siebie. Wtulił się w jej włosy i zaczął bełkotać. Czy świadomie, czy nie – tego też nie wiedziała. Odbierała to jako głupoty. Jako pijackie bzdety, których on na pewno nie będzie pamiętać, a już na pewno ona powinna zapomnieć. Ale nie potrafiła.

Kilka z tych bełkotliwych słów wciąż odbijało się w jej głowie. „Ta noc była cudowna". „Chciałbym ją powtórzyć". Co to znaczyło? Dlaczego tak mówił? Gdzie był i co robił? Nie wiedziała. I ta świadomość z dnia na dzień potrafiła wbijać szpilkę coraz głębiej i głębiej.

Usłyszała drobny pisk, jaki oznaczał, że winda właśnie zatrzymała się na jej piętrze. Nie mogła nie zwrócić na to uwagi. Podniosła wzrok znad już pustej szklanki i po krótkiej chwili go zauważyła. Zmęczonego z koszulką umazaną smarem i innymi rzeczami z warsztatu, w bardzo rozwalonych włosach na wszystkie strony. Kroki miał powolne. Był zmęczony i nie zamierzał tego ukrywać.

Przeczesał swoje włosy pomiędzy palcami i dopiero wtedy zauważył kobietę siedzącą za kontuarem w nocnej koszuli. Zdziwił się i aż zatrzymał w miejscu.

– Co ty tutaj robisz o tak późnej godzinie? – spytał na wpół rozbawiony.

– Nie mogę spać – powiedziała, chociaż nie to chodziło jej po głowie.

– Nie mogłaś wziąć jakiś leków na sen? Albo wypić jakiejś melisy, czy coś? Z tego co się ogarniam, masz jutro prace i musisz wcześnie wstać. Im dłużej nie śpisz, tym gorzej dla ciebie.

– Nie mogę spać – powtórzyła, tym razem bardziej rozgniewanym tonem, który zaintrygował mężczyznę.

Powolnym krokiem wślizgnął się za kontuar. Złapał za jedną ze szklanek do whisky i wypełnił go pierwszym lepszym napojem z lodówki, na jaki akurat się natknął. Cały czas nie spuszczał oczu z kobiety, która bądź co bądź na zmęczoną wyglądała, ale w jej oczach tliło się coś dla niego niewiadomego.

– Dlaczego? – spytał, opierając się o blat.

– Przez ciebie – westchnęła, zwracając na niego swoje spojrzenie. Aż wzdrygnął się zaskoczony.

– Co? Co zrobiłem?

– Jeszcze nie wiem. Ale chciałabym się dowiedzieć.

– Ok. Na ten moment to ja nie wiem, czy ty nie mówisz tego na pół śpiąco. Może idź już do łóżka, co?

– Nie! Stark. Musimy pogadać. I to teraz – jej władczy ton, jakoś go przestraszył. Widział ją kilkukrotnie śmiertelnie obrażoną i wściekłą, ale... nie zdesperowaną.

– Dobrze. Mów więc. O czym chciałabyś porozmawiać? – odparł spokojnie.

– O tobie. I twojej zdradzie.

– Zdradzie? Chwila. Jakiej zdradzie.

– Nie okłamuj mnie. Wiem, że masz kogoś na boku. Musisz mieć kogoś na boku. Znikasz. Całymi dniami cię nie ma. Zaszywasz się w swoim warsztacie, albo jedziesz na „delegacje". Ty myślisz, że ja tego nie widzę? Tony... Proszę cię. Jeżeli jest jakaś laleczka na boku z którą jesteś... po prostu mi to powiedź. Nie mogę obiecać, że nie będę zła, ale... Wole szczerość. I wole być pewna na czym stoję.

Zapadła cisza. Jedyne co można było usłyszeć w pomieszczeniu był buzujący filtr do wody z akwarium. Mężczyzna wpatrywał się w kobietę, starając się jeszcze raz usłyszeć jej słowa, tym samym tonem jakim je wypowiedziała. Natomiast ona wyczekiwała. Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Nie wiedziała, czego pragnie bardziej. Czy tego, aby mężczyzna przyznał jej się prosto w oczy, czy może zaprotestował i starał się bronić. Nie mogła wygrać własnej wojny myśli, czy wolałaby zostać zdradzona i usłyszeć przyznanie się do winy, czy może wciąż stać na tym samym stanowisku i mieć w głowie rozbrzmiewające w kółko słowa tamtej nocy.

Wszystkie jej przemyślenia skończyły się, kiedy mężczyzna zaczął się śmiać. Wpierw było to dziwne chrząknięcie i jego skulenie się. Potem zaczął chichotać, aż w końcu zaśmiał się dużo głośniej. Kobieta po prostu stała. Wpatrzona w niego z uniesionymi brwiami, czując dziwnego rodzaju zawstydzenie.

– Zdradzić? Ciebie? – wyspał wreszcie, gdy lekko się opanował. – Co ci padło do tej główki, co? – zaśmiał się, przeczesując jej włosy palcami. Pogłaskał ją po tyle głowy, patrząc, jak ta mierzy go niepewnym wzrokiem. – Skąd takie myśli?

– No... Powiedziałam to już. Znikasz dość często ostatnio i...

– Skąd masz takie myśli? Konkretniej. Powiedziałem coś kiedyś? Dałem ci do tego powody? Nie mam na myśli moich wyjazdów i zaszywania się w warsztacie. Mam na myśli konkretne sytuacje. Widziałaś mnie kiedyś z jakaś kobietą?

– Ty non stop jesteś gdzieś z JAKĄŚ kobietą – zauważyła, posyłając mu wrogie spojrzenie.

– Ok. Ale pytam na serio. Dałem ci jakieś powody?

Kobieta zamyśliła się. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Czy powinna nawet o tym wspomnieć? Przecież prawdopodobnie to zleje, nie przywiąże do tego uwagi takiej jaką ona przywiązała. Dla niego to będzie bezsensowny argument w całej rozmowie. Ale to był jedyny jaki miała.

– Kiedyś... wróciłem do domu pijany. Położyłeś się obok mnie i... zacząłeś pleść pijackie głupoty. Wiesz jak alkohol działa na ludzi. Gęby im się otwierają. Zaczynają się otwierać. Zacząłeś... zacząłeś coś mówić. Coś w stylu „Ta noc była cudowna" i że „chcesz to jeszcze powtórzyć".

– Czy zająknąłem się o jakiejś kobiecie?

– No... nie? Ale... na cóż innego mogło to wskazywać?

– Kiedy to było?

– Ja wiem? Tydzień temu?

– To nie wróciłem do domu od żadnej kobiety. Wróciłem ze spotkania politycznego.

– Że... co? – warknęła, nie wiedząc czy jest bardziej zaskoczona, czy wściekła. Zwykle to ona miała pod kontrolą wszystkie jego polityczne i pracownicze wyjazdy, spotkania i konferencje. To, że o takim nie wiedziała wprowadzało jej perfekcjonizm na najbardziej intensywną irytacje, jaką chyba mogła w całym swoim życiu doświadczyć.

– Tak wiem... Nie powiedziałem ci. Ale to wszystko przez to, że ... było to bardziej poufne niż wydawać by się mogło. Wiesz... przez przypadek prawie zacząłem wojnę polityczną – przyznał, uśmiechając się zawstydzony.

– Jaką wojnę polityczną?

– No... To był przypadek. Wiesz, że mam niewyparzona jadaczkę i zawsze mówię to co myślę, w szczególności jeżeli to o czym myślę, to obrażenie kogoś. No i... tak jakoś się zapędziłem, że kilka tygodni temu prawie naraziłem Amerykę na atak bombowy ze strony Korei Północnej... Moja wina. Moja wina. Moja bardzo wielka wina. Ale przyznaje się. Tylko musiałem to jakoś uspokoić. Ostatnio byłem zajęty właśnie tą sprawą. Całym sobą starałem się to rozwikłać, tak aby nikt się nie dowiedział, a żeby i stosunki naszych krajów pozostały... powiedźmy pokojowe. Udało się. Ale kosztowało mnie to sporo czasu, roboty, skupienia... i latania w te i we w te. Dlatego mnie często nie było. A tamtej nocy wróciłem pijany, bo... świętowaliśmy zakończenie tego wszystkiego. A ty wiesz jak ja lubię pić w świetnym towarzystwie. To tyle. Cała tajemnica moich zniknięć i tajemniczego „powtórzenia się tej nocy". Zrozum, że nie mogłem ci nic powiedzieć.

Znowu cisza. Kiedy tylko zakończył swoją wypowiedź, znów mógł usłyszeć jedynie bulgoczącą wodę z drugiego końca pokoju. Kobieta przypatrywała się mu z jednej strony jakby kompletnie nie zrozumiała tego co powiedział, z drugiej jakby wciąż przetwarzała jego słowa. Wreszcie odsunęła się od kontuaru.

– Idę spać – obwieściła wreszcie.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i wykorzystał chwilę jej rozkojarzenia, aby objąć ją w talii i przysunąć do siebie.

– Mam to wziąć za wybaczenie, czy raczej za twoje obrażenie? – spytał. Poczuł jak kobieta oplata ręce na jego karku i kładzie głowę na jego ramieniu.

– Raczej za moje przeprosiny. Mogłam trochę pomyśleć – wysapała. – Jestem zmęczona. Możemy iść spać?

– Możemy. Nawet... powinniśmy – przyznał.

Spokojnym krokiem skierował się za nią do sypialni. Jeszcze kiedy poruszała się powoli przed nim rzucił na nią okiem. Przebiegła przez jego umysł drobna myśl. Chociaż jak bardzo kochał wszystkie kobiety, tą kochał najbardziej.


Steve Rogers:

Gdyby chociaż się upił, mógłby to jakoś przełknąć. Gdyby chociaż umiał się upić, mógłby to wykorzystać jako wymówkę. Ale nie. Nie potrafił. Alkohol był czymś co jego organizm potrafił doskonale filtrować i nie pozostawiać nawet najmniejszego śladu w jego krwi. Ale jedyne czego jego mózg nie potrafił filtrować lub wytwarzać jakiejkolwiek bariery obronnej były kobiece słowa.

Doskonale pamiętał tą noc. Pamiętał niemalże każdą chwile tego wieczoru. Kiedy spoglądał na losowo zaczepiony punkt na blacie stołu przed jego oczami rysowały się wszystkie tamte sceny. Kobieta w wieczornej sukni. Odgłos głośnej muzyki odbijał się echem w jego głowie. Jasne światła raziły go ponownie w oczy, chociaż jedyne co widział wokoło siebie to nocna ciemność. Gdzieś pomiędzy wszystko przedzierał się jej łagodny szept i delikatny dotyk, jaki na jego ręce sprawiał gęsią skórkę. Nawet pamiętał jak sam uśmiechał się pod jego wpływem.

Nie wiedział gdzie miał rozum. Mógł przysiądź, że na tamten czas po prostu wyłączył go. Była taka podobna. Tak idealnie podobna. Wszystko się zgadzało. Czerwonawe usta. Delikatne loki. Figura w obcisłej sukience. Nawet kolor i wielkość wspaniałych oczu. Omotała go. Nie. On sam siebie omotał, uciekając i upajając się zastygłymi wspomnieniami sprzed kilku lat. Wystarczyła jedna piosenka. Jedna krótka, powolna piosenka, która przygrywała im w tle, kiedy oni spokojnym tańcem kołysali się na parkiecie. I ten jeden taniec wystarczył, aby całkowicie stracił głowę. Ten jeden upragniony taniec, pozwolił mu na chwilę cofnąć się te siedemdziesiąt straconych lat w przeszłość i poczuć się, jakby właśnie znajdował się w jej ramionach. Ta jedna chwila pozwoliła mu wyobrazić sobie, jak właśnie mógłby to wyglądać, gdyby wtedy misja się powiodła, a on nie musiałby zostać uwięziony w lodzie na tyle lat. Ten jeden moment pozwolił mu zapomnieć, że poza tym budynkiem, poza tą kobieta, poza tamtą chwilą był ktoś na tym świecie, kto już jego sercem zawładnął. Ale na tamten moment on o tym zapomniał.

Nie wiedział jak ma się do tego przyznać. Wiedział, że popełnił błąd. Wiedział, że utrzymywanie tego w tajemnicy również będzie błędem. Wiedział, że powinien się przyznać, ale do cholery, tak strasznie się tego bał. Wyrzuty sumienia zżerały go od środka, a on nie mógł sobie z nimi poradzić. Coraz ciężej mu było z nią u boku. Nie to, że chciał wrócić do tamtej nocy zapomnienia. Nie. Nawet chciał wymazać ją z pamięci. Zapomnieć o niezapomnianym. Ale nie mógł się przemóc do normalnych, codziennych czynności. Trudno mu było ją pocałować. Nawet cmoknąć na powitanie. Nie potrafił dotknąć jej delikatnie, tak jak zwykł to robić, gdy leżeli wspólnie w jednym łóżku. Ba! Samo spanie z nią w jednym łóżku zamieniło się na bezsenne noce, kiedy to przypatrywał się jej spokojnej, błogiej twarzy, powtarzając sobie w duchu, że jest najgorszym dupkiem, jakiego ten świat kiedykolwiek widział.

Wiedział, że zjebał. Ale nie potrafił tego naprawić.

– [T.I.]? Moglibyśmy pogadać? – wysapał kiedyś, gdy we wspólnym samolocie usiłował skupić się na prowadzeniu. Auto pilot jednak wystarczył.

– Masz jakiś plan? Mówiąc szczerze planowałam iść na żywioł – odpowiedziała, na co tylko on poczuł jak jego serce mocniej zabiło w klatce. Nie chciał się przyznawać. I zrozumiał to dopiero, kiedy było za późno.

– Nie. Nie o to mi chodziło. Chciałbym ci się do czegoś przyznać. – Oparł się w fotelu, licząc, że to mu pomoże. Nie pomogło.

– Mów – poleciła z uśmiechem. Ten uśmiech go zabił. Wiedział, że będzie powodem, dla którego on za chwile zniknie z jej twarzy.

– Zdradziłem cię.

Rozbrzmiała cisza. Nikt się nie odzywał. Nawet maszyna dziwacznie zdołała zapaść w tę cisze, nie przerywając im choćby najcichszym dźwiękiem. Nie miał odwagi na nią spojrzeć. Nie potrafił odwrócić głowy w jej kierunku i zmierzyć się z jej spojrzeniem. Wiedział, że pod jego wpływem pożałuje jeszcze bardziej. Jednak gdzieś na dnie jego bijącego niemiłosiernie serca tliła się jakaś nadzieja, że może mu się uda. Że może to jeszcze ocali. Że może jeszcze nie spartolił tak bardzo.

– Kiedy? – spytała, tak bardzo niewinnym, spokojnym tonem, że aż miał wrażenie, jakoby to był sen.

Gwałtownie odwrócił się w jej kierunku. Zmierzył jej twarz wzorkiem. Jej oczy utkwione były w chmury przed nimi. Chmury, przez które ich statek się przedzierał. Nie spojrzała na niego. Nie wiedział czemu. Ale nie chciał wiedzieć. Złapał jej rękę. Chciał tylko udowodnić sobie, że nie znajduje się w szponach przebrzydłego snu. Nie znajdował się.

– Ja... Z jakąś kobietą – przyznał.

Ile razy już prowadził tą rozmowę we własnych myślach. Ile różnych scenariuszy już zdołał przerobić. Ile to już razy starał się odtworzyć wszystko zgodnie z realizmem. I też dlatego dwie rzeczy go zaskoczyły. Jedna: Spokój z jakim zdołała to wszystko odebrać. Opanowanie z jakim zadała mu to pytanie. I jakby obojętność, która wylewała się z jej tonu i postawy. Druga: Że dopiero teraz uświadomił sobie, że nawet nie znał ten kobiety. Tak bardzo przypominała mu Peggy, że nadał jej taką sama tożsamość. Nie bawił się w zadawanie pytań o jej imię. Od razu nadał jej konkretną osobowość. Przypisał ją do innej osoby, nie dbając o to kim była, jaka była, ani o co dbała. Dla niego na tamten moment to była Peggy. Nawet jeżeli nią nie była.

– Z jakąś? Nie pamiętasz jej? – wyrwała go z chwilowego zamyślenia. Westchnął ciężko.

– Tak. Znaczy... Pamiętam. Ale... Równocześnie nie.

– Ok – bąknęła jedynie.

Wstała z fotela. Nie dbała o jego rękę, która zaciśnięta była na jej nadgarstku. Strzepała ją szybko i prędkim krokiem skierowała się w głąb statku. Dlaczego tak zareagowała? Dlaczego nie krzyczała? Dlaczego była taka spokojna? Te pytania błądziły po jego głowie i nie dawały mu spokoju zupełnie, jak wyrzuty sumienia.

Rzucił tylko okiem na parametry statku i upewnił się, że auto pilot był załączony. Nic więcej nie potrzebował, aby zerwać się z fotelu i ruszyć za kobietą. Spotkał ją na drugim końcu statku, przy składzie broni. Spośród wszystkich karabinów, pistoletów, łuków i innych wojennych bzdetów, jakie przewozili ona zaczepiła wzrok na małym pistolecie. Sięgnęła po niego ręką i nim ostatecznie zdjęła go z haku, jakby się zawahała.

Obserwował ją. Oglądał uważnie wszystko co robiła. Chciał się zbliżyć, ale się bał. Chciał się odezwać, ale się bał. Chciał zwrócić jej uwagę, ale się bał. I to nie bał się otrzymania kulki w łeb. Bał się jej krzyku. Jej złości. Tego, że wprawi ją w zły nastrój. Nie chciał tego.

Wreszcie zdjęła pistolet. Nie zadała sobie trudu, aby go odblokować. Nie zadała sobie trudu, aby sprawdzić czy jest naładowany. Po prostu tak jak był, tak podniosła jego lufę, celując prosto w głowę kapitana. Zamarł. Nie wiedział czy ze strachu, czy ze zdziwienia. Po prostu zamarł.

– Powinnam to teraz zrobić, wiesz? Mam dziwne przeczucie, że powinnam teraz cię brutalnie zastrzelić – powiedziała ze spokojem w głosie.

– Wiem. Ale... Proszę. Daj mi się jeszcze wytłumaczyć. A potem... Zrób co chcesz.

– Ty chcesz się jeszcze tłumaczyć? A masz jak?

– Wiem, że spaprałem, ok? Wiem jaki błąd popełniłem. Ale się przyznałem. Powinnaś to docenić.

– Docenić! Czy ty siebie słyszysz? Właśnie przed chwilą przyznałeś mi się, że mnie zdradziłeś. Ja nawet nie dawałam ci powodów do tego. A ty mnie tak po prostu zdradziłeś. I to z kim? Z jakąś kobietą. Nie z konkretna laską. Nie z jakąś agentką. Tylko z JAKĄŚ kobietą, której nawet pewnie nie pamiętasz. I ty myślisz, że ja to puszcze mimo uszu?! Może ja też jestem dla ciebie jakąś kobietą!

– Nie mów tak – poprosił ciszej. Czuł się skruszony. Czuł się dotknięty. Słyszał w jej głosie kryte łzy bólu. Słyszał, ale nie mógł ich zobaczyć. Ale słyszał. I to mu wystarczyło by złamać serce.

– To jak?! Jak mam mówić? Że ci wybaczam? Mam ci paść w ramiona, skruszona, wielce poruszona, że cudowna chwała Ameryki, Pan Kapitan, który już nie raz ratował sprawy rządu zlitował się nade mną i przyznał do tego, że zdradził? Nie jestem taka, wiesz? Umiem o siebie zadbać. I nie potrzeba mi faceta, który nie potrafi mnie docenić. I który nie potrafi mi być wierny.

– [T.I.]. Proszę cię. Nie o to mi chodzi. Przepraszam cię. Ja... nie wiem jak to się stało. Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Po prostu... na chwilę zapomniałem.

– Zapomniałeś – zakpiła. Nie minęło dużo czasu kiedy zaśmiała się. Wręcz psychopatycznie. – Zapomniałeś... o tym... że masz kogoś... kto cię kocha... i kto życie by za ciebie... oddał.

To nie był już śmiech. To był już płacz. Łzy łatwo mógł zauważyć na jej policzkach. Opuściła broń. Zakryła jedną dłonią pół twarzy. Skuliła się i ukucnęła na pokładzie. Załkała cicho. I ten dźwięk zdołał pogruchotać jego serce.

Rzucił się w jej kierunku. Złapał delikatnie za broń i łatwo zdołał ją wyplątać z jej drobnych palców. Niepewnie objął ramieniem. Przytulił do siebie. Pozwolił, aby ułożyła swoją głowę na jego ramieniu. Pozwolił, aby płakała. Pozwolił, aby nawet uderzyła go kilka razy w brzuch. A jej pięści i ciosy wcale łagodne nie były.

– Przepraszam... – wyszeptał, kiedy uznał, że okazja była najstosowniejsza. – Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to teraz boli. Naprawdę nie chciałem. Bałem się tego, że...

– Hej, gołąbeczki! – kapitan aż drgnął na obcy głos, jaki rozpłynął się w powietrzu. Podobnie kobieta. Ze zdziwienia, aż mocniej wtuliła się w mężczyznę. – Wybaczcie, że przeszkadzam, pomimo iż nie chce wchodzić w wasze osobiste sprawy, ale pragnę przypomnieć, że nie lecicie na miesiąc miodowy. Posłuchaj go dziewczyno i przebacz, bo jeżeli on mówi, że przeprasza to serio przeprasza. A ty Kapitanku przejrzyj na oczy i następnym razem trzy razy się zastanów, nim zrobisz coś tak cholernie głupiego. A teraz koniec tej pogadanki i brać się do roboty. Płakać i przepraszać się będziecie, jak wrócicie do czterech ścian swojego domku PO SKOŃCZONEJ misji. – Nick już się więcej nie odezwał.

Zapadła cisza. Ale... przyjemna cisza. Zdołali tylko spojrzeć na siebie i uśmiechnąć się. Pochylił się i złożył na jej słonych wargach czułe cmoknięcie. Bo tylko tego Nick nie mógł ani zobaczyć, ani usłyszeć...


Clint Barton:

Śledzić agenta wysoko postawionej organizacji było ciężko, nawet jeżeli mieszkał z detektywem w jednym domu i dzielił z nim łóżko. Każdy posiadał swoje sekrety, które nawet drugiej połówce zdradzić było ciężko. W końcu takim jak jest się naprawdę jest się tylko w samotności. Podczas bycia samemu ze sobą w czterech ścianach. Bez utykania w żadne formy podczas codziennych czynności, bez zakładania licznych masek, jakich ludzie od nas oczekują na co dzień. Nikt nie potrafi odczytać naszych myśli, nikt nie potrafi powiedzieć co my sądzimy na dany temat naprawdę, nikt nie potrafi określić, które nasze słowa są półkłamstwem, a które prawdą.

Taka i też była ich relacja. Niby pełna rozejmów, spokoju i porządku, ale równocześnie utajona, jakby niepewna, lekko zachwiana. Nigdy nie była w stanie powiedzieć, co on tak naprawdę sądzi i działało to również w drugą stronę – on nie był w stanie wiedzieć, o czym ona myśli. Czy działało to na zasadzie bariery płci, czy może wrodzonej zawodowo niepewności względem drugiego człowieka – tego też dane im wiedzieć nie było. Ale jedno wysuwało ich naprzeciw wszystkich tych związków partnerskich, w których kłótnie były codziennością. Nawet jeżeli nie ufali sobie pod względem mówionych rzeczy, nawet jeżeli czasami podejrzewali się nawzajem o ukrywanie sekretów i zatajanie spraw, to wciąż sobie wierzyli. Starali się sobie ufać. I starali się ze sobą rozmawiać.

Nie wiedziała jak ma to ująć. Nie wiedziała, jak nawet ma zacząć rozmowę. Rozmawianie o problemach zawsze było trudne. Wiedziała to jak mało kto. Ile to już razy zdołała obserwować kłótnie rodzinne, gdzie w skutek jakiegoś niedopowiedzenia jeden małżonek nasyłał na drugiego detektywa, chcąc mieć pewność, że wszystko jest w porządku. A przecież wystarczyła by tylko krótka rozmowa. I nawet jeżeli to wiedziała, to nie mogła się powstrzymać. Obserwowała go. Ale nie tak jak to robi na co dzień, tylko tak jak robi to w swojej pracy. Starała się odczytywać jego gesty, ruchy, mimikę twarzy, interpretowała wszystkie jego słowa dwojako, doszukując się w nich jakiegoś podtekstu, ukrytego znaczenia, kłamstwa. Czy dobrze było, że to robiła? Nie miała pewności. Ale chciała uciszyć swoje przemyślenia. Być pewną, że to o czym myśli jest fałszywe. Zupełnie tak, jak wielka liczba klientów zgłaszających się do jej prywatnego biura.

Na nogach była już wczesnym porankiem. Wręcz świtem. Kiedy tylko pierwsze promienie słoneczne zapukały w jej okna, już stała przy jednym z nich, czekając aż woda w czajniku wreszcie się zagotuje. Kiedy wreszcie się to stało zalała kubek wrzątkiem i wsadziła torebkę herbaty. Ustawiła kubek na małej tacce, gdzie już zdołała ustawić talerz z jajecznicą, kilka tostów i parę innych przekąsek na śniadanie, po czym ruszyła do sypialni.

Nie zdołała ujść daleko. Już po przekroczeniu progu kuchni powitała ją zaspana twarz Clinta. O mało nie rozlała wszystkiego na ziemie, kiedy gwałtownie zatrzymała się przed nim. Uśmiechnęła się z ulgą, orientując się, że wszystko pozostało w takim samym porządku. Clint zmierzył ją zdziwionym spojrzeniem, jeszcze przecierając zaspane oczy.

– Co to? Urodziny mam, czy to ty chciałaś poczuć się jak księżniczka i zjeść w łóżku? – zaśmiał się, kradnąc z jednego talerza delikatnie przyrumienionego tosta. Od razu ugryzł go łapczywie. – Jeśli to drugie, to mogłaś mi powiedzieć. To ja powinienem ci był takie coś zrobić.

– To było dla ciebie – przyznała, wracając z nim do kuchni.

– Dla mnie? Chwila. Zrobiłaś coś? I chcesz mnie teraz przeprosić? Dobrze zgaduje?

– Nie – jęknęła, niepewna czy powinna kontynuować.

– W takim razie co się stało?

– Usiądź. To możemy pogadać.

– No ale hola, hola. Nie będę jadł sam. Czekaj. Zrobię ci jajecznice.

– Siadaj i jedź. Sama sobie zrobię. Bo twoje zdąży wystygnąć.

Wymienili tylko spojrzenia. Nie musieli nic mówić. Mężczyzna od razu zasiadł za stołem, na którego blacie mieniło się różnokolorowe śniadanie i zabrał się do powolnego przeżuwania wszystkiego. Kobieta natomiast chwyciła patelnie i rozpoczęła smażenie drugiej porcji. Wszystko byłoby dobrze i wszystko poszłoby gładko, gdyby nie trzęsące się ręce, które zdecydowanie utrudniały jej każdą czynność.

– Co tak wcześnie się obudziłeś? Miałam nadzieje, że mam jeszcze chociaż godzinę czasu – przyznała, wybijając kolejno trzy jajka na patelnie.

– Jak się obudziłem nie było cię w łóżku. Normalnie poszedł bym spać dalej, ale wiedziałem, że nie zaczynasz dziś pracy, aż tak wcześnie, więc... jakoś tak poczekałem parę minut, a jak nie wracałaś, to stwierdziłem, że zobaczę czemu cię nie ma. No i wpadłem na ciebie po drodze. Ot cała historia – powiedział, zapychając usta kolejnym tostem.

– A chciałam ci zrobić niespodziankę – westchnęła.

– Z jakiej to okazji?

– Huh?

– Z jakiej okazji takie królewskie śniadanie? Zasłużyłem sobie czymś?

– No... powiedźmy... – mruknęła ledwo zrozumiale.

Przełożyła jajecznice na talerz i szybko usiadła obok niego. Zabrała się za jedzenie, ale kiedy tylko spojrzała na niego, tak uparcie wpatrzonego w jedzenie, apetyt sam jej minął. Część jajek, które miała na widelcu właśnie wkładać do ust, jakoś straciły jej zainteresowanie. Opuściła sztuciec z powrotem na talerz. Nie umknęło to uwadze mężczyzny. Spojrzał na nią nieco zmieszany.

– Wszystko ok?

– Tak. Nie jestem jakoś specjalnie głodna.

– To po co robiłaś sobie śniadanie?

– Jak chcesz możesz zjeść i moją porcję.

– Ok. To dość dziwne zachowanie z twojej strony. Możesz mi powiedzieć czy coś się stało? – Odłożył sztućce na bok. Otarł usta chusteczką, po czym przeczesał swoje włosy palcami.

– Czy... zastanawiało cię kiedyś może... Czy nie mam kogoś na boku? – spytała, opierając się o krzesło. Spojrzała na niego wyczekująco.

– Czy mnie to interesowało? A powinno?

– Nie wiem... Miałeś kiedyś przeczucie, że... mogę cię zdradzić?

– Oczekujesz ode mnie poważnej odpowiedzi?

– Tak.

Mężczyzna oparł się o krzesło. Wpatrzony w jej twarz zamyślił się. Czekała cierpliwie. Nie zamierzała go poganiać. Chciała szczerej odpowiedzi. Prawdziwej. Takiej, która albo rozwieje wszelkie jej wątpliwości, albo takie, które zawalą jej świat. Nie wiedziała, na którą opcje ma się przygotować. Więc była przygotowana na obydwie.

– Mówiąc szczerze... Parę razy przemknęło mi przez myśl, że mogłabyś mieć kogoś oprócz mnie. Ale to było bardziej takie chwilowe zaniepokojenie, aniżeli miałbym naprawdę zastanawiać się nad tym, czy mnie zdradzasz. Czemu pytasz?

– Bo takie samo pytanie zadałam sobie kilka tygodni temu.

– I? Do jakiej odpowiedzi doszłaś?

– Że nie wiem. – Zwiesiła głowę. – Że cię w ogóle nie znam.

– Co? – zdziwił się, o mało nie krztusząc herbatą.

– Kiedy miałabym cię opisać poszłoby gładko. Nie trudno byłoby mi wymienić jakieś twoje charakterystyczne cechy, opisać zachowanie, zobrazować twoją postać. Ale jeżeli miałabym opisać cię od strony uczuciowej? To nie wiem czy byłabym w stanie wydusić z siebie nawet słowo. Nie wiem. Nie wiem czy byłbyś skłonny mnie zdradzić. I... zaciekawiło mnie to. Na tyle, że... popełniłam błąd. Zaczęłam analizować wszystko o tobie. Każde twoje zachowanie. Doszukiwać się w nich wszystkich czegoś innego. Jakbym sama sobie z niewiadomych powodów chciała uświadomić, że mnie zdradzasz. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Nie potrafię sobie na to odpowiedzieć.

– Dałem ci do tego jakiś powód?

– Że... jak?

– Czy dałem ci do tego jakiś powód, abyś tak myślała? Czy jakimś swoim zachowaniem spowodowałem, że pomyślałaś chociaż raz, że tak się dzieje? Że cię zdradzam? Powiedź mi. Chciałbym wiedzieć.

– Nie... Znaczy. Nie sądzę.

– To ja też nie wiem dlaczego to zrobiłaś. Może to po prostu twoje zboczenie zawodowe? Wiesz, że musisz wszystko i wszystkich mieć pod kontrolą. A przecież ludzi kontrolować się nie da. I nawet nie próbuj – zagroził jej nożem. Zaśmiała się. Cicho.

– Więc... Nigdy nie myślałeś o skoku w bok?

– Jeżeli ta rozmowa zmierza do tego, że ty tak uczyniłaś to powiedź to od razu.

– NIE! No gdzie... To... tylko pytanie.

– Nie. Nie myślałem o skoku w bok. Po co mam to robić? Mam kobietę, która robi mi śniadanie do łóżka, bo chciała coś przedyskutować. Jaja sobie ze mnie robisz?

– Jaja to ci zrobiłam. I mam nadzieje, że smakują.

Obydwoje się zaśmiali. Z racji tego, że talerz mężczyzny zdołał już opustoszeć, sięgnął ręką do widelca kobiety. Nałożył na niego jajecznice z jej porcji i podsunął jej pod usta.

– No. Mam się w ojca pobawić? Że samolocik leci? Jedź. Bo nie będziesz mieć siły na cały dzień.

Uśmiechnęła się. Ale finalnie zjadła wszystko co podał jej mężczyzna. Zabrała od niego widelec, postanowiwszy samej skończyć swoją porcję śniadania. Clint podsunął jej pod nos szklankę z ulubionym sokiem, kiedy sam zabrał się za mycie brudnych talerzy.

– Mógłbym mieć do ciebie prośbę? – odezwał się, kiedy nalewał płyn na żółtą gąbkę.

– Jasne.

– Nie myśl już tak, ok? Nigdy więcej nie myśl, że mógłbym cię zdradzić. Bo nie mógłbym. Kocham cię, ok? Nawet jeżeli nie mówię tego codziennie to cię kocham. Świata poza tobą nie widzę i podoba mi się takie życie jakie prowadzę. Musiałbym być głupkiem, aby odrzucić kogoś takiego. Nawet jeżeli masz jakieś wady... bo masz... to nie gra to istotnej roli. Każdy ma. Ale nie jest to powód, abym już musiał szukać sobie kochanki i uciekać do niej każdej kolejnej nocy. Mam nadzieję, że już nigdy sobie czegoś takiego nie ubzdurasz. I nie staraj się wchodzić do mojej głowy. Jak chcesz wiedzieć, co myślę to mnie po ludzku zapytaj.

Przytaknęła jedynie na zgodę. Odnotowała sobie w myślach jego słowa. Nigdy więcej nie zgadywać jego myśli. Bo są one przeciwieństwem do moich...


Bruce Banner:

Eksperymenty nigdy nie są dobrą rzeczą. A eksperymentowanie na sobie tym bardziej. Bruce przekonał się o tym na swojej skórze najboleśniej, jak tylko potrafił.

Nigdy nie mógł pogodzić się, że Hulk jest jego częścią. A raczej nigdy nie mógł pogodzić się z tym, że Hulk był jego częścią, której nie potrafił kontrolować. Świadomość tego dobijała go każdego dnia i im dalej w świat szedł, tym większy strach przed jego zielonym wcieleniem wzrastał. Ale wraz z nim wzrastała liczba eksperymentów, które przeprowadzał i liczba leków, jakie starał się tworzyć w nadziei, że któryś z nich pomoże mu opanować swoje złe wcielenie. Niektóre kończyły się łagodnie. Nie powodziły się, ale kończyły się spokojnie. Jakimś przyćmionym bólem głowy albo omdleniem. Były przypadki, że stracił głos, że jakieś jego organy na krótkie chwile przemieszczały się w jego wnętrzu, nie zgadzając się z chemikaliami jakie sobie podawał. Nawet udawało mu się wymyślić co, co może jemu nie pomagało, ale okazywało się bardzo użyteczne dla T.A.R.C.Z.Y.. Gdyby tylko wiedział, że ten jeden raz, to będzie jeden raz za dużo.

Wszystko szło jak po maśle. Wykresy, obliczenia, brak zniszczonego sprzętu i laboratorium przez eksplozje. Wydawało się, że być może albo będzie to kolejny sukces na rękę T.A.R.C.Z.Y., albo może wreszcie uda mu się opanować Hulk'a. Zanim wziął strzykawkę do ręki prześledził wszystkie wyniki łącznie piętnaście razy, nużąco sprawdzając czy wszystko się zgadza. I się zgadzało. Z wielkim wahaniem, ale jednak drobną euforią podciągnął rękaw laboratoryjnego fartucha i wbił igłę powoli do jednej z żył. Nacisnął tłok, wstrzymując oddech.

Nic się nie stało.

Nie poczuł żadnej różnicy. Nie czuł dreszczy, nie czuł zmieniających się komórek, nie poczuł fali bólu. Bo nie poczuł nic. Wszystko się rozmyło. Wszystko wydawało się być jednym snem. Obraz rozsypał się przed jego oczami w drobne kwadraty, które po chwili zmieniały swoje kształty. Tu kółka, tu trójkąty, tu jakieś bezkształtne plamy. Nie wiedział co robił. Nie wiedział nawet gdzie jest. Stracił świadomość, a wszystko co robił wydawało się mu być stanem upojenia. Nie mógł tego zahamować. Bo nie wiedział co robi. Musiał zdać się na los, jaki jego przeznaczenie mu zgotowało. Musiał pogodzić się ze wszystkim co jego nieświadome ja czyniło. Miał tylko nadzieje, że przeżyje.

Gdy się obudził spotkało go zdecydowanie to czego się nie spodziewał. Poczuł miękkość poduszki i ciepło grubej kołdry, którą był przykryty. Kiedy się rozejrzał zorientował się, że leżał we własnej sypialni. Podziękował sobie w duchu, że cała jego przygoda potoczyła się bezpiecznie i wciąż miał wszystkie kończyny. Włącznie z piątą. A propos piątej.

Jego ulga i błogość nie trwała długo. Kiedy tylko okręcił się na materacu spostrzegł, że po drugiej jego stronie leży kobieta. Ale nie ta kobieta, przy której zwykł się budzić każdego ranka. Inna. Obca. Nie poznawał jej. Nawet nie pamiętał. Panicznie szukał w swojej głowie wspomnień z nią związanych, ale... nie było nic. Wziął głęboki oddech, kiedy jego wzrok ześlizgnął się po skórze jej szyi na odkryte piersi. Już wtedy zrozumiał, do czego pomiędzy nimi doszło, a porozrzucane po całej długości podłogi sypialni ubrania, tylko go w tym utwierdziły.

Dość ostrożnie, ale wciąż panicznie podniósł się do siadu. Okrył kobietę szczelnie, nim wstał z łóżka i sięgnął po bokserki. Włożył je na siebie prędko i cichym krokiem opuścił sypialnie. Zamknął za sobą drzwi najciszej jak potrafił.

W głowie miał tylko jedną myśl : „Gdzie jest [T.I.]?". W duchu modlił się, aby nie zastawał jej w mieszkaniu. Aby tę noc spędziła w laboratorium, jak czasami jej się udawało. I prawie przekonał się, że tak się właśnie stało. Odwiedził każdy kąt mieszkania. Zaglądnął w każde najmniejsze pomieszczenie. Pokój gościnny, drugą sypialnie, dwie łazienki, kuchnie. Już miał oddychać z ulgą, kiedy jego kroki skierowały się do salonu. Niestety wszystko pękło.

Zauważył znajomą sylwetkę na kanapie. Siedziała, popijając poranną kawę, wpatrzona w najnowsze wiadomości, jakie leciały cichutko na ekranie telewizora. Nic się nie odzywał. Nie był w stanie. Poczucie winy zalało go całego, a on nawet nie potrafił wydusić zwykłego przepraszam. Nie wiedział na co czekał. Chyba na cud.

– Wyspałeś się? – spytała wreszcie. Odwróciła się w jego kierunku. Powitała go miłym uśmiechem.

Słowa ugrzęzły mu w gardle. Nie mógł patrzeć w te niewinne, ogarnięte spokojem oczy, które pożerały go z każdą sekundą. Miał ochotę zapaść się pod ziemie i nie wychodzić stamtąd, dopóki cała sprawa nie ucieknie w zapomnienie.

– T... Tak... Chyba tak – wysapał. Nie wiedział czego miał się spodziewać. Nie wiedział jak ma się wytłumaczyć. I nie wiedział jak ma zareagować. Nic nie wiedział.

– Mam nadzieje. Bo jak tylko ta panienka się obudzi, będziesz się musiał nią zająć.

Przełknął ślinę. Wziął głęboki oddech, obawiając się dosłownie wszystkiego.

– Czy... czy... czy ma coś zrobić? – spytał bardzo niepewnie podchodząc bliżej kanapy. Nie wiedział czy pozwoli mu usiąść obok siebie ale... miał nadzieje, że tak.

– Jak na przykład? – zdziwiła się.

– Nie wiem... Śniadanie?

– Nie trzeba. Nie jestem głodna.

– [T.I.]... Ja...

– Wiem, że ci przykro. I wiem, że chcesz przeprosić. Nie musisz mi tego mówić. Widzę to po twoim zachowaniu.

– Co ty...

– Widziałam wszystko – powiedziała wreszcie, zmieniając swój spokojny ton na wściekły. Jak rzadko on go słyszał. I jak bardzo nienawidził. – Ba! Ja wszystko słyszałam. Do tej pory mam przed oczami, jak wparowałeś do mieszkania, obściskując się z nią i walając chyba po wszystkich ścianach, nim dotarliście do sypialni. A potem... słyszałam jak się zabawialiście. Powiem ci... Dość długo, wiesz? Chyba z trzy godziny nie wychodziliście. A jak wreszcie wszystko ucichło to... Słodziutko sobie zasnęliście. Mam nadzieje, że było przyjemnie. Bo dla mnie za cholerę.

– Ja...

– Jak nie wiesz co powiedzieć to sobie daruj. Nie chce mi się słuchać tysiąc razy powtarzanych „przepraszam" w kółko. Chce mi się rzygać. Mam tylko nadzieje, że mocno przemyślisz sobie swoje zachowanie – warknęła. Nie spojrzała na niego. Nie miała ochoty.

– Czy... Czy mogę liczyć, że kiedyś mi wybaczysz?

– Może. – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Nie jestem w stanie ci teraz tego powiedzieć. Jedyne co mogę ci powiedzieć, to to, że mam ogromną ochotę iść i wytargać ta lalunię z mojego łóżka za te długie kudły i wyrzucić przez okno. Ale poczekam. Spokojne poczekam aż się obudzi. W końcu to nie jest jej wina, że wprosiła się do twojego łóżka. Tylko twoja.

– Prze... Przepraszam.

– Przepraszam tu nic nie załatwi. Zwaliłeś. I to mocno. Mam tylko nadzieję, że masz dość wiarygodną wymówkę na to co się wydarzyło tej nocy.

Mężczyzna tylko przytaknął, bojąc się wypowiadać jakiekolwiek słowo więcej. Ona już też nic nie powiedziała. Siedzieli w ciszy. Ona popijała swoją kawę co jakiś czas, przyglądając się nowym wiadomościom w telewizji, a on czekał. Czekał, aby wreszcie spełnić jej prośbę i wreszcie się jej wytłumaczyć. Bo być może tym zdołałby wykupić jej przebaczenie...


Peter Parker:

Kolejna wymówka. Kolejne kłamstwo. Kolejny raz musiał zmyślać. Nie lubił tego. Nie przepadał za tym. Czuł się źle z tym. Ale nie mógł na to nic poradzić. Nie potrafił. Musiał pogodzić dwie odrębne od siebie rzeczy razem, a sprowadzało się to do odrzucenia jednej z nich od czasu do czasu. Bolało go jedynie, że częściej musiał odrzucać swoją dziewczynę. Serce ściskało się mu za każdym razem, gdy musiał powiedzieć jej jak bardzo mu przykro, że musi odwołać spotkanie i tym razem. Wszystkie wnętrzności krajały mu się na tysiące kawałków, kiedy widział jej smutną i rozczarowaną minę ilekroć był zmuszony do powiedzenia „nie". To już nawet nie można było nazwać odmową. To było notoryczne zbywanie. Jakby była zabawką którą nie chciał się już bawić. A przecież ją kochał.

Ale jak miał jej wytłumaczyć, że ćwiczenie u boku Avengersów równa się ogromnemu poświęceniu. Nie wiedział czy by zrozumiała. Avengersi sami zakazali mu o tym komukolwiek powiedzieć. A jeżeli Avengersi mówią, że komukolwiek to znaczy KOMUKOLWIEK. Bez wyjątków. Gryzło go to. Wiedział, że jej może zaufać. Wiedział, że ona nikomu nie powie. Ufał jej. Ale się bał. Dlatego też wolał to zachować w tajemnicy. I to dochowywanie tajemnicy pokrótce go dobijało.

Chciał się jakoś odwdzięczyć. Chciał jakoś to naprawić. A przynajmniej chciał wynagrodzić dziewczynie wszystkie jego odmowy i dziwne wymówki do jakich musiał się często posuwać. Wobec tego stwierdził, że należy wziąć się do roboty. I to dobrej roboty.

Planował wszystko przez długi czas. Albo chociaż przez dwa dni. Starał się sprawić, że wszystko co przygotuje będzie perfekcyjne, albo przynajmniej chociaż trochę dobre w jego mniemaniu. I takim oto sposobem stał pod drzwiami jej domu w ładnym, ale nie za bardzo oficjalnym ubraniu. Nie chciał się zdradzać, jak i nie chciał wprowadzać dziewczyny w niekomfortową atmosferę. W szczególności, że nie zapowiedział swojego pojawienia się. Czekał długo i cierpliwie. Cały czas obmyślał, co powie kiedy tylko zauważy ją w progu. Nie domyślał się jednak, że żadna z jego obmyślanych kwestii nie wejdzie w życie.

Kiedy otworzyła mu drzwi wydawała się być zmęczona. Nawet nie wysiliła się, aby się uśmiechnąć. Po prostu stała w otwartych drzwiach w wygodnej bluzie i spodniach. Spojrzała na niego zdziwiona, oczekując aż wreszcie coś powie. Nie wyglądała na zadowoloną. I to wydawało mu się podejrzane.

– Cześć. Masz chwilkę czasu? – spytał, starając się odtrącić myśli o niepowodzeniu swojego planu.

– Może. A co? – spytała głosem wypranym z emocji.

– To dobrze. Mogłabyś tylko przebrać się w coś bardziej wyjściowego? Chciałbym cię gdzieś zabrać – powiedział, uśmiechając się szeroko.

– Po co? – zdziwiła się. Nie kwapiła się do tego, aby wykonać jego prośbę.

– Nie mogę ci powiedzieć. Zepsuje wtedy niespodziankę. A chciałbym, aby niespodzianką pozostała.

– Nie chce mi się – bąknęła jedynie. Prawie zdołała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale zdołał uchronić się od tego i przytrzymał je jedną ręką. Wprosił się do holu sam z siebie.

– Hej. Wszystko w porządku? Coś się stało? – spytał zmartwiony.

– Nie. Nic. Po prostu mi się nie chce. Nie mogę? Ty non stop tak robisz, gdy ja chce gdzieś wyjść. Więc ja chyba też tak mogę od czasu do czasu – szczeknęła chamsko.

– Kotek... Ja... A nieważne. Proszę cię. Rozchmurz się trochę. Obiecuje ci, że...

– Nie! Nie chce żadnych obietnic. Nie chce nic. Mam już po prostu dość. Idź sobie. Do tej pory to ty cały czas mi odmawiałeś. Do tej pory to ty cały czas znajdowałeś jakieś wymówki. I co? Nagle ci się przypomniałam? Nagle zdałeś sobie sprawę, że istnieje? Że może też chciałabym coś porobić? Błagam cię. Daj sobie na wstrzymanie.

– Nie... – wysapał, ale był zbyt zszokowany, aby wydusić z siebie coś więcej.

– To co? Coś się zmieniło? Wiesz... Od pewnego czasu zaczęłam się zastanawiać. Byłam ciekawa co się stało. Dlaczego do cholery zacząłeś mnie odrzucać, zacząłeś odmawiać wszystkich naszych spotkań, co się stało, albo co zrobiłam, że tak znudzony podchodziłeś do każdej mojej propozycji. Czy ja naprawdę byłam aż takim utrapieniem? Czy ja naprawdę aż tak cię nudzę? Powiedź, bo może powinnam coś zmienić.

Zapadła lekka cisza. Był zszokowany jej słowami. Nie sądził, że kiedykolwiek jego poczynania mogą spowodować takie jej myśli. A najgorsza była świadomość, że to właśnie on wepchnął ją w takie myśli. To on spowodował swoim odpychaniem jej, swoim odmawianiem każdego kolejnego spotkania, że poczuła się dla niego nieważna. Że poczuła się, iż nie jest już dłużej jego dziewczyną. Boże, ona mogła nawet pomyśleć, że ona nic dla niego nie znaczy. A to było kłamstwo. Zupełnie jak wszystkie jego wymówki, gdy uciekał na salę treningową do Avengersów.

– NIE. Oczywiście, że nie! – wysapał, nim zdołała ominąć go i otworzyć mu drzwi do wyjścia. – Przepraszam ja... Przepraszam. Nie chciałem. Byłem po prostu w ostatnim czasie trochę zajęty i... Nie sądziłem, że może cię to tak urazić. Wybacz mi. Myślałem, że zrozumiesz.

– Że zrozumiem, tak? Zrozumiem co, Peter? To że mnie odrzucasz? To że nie chcesz się już dłużej ze mną spotykać? Że być może nasza relacja ci już ciąży i starasz się ze wszystkich sił ze mną zerwać, ale jakoś ci to nie wychodzi? No błagam cię, mam już tego dość. Po prostu powiedź mi, że masz jakąś laleczkę na boku i będzie załatwione.

– Co? Jaką laleczkę?

– Nie wiem. Jakąś laskę ze szkoły. Albo agentkę z Avengersów. Albo jeszcze inaczej: dziennikarkę z agencji. Co mnie to obchodzi kogo. Idź. Uciekaj do niej i życzę ci miłej zabawy. Ze mną już masz dość.

– Kotek. Czekaj. Spokojnie. O czym ty mówisz? – spytał zmieszany. Odważył się, aby sięgnąć po jej dłonie i złapać je w swoje. Nie wyrwała ich. Ku jego zdziwieniu nie wyrwała ich.

– O czym mówię? Błagam cię, nie bądź niedorzeczny. Ty naprawdę sądzisz, że mógłbyś robić to wszystko co robiłeś i odmawiać mi, tak jak odmawiałeś, gdybyś naprawdę był zajęty tylko pracą? Przecież cię znam. Wiem ile potrafisz włożyć pracy we wszystko, ale i wiem, że do tej pory nic ci nie przeszkadzało, aby pomiędzy wszystko jakoś wepchać mnie. A teraz? Nagle ci się to zmieniło. Nagle nie chcesz się ze mną nigdzie pokazać. Pod moją szkołą, czy twoją ciężko ci się ze mną spotkać. Dawno nie widziałam cię w kawiarni. I tutaj jest zasadnicze pytanie: Dlaczego? Dlaczego tak robisz? Dlaczego wstydzisz się gdzieś ze mną wyjść? Dlaczego tak ciężko jest ci to wszystko połączyć? A odpowiedź jest banalnie prosta. Bo masz inną dziewczynę. I nie chcesz, żeby ktoś zobaczył mnie z tobą na ulicy, bo być może pójdzie plotka w świat i zostaniesz bez niczego. Proszę cię. Nie musisz się przede mną już tłumaczyć. Masz inną? To do niej idź. Droga wolna. Nie będę cię przy sobie zatrzymywać. Mam tylko nadzieję, że będziesz z nią szczęśliwy, tak jak ja byłam z tobą.

Nie powiedziała nic więcej. Ze łzami w oczach odwróciła się na pięcie i popędziła szybko po schodach na górę do swojego pokoju. A on stał. Skołowany, zszokowany, zaskoczony ale... szczęśliwy. Nigdy w życiu nie sądził, że jakakolwiek informacja o zdradzie zdoła go tak rozweselić. Nie był winny żadnej zdrady. Nic tak okropnego nie zrobił. Nigdy by nie mógł. Nie wiedział świata poza nią. Byłą dla niego wszystkim i nigdy w życiu nawet nie zagapił się na inną kobietę. Bo wiedział, że ma spośród nich najlepszą tylko dla siebie.

Nie trwało długo, kiedy na korytarzu pojawili się jej rodzice. Zmierzyli chłopaka zmieszanym spojrzeniem, a on nie ukrywał, że lekko się tym zawstydził. Przeprosił ich tylko krótko, obiecując, że zaraz się cała sprawa wyjaśni, po czym pobiegł schodami na górę do jej pokoju.

Kiedy uchylił cichutko drzwi, zauważył ją leżącą na łóżku, przytuloną mocno do poduszki. Uśmiechnął się na ten widok, gdyż wiedział, że za chwilę wszystko się ułoży. Wszak prędzej wybaczy mu i udawanie się do Avengersów na treningi, aniżeli zdradę. A taką przynajmniej miał nadzieję.

– Kotek. Podnieś się proszę – poprosił, siadając na krawędzi łóżka. Zrobiła to dość niechętnie. Otarła rękawem bluzy zapłakane oczy. – Ja cię nie zdradziłem – powiedział, przykuwając jej uwagę. – Nigdy w życiu bym nawet o tym nie pomyślał. Dlaczego miałbym to niby zrobić? No popatrz na siebie. Porzucić kogoś takiego? Przecież robiłbym największy błąd w swoim życiu.

– To.. To dlaczego mi odmawiałeś? Dlaczego...

– Bo miałem potajemne treningi u Avengersów i Pana Starka. Zakazali mi mówić o tym komukolwiek, a ja bałem się, że jeżeli ci powiem... to stanie ci się coś złego. Nie chciałem tym ryzykować, ale uwierz mi, że korciło mnie cholernie aby ci o wszystkim powiedzieć.

– No to... Co ma oznaczać to przyjście dzisiaj? I.. ten strój... Prośba o ładne ubranie się...

– A co myślałaś, że znaczy?

– Że... że chcesz wszystko zatuszować. Że nie chcesz abym myślała, że mnie zdradzasz. Wiesz... takie uspokojenie mnie na pewien czas, abym nic nie podejrzewała.

– To mądre... ale nie w moim stylu. Chciałem cię przeprosić. Zorganizowałem małą kolację u nas w domu. Znaczy... u mnie w domu. Ciocia May zgodziła się pójść na wieczór do koleżanki i zostawiła mi dom. Tak, abyśmy mogli spędzić miło czas. Chciałem, aby było romantycznie i... ładnie. Nie sądziłem, że czymś takim cię rozzłoszczę. Przepraszam...

– Kolację?

– Tak.

– By przeprosić?

– Za to, że cię tak zlewałem. Nie chciałem, ale nie miałem innego wyjścia. Coś musiałem wybrać. Obiecuję, że poproszę Avengersów, aby troszkę... mniej zalewali mnie wszystkimi treningami. Tak abym znalazł czas na wszystko. Może dadzą się uprosić. A ty? Dasz mi uprosić się na kolację? – spytał z miłym uśmiechem.

Pociągnęła jeszcze raz nosem, po czym kąciki jej ust same powędrowały w górę. Spojrzała na niego lekko zaszklonymi oczami, nim przytuliła go mocno do siebie.

– Przepraszam, że oskarżyłam cię o coś tak durnego.

– Nie ma sprawy. Mam za swoje. A teraz ubierz na siebie jakąś ładną bluzkę i wychodzimy. Mam tylko nadzieję, że twoi rodzice puszczą nas bez większej spowiedzi. Trochę chyba stracili do mnie zaufanie po twoich krzykach...


Bucky Barnes:

Kiedy o tym usłyszeli, poczuli się zmieszani. Żadne z nich na dobrą sprawę nie było w stanie przytoczyć sobie tej myśli, aby jakkolwiek brzmiała w pozytywny sposób. Było to irracjonalne, idiotyczne, ciągnące ich na dosłowną granice cierpliwości i tolerancji, ale niestety było też jedynym co mogło ich jakoś uratować. Nie chciał tego. Przez cały czas starał się przed tym wzbraniać. Wydawało mu się, że po dogłębnych poszukiwaniach uda mu się albo samemu wszystko rozwiązać, albo chociaż znaleźć inną drogę na naprawę wszystkiego, ale im dłużej wszystko się ciągnęło, tym gorzej tylko było.

Każda kolejna wiadomość, każde kolejne nagranie, każda kolejna informacja odnośnie jej stanu była dla niego tylko większym utrapieniem. Spieprzyli sprawę. I to obydwoje. Musieli się do tego przyznać. Przygotowanie do misji okazało się nieodpowiednie, gdyż w jej połowie zostali złapani w pułapkę. To było ukartowane. Ją wraz z kilkoma innymi ludźmi wzięli do niewoli jako zakładników, a jego wyrzucili na samym środku oceanu, pozostawionego pewnie na śmierć. Tylko jednej rzeczy nie przewidzieli. Ogromnej ilości szczęścia, jaką Bucky posiadał w swoim życiu, a która jeszcze się nie skończyła. Zdołał się jakoś uratować, ale nie mógł poradzić nic dla [T.I.]. Ponowny powrót do siedziby misji nie wchodził w grę, gdyż nie miał żadnego znaczenia, a najgorszym było, że nie znali lokalizacji przetrzymywania zakładników.

Wyjście pojawiło się tylko jedno. Zabawić się z panienką wroga. Nikomu to nie pasowało. Absolutnie nikomu nie szło to na rękę. Tylko [T.I.]. Ile razy udawało im się z nią krótko skontaktować, tyle razy tłumaczyła, że lepiej, aby to skończyło się w taki sposób, niż ryzykować życiem kilku agentów, a w tym i nawet zakładników podczas akcji odwetowej. Pomimo iż bolała ją świadomość, że aby uwolnić się ze wszystkiego musiała zostać zdradzona. Nie ukrywała tego, że sama myśl o tym iż Bucky musiał iść do łóżka z inną kobietą wzbudzała w niej złość, wściekłość, gniew, ogółem wszystkie negatywne emocje i nie była w stanie stwierdzić kogo bardziej chciałaby rozszarpać – laleczkę czy może tego, kto na ten pomysł wpadł. Ale musiała przyznać, że był cholernie prosty i cholernie dobry.

I tak też doszedł do skutku. Bucky jednak nie ukrywał, że targały nim wyrzuty sumienia. Starał się sobie tłumaczyć, że to wszystko w dobrej wierze, że to wszystko po to, aby ją ratować, że robi to dla niej. Ale kiedy tylko otworzył oczy z samego rana po całej nocy, wiedział, że nie wymarzę sobie tej chwili z pamięci do końca dni.

Swoją złość mógł upuścić tylko na jeden sposób. Kiedy już wreszcie znajdowali się w siedzibie, gdzie przetrzymywano zakładników, nie szczędził siły. Rozwalał wszystko co znajdowało się na jego drodze, rozszarpywał przeciwników, przedzierał się siłą przez każdy kolejny pokój – jednym słowem załączył mu się bardziej kontrolowany tryb Zimowego Żołnierza.

I wreszcie dzięki jego pomocy dotarł tak, gdzie chciał. Wyważył drzwi. Nieco bardziej pancerne i mocniejsze od wszystkich, które do tej pory otwierał z małą pomocą siły. W ciemnym, pogrążonym w totalnym mroku pokoju, wreszcie zajaśniało jakieś światło. Padło ono na twarze przerażonych ludzki, skulonych i skrępowanych, ściśniętych w jedną masę tuż po ścianą. Wszyscy mieli związane nogi i ręce, a usta ich zaklejone były taśmą. Wszyscy brudni, z rozczochranymi włosami, potarganymi ubraniami, przestraszeni, przerażeni, trzęsący się z zimna i wilgoci, jaka panowała w pomieszczeniu. Nie wiedzieli co mieli myśleć. Czy to ratunek, czy może znów kolejny człowiek, który przyszedł się nad nimi bezlitośnie znęcać.

Bucky to widział. Widział w tych ludziach przerażonych i niepewnych z pewną traumą, z jaką będą musieli sobie poradzić. Z drugiej jednak był tym, który niósł im ulgę. Zza jego pleców do pokoju wparowali agenci. Zaczęli rozwiązywać wszystkich zakładników, tłumacząc spokojnie, że już wszystko potoczy się spokojnie. On w tym czasie był wrażliwy tylko na jedną rzecz – na postać kobiety, której szukał. Jego wzrok oczekiwał jedynie jednej sylwetki i tej sylwetki szukał w tym mroku.

I wreszcie ją znalazł. Skuloną w kącie, starającą się ukryć przed wszystkich promieniami świetlnymi, jakie wpadły przez wyważone drzwi. Prawie ją ominął. Prawie jej nie zauważył. Prawie zdołałby ją zostawić i w furii przeszukiwał by resztę pokoi. Na całe szczęści jego przeczucia go nie myliły.

Nie rzucił się w jej kierunku. Nie było po co robić gwałtownych ruchów. Wiedział już, że całe piekło się skończyło i mógł spokojnie zabrać ją tam gdzie piekła nie było. Podszedł do niej spokojnym krokiem. Ukucnął. Rozpoznała go. Z ochotą ukrytą w oczach wysunęła swoje owinięte grubym sznurem nadgarstki w jego kierunku, z ewidentną prośba, aby ją uwolnił. Zrobił to bez zawahania. Sama już zerwała sobie taśmę z ust, kiedy on pozbywał się sznura na jej kostkach. Nie oczekiwał niczego. Spodziewał się, że kobieta będzie w szoku, przerażona, przestraszona, być może nawet głodna i wyczerpana. Ale ona się taka nie wydawała. Od razu rzuciła mu się w ramiona, przytulając się tak mocno, że odpowiednio wykonany ten chwyt, mógłby z łatwością złamać mu kark.

– Już jest ok. Zabierzemy cię stąd – powiedział, spokojnie głaszcząc ją po plecach.

– Wiem. I to dobrze. Czekałam na ciebie. Już... zaczynałam się bać – rzekła szeptem. Jej głos był tragiczny. Zachrypnięty, obolały, jakby przez okres ostatniego miesiąca jej gardło nie widziało wody. Jego też zabolało.

– Nie miałaś powodu. I tak bym cię stąd wydostał.

– Tak. Chyba martwą.

– Jesteś żywa. Tylko to się teraz liczy.

– Jak nas znaleźliście?

– Nie chcesz wiedzieć – powiedział z przekonaniem.

Nawet nie zapytał kobiety, po prostu od razu pomógł jej wdrapać się na swoje plecy, tak aby mogli swobodnie wydostać się z siedziby. Wiedział, że poruszanie się z nią w takim stanie będzie niemało problematyczne, chociaż i tak wiele ryzykował. Nigdy nie mógł być pewny czy ktoś jeszcze z wrogiej strony nie pozostał w budynku i czy ktoś jeszcze nie będzie chciał się na nich rzucić.

– Zrobiłeś to, prawda? – spytała zmaltretowanym głosem, gdy spokojnie przechadzali się korytarzem w kierunku wyjścia. Mężczyzna westchnął ciężko.

–Tak – powiedział, choć z lekkim zawahaniem. – Nie chciałem. Uwierz mi. Broniłem się rękami i nogami. Ale to było jedyne wyjście. Musisz... musisz jakoś to zrozumieć.

– Wiem – sapnęła, zaplatając ręce jeszcze mocniej na jego szyi, jeżeli było to tylko możliwe.

– Nie myśl sobie, że coś to znaczy. Robiłem to tylko po to by zdobyć informacje. Chciałem cię stamtąd wydostać za wszelką cenę. Uwierz mi, gdybym znalazł inne wyjście z tej sytuacji, nawet nie zastanawiałbym się, tylko to zrobił. Nawet... nie wiesz jak żałuje.

– Żałujesz? Uratowałeś mnie. Nie ważne jakim kosztem. Udało ci się mnie stamtąd wyciągnąć. I nie tylko mnie. Przez to, że to zrobiłeś, udało ci się wydostać z niewoli wszystkich zakładników, co do jednego.

– Ale jakim kosztem?! – wrzasnął.

Zapadła cisza. Nie wiedział czy kobieta nie miała siły, czy być może nie chciała się odzywać, ale milczała, przytulona do niego na tyle mocno, na ile jej zmęczone i obolałe ramiona jej na to pozwalały. A i tak miał wrażenie, że z każdą sekundą zaciskały się jeszcze ciaśniej.

– Posłuchaj – poprosił, kiedy panująca cisza zaczęła go zabijać. – Ja wiem. Może i postąpiłem dobrze. Może i dzięki temu udało mi się uratować parę żyć i bla, bla i bla, bla. Ale nie czuje się, jakbym postąpił dobrze. Do samego końca starałem się myśleć o wszystkim pozytywnie, ale się nie dało. Za każdym razem gdy ją... nawet nie wiem czy chce, abyś znała szczegóły. Wiem, że cię zraniłem. Nawet jeżeli sama się na to zgodziłaś, to wiem, że świadomość iż poszedłem z inną kobietą do łóżka, a tam nie tylko ją przytulałem, jest dla ciebie wyjątkowo bolesna. Bo do, kurwy, dla mnie też jest. Chciałbym to wymazać z pamięci. O tej jednej rzeczy naprawdę chciałbym zapomnieć. Szkoda tylko, że to nie jest na wyciągnięcie ręki.

– Bucky – powiedziała zmarnotrawionym tonem. Przytuliła się do jego ramienia. – Przepraszam. Przepraszam, że zmusiłam cię do tego. Gdybym wtedy nie zawaliła... być może.... Być może do tego wszystkiego by nie doszło. I być może nie... nie cierpielibyśmy tak.

– Przestań – rzekł stanowczym tonem. – Nie zwalaj winy na siebie. Obydwoje spartoliliśmy i obydwoje musieliśmy za to wszystko zapłacić. Szczęście tylko, że jesteś cała i zdrowa i nic ci nie zrobił. Mam racje?

– Tak – mruknęła dość cicho.

– Mam racje? – powtórzył głośniej, czując, że złość zaczyna się w nim gotować.

– Tak. Nic się nie stało. No... może oprócz lekko połamanych moich kości. Tak to jest ok.

– Zabieram cię prosto do szpitala na badania.

– Bucky?

– Słucham cię cały czas.

– Dziękuję. Nigdy nie sądziłam, że wypowiem takie słowa, ale... dziękuje, że mnie zdradziłeś.

– Wszystko za twoją zgodą. Uwierz mi. Gdybyś nie przekonywała mnie do tego tyle razy, ile udało ci się tylko połączyć z bazą, to pewnie dalej szukałbym jakiegoś alternatywnego sposobu. To przeciągnęłoby się w czasie i kto wie. Może wcale nie skończyło by się tak dobrze, jak teraz.

– Wybraliśmy mniejsze zło.

– Tak. Ale dlaczego do cholery to musiało być takie mniejsze zło, które żerowało na naszej relacji. Nosz do chuja...

Nie wytrzymał. Gruchnął zatrzaśniętą pięścią w pobliską ścianę. Beton nieco się skruszył, tynk i farba odpadły, sypiąc się na ziemię, ale dzięki temu udało mu się odetchnąć. Upewnił się, że kobieta spokojnie siedzi na jego plecach, nim ponownie ruszył przed siebie. Wiedział co robił. Miał nad wszystkim kontrolę. Ale zamiast przycisnąć kobietę do ściany i po prostu wydusić z niej odpowiednie informacje, on wolał ją upić i pójść z nią do łóżka. Zdradził. I to gorzej. Bo podwójnie. Nie wiedział czy kiedykolwiek jej się do tego przyzna. Nie wiedział nawet czy powinien się jej do tego przyznać. Ale chyba na razie wolał to zatrzymać w tajemnicy. Przynajmniej do momentu, gdy sam się z tą świadomością nie upora...


Pietro Maximoff:

Cisza nigdy nie jest dobra. Milczenie jest złotem, ale nie we wszystkich sytuacjach. Zamknięcie się w sobie może jedynie wskazywać na powstające problemy. I ona to wiedziała. Z początku nie zwracała specjalnej uwagi. Wydawało jej się, że może to tylko chwilowe załamanie, natłok problemów, które obciążyły go zbyt nagle, aby mógł się jak szybko po nich pozbierać. Starała się wmawiać samej sobie, że wszystko jest w porządku, a to co się właśnie dzieje to tylko jakieś nieporozumienie. Ale im dłużej o tym myślała, tym bardziej wydawało jej się, że wmawia sobie kłamstwa.

Nie był normalny. Nie wydawał się normalny. Wszystko co robił było... dziwne. Wszystko co robił wydawało się być kompletnym lustrzanym odbiciem jego osoby. Jego zwyczajna szybkość, która objawiała się we wszystkich czynnościach nagle zmalała. Została zalana mozolnością i lenistwem. Ciężko było go na nawet przekonać do wspólnego joggingu, co zwykle nie zdarzało się w ogóle. Ucichł. I to zbyt gwałtownie, zbyt nagle, zbyt... przytłaczająco. Nie rozmawiał już z nią tak często. Owszem zdarzało się, że darowali sobie gadki, że podczas normalnego tygodnia rzadko kiedy mieli czas, aby zamienić ze sobą kilka słów, ale... zawsze zdarzały się momenty kiedy wieczorami siadali i jadaczki im się ni zamykały. I to już nie ważne czy z powodu jakiejś głupiej kłótni czy po prostu wieczornych pogaduszek. Zawsze rozmawiali.

Najgorsze jednak działo się nocą. Bo jego nie było. Przywykła do spania z nim w jednym łóżku. Przywykła nawet, że czasami zdarzało mu się wracać późno, ale zawsze po szybkim prysznicu wskakiwał pod ciepłą kołdrę, obejmował ją ramionami, całował po policzku, szeptał kilka słodkich słów, po czym sam zasypiał. To była jego rutyna. To było coś normalnego. Coś do czego zdołała przywyknąć, co jej się podobało. I tak nagle to wszystko znikło. Bo zniknął on. Już nie spędzał z nią nocy. Już nie przesypiał paru wolnych godzin na wspólnym posłaniu. Jego nawet u nich w mieszkaniu nie było. Bo znikał.

Zastanawiała się nad jego zachowaniem. Starała się jakoś z nim porozmawiać, jakoś do niego dotrzeć, dowiedzieć się co chodzi mu po głowie. Ale nie potrafiła. Zbywał ją. Zlewał. Jakby przestała dla niego cokolwiek znaczyć. Te noce się przedłużały. Często uświadamiała sobie, że pozostawała świadoma, bez snu dopóki nie padała ze zmęczenia lub gdy sama nie usypiała się płaczem. I poranki po tych nocach były koszmarem. Już od dłuższego czasu ciężej jej było przychodzić do pracy i uśmiechać się do wszystkich, którzy odwiedzali jej siłownie. To było wręcz niemożliwe. A wszystko przez to, że jego nie było.

To była kolejna z tych nocy, kiedy nie mogła zasnąć. A przynajmniej wiedziała, że taka będzie. Dlatego już wieczorem zdecydowała, że nie będzie siedzieć bezczynnie w mieszkaniu i przekręcać się bezustannie w łóżku, nim nie nastanie poranek. Ubrała buty, nasunęła na ramiona kurtkę i jak gdyby nigdy nic udała się na spacer. Jej kroki same skierowały się do parku, a w jej głowie brzmiała tylko jedna myśl „Musi być u kogoś innego, musi być u innej". Nie wiedziała, dlaczego akurat takie myśli ją nachodziły. Nie miała pojęcia dlaczego to właśnie tą wersje przyjęła za prawdziwą. Tak po prostu było, a im częściej o tym myślała, tym bardziej uświadamiała sobie, że może to być prawdą.

Nie miała siły aby długo iść. Myśli ją zżerały, a złe samopoczucie brało górę. Dlatego też kiedy już dotarła do parku, usiadła na pierwszej lepszej ławce i utuliła się sama ze sobą, mając nadzieję, że szybko nie poczuje zimna, które narastało wokoło niej. Nie wiedziała czy ma pozwolić się ponieść emocjom i po prostu rozpłakać, czy starać się to wszystko zdusić w sobie. Kołatała się pomiędzy dwoma, będąc totalnie zagubioną.

– Co ty robisz w parku o tej godzinie? – usłyszała męski głos, kiedy już czuła, jak łzy zbierają się w jej oczach. Gwałtownie podniosła wzrok do góry nad siebie.

Tuż nad nią stał jej uroczy blondyn, patrzący na nią niby to zmartwionym, ale jednak trochę ucieszonym wzrokiem. Uśmiechnął się w jej kierunku, gdy tylko zauważył, że się mu przygląda. Bez zapytania zajął miejsce na ławce obok niej i objął ramieniem, przyciągając nieco do siebie.

– Halo. Zapytałem się coś.

– Nie mogłam spać – wydusiła wreszcie, odwracając od niego wzrok.

– Przecież jest dopiero wieczór. Wiem, że nie chodzisz spać, aż tak wcześnie. Jakiś inny powód, dla którego siedzisz na ławce w parku w tak wyjątkowo chłodny wieczór?

– Nie mogę po prostu wybrać się na spacer?

– Nie – rzekł, uśmiechając się bardzo szeroko. – Jest zimno. Wracajmy do domu.

– Nie chce.

– Dlaczego?

– Po prostu nie chce. Dopiero co przyszłam.

– Daj spokój. Jest naprawdę zimno. Wracajmy.

– A... wrócisz ze mną?

– Skąd takie dziwne pytanie. Oczywiście, że wrócę. Dlaczego w ogóle pytasz?

– Bo przez okres ostatnich dni rzadko kiedy w ogóle widuje cię w naszym mieszkaniu.

Mężczyzna stanął jak wryty. Poczuł jakiegoś rodzaju ucisk, który sprawił, że nie był w stanie rozpoznać emocji jakie się w nim kotłowały. Czy to było rozczarowanie? Może szok? Może zaskoczenie? A może jednak całkowita obojętność? Nie potrafił sam siebie zinterpretować. Wpatrywał się jedynie w jej oczy, które zwrócone na niego z ukrytą prośbą, wręcz błagały o pozostanie.

– Wiem. Przepraszam. Byłem... trochę zajęty ostatnimi czasy i... nie miałem czasu.

– Nie miałeś czasu, tak? – warknęła smutna, podnosząc się na proste nogi. – Błagam cię nie rób ze mnie idiotki. Naprawdę już denerwuje mnie ta cała gra w kotka i myszkę. Znikasz na całe dnie. Nigdy cię nie ma. Jestem sama nie tylko w pracy, ale też i w mieszkaniu. Już nie pamiętam kiedy ostatnio spaliśmy w jednym łóżku. Pietro, ja rozumiem. Masz swoją pracę. Jesteś Avengersem. Nie oczekuje od ciebie, że będziesz wiecznie przy moim boku, bo przecież musiałbyś się niesamowicie nagonić w te i we w te. Ale... chociaż mi powiedź jaka jest prawda. Ma już dość okłamywania samej siebie i wmawianiu samej sobie, że wszystko jest w porządku. Bo nie jest. Mam już tego po prostu dość. Proszę cię. Powiedz mi co się dzieje. Powiedź mi prawdę. Bądź szczery. Nawet jeżeli będzie mnie to boleć, bo... Nie. Po prostu mi to wyjaśni.

– Ok... przepraszam, że... że wpędziłem cię w takie myśli – wysapał ledwo, wstając z ławki.

– Jest ok. Tylko... powiedź mi. Masz kogoś?

– Co?

– Masz kogoś na boku? Jakąś inną kobietę, u której spędzasz noce, prawda? To dlatego nie śpisz ze mną w jednym łóżku. Bo... po prostu ci się znudziłam.

– Co? Nie! Oczywiście, że nie. O czym ty w ogóle myślisz, niedorzeczna.

Podniósł się gwałtownie. Nie zdążyłaby zareagować, nawet gdyby zrobił to normalnym ludzkim tempem. Oplótł ją ramionami i uniósł lekko nad ziemie. Nieświadomie zmusił ją, aby ona także go objęła. Ścisnął ją na tyle mocno, że był skory stwierdzić, iż odebrał jej dech.

– Dlaczego tak pomyślałaś? – spytał, czując jak ta delikatnie drżąc, wtula się w jego ciało. Zastanawiał się przez chwilę czy to z płaczu, czy z zimna, ale nie wiedział, która opcja byłaby dla niego lepsza.

– Jak to dlaczego? Non stop cię nie ma. Mam powtórzyć? Już trzy razy to mówiłam.

– I tylko dlaczego pomyślałaś, że cię zdradzam? Że mam kogoś innego? Bo nie przychodzę na noc do domu?

– Pietro... To są już jebane trzy tygodnie, jeśli nie dłużej. Jak ja mam myśleć inaczej. Zacząłeś się ode mnie separować. Brak rozmowy pomiędzy nami. Jakiejkolwiek komunikacji! Jak ja mam myśleć inaczej, skoro własny facet nie chce mi powiedzieć prawdy.

– Po pierwsze uspokój się – poprosił, odsuwając ją od siebie. Przeczesał jej włosy układając je na nowo. – Żadne krzyki tutaj nie pomogą. A po drugie wszystko co mówisz jest... nieprawdą. Albo półprawdą. Nie wiem czy chcesz słuchać tego co faktycznie stoi za moim opuszczaniem twojego mieszkania.

– Chce. Bardzo chce. Nie obchodzi mnie co to jest. Po prostu mi to już powiedź.

– No dobrze. Skoro tego chcesz. Ostatnimi czasy... nie czułem się za dobrze. W sensie psychicznym. Nie wiedziałem jak mam to ująć. Czułem się przygnębiony, stale smutny. Nie wiedziałem dlaczego. Myślałem, że to tylko chwilowe. Ale... nie było. Było coraz gorzej. Bałem się tobie powiedzieć, bo obawiałem się, że weźmiesz to jako żart albo... że nie weźmiesz mnie na poważnie. Dlatego... uciekłem do siostry. Pogadałem z Wandą. Zna mnie jak mało kto. Wie jak mi pomóc. I wiedziała. Spałem u niej kilka nocy, bo... tam czułem się bezpiecznie. Bałem się, że jak wrócę do ciebie to wszystkie te myśli wrócą. Bałem się tego, wiesz? Nie chciałem tego. Ale uświadomiłem sobie, że robię najgorszy błąd. Bo kto ma mi pomóc, jak nie ty? Przepraszam. Przepraszam, że sprawiłem iż myślałaś, że cię zdradzam. Tak nie jest. Nie było. I z pewnością nie będzie.

Uśmiechnęła się. Nie potrzebowała aż tak szczegółowych wyjaśnień. W sumie zwykłe „nie, nie zdradziłem cię" mogłoby być dla niej wystarczające. Bo nie potrzebowała znać szczegółów. Ona po prostu chciała jego. Jego obecności, jego ciepła, jego uśmiechu, jego głosu. Chciała znowu poczuć jego obecność. I nic innego. Tak. Cieszyła się, że nic takiego nie miało miejsca i cieszyła się, że Pietro poradził sobie z jakimikolwiek problemami jakie miał. Ale najbardziej się cieszyła z tego, że wrócił. Że znowu ma go dla siebie. I że ona znowu jest jego...


Thor Odinson:

Loki to ogromna szumowina i każdy zarówno na ziemi, jak i w Asgardzie o tym wie. On sam o tym wie, ale czy mu to przeszkadza? Nie. Czy przeszkadza to innym? Zdecydowanie tak. Jedyną osobą, jaka ma do niego cierpliwość jest jego brat. Thor od zawsze był fair wobec swojego brata i nigdy nie był w stanie zobaczyć w nim stuprocentowego wroga. Tak już pozostało od najmłodszych lat, ale... każdy ma granice, czyż nie?

Musiał się przyznać do błędu. Musiał przyznać, że popełnił prawdopodobnie największy błąd, jaki kiedykolwiek mógł. Mimo iż nie był najinteligentniejszym mężczyzną świata, to jednak wciąż posiadał chociaż odrobinę komórek mózgowych, które poza chęcią i ochotą do walki wręcz, miłości do obszernych, metalowych zbroi, rodziły w nim również ludzkie uczucia. I to zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Chociaż czasami marzył, aby tych drugich nie było.

Często podróżował. I to nie tylko po świecie ziemskim. Często latał od oddalonego Heimdall tylko wie jak wiele lat świetlnych daleko Asgardu, czy nawet innych galaktyk. Nawet jeżeli posiadał tęczowy most i kilka innych magicznych portali, to ciężko mu było przeznaczać cały swój wolny czas na spędzanie go w ziemskich okowach i ramionach swojej ukochanej. Z tego też powodu doskwierała mu samotność. Nie raz umiał zabić ją poprzez potężne lanie swoich przeciwników, czy mordercze treningi, ale ukryć się nie dało, że tęsknił. I to tęsknił nie tylko za jej postacią, ale za wszystkim. Jej dotykiem, jej głosem... jej obecnością.

Będąc w Asgardzie czuł się jakoś bezkarny. Czuł, że mógłby zrobić wszystko, a prawdopodobnie nikt nie mógłby mu zarzucić, że popełnia błąd. W końcu wiedział, że jej wzrok aż tak daleko nie sięgał. Wiedział, że wszystko co wydarzyłoby się w komnatach jego zamku pozostałoby w komnatach jego zamku, bez względu na to co by się nie działo i jak głośny by nie był. I korzystał z tego. Oj korzystał! Gdy kiedyś zakazała mu spożywania tak dużej ilości alkoholu, w Asgardzie urządził ucztę z taką jego ilością, że trzeźwiał niemalże kilka dni z rzędu. Przełykając je kuflem piwa oczywiście. Kiedy zwróciła mu uwagę na jego bezlitosne gwałcenie jej uszu licznymi krzykami i przekleństwami i poprosiła o powstrzymywanie się od tego, w Asgardzie spędził, prawie pół dnia wykrzykując wszystko z siebie, podczas okładania marnej kukły na sali treningowej. Gdy grzecznie spytała się go, czy na czas pobytu na ziemi mógłby zrezygnować z ciężkich zbroi i ubrać coś bardziej cywilnego, w Asgardzie jedynym co nosił było kilka naramienników, ochraniaczy i wszystko metalowe co tylko udało mu się znaleźć w zbrojowni. Podsumowując: Asgard traktował jako swój azyl, gdzie mógł robić wszystko, co tylko jego dusza zapragnęła i wiedział, że nie będzie musiał się z niczego spowiadać.

Do czasu...

Pokłócili się. Nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni. Była na niego zła. Czy był to racjonalny powód? Dla niej jak najbardziej. Wszak miała nie mężczyznę w łóżku a zwierzę, które spędzało z nią namiętne chwilę, jakby właśnie chciało ją rozszarpać. Już nie raz wychodziła z łóżka z obolałymi nogami, wielkimi siniakami na pół pośladka, czy czasami nawet pogruchotanymi żebrami. Jakoś to tolerowała. W końcu jakoś jego dominacja ją uwodziła. Ale kiedyś przegiął. Potraktował ją jako pustą lalkę do wygrzmocenia. Wtedy dosięgnął granicy. Zarządziła, że albo będzie traktował ją jako kobietę, albo ma się wynosić. Chyba nie muszę nadmieniać, którą z opcji wybrał.

A potem swój stres odreagował.... Na oczach Lokiego.

Wredny Bożek długo nie myślał. Od razu pognał do kobiety na ziemi, chcąc jej wszystko opisać ze szczegółami. I uwierzyła mu. Nie musiał dwa razy powtarzać, nie musiał pokazywać żadnych dowodów. Uwierzyła mu od razu.

– I dlatego to zrobiłeś?! – zagrzmiała, nawet głośniej niż burza wywołana przez Mjolnir. – Chciałam chociaż raz poczuć się, że jestem dla ciebie kimś więcej niż tylko ziemskim łącznikiem, jaki pozwala ci się zrelaksować. Zrelaksować... phi... Dobre sobie. Traktowałeś mnie jak zabawkę, a kiedy chciałam się jakoś zacząć tłumaczyć, kiedy chciałam cię poprosić, abyś nieco zelżał, ty wolałeś iść na skróty. Może po prostu już od razu z tym wszystkim skończmy i wracaj sobie do twojego Asgardu, gdzie służek łachych na twojego kutasa jest jak trawy na łące!

– Nie. To nie tak...

– To jak?! Może zaczniesz teraz wszystko zwalać na Lokiego, co? W końcu Bóg kłamstwa, wszystko zmyślił, nic co powiedział nie było prawdą. A wiesz co? Ja mu wierze. Bo jestem skora uwierzyć, że byłbyś do czegoś takiego zdolny, po tym wszystkim co między nami zaszło. I powiem ci jeszcze coś. Powiedział mi o wszystkim. O wszystkich twoich wybrykach, jakich dopuszczałeś się w Asgardzie, gdy byłeś poza moim widokiem. Jak obracałeś panienki, dziki z rożna, kolejne kufle piwa i wina... Już zaczęłam tracić nadzieje, że kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyłam, wiesz?

Zapadła cisza. Kobieta w pośpiechu zaczęła kompletować wszystkie rzeczy, jakie były porozrzucane po pokoju i szybko pakowała do torby. Szykowała się do pracy, a pojawienie się dwóch przebrzydłych Bogów, wcale nie było jej na rękę. Wręcz przeciwnie. Zdołało jej zrujnować dzień już na samym jego początku.

– Nie mów tak. Wiesz, że cię kocham.

– Te słowa już nic nie znaczą. Są tak samo puste jak twój łeb.

Złapała za ucho torebki i szarpnęła ją z krzesła. Zabrała się do wyjścia, nie mając nawet ochoty na rzucenie jednego spojrzenia w jego kierunku. Już trzymała rękę na klamce, już zamierzała ją nacisnąć i wyjść, kiedy Mjolnir z potężną siłą gruchnął w drzwi tuż obok jej głowy. Przeraziła się. Jakże miałaby się nie przerazić? Jego broń prawie rozkwasiła jej głowę. Już sama nie wiedziała, czy jest jeszcze bardziej wściekła, niż przed chwilą, czy może powoli zaczyna się go bać.

Powoli okręciła swoją głowę i spojrzała na mężczyznę, stojącego kilka kroków przed nią. Nie mogła odczytać znaczenia jego wzorku. Nigdy nie mogła. To była jedyna zagadka w nim całym, która zawsze pozostawała dla niej nierozwiązywalna.

– Proszę cię, posłuchaj mnie.

– Nie mamy już o czym rozmawiać, Thor. Znam całą prawdę. Żadnego innego szczegółu, który obróciłby całą tą historię do góry nogami nie jesteś w stanie wymyślić. Bo taki nie istnieje. Daj już sobie spokój i pozwól mi wyjść do pracy.

– Pozwolę. Jeżeli mnie wysłuchasz.

– Powiedziałam już, że...

– Nie chce się uniewinniać – przerwał jej stanowczym tonem. – Nie mam takiego zamiaru. Chce się przyznać. Tak. Zrobiłem to. I tak. Zrobiłem to z premedytacją. Byłem wściekły, ale wiedziałem co robiłem. Zrobiłem to świadomie, ale teraz... żałuje. Żałuje, że do tego doszło. Żałuje, że na to wszystko pozwoliłem. Przecież to wszystko jest moją winą! To ja byłem prowodyrem kłótni. To moje postępowanie doprowadziło do tego, że w ogóle się pokłóciliśmy. Gdybym mógł się lepiej kontrolować, być może wszystko by się ułożyło. A ja popełniłem błąd nawet dwukrotnie. Pierwsze przy tobie, kiedy w ogóle doprowadziłem do całej sytuacji, a potem w Asgardzie. To ja jestem winowajcą... i to wiem.

Umilkła. Nie chciała powiedzieć nawet słowa. Po prostu pusto wpatrywała się w mężczyznę, starając sobie usilnie wmówić, że te słowa nic nie znaczą. Że powinny przelecieć przez nią, jak woda spływa po kaczce. Ale nie potrafiła. Bolały. I to cholernie. Doszła do wniosku, że chyba wolałaby nic od niego nie usłyszeć, aniżeli mieć postawioną przed sobą całą spowiedź winowajcy.

– Jest mi teraz głupio – kontynuował, kiedy kobieta nie kwapiła się do wypowiedzenia żadnego komentarza. – Chciałbym... chciałbym to jakoś odwrócić, ale wiem, że to delikatnie niemożliwe. Wiem, że jesteś na mnie wściekła i wiem, że potrwa długo zanim nawet zdecydujesz się mi chociaż w małej części przebaczyć. Tylko... Chciałbym wiedzieć... Czy w ogóle mogę jeszcze liczyć u ciebie na przebaczenie? Czy... nawet po cholernie długim czasie będziesz w stanie mi to jakoś wybaczyć? Chce wiedzieć... Bo chce i jestem gotów walczyć...

– Jeśli uważasz, że w tym momencie ci odpuszczę i rzucę ci się w ramiona, to jesteś w błędzie – rzuciła oschle. – To nie jest sprawa na zasadzie: wypiłeś moje ostatnie wino, albo rozwaliłeś mi wazon.

– Wiem. Dlatego jesteś w stanie zrobić i poświęcić wiele, aby ci to jakoś wynagrodzić.

– Ja nie chce żadnego wynagrodzenia. Czy ty nie sądzisz, że nadszarpnąłeś moje zaufanie? Czy ty myślisz, że jakimiś durnym zachowaniem przez jakiś okres czasu jesteś w stanie odkupić sobie zaufanie? Zraniłeś mnie. Nie wiem czy potrafisz, ale spróbuj zinterpretować ludzkie uczucia. Ja nie jestem dziewczynką w zbroi, która może przeżyć kilkaset lat. Ja mam jedno krótkie życie tutaj na ziemi i uwierz mi, chce je przeżyć dobrze. I nie mam zamiaru marnować swojego czasu na kogoś, kto mnie ani nie szanuje, ani nie bierze na poważnie.

– Ależ ja...

– Nie, nie bierzesz mnie na poważnie, skoro tak łatwo jesteś w stanie zlekceważyć moje zdanie. I to nie jeden raz, a kilka razy pod rząd. Gdyby... gdyby to było ten jeden jedyny raz... Może mogłabym to inaczej rozpatrzyć. Ale... To jest za dużo. Przemyśl sobie co zrobiłeś i postaraj się sam wyciągnąć wnioski.

Nie powiedziała nic więcej. Po prostu otworzyła drzwi i wszyła. Zatrzasnęła je za sobą delikatnie zostawiając mężczyznę samego. Samego ze sobą i swoim drażniącym poczuciem winy...


Loki Laufeyson:

Nigdy nie sądził, że będzie w stanie czuć się winny. Nigdy nawet nie pomyślał, że coś tak durnego będzie w stanie zagrać na nim, jak na jakimś prostym instrumencie. Żył swoim życiem, tak jak mu się podobało i do tej pory nigdy niczego nie żałował. Łamał zasady, tworzył nowe, wyśmiewał dosłownie wszystkich, igrał z ogniem, czasami nawet kombinował wbrew wszelkiej logice – wszystko albo dla zabawy, albo dla zysku. Nie myślał, że kiedyś jednej ze swoich decyzji pożałuje.

Nie zrobił tego po raz pierwszy. Gdyby sięgnął pamięcią wstecz wiele było przypadków, kiedy ulatniał się w siną dal i pozwalał na wszystko. Czy to mu wybaczała? Cóż... Mógłby się dowiedzieć, gdyby kiedykolwiek jej o tym chociażby wspomniał. Miał to jednak do siebie, że sekrety trzymał kurczowo przy sobie i za nic w świecie nie wydawał się być tym, który się nimi podzieli. Uważał je za swoją własność, a wszystko co było jego podlegało jego woli. Dosłownie wszystko.

Kiedy jednak wrócił po raz kolejny do więzienia, które potocznie nazywane było ich mieszkaniem, nie czuł się dobrze. Mimo iż powiedział jej wszystko, mimo iż wyjaśnił jej wszystko i rozłożył swoje uczucia jak na tacy, mimo iż nawet delikatnie przesłodził to wciąż nie czuł się komfortowo. Nie wiedział dlaczego tak jest. Nie wiedział dlaczego nagle stał się dla niej milszy. Nie wiedział dlaczego nagle był w stanie zgodzić się na kompletnie wszystko. Nie wiedział dlaczego wszelkiego rodzaju jej zbliżenia stały się dla niego bardziej piekące, które jakby zostawiały ślad na jego skórze. Palący ślad na jego skórze, którego nie był w stanie zmyć. Nie to, że brzydził się jej. Że to w niej było coś co mu nie odpowiadało. Nie... On brzydził się siebie.

Czekał na nią. Powoli nie mógł już znieść jej niewinnego uśmiechu, jej słodkich gierek, tego że wszystko spłynęło po niej jak po kaczce. Chciał wojny. Chciał krzyków. Chciał latających talerzy, krzeseł, książek. Boże. On mógłby się zabić za dostanie w policzek. Chciał widzieć jej łzy. Chciał usłyszeć jak drzwi do jej sypialni zatrzaskują się z jej krzykiem. Chciał, aby spędził tę jedną noc samotnie, w podobieństwie do kilku kolejnych. Chciał tego. Bo chciał poczuć jakąś karę.

Wróciła jak zwykle. Niby uśmiechnięta, niby zmęczona. Ciężko mu to było zinterpretować, czy jej dzień był udany, czy może znowu miała jakieś problemy. Zwyczajnie szło mu to bez problemu. Ale wtedy jego głośno bijące serce zabierało całe jego skupienie. Mimo to starał się zgrywać jak najbardziej normalnego. Z książką w ręce patrząc na krajobraz miast, siedział w fotelu, nasłuchując co kobieta robi. Jedyne co docierało do jego uszu był szczek talerzy i szklanek, więc przewidywał iż kobieta przyrządzała sobie coś do jedzenia. Im dłużej jednak to trwało, tym gorzej dla niego było. Chciał mieć to już za sobą. Chciał się wytłumaczyć i po prostu to wszystko zakończyć. W dobrym mniemaniu oczywiście...

Nie wytrzymał. Spędzała w tej kuchni dobre kilka minut, ale dla niego było to dobre kilka minut za dużo. Cisnął książką na fotel, kiedy tylko podniósł z niego swój tyłek. Szybkim krokiem skierował się do kuchni. Już w progu widok jej uśmiechniętej, wydawał mu się wszystko rujnować.

– Uderz mnie – powiedział, na co kobieta zwróciła na niego niemało zaskoczone spojrzenie.

– Ciebie też miło widzieć, Loki – powiedziała, lekko się podśmiewując.

– Serio mówię. Uderz mnie – rzucił bardziej desperacki tonem. Sam był zaskoczony, że może coś takiego wycisnąć ze swojego gardła.

– Dlaczego miałabym to zrobić? – spytała, odkładając pusty już talerz do zlewu. Sięgnęła po kubek i zaczęła, świdrując go wzrokiem, popijać znajdującą się w nim herbatę.

– Bo jesteś brzydka, gruba, śmierdzisz, nie potrafisz się ani uczesać, ani umalować, a i kobiety w tobie mniej niż komórek mózgu u Thora.

To było wystarczające. Nawet nie spostrzegł się, kiedy jej otwarta dłoń wylądowała na jego policzku z taką siłą, że aż odrzuciło go pod drugi blat. Ból od razu rozlał się po podrażnionej skórze, a i oczy zaszkliły się od łez. Ten ból był cudowny. Takiego właśnie bólu oczekiwał. I taki ból właśnie dostał.

– Co cię napadło?! – krzyknęła, nie ukrywając swojego rozczarowania.

Kiedy wyprostował się, masując swój zaczerwieniony policzek, zwrócił swój wzrok na jej twarz. Na jej zdruzgotaną twarz pełną smutku i rozgoryczenia. Ledwo trzymała swoje emocje na wodzy, co mógł z łatwością zauważyć. Nie wiedząc jednak dlaczego powodowało to w jego wnętrzu euforię. Pogładził opuszkami placów policzek, po raz pierwszy od dłuższego czasu korzystając ze swoich cudownych chłodzących zdolności.

– Dobrze. Tego chciałem – powiedział, przytakując samemu sobie.

– Chcesz jeszcze raz? Bo myślę, że z chęcią to powtórzę –wysapała. Jej głos przesiąknięty był wściekłością.

– Nie. Już nie trzeba. Tyle mi wystarczy.

– To może wreszcie łaskawie wyjaśnisz mi, co to do cholery miało znaczyć?

– Moja kara.

– To zrozumiałe. Jeszcze raz mi coś takiego powiedź, a obiecuje, że zleje cię mocniej. Albo poproszę Starka o jakiś wyjątkowo użyteczny gadżet do tortur.

– Myślę, że na następny raz będzie to nawet przydatne.

– Co ci w ogóle strzeliło do tej głowy? Masochistą jesteś?

– Nie?

– To po co ci to było? Naprawdę musiałeś mnie obrażać?

– Nie miałem innego pomysłu, a ten okazał się być dobry. Czego chcesz?

– Wiedzieć, dlaczego wpadłeś do kuchni i jak gdyby nigdy nic poprosiłeś mnie o zdzielenie cię po twarzy. Czy ty sądzisz, że jest to normalne?

– A czy ty sądzisz, że to jest normalne, aby zdradzona kobieta przyjęła wszystko ze stoickim spokojem, bez najmniejszych pretensji?

Zapadła cisza. Długa, nieprzenikniona cisza, w której ich dwójka tylko pożerała się wzajemnie wzrokiem. Nie wiedział czy dobrze, że to powiedział. Z jednej strony być może wreszcie myśli, które tak mocno go denerwowały wreszcie wezmą sobie na wstrzymanie i go zostawią w spokoju, ale z drugiej... Czy on jej właśnie mocniej nie ranił?

– Co masz przez to na myśli? – spytała nader spokojnie.

– Wróciłem do tego mieszkania po zdradzeniu ciebie nie raz, a ty... jak gdyby nigdy nic mi to wybaczyłaś. W sensie... ok... mała kłótnia była, ale... w przeciągu dosłownie kilku minut wszystko poszło w zapomnienie. Ani nie krzyczałaś, ani nie mnie nie uderzyłaś nawet raz, ani... nic! Zupełnie zero reakcji! Dałaś mi się tak po prostu omotać wokoło palca.

– Nie podoba ci się to? Czy to nie jest tak, że ty lubisz mieć wszystko pod swoją kontrolą?

– Ja... Tak. Lubię. Ale...

– Nagle nie podoba ci się, że się podporządkowuje? Dla twojej wiadomości byłam na ciebie wściekła, jak się dowiedziałam, że mnie zdradziłeś. Wydawało mi się, że w jednej sekundzie będę w stanie rozwalić całe to mieszkanie w drobny mak. Ale kiedy się pojawiłeś... wydawało mi się, że żałowałeś. Myliłam się, co?

Ominęła go. Wyszła z kuchni. Usłyszał tylko jak drzwi do ich sypialni zostają otwarte, a następnie zatrzaskują się z impetem. Nie wiadomo czemu uśmiechnął się. Oparł się o blat w kuchni i wsłuchiwał się w ciszę. W cudowną cieszę. Wiedział, że to co zrobił nie było dobre. Wiedział, że to co zrobił ją zraniło. Ale boże... jak to cholernie dobrze bolało...


Natasha Romanowa:

Była w cholerę zazdrosna. Ona była jedną z tych osób, które nie potrafiły radzić sobie z tym denerwującym uczuciem. Podejrzewała swoją dziewczynę o możliwie wszystko. Kiedy tylko widziała ją gdziekolwiek z kimkolwiek innym zawsze było to samo „Kto to jest, kim jest dla ciebie, co robiliście, gdzie byliście" i tysiące, tysiące innych, które potrafiły irytować i denerwować, ale równocześnie uświadamiać, że ktoś o nią dba i obchodzi ją co robi i czy jest bezpieczna. Każdy jednak ma swoje granice.

Natasha powoli nie mogła wytrzymać tego natłoku. Nie było dnia, kiedy z ust jej dziewczyny nie padło pytanie „Gdzie byłaś i z kim". Drążyła tematy, wypytywała o szczegóły chciała wiedzieć wszystko, jakby właśnie pisała jej biografię, a to wydarzenie chciała dokładnie opisać w tej książce. Z początku Nat podchodziła do tego z dystansem i spokojem. Rozumiała, że kobieta była po prostu bardzo ostrożna i bała się, że ktoś może ją jej skraść. Mimo iż nie było takiej możliwości, to Natasha rozumiała ten strach. Bo sama go czasami odczuwała.

Ale to wszystko szło za daleko. Coraz częściej nie mogła przeżyć dnia bez chociażby jednego drobnego pytania odnośnie osób, z którymi się spotykała. Nie miała jej tego za złe... z początku. Teraz zaczęło być to interesujące i jak długo nie potrafiła toczyć z nią rozmów na ten temat, ona wciąż wiedziała swoje i upierała się przy swoim zdaniu, jakby było najświętsze i najlepsze. A takie nie było.

Wkurzyła się. Miała już tego dość. Jej cierpliwość sięgała już zenitów. Chciał zażyć chwili ciszy. Momentu, w którym nie będzie musiała słuchać o narzekaniach i marudzenia oraz jakichś durnych warunkach, jakie jej ustalała, wbrew jej własnej woli. „Nie pozwalam ci spotykać się z obcymi facetami", „musimy przeszukać twoją szafę, bo wydaje mi się, że masz zbyt dużo kuszących ubrań", „nie ma mowy, abym puściła cię o takiej godzinie na imprezę", „mam nadzieję, że w tej agencji nie za dużo oczu zawiesza się na twoim... no wiesz". To było wystarczające. Nie była małą dziewczynką, której mamusia musi pilnować na każdym kroku. Była dorosłą kobietą, która potrafi zdecydować o sobie. A przede wszystkim była kobietą, która nie musiała podlegać żadnym głupim zasadom i regułom, które na siłę starała jej się wpisać inna kobieta. Mogła decydować o tym czego sama chce i nie musiała się na nic zgadzać.

Nie zdołała nawet zorientować się, kiedy z całej wściekłości trzasnęła drzwiami swojego mieszkania, decydując się po prostu stamtąd wyjść. Spodziewała się, że sąsiedzi słyszeli ich krzyki. Nie byłoby to dla niej nic zadziwiającego. Ale miała to jakoś gdzieś. Nie interesowało to jej w żadnym procencie. Jedyne czego chciała to się ochłodzić i uspokoić. A to było niemożliwe w nabuzowanej atmosferze swojego własnego mieszkania.

Nie chciała się kłócić. Nawet z początku zaczęła prowadzić spokojną rozmowę chcąc wszystko sprowadzić do rozwikłania problemu. Ale wszystko zepsuła ona. [T.I.] po prostu nie chciała słuchać o tym, co ją dręczyło. Dalej stawiała warunki, dalej chciała rządzić, ale tym razem posunęła się o krok za daleko. Posądziła ją o zdradę. Wykrzyczała jej w twarz, że doskonale wie o zdradzie. Że niby Natasha spała na boku już z duża liczbą nie tylko mężczyzn. Nawet wymieniała ich z imienia i doskonale opisywała, jakoby to miało dochodzić do zdrady. Ale to wszystko były kłamstwa. Natasha nie zdradziła. Chociaż jak źle jej było od pewnego czasu to nigdy nie pomyślałaby, o tym aby od niej uciec i zdradzić. Z resztą, dlaczego niby miałaby to robić? Nie zaistniało w ich relacji cokolwiek, co mogłoby ją skusić do ucieczki w kierunku innych czułych ramion. Nawet jeżeli miała dość jej zazdrości, to nie istniał na tym świecie powód, dla którego miałaby zdradzić.

Ale im dłużej ta sytuacja się pogarszała, tym bardziej Natasha zaczęła uważać, że to jednak dobry pomysł...

Jej nogi same powędrowały do Bruce'a. Nie wiedziała dlaczego, ale był on jej najbliższym przyjacielem. Przy ciepłej herbatce powiedziała o wszystkim. Rozwiązała cały problem. On przynajmniej jej wysłuchał. Nie przerywał, nie ponaglał, nie krzyczał. Słuchał. Tak jak tego ona chciała.

Spokój jednak nie trwał długo. [T.I.] ją znalazła. I nie zadała sobie dużo trudu, aby wbić się do jego mieszkania.

– A jeszcze kilka minut temu mówiłaś mi, że mnie nie zdradzasz – bąknęła kobieta, ledwo maskując łzy.

– Bo nie zdradza – wtrącił mężczyzna, nim kobieta zdołała kontynuować, albo jeszcze gorzej – wyjść. – Przyszła tutaj, bo chciała się wyżalić. Naprawdę chciałbym was teraz zostawić same, ale wiem, że to nie jest najlepsze wyjście. Bo się tu pozabijacie. Mam być psychologiem? Proszę bardzo. Każda z was mówi. Po kolei. Ale jedna nie przerywa drugiej.

– Bruce, to zabawa dla dzieci – jęknęła Natasha, przewracając oczami.

– Wcale nie. No już. Nat, ty pierwsza.

– Skoro już chcesz się mieszać w tą wojnę – westchnęła. – Mam dość twojej zazdrości. Ciągle mnie kontrolujesz. Starasz się mną sterować jak jakąś lalka. Ale ja nie jestem narzędziem. Mam własne uczucia. A... poza tym... to posądzenie mnie o zdradę... Naprawdę? Nawet nie chciałaś raz posłuchać co ja mam do powiedzenia. To może chociaż teraz posłuchasz. Bruce ma racje. Nie zdradzam cię. I nie zdradziłam. Bo nie potrafię. Lub... nie potrafiłam. Cieszyłam się związkiem z tobą. Dopóki ci palma nie odwaliła.

– Plama? Ja staram się tylko chronić to co moje.

– Ty nie starasz się chronić. Ty kontrolujesz, sterujesz. Zrozum mnie. Jestem człowiekiem. Mam swoją wolę. I.. naprawdę nie wiem skąd ty wytrzasnęłaś wszystkie te osoby, z którymi rzekomo się przespałam, ale to sa bujdy. Z nikim innym w łóżku nie spałam jak z tobą.

– Mam ci uwierzyć?

– Jeśli nie chcesz, to wiesz gdzie są drzwi. Bruce cię odprowadzi.

Zapadła cisza. Kobiety mierzyły się wzrokiem. Natasha była już tym wszystkim zmęczona. Chciała świętego spokoju. I już jej wszystko było jedno czy ten spokój zazna w swoim mieszkaniu, czy u Bruce'a na kanapie. Chciała mieć już wszystko za sobą.

– Ona... mówi prawdę? – spytała niepewnie kobieta w kierunku mężczyzny.

– Stuprocentową – przytaknął Banner. – Z nikim cię nie zdradziła. Sam nie mam pojęcia skąd to wzięłaś, ale... byłaś w błędzie.

– Ciebie... bolało, że byłam taka zazdrosna?

– Cholernie! – przyznała Nat. – Ty lubisz być kontrolowana przez jakiegoś komendanta, ilekroć wykonujesz jakąś robotę? Nie. I ja też nie lubię być kontrolowana. A ta zdrada to już było przegięcie. Jestem wściekła.

– Wściekła?

– Tak. Na tyle, że nawet nie wiem czy chce cię więcej widzieć.

– Nat, ja...

– Oczekuję jednego słowa. Jak nie usłyszę o do pięciu sekund to osobiście wywalę cię przez okno tego salonu.

– Natasha...

– Raz.

– To wszystko było nieporozumieniem.

– Dwa.

– Jest mi teraz tak strasznie głupio, że...

– Trzy. Nie wiem czy wytrzymam do całej piątki.

– Przepraszam! – wrzasnęła, tak głośno, że wszystkie ramki ze zdjęciami i książki aż zadrgały na regałach. – Przepraszam, jasne? Byłam głupia, że tak to wszystko podkoloryzowałam. Chciałam... Chciałam tylko mieć jakiś dowód, że... że mnie kochasz. Bałam się, że może być inaczej. Nie chciałam tego. To... To wszystko nade mną zwyciężyło.

– Teraz rozumiem – Natasha uśmiechnęła się.

Podeszła do kobiety i bez zastanowienia się objęła ją ramionami.

– Bruce... Mógłbyś pozwolić na chwilę? – spytała w kierunku mężczyzny. Ten tylko przytaknął zgodnie, po czym udał się w Thor wie tylko jakim kierunku.

I była szczęśliwa. Chociaż na ta chwilę. Bo mogła wsłuchiwać się tylko w ciszę. I ciche szlochanie kobiety...

~~~

Dla porównania. To jest to co miałam wstawić zamiast długich rozdziałów:

Jaki był powód?

Tony Stark:

· Ty uważałaś, że zdradził. Mężczyzna wydawał się bardziej cichy I niechętny do jakiegokolwiek kontaktu z tobą. Jak się później okazało dręczyła go wizja wojny politycznej, jaka powoli tworzyła się w Stanach, a niestety w którą Tony był jakoś niesłusznie wplątany.

Steve Rogers:

· To do niego dość niepodobne, aby uciec od swojej kobiety. Jednakże nic nie mógł poradzić. I na pierwszy rzut oka nie, wcale nie rządził nim alkohol. Zrobił to całkowicie świadomie. Dlaczego więc? Kobieta go zwiodła.

Clint Barton:

· Clint sprawia wrażenie osoby, która nie przywiązuje specjalnej uwagi wierności w związku. Jednak to jest tylko złudne wrażenie, które wywołane jest przez częste zmęczenie wywołane pracą oraz sama praca. Sam w sobie jest wierny i nawet przez myśl nie przemknęło mu, aby cię zdradzić.

Bruce Banner:

· Dlaczego zdradził cię, a równocześnie tego nie zrobił? A to dlatego, ze nie był tego do końca świadomy. Przy eksperymentowaniu z nowym lekiem, który miał mu pomóc okiełznać Hulka, doznał dziwnego stanu, w którym... po prostu poszedł do łóżka z inną.

Peter Parker:

· To byłby szczyt wszystkiego gdyby Peter chociażby pomyślał o zdradzie. Nigdy w życiu nie widział nikogo poza tobą, toteż nawet nie interesuje się innymi. Zaczęłaś podejrzewać u niego zdradę poprzez częste wymówki na wspólne wyjścia. Wszystko jednak było przez to, że ćwiczył potajemnie w siedzibie Avengersów.

Bucky Barnes:

· Nie chciał zdradzić, ale musiał. Wiem, że zdanie „w obliczu śmiertelnego zagrożenia" wydaje się jak wyjęte ze słabego romansu dla nastolatek, ale nie mogę użyć innego. W momencie kiedy mężczyzna miał do wyboru zabawić się z laleczką wroga albo przyczynić się bezpośrednio do śmierci twojej i innych zakładników, nie mógł postąpić inaczej.

Pietro Maximoff:

· Pietro jest niewyrośniętym dzieckiem, ale sprawy sercowe traktuje nader poważnie. Nigdy nie pomyślał, aby zostawić własną siostrę na polu walki, to i też nigdy nie pomyślała o tym by cię zdradzić. Przez chwile zdawało ci się, ze może mieć kogoś na boku, gdyż był wyjątkowo milczący i niechętnie podchodził do aspektu wspólnego spania. Była to tylko chwilowa depresja.

Thor Odinson:

· Wydaje się to absurdalne, wiem. Ale samotność jest nie tylko twoim towarzyszem. Będąc kilka milionów lat świetlnych od ciebie, można poczuć swego rodzaju świadomość, ze jest się bezkarnym, a tajemnice na zawsze pozostaną pomiędzy dwójką osób, w szczególności, że jedna z nich jest ci kompletnie obca. Lecz nie mogę ukrywać, że Thor czuł wyrzuty sumienia, dopóki nie powiedział ci o tym.

Loki Laufeyson:

· Pewnie pomyśleliście, że będzie to lustrzane odbicie, a Loki zostanie przedstawiony przeze mnie jako wierny ukochany. Nie. A ty myślałaś, że skąd na świecie pojawiła się Hel i Fenrir, nie wspominając o Jormungardzie*? Ale dajmy oczekiwaniom zadość. Ten jeden wyskok w bok był powodem waszego „rozstania", ale również ostatnim jaki Loki wykonał.

*Imiona dzieci Lokiego w mitologi nordyckiej

Natasha Romanowa:

· Natasha sprawia wrażenie kobiety, która bez większego sprzeciwu podchodzi do poligamii. To jednak tylko złudna iluzja, którą po poznaniu kobiety łatwo rozwiać. Dlaczego więc zdawało ci się, że cię zdradza? Bo jesteś po prostu zbyt podejrzliwa i każdy sygnał przyjmujesz od Natashy z potrójnym natężeniem! Czasami możesz postarać się utrzymać swoją zazdrość na krótkiej smyczy, dobrze?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top