70.Jak wygląda wasz wspólny trening?

Proszę ten rozdział traktować z przymrużeniem oka. Mimo iż w tytule jest „trening" to ja wzięłam ten temat bardziej jako „zabawa jego zabawkami". W końcu wedle mojej historii, raczej nie posiadacie specjalnych zdolności, ale zawsze można coś nadpisać ;)

Tony Stark:

– Na pewno nie chcesz żadnej zbroi? – spytał Tony, mierząc niepewnym wzrokiem postać kobiety ubranej jedynie w koszulkę i szare spodenki. Pokręciła głową, ściskając w dłoni dziwnego rodzaju urządzenie, którego nigdy wcześniej nie widziała.

– Powiedziałeś, że jesteś pewny i zadziała – wyrzuciła z pewnym przekąsem, sama zastanawiając się czy był to dobry pomysł.

– Wypadki się zdarzają, dlatego przeprowadza się próby. Wiesz ile razy musiałem przywalić głową w sufit, żeby opanować sterownik równowagi w mojej pierwszej zbroi? – Poprawił metalową rękawicę.

– Zapewne dlatego jesteś teraz takim melepetą. Do rzeczy. Zróbmy to i będę mogła wracać do pracy. – Zaczepiła urządzenie na nadgarstku, jak jej wcześniej polecił. Cienkie metalowe kółeczko, szybko pokryło połowę jej dłoni, wyglądem przybierając coś w rodzaju metalowego ochraniacza.

– Przecież sama się na to zgodziłaś, gdy pytałem trzy razy. Za każdym razem słyszałem „i tak nie mam dziś nic do zrobienia".

– Po prostu nie czuje się pewnie, wiedząc, że zaraz prawdopodobnie, albo oberwę laserem, albo zostanę zamknięta w metalowej puszce. – Postąpiła kilka kroków w tył.

– Tylko nie miej mi tego za złe. Sama chciałaś. – Na słowa mężczyzny kobieta jedynie przewróciła oczami.

Maska zasłoniła twarz Tonego. Wysunął przed siebie lewą rękę. Niebieski okrąg, który znajdował się po wewnętrznej stronie jego dłoni zaświecił potężnym promieniem. Kobieta poczuła, że decyzja, którą podjęła mogła być dla niej zgubna. Serce mocniej zabiło, a ręka lekko drgnęła. Kiedy światło w dłoni mężczyzny zaświeciło wyraźniej, przymknęła powieki. Zacisnęła zęby. Już czuła jak leci w tył i uderza w ścianę.

Usłyszała mechaniczny zgrzyt oraz szybki świst w powietrzu. Nie zdążyła nawet uchylić powiek. Poczuła jak po jej ciele rozpływa się zimno, spowodowane przez metal, który jak roślina zaczął porastać jej skórę. Zbroja sama rozłożyła się na części, po czym przyległa do jej ciała. Poczuła jak jej kończyny same ruszają się przez metalowy szkielet zewnętrzny. Po jej rękach, które błyskawicznie skrzyżowały się przed twarzą, rozpłynął się delikatny wstrząs.

Zapadła cisza. Kiedy wreszcie pozbawiona większości strachu uniosła powieki, zauważyła dziwnego rodzaju interfejs, który emanował wielorakimi napisami, wskaźnikami i geometrycznymi figurami. Wśród nich zdołała dojrzeć w niedalekiej odległości Starka, który stał wyprostowany naprzeciwko niej w swojej zbroi. Popatrzyła po swoim ciele. Dojrzała granatowo-czarną zbroję, która okalała ją w każdym calu. Światło odbijało się od gładkiej powierzchni metalu.

– Wszystko w porządku? – usłyszała głos mężczyzny lekko stłumiony, jakby przez słuchawkę telefonu.

– Tak... Znaczy. To działa. – Była bardzo pozytywnie zaskoczona, że absurdalny projekt Starka nie zawiódł i nie spowodował złamania jej wszystkich kości.

– To takie zabezpieczenie, na wszelki wypadek, gdyby coś ci groziło.

– Tak... Pozostaje tylko jeden problem.

– Jaki? – zdziwił się. Jego maska podskoczyła do góry. Jej twarz również po chwili została odkryta.

– Jesteśmy w twoim warsztacie. Ta zbroja tutaj spokojnie leżała. Promień leciał z prędkością...? Ja wiem? Ile zajęło mu żeby mnie uderzyć. Sekunda? Mniej? Z takiej odległości nie ma problemu, aby zbroja do mnie doleciała i obroniła. Ale co jakbym była w innym mieście?

– Jeszcze nad tym popracuje. – Uśmiechnął się. Zbroja ześlizgnęła się z jego ciała i powróciła do trójkąta na jego piersi. Kobieta również poczuła lekkość. Jej metalowa powłoka odczepiła się jak pancerz od jej ciała i wzleciała na specjalnie przygotowane miejsce z boku warsztatu. – Widzisz? A tak się bałaś?

– To ty przed chwilą chciałeś mnie wkłuć w podwójną puszkę, bo bałeś się, że nie zadziała – zakpiła.

– No już dobra, dobra. Kawa na zgodę? – uniósł lekko brwi.

– Kawa o ile będzie bezalkoholowa. – Zaśmiała się melodyjnie. Mężczyzna objął ją w talii i skierował się na kręte schody.

Steve Rogers:

– Mówiłem: bez litości! – w oddali od rogów sali odbił się potężny, lekko zasapany głos mężczyzny.

– A kiedy to ci jej nie okazałam? – odpowiedział mu głos z drugiego końca. Kobiecy. Również zasapany.

Pospiesznie wspięła się po metalowej konstrukcji. Błyskawicznie dostała się na rusztowanie zaczepione pod sufitem. Korzystając z ciemności, która nie mogła być rozproszona przez lampy pod nią, poruszała się powoli starając się zlokalizować postać Kapitana. Niechybnie musiał znajdować się pod nią, jednakże porozstawiane na całej szerokości sali różnego rodzaju zasłony stworzone ze sprzętu sportowego, uniemożliwiały jej dojrzenie charakterystycznego granatowego stroju wraz z okrągłą tarczą.

Odwróciła się, by rozejrzeć się po drugiej części obszernego pomieszczenia. Popełniła błąd. Niebieska tarcza śmignęła w powietrzu. Odbiła się od twardej ściany, na której wyznaczyła sporą szczerbę, po czym idealnie w prostej linii zaczęła zmierzać w kierunku kobiety. Nie zdołała jej ani zobaczyć, ani usłyszeć. Była wręcz bezszelestna. Nawet jeżeli usłyszała jej uderzenie o ścianę, to miała zbyt mało czasu na reakcję.

Tarcza trafiła celnie w jej lewą kostkę. Poczuła niemiłosierny ból stłuczonej kości. Zachwiała się. Nie udało jej się utrzymać równowagi, mimo iż próbowała. Udało jej się za to w ostatnim momencie dosięgnąć ręką lampy zwisającej pod nią. Przytrzymała się słabego kabla. Zaczęła gorączkowo rozglądać się na boki.

W dół miała drogę co najmniej piętnastu metrów, zbyt wysoko aby zeskoczyć i spokojnie wylądować. No chyba, żeby miała niezniszczalną tarcze kapitana i jego napompowane chemią mięśnie. Niestety była bardziej człowiecza i krucha. Lampa powoli uświadamiała jej, że nie zostało jej wiele czasu. Jej ciężar był zbyt wielki do wytrzymania przez kabel.

– Walka chyba skończona! – usłyszała z dołu dumny i lekko rozbawiony głos mężczyzny.

– Nie wyśmiewaj się ze mnie! Ja jeszcze z tego wyjdę! – odkrzyknęła, starając się zamaskować lekki strach w jej głosie.
Zauważyła sylwetkę Kapitana, która powoli zaczynała zbliżać się w kierunku swojej tarczy. Niebieski okrąg wylądował kilka metrów od niego. Jeszcze raz rozejrzała się w koło, łapiąc wzrokiem wszystkie elementy sali, które mogła jakkolwiek wykorzystać.

Mogłaby skorzystać z kabla i rozbujać się na sąsiednią metalową belkę. Ale niestety miała dwa problemy. Jednym był jej ciężar, który mógł być zwyczajnie zbyt wielki, a rozpoczęcie bujania lampy, mogłoby jeszcze bardziej nadwyrężyć kabel, który był jej ostatnią deską ratunku, jak na razie. Druga była odległość od belki. Zdecydowanie zbyt wielka, aby zdołała chociażby musnąć palcami jej powierzchnię. Pod nią znajdował się kozioł. Teoretycznie mogła na nim wylądować, ale nie był on miękką poduszką. Ryzykowała połamaniem nóg. W dodatku nikłą szansą było, że wyceluje idealnie w niego. Prędzej mogłaby w podłogę.

– Steve! –zawołała, kiedy ogarnęła, że faktycznie nie miała wyjścia z sytuacji. Poczuła jak kabel lampy zaczyna trzeszczeć. – Dobra. Masz rację.

– A nie mówiłem? Wygrałem. Znowu. Tym razem ty stawiasz obiad – zaśmiał się. Wypolerował rękawem powierzchnie tarczy. Zaczepił ją na plecach. – Złaź stamtąd – polecił. Zaczęła się wspinać. Że też ona nie wpadła na to wcześniej. A było to takie oczywiste. Niestety. Tragiczne w skutkach.

Kabel całkowicie oderwał się od reszty elektrycznej sieci. Spowodowała to zwiększona siła i jej ciężar. Lampa puściła. Zaczęła spadać w dół, a ona razem z nią. Przed oczami błysnął jej jedynie jeden pomysł. Starać się jakoś zamortyzować upadek. Lecz co było skore do zrobienia tego, nie miała pojęcia.

Lot nie trwał długo. Ale na szczęście nie spotkała się z twardą podłogą. Tuż przed upadkiem poczuła jak ktoś ją łapie. Dla jej szczęścia Steve zareagował w porę i podbiegł, kiedy ona spadała w dół. Złapał ją dosłownie w ostatnim momencie, przez co musiał przejechać po parkiecie parę metrów. Kiedy mniej więcej zrozumieli, co się dokonało, uspokoili się i spojrzeli na siebie.

– Ty...

– Uratowałem cię. Drobiażdżek. Ale na przyszły raz rezygnujemy z prac na wysokości. Ledwo zdążyłem – westchnął ociężale, podnosząc się z podłogi. Pomógł kobiecie wstać, podając jej dłoń.

– To mój błąd. Nie powinnam tam wchodzić.

– Tak szczerze, to co cię podkusiło?

– Chyba chciałam pobawić się w Spider-mana. – zaśmiała się melodyjnie.

– Poproszę go następnym razem, żeby pożyczył ci swoje małe bransoletki z siecią. A teraz chce mój obiad.

– No już niech ci będzie. Za ten ratunek...

Clint Barton:

– Ale nie przykładaj strzały do policzka! – Clint zawył jak przewrażliwiona mamusia. Kobieta gwałtownie cofnęła rękę z łukiem. Strzała upadła z cięciwy na betonową podłogę.

– Ja nawet tego nie uciągnę. To jest... zbyt silne jak dla mnie – zalamentowała kobieta. Nie była przekonana, co do ćwiczeń. Aby napiąć cięciwę na odpowiednią odległość, potrzeba było nieokreślonych, ale ogromnych pokładów siły. One nie posiadała sześćdziesięciu centymetrów w bicepsie. W ogóle nie posiadała specjalnie wyrzeźbionych mięśni ramion i rąk. Co za tym szło, nie posiadała tyle siły, co mężczyzna.

– Co za bzdura – jęknął, podnosząc strzałę z podłogi. Zakręcił nią kilkakrotnie wokół jej własnej osi. – Pokaż, pomogę ci.

Założył cięciwę na łuk. Chwycił jej dłoń. Palcami pokierował jej, aby chwyciły maleńki przyrządzik, który odpowiedzialny był za utrzymanie strzały na cięciwie. Drugą ręką, kierował jej drugim łokciem. Lekko go uniósł. Zmrużył jedno oko. Naciągnął cięciwę, za pomocą jej własnej dłoni. Poczuła potężny uścisk, ale jakoś zelżał. Wydawał się mniej mocny. Puścił. Również jej place puściły. Strzała poleciała. Przecinała powietrze ze świstem. Ugodziła w tarcze. Nie w sam środek. Ale bardzo blisko. Jakieś dwa centymetry.

– Brak jest trochę praktyki, ale całkiem nieźle – skwitował, przytakując sobie głową. Kobieta zmierzyła go okrutnym spojrzeniem.

– Jasne. Nie ma szans, abym kiedykolwiek stała się chociaż po części tak dobra jak ty. Nawet łuku naciągnąć nie umiem – zalamentowała.

Odłożyła łuk na bok. Zdjęła kołczan z pleców. Ułożyła go obok broni. Lekko zrezygnowana spojrzała jeszcze raz na tarcze przebitą trzema strzałami. Niezliczona liczba drewnianych pocisków, leżała na długości dzielącej ową tarczę i łucznika.

– To nie jest dla mnie – rzuciła, odwracając się.

– Jeśli potrafisz utrzymać wystrzał z pistoletu, to także naciągnięcie cięciwy nie sprawi ci większego kłopotu. – Clint ruszył za niż, tuż po tym jak zabrał łuk i kołczan ze strzałami. W końcu był to jego sprzęt, nie mógł go zostawić w publicznej strzelnicy.

– Co z tego? Pistolet jest mniejszy i nie trzeba przykładać do tego aż tak kosmicznej siły. Żeby tutaj chociażby pociągnąć tą cięciwę w swoim kierunku i utrzymać przez, no nie wiem dziesięć sekund, musiałabym całkowicie nadwyrężyć swoje mięśnie. Miałabym jutro zakwasy, a uwierz, że wole być w dobrej formie. – Weszła na schodki i zaczęła kierować się prostym korytarzem, prowadzącym na zewnątrz.

– A teraz wyobraź sobie, że ja musze codziennie napinać ten łuk niezliczoną ilość razy, żeby zagwarantować tobie i ludziom szarym jak ty spokojne życie i bezpieczeństwo – zaśmiał się. Przystanęła w miejscu. Przez chwile wstrzymała oddech.

– Sugerujesz, że sama nie potrafiłabym się obronić? – odwróciła się w jego kierunku. Zmierzyła wściekłym spojrzeniem. On uśmiechnął się szeroko.

– Wątpię, aby zwyczajne ołowiane naboje dały cokolwiek przeciwko kosmitom, zrodzonym w czeluściach czarnej dziury. – Pokręcił lekko głową.

– A twoje strzały dają? – wydęła wargę w kpiącym grymasie. – Skoro jakieś promienie Starka, tarcza kapitana, czy brutalna siła Hulka są w stanie chociażby nadszarpnąć ich skórę to nabój z pistoletu również.

– Z tym się zgodzę... Ale gdyby taki kosmita przytrzymał cię za gardło, podciągnął do góry i trzymał, patrząc się na ciebie pod promienie słońca, to wątpię abyś jakkolwiek się z takiego uścisku wyplątała.

– A możesz mi powiedzieć, co to ma do naszej siły, którą trzeba posiadać by naciągnąć cięciwę? – zbliżyła się do niego, niszcząc resztki przestrzeni, jaka ich dzieliła.

– Pewnie kompletne, zupełne zero, ale lubię się z tobą czasami podroczyć – uśmiechnął się. Cmoknął ją w nos. – Ale skoro nie masz siły, żeby przywalić osobie gabarytów Thora, to wcale nie oznacza, że nie naciągniesz cięciwy.

– To nikła zachęta i słaba motywacja. Czy ty chciałeś mnie podstępem zmusić do wrócenia na salę i spróbowania jeszcze raz? – uniosła jedną brew, wciąż się uśmiechając.

– Przecież zawsze tak jest! – jęknął rozbawiony. – Dajesz za wygraną, ale zawsze gdy widzisz mnie, jak sobie beztrosko strzelam w naszą lodówkę, to też chcesz tego spróbować.

– No bo... – stęknęła lecz nie miała odpowiednich argumentów. Stała wpatrzona w niego, starając się cokolwiek wymyśleć, ale jak na złość nic nie mogło przyjść do jej głowy, aby mogła to ubrać w odpowiednie słowa.

– Jak zwykle wygrywam. – Clint uśmiechnął się słodko. Obrócił ją i obejmując w talii poprowadził do wyjścia.

Bruce Banner:

– Myślałam, że tylko Natasha jest w stanie podziałać z kołysanką – powiedziała spokojnie, czując jak serce obija się wewnątrz jej klatki. Obserwowała ruchy zielonego golema, który szalał całkowicie za grubą szybą, która oddzielała ją i Starka od brutalnej siły zmienionego Bannera.

– Po to właśnie prowadzimy eksperymenty. Żeby się przekonać kto może nam pomóc okiełznać tego zielonego gnoma – rzekł z przekonaniem Stark, który cały czas usilnie wpisywał coś na holograficznej klawiaturze komputera.

– A co jeśli... no nie wiem... przestraszę się i będę chciała wycofać, ale będzie już za późno? Albo moje przekonywania nie podziałają? – Miała potężne obawy i wciąż się wahała. Ale gdzieś tam na dnie jej serduszka lśniła nadzieja, że i ona może pomóc Brucowi z jego wiecznym „zielonym" kłopotem.

– Natasha jest w pogotowiu – zapewnił dość obojętnym tonem. – Jeżeli pan zielony postanowi na ciebie naskoczyć, również moje systemy zareagują. Wyciągną cię stamtąd nim zdąży cię chociażby tknąć. Będziesz bezpieczna.

– A jak te twoje systemy zawiodą? – Czuła jak serce obija się o jej krtań.

– Nie zawiodą. Zaufaj mi. A nawet jeśli to priorytetem Natashy będzie obronić ciebie, nie uśpić potworka. – Skończył wystukiwać sekwencję na klawiaturze. Spojrzał na kobietę. – No chyba nie sądzisz, że będziemy ryzykować życiem cywila?

– Nie, no coś ty – rzekła bardzo mocno zaznaczając sarkazm.

– Wiem, że nasze działania nie zawsze zgodne są z... moralnością, ale postaraj się chociaż raz nam zaufać.

– To będzie ciężkie – westchnęła ociężale.

– Dobra. Idź. Wszystko przygotowane. Chyba.

– Chyba?!

– Na pewno – uśmiechnął się sztucznie. Nie rozwiało to wątpliwości kobiety. Jednakże nie protestowała.

Posłusznie skierowała się do wyznaczonego miejsca. Stanęła przed metalowymi drzwiami. Słyszał jak coś tłucze się za nimi z bezlitosną siłą i przeraźliwym rykiem. Przełknęła ślinę. Zacisnęła dłonie w drobne piąstki. Wiedziała, że w obliczu ogromnych pięści zielonej bestii są one kompletnym zerem. W obliczu niebezpieczeństwa nie miałaby jak się bronić i byłaby zdana na łaskę zabaweczek Starka i szybkości oraz zwinności Natashy. Mimo swojej ogromnej niepewności i lekkiego strachu kotłującego się pomiędzy jej żebrami, darzyła ich zaufaniem. Wierzyła, że jest bezpieczna.

I z tą świadomością przekroczyła próg metalowych drzwi, kiedy tylko się przed nią rozwarły. Wkroczyła na obszerną salę, zbudowaną z najtwardszego metalu, jaki Stark mógł tylko sprowadzić, aby powstrzymać Hulka i utrzymać go w jednym miejscu przez dłużej niż kilka sekund. W samym środku nie znajdowało się wiele przedmiotów. Od kilka skrzynek, którymi zielona bestia mogła sobie porzucać w ściany, by lekko się rozbawić.

– Wiesz co robić. Nie będę się powtarzał – rozbrzmiał głos Starka, lekko stłumiony przez nowoczesną technologie jaką był mikrofon.

Zielonawy potwór spojrzał w jej kierunku. Jego małe oczka zaświeciły przerażającym ogniem. Poczłapał ogromnymi łapami kilka kroków w przód, bardziej odwracając się w jej stronę. Ona zbliżyła się delikatnie, wciąż czując drżenie całego ciała, a w szczególności własnych nóg, które w jednym momencie stały się istną watą. Bestia przystanęła. Pokręciła lekko łbem. Czarne włosy zatrzepotały. Przybliżył się do niej. Wzięła głęboki oddech.

– Cześć, malutki – rzekła spokojnie nienaturalnie słodkim tonem. Nigdy nie była przyzwyczajona, aby mówić do niego w taki sposób. – Słonko już zaszło – dodała, starając się jak najlepiej potrafiła udawać głos Natashy.

Wyciągnęła przed siebie prawą rękę. Zadrżała lekko. Szybko to stłumiła, jednakże z wielkim trudem. Bestia przyjrzała się jej drobnej dłoni, która w porównaniu z jego wielkimi łapami, nie miała wielkości nawet paznokcia. Zielona łapa powoli wysunęła się w jej kierunku. Kobieta pożerała wzrokiem jego ogromną dłoń. Czuła się przy niej niesamowicie krucha. Już miała jej dotknąć, kiedy z paszczy bestii wydarł się przeraźliwy ryk, który prawie strącił ją z miękkich nóg.

– Wycofaj się! – usłyszała rozdrażniony głos Starka, który zadudnił w głośnikach sali.

– Nie! – krzyknęła. Widziała kątem oka jak Natasha zeskakuje z jednej z metalowych skrzyń. Zatrzymała się. Nawet nie drgnęła.

Bestia się uspokoiła. Spojrzała na kobietę świecącymi oczkami. Pokręciła krótko łbem. Kobieta uśmiechnęła się. Naturalnie, szczerze, ładnie. Postąpiła jeden krok do przodu. Pewny krok. Wyprostowała się. Nieco rozluźniła.

– Bruce? – spytała, widząc strach w oczach bestii. – Wiem, że tam jesteś. I wiem, że potrafisz to kontrolować. Nie potrzeba tutaj specjalnych osób, specjalnych kołysanek, specjalnych specyfików. Potrzebna jest tylko twoja silna wola. Wiem to – mówiła spokojnym, cichym tonem, który swoją łagodnością trafiał wprost do Hulka.

Bestia cofnęła się o jeden krok. Natasha dobyła czegoś, co zawieszone było przy jej pasie. Nie potrzebowała jednak go używać. [T.I.] pokonała kolejny krok. Bestia przypatrywała jej się. W końcu po minionych sekundach wypełnionych przerażającą, szpikującą kości, mrożącą krew ciszą, wyciągnęła w jej kierunku rękę. Jednym, ogromnym palcem pogładziła ją po włosach. Uśmiechnęła się krzywo. Uciekła. Podskoczyła. Skryła się za jedną z metalowych skrzyń. Stark odetchnął z ulgą. Natasha spuściła dłoń z broni. [T.I.] wpatrywała się tępo w lśniący metal.

– Koniec testów na dzisiaj... chyba mamy przełom.

Peter Parker:

– I na czym to ma niby polegać? – spytała pełna kpiny od jego słów.

Peter potrafił być naprawdę słodki, ale w tamtym momencie zdawał jej się słodko-głupi. Nie miała pojęcia jak mogła pomóc mu w jakimkolwiek treningu. Była wszak zwykłą dziewczyną, która nie wyróżniała się niczym szczególnym wśród wszelkiej ludności. Nawet nie trenowała jakiegoś konkretnego sportu, który jakoś mógłby wynieść jej koncentrację czy sprawność fizyczną na wyższy, niż zwykle poziom.

– Musisz jak najszybciej podrzucać kuleczki z aluminium, a ja będę je sobie ostrzeliwał za pomocą sieci. Czego tu nie rozumiesz? – zaśmiał się, mocując na nadgarstku maleńkie urządzenie, które przypominało jej ukryte ostrze rodem wyjęte z gry „Assassins Creed".

– Tego, że nie mam pojęcia, jak ma ci to niby pomóc! W sensie, co to niby za trening? Co on ci da? – brnęła dalej w nieznane. Wciąż nie mogła znaleźć sensu w jego prośbie.

– Potrenuje sobie oko – rzekł beztrosko.

Dziewczyna spojrzała na aluminiowe kuleczki, które trzymała w dłoni. Obróciła nimi kilkakrotnie. Spojrzała na chłopaka, który leżał rozwalony na swoim łóżku. Podrzuciła jedną kuleczkę nad swoją głowę. Z maszynki chłopaka w ułamku sekundy wystrzeliła lepiąca sieć, która przytwierdziła srebrna kuleczkę do ściany za dziewczyną. Kiedy ponownie na niego spojrzała z podziwem, on tylko się uśmiechnął. Podrzuciła kolejną kuleczkę. I jeszcze jedną. Zostały przytwierdzone do ściany w niedalekiej odległości od tej pierwszej.

– Tylko wiesz... – jęknął chłopak, kiedy już zabierała się za podrzucenie kolejnej. – Jak mówiłem, żebyś mi je podrzuciła, to nie miałem na myśli, że cały czas w jedno miejsce. Takim sposobem tego nie potrenuje i... – Dziewczyna zrozumiała do czego dążył już po pierwszym zdaniu.

Kiedy on dalej produkował się z wyjaśnieniami, ona chwyciła maleńka kuleczkę i cisnęła nią w okno. Chłopak zareagował błyskawicznie. Z jego nadgarstka wystrzeliła biała sieć, która w jednej sekundzie przytwierdziła sreberko do szkła okna. Lekki stuk rozpłynął się po pokoju.

– Właśnie o to mi chodziło – przytaknął.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Zaczęła rzucać kuleczkami na wszystkie strony. Jedna w kierunku regału z książkami, jedna do kosza, jedna niedaleko komputera. Nawet jedna na drzwi wejściowe.

– Jak ty to robisz? – spytała pełna podziwu, nie rezygnując z rzucania kuleczkami.

– Normalnie – odpowiedział, idealnie celując siecią i łapiąc kolejną kuleczkę. – To znaczy... gdybym nie potrafił odpowiednio zareagować, mógłbym zrobić sobie krzywdę. Jest to trochę połączone z moim pajęczym zmysłem... Wiesz. Tłumaczyłem ci kiedyś.

–Tak, pamiętam – przyznała, rzucając kolejną kuleczkę w kierunku ściany za nim. Trafił ją centralnie koło swojego ucha, a sieć poniosła ją na drewnianą półkę, gdzie zawisła na dobre. – Ten twój zmysł, który pozwala ci określić zagrożenie. Jaki on ma związek?

– Wyczuwanie zagrożenia to jedno... ale reakcja na niego to drugie. To trochę skomplikowane i... dobre – przeciągnął, kiedy dziewczyna podrzuciła jedną kuleczkę, a ta zakryła się za lampą, przez co chłopak musiał chwile odczekać, by ją złapać. A tuż po niej rzuciła kolejną. Tym razem w jego twarz. Uśmiechnął się. – Chyba powoli łapiesz, o co w tym chodzi.

– Już dawno załapałam. Tylko, że mam tutaj trochę małe pole do popisu.

Jedną z kuleczek podrzuciła dla zabawy, rozglądając się po pokoju i zastanawiając, gdzie tym razem ją umieścić. Peter jednak nie odczytał jej zamiaru. Sieć wystrzeliła z jego maszynki i ugodziła prosto w kuleczkę, która znajdowała się na wysokości ust dziewczyny. Sieć przyczepiła się do jej policzków, zalepiając jednym gładkim płatem jej usta.

Wszystkie kuleczki wypadły z jej rak. Rozsypały się po podłodze. Peter szybko zakrył swoje usta, wlepiając przepraszający wzrok w dziewczynę. Ta jednak nie podzielała jego spokoju. Szybko zaczęła majstrować rękami przy lepkiej sieci, która niestety nie chciała odczepić się od jej skóry. Powoli panikowała.

– Spokojnie – zaśmiał się chłopak, zeskakując z łóżka i podchodząc do niej. – To nic strasznego. – Złapał za jej dłonie i odciągnął od sieci na jej ustach. Spojrzała na niego gniewnie. Mruknęła coś, ale słowa kompletnie nie przechodziły przez gęstą strukturę substancji.

Peter sięgnął do szufladki przy jego biurku. Wyjął z niej małą buteleczkę, wypełnioną przeźroczystym płynem. Przysłonił jedną dłonią oczy dziewczyny, a drugą spryskał delikatnie białą sieć. Po kilku sekundach substancja zamieniła się w proch, który zsypał się z twarzy [T.I.]. Uśmiechnął się do niej i z powrotem wrzucił buteleczkę do szafki.

– Jak ty to zrobiłeś? – spytała, otrzepując się z białego pyłu.

– To taka specjalna substancja przyspieszająca schnięcie sieci. Jak myślisz, jakbym posprzątał cały ten pokój bez tego? – wskazał na poprzylepiane wszędzie srebrne kuleczki.

– Fakt – przyznała bez bicia.

– Na dzisiaj skończę. Później się pobawię w siedzibie Avengersów.

– Pobawię? Myślałam, że pomagam ci w treningu, a to raczej powinna być poważna sprawa.

– No była, była – zaśmiał się, przewracając oczami. – A teraz jakbyś mogła... Pomóż mi to posprzątać, bo jak ciota to zobaczy...

Bucky Barnes:

Wymiana lekkich ciosów. Wszystkie zablokował z dziecinną łatwością. Pięść po prawej, lewej, znów po prawej. Chwycił jej dłoń w żelazny uścisk. Przytrzymał, zablokował. Ścisnął drugą dłoń w pieść. Wycelował w bok jej głowy. Zamachnął się. Błyskawicznie uderzył ręką. Uchyliła się. Ukucnęła. Wykorzystała pozycję. Wolną ręką podtrzymała swoje ciało, a jedną nogą podcięła jego kolana. Puścił jej dłoń. Podtrzymał się ręką, tworząc coś na wzór mostku ze swojego ciała. Podniosła się. Ułożyła dłonie na jego biodrach. Stanęła na rękach. Nie wytrzymał jej ciężaru. Runął na ziemię.

Usiadła na nim okrakiem. Zablokowała możliwość ruchu. Wycelowała pięścią w jego twarz. W ostatnim momencie udało mu się ją zablokować. Ponowiła ruch. Wykorzystał pozycje i fakt, że siedziała na jego brzuchu. Podniósł nogę. Kolanem ugodził ją w tył głowy. Mocno. Świat zakołysał się w jej oczach. Chwycił ją za ramiona. Przygwoździł ją do podłogi. Wstał. Trzymając ją za ręce wykorzystał siłę odśrodkową i cisnął nią prosto w jedną z metalowych skrzyń. Jej ciało wbiło się w nią jak w masło, powodując głębokie wgniecenie.

Podbiegł. Skoczył. W locie kopnął skrzynię. Odwróciła się ona na kolejny bok. Ciało kobiety ześlizgnęło się w dół. Upadło na ziemię. Szybko się pozbierała. Widziała jak mężczyzna wykorzystywał siłę odskoku od skrzyni. Jak jego noga chciała ugodzić w jej głowę. Uchyliła się. Wstała. Wykonała płynny obrót. Ugodziła go kolanem w biodro, następnie kolejne kopnięcie wycelowała w ramię. Nie metalowe. Również postanowiła skorzystać ze skrzyni. Podskoczyła na nią. Odbiła się jak od ściany. Obróciła się w locie. Wykorzystując nabytą siłę, zamierzała uderzyć go piszczelem w głowę. Zablokował jej nogę żelazną ręką. Złapał jej łydkę w mocny uścisk. Mocniejszy od żelaznego. Czuła jak jej kości ocierają się o siebie. Stanęła na rękach. Wykorzystała drugą nogę. Kopnęła go na wprost w brzuch. Cofnął się. O krok. Odbiła się. Wykonała gwiazdę. Zbliżyła się do niego. Wymierzyła parę ciosów w otwartą klatkę, nie bronioną żadną ręką. Miał pancerz. Dość gruby. Ale czuł jej ciosy. Mocne ciosy. Ciosy furii.

Wykonał krok do przodu. Postawił stopę tuż obok niej. Chciał ją zmiażdżyć, ale źle wycelował. Obrócił się. Obiła się twarzą o jego plecy. Ugodził ją łokciem w skroń. Teraz była jego okazja by wymierzyć jej parę ciosów. Udało mu się tylko z pierwszym. Trafił pięścią ramię. Drugą, metalową, którą wycelował w jej biodro udało jej się zablokować. Płynnym ruchem prześlizgnęła się wzdłuż jego ramienia. W jej dłoni zalśnił nóż. Zdążył odchylić głowę. Ostrze broni, nawet nie drasnęło jego skóry. Złapał jej dłoń z bronią białą po drugiej stronie. Wzmocnił uścisk. Po raz kolejny nią cisnął. Tym razem w ścianę. Pobiegł w jej kierunku.

Zachwiała się lekko, ale odzyskała równowagę w locie. Nóż wypadł z jej ręki. Odbił krótko promienie lamp, nim zadźwięczał obity na ziemi. Wylądowała na zgiętych kolanach w poprzek ściany. Zauważyła kątem oka, że pędzi w jej kierunku. Odbiła się. Poleciała wprost na niego. Chwyciła za ramiona. Przewróciła na ziemię. Wbiła palce w jego ramię. Wykonała przewrót. Wstała na powrót na równe nogi. Piszczel zaszczebiotał wewnątrz nogi. Przechyliła się do tyłu. Stanęła na nogach. Wykorzystała siłę. Wycelowała nogą i jej ostrym czubkiem buta w jego twarz. Chwycił ją. Pociągnął. Poleciała do przodu. Upadła na twarz. Na twardy beton. Przed oczami zawirowało.

Zamachnął się. Chciał uderzyć w jej głowę. Przetoczyła się zgrabnie na bok. Jego dłoń ugodziła w beton, robiąc w nim niemałą szczerbę. Zamachnęła się. Kopnęła, wpierw podbijając jego brodę. Odbiła się dłońmi od podłoża. Stanęła na nogi. Jeszcze raz się zamachnęła. Jeszcze raz kopnęła. Tym razem cofnął się o kilka kroków. Czarne plamki zatańczyły przed jego oczami. Chwyciła jego głowę. Gwałtownie pociągnęła w dół, prosto w jej kolano. Poczuł jak jego nos gruchocze. Uderzył pięścią w jej brzuch. Uderzyła lekko w jego głowę, przez gwałtowne skulenie się. Ugodziła własnym nosem.

Wykorzystał sytuacje. Gwałtownie podniósł się do góry. Podbił jej brodę. Jej głowa wystrzeliła ku górze. Zamachnął się. Wycelował w jej jedno ramie. Potem w drugie. Na końcu uderzając jej głowę. Odepchnęła się do tyłu. Postąpiła dwa chwiejne kroki. Już miała upadać.

– Dość tego! – krzyk odbił się echem od pokiereszowanych ścian sali. W małym, swoją wielkością jak na ogrom pomieszczenia, wejściu zalśniła sylwetka Kapitana Ameryki. Szybkim korkiem skierował się do nich.

Kobieta upadła na tyłek. Oparła łokcie na kolanach. Usiadła spokojnie. Wpatrzona w sylwetkę Kapitana, starała się ustabilizować oddech, który przyspieszył swój bieg w sprawie wysiłku fizycznego, który wykonywała. Bucky pochylił się. Podał jej rękę. Również starał się uspokoić oszalały oddech. Chwyciła jego dłoń. Pomógł jej wstać. Obydwoje otrzepali się z kurzu, jaki spowodował rozwalony beton.

– Co tu się wyprawia? Zdenerwowaliście się na siebie, czy jak? Czy znowu ci się Zimowy Żołnierz załączył? – wrzasnął Steve, mierząc ich niedowierzającym wzrokiem.

– Trening mieliśmy – odpowiedział beztrosko Bucky.

– Trening? – oczy Kapitana o mało nie wyskoczyły z orbit. – Wy się prawie pozabijaliście!

– To u nas normalne. Co to za trening, gdy nie ma zagrożenia życia? Nie jest prawdziwy. Nie walczysz stuprocentowym potencjałem – wyjaśniła pokrótce kobieta, ocierając krwawiące biodro. Jak się okazało, musiała mocno poharatać i przejechać podłogę, gdy Bucky rzucił nią. Tylko którym to było razem?

– Normalne? Wy naprawdę jesteście szaleni. Zmiatać mi stąd. Nie chce sprzątać trupów – rzekł, biorąc ciężki wdech. [T.I.] uśmiechnęła się w kierunku Barnes'a. Idąc obok Kapitana, poklepali go po ramionach.

Pietro Maximoff:

– Wiesz, że to może być niezbyt przyjemne? – zapewnił ją Pietro, kiedy ona spokojnie opierała się o szybę i pożerała wzrokiem ogrom sali do ćwiczeń. Mężczyzna rozciągał się w niedalekiej odległości, co i tak było mu zbędne. Jego siostra rozgrzewała swoje ręce, poprzez energiczne poruszanie nimi, podczas gdy dziwnego kształtu kula lawirowała między jej dłońmi. Jej oczy świeciły czerwienią, ale uśmiechała się ilekroć [T.I.] na nią spojrzała.

– W jakim sensie? – spytała, odwracając się w ich kierunku.

– To tylko hologram. Nie strasz jej, Pietro – Wanda stanęła na równych nogach, podchodząc do metalowych drzwi, obok których usytuowana była kobieta.

– Na czym polegać ma ten wasz trening? Przecież Pietro biega codziennie.

– Nie wystarczy mi biegać – prychnął, poprawiając rękawiczkę, którą ubrał na lewą stronę.

– Tutaj chodzi o różne niespodziewane sytuacje – wyjaśniła Wanda, mierząc zawistnym wzrokiem swojego bliźniaka. – Nic nie da ci sama nauka biegania. Mogę sama w domu sobie porządzić magią, ale co z tego, jak nie będę wykorzystywała jej dobrze.

– Dobrze?

– Do ratowania ludzi – dokończył za nią Pietro. – W zasadzie nie ma innego sposobu do wykorzystania naszych mocy.

– Jesteście pokrojem super bohaterów, możecie jedynie zejść na „złą ścieżkę" – zaśmiała się z Wandą. Pietro przewrócił teatralnie oczami.

– Nie rób sobie jaj z naszej przeszłości – zagroził jej Pietro.

– Przecież nic nie powiedziałam – jęknęła.

– Dość tego. Zaczynamy, Pietro – przerwała im Wanda.

Metalowe drzwi rozwarły się za jej plecami. Pewnym korkiem przekroczyli ich próg. Zasunęły się z lekkim szumem. Kobieta odwróciła się w kierunku szyby. Spostrzegła, że pusta sala w jednym momencie wypełniła się pięknym krajobrazem rozwalonego miasta, po którego gruzach rodzeństwo Maximoff przemierzało gdzieś na sam środek rynku.

Po kilku sekundach tuż u jej boku zjawia się zgrabna sylwetka Natashy. Tak samo jak kobieta wbiła wzrok w dwójkę bliźniaków, którzy akurat rozpoczęli swoje szkolenie. Na czym ono polegało? Nie było im dane wiedzieć. Pietro poderwał się do biegu i już po chwili zniknął z ich pola widzenia, pozostawiając po sobie jedynie srebrną smugę. Wanda natomiast za pomocą swojej krwistej w kolorze mocy podniosła jeden z budynków. [T.I.] jakiegoś rodzaju kula ugrzęzła w gardle, gdy widziała jak Wanda bez problemu podnosi sobie taki kawał betonu.

– Idziemy? – spytała [T.I], kiedy już miała dość widoku męczącej się Wandy i srebrnej smugi Pietra.

– Też myślę, że powinnyśmy zacząć.

Rytmicznym krokiem skierowały się do własnej sali ćwiczeń. Nie była ona wielka. Być może jedna lub dwie kawalerki by się pomieściły, ale im wiele miejsca nie trzeba było. [T.I.] zdjęła jedynie grubą bluzę, pod którą ukryła swój sportowy strój. Stanęła na środku sali, tuż naprzeciwko Natashy i przyjęła bojową pozycję.

– Tak jak zwykle? – spytała dla pewności.

– Dzisiaj może ja zacznę. Spróbuj zablokować – nakazała kobieta w czarnym obcisłym stroju.

Chwile potrwało nim wykonała pierwszy ruch. Wycelowała łagodnie. Pięścią w jej twarz. Zablokowała, krzyżując przedramiona na wysokości swojego nosa. Drugi cios wymierzyła w jej brzuch. Zwinnie uchyliła się przed nim, zwyczajnie się okręcając.

– Zastanawiało cię kiedyś... – zapytała Natasha, kontynuując wymianę ciosów. – Dlaczego Pietro poprosił akurat mnie, abym pomogła ci w nauce samoobrony?

– Żeby mnie interesowało... nie. Ale pytałam go kiedyś, dlaczego w ogóle chciał, abym się tego nauczyła. Odpowiedział, że tak będzie bezpieczniej dla nas obojga... Ale... sądzę, że dlatego, gdyż jesteś najbardziej kompetentną osobą – odpowiedziała, w międzyczasie blokując jej trzy ciosy i atakując z półobrotu.

– Niby dlaczego ja? – spytała, zwinnie unikając jej nogi, i podcinając jej drugie kolano. [T.I.] upadła na matę. Nie zdążyła się pozbierać. Kobieta przytrzymała nogą jej brzuch. Nachyliła się i energicznym ruchem podłożyła pod gardło pięść, w geście jakby trzymała w niej nóż.

– Stark mógłby mnie co najwyżej wcisnąć w puszkę, kapitan Ameryka ma swoje na głowie, Hulk jest zbyt porywczy i nie lubi przemocy, a Clint jest specem od łuku i strzał. Nie chce ani żadnej technologii, ani pistoletu. Pietro to wiedział. A jedyną osobą jaka może mnie tego nauczyć to ty, ewentualnie agentka Hill, albo Kapitan. O Kapitanie już wspominałam. – Natasha pomogła jej stanąć na równe nogi. – Myślisz, że kiedyś będą mogła obronić jego? – spytała po chwili, kiedy odpoczywały od kolejnej serii. Natasha uśmiechnęła się.

– Jeśli będziesz odpowiednio ćwiczyć...

Thor Odinson:

Zblokował cios jej miecza z dziecinną łatwością za pomocą metalowego ochraniacza na nadgarstku. Uśmiechnął się, kiedy próbowała go pchnąć, ale wystarczyło by się lekko odsunął, a ostrze miecza przedziurawiło jedynie powietrze. Zamachnęła się, aby uderzyć go w głowę, ale zręcznie złapał jej rękę i wytrącił z niej miecz. Następnie popchnął ją, przez co podbiegła kilka korków w przód, starając się na powrót przywrócić równowagę. Padła na ziemię i zaczęła się śmiać. Thor również nie potrafił się opanować. Jego ramiona same drgały. Podszedł do niej. Podał jej rękę. Ujęła ją i stanęła na równych nogach.

– Ja cię chyba nigdy nie zranię – powiedziała z przekonaniem, lekko kręcąc głowa. Podniosłą z ziemi swój miecz, którym jeszcze przed chwilą chciała zaatakować mężczyznę.

– Mogłabyś to zrobić kilkoma prostymi słowami – zaprzeczył.

Kobieta podeszła do stojaka, gdzie znaleźć można było przegląd wszelkiego rodzaju broni białej od cienkich szabelek, aż po długie włócznie, czy ciężkie topory. W jedną z przerw w drewnie włożyła swój miecz, który wcześniej sobie wybrała. Usiadła na podłużnej balustradzie z boku stojaka.

– Mam tego świadomość – powiedziała szczerze. – Ale raczej nie to miałam na myśli.

– Władanie bronią białą nie jest normalne dla osoby, która nigdy w życiu nie miała w dłoni niczego, czym mogłaby zranić drugą osobę.

– A nóż w kuchni? – oburzyła się.

– Raczej nigdy nie władałaś nim w obronie własnej. – Thor uśmiechnął się rozbrajająco.

Oparł się o balustradę. Razem z kobietą wbił wzrok w parę walczących w oddali żołnierzy. Do ich uszu docierał delikatny dźwięk tańca metalowych ostrzy. Sif wirowała pomiędzy dwójką swoich przeciwników, zwinnie niszcząc ich pancerz i kreśląc na nim nowe szramy. Jej miecz, który wcale nie był większy od jej przedramienia, zadawał mocne rany na ich metalowych ochraniaczach, a tarcza broniła przed halabardą i toporem. Na jej ustach wyrysował się zwycięski uśmiech, kiedy powaliła obydwu na plecy i zagroziła ich własną bronią.

– Podziwiam ją – przyznała, kiedy kobieta po raz kolejny zabrała się do walki z dwójką przeciwników. Tym razem dołączył do nich mężczyzna wyglądem przypominającym jej wyrośniętego krasnoluda.

– Sif? – zagadał Thor. Jego wzrok uciekł w kierunku jego Ojca, który przechadzał się balkonem tuż nad ich głowami. Wymienili ze sobą spojrzenia.

– Tak. Jest taka... silna. I mądra. Potrafi naprawdę wiele zrobić. W porównaniu do niej... ja nie potrafię nic – westchnęła, wciąż wpatrzona w kobietę, która zwinnie unikała ciosów przeciwników, a następnie oddawała im z nawiązką.

– Ta kobieta... – zaczął Thor niepewnym tonem. – Wychowała się na polu walki. Od wczesnego dzieciństwa mnóstwo czasu spędzała tutaj, w sali treningowej. Jest obeznana z każdym rodzajem broni, a wszystko po to by dostać się do królewskiej straży. Gdybyś trenowała przez całe życie jak ona, również byłabyś tak silna. A kto wie czy nie silniejsza?

– Ale mi słodzisz – prychnęła pod nosem.

– Przecież nie będę cię poniżał – zaśmiał się, lekko trącając ją w nogę.

– Gdybym chciała nauczyłbyś mnie walczyć jakąś bronią? – spytała w jego kierunku, przyglądając się broniom na stojaku. Jej szczególną uwagę przykuła szabla, rodem wyjęta z szermierki. Zastanawiała się, czy faktycznie była ona do takiego przeznaczenia.

– Nie jestem dobrym nauczycielem – przyznał pełny powagi. – i dobrze o tym wiesz. Jestem porywczy i nerwowy, a przy walkach z tobą... a raczej marnej ich próbie... tylko się bawimy.

– Więc po co mnie tutaj stale zabierasz? Żebym sobie popatrzyła?

– Między innymi. Ja lubię popatrzeć sobie, jak inni walczą – wzruszył lekko ramionami. Czerwona peleryna lekko zafurgotała, układając się na jego plecach na nowo. Kobieta pokręciła głową.

– To załatw mi kogoś, kto mógłby mnie nauczyć.

– A chciałabyś? – zdziwił się. – Bez urazy, ale jesteś raczej krucha i... płochliwa.

– Nie narzucam się. Stwierdziłam po prostu, że fajnie byłoby się z tobą czasami zmierzyć. Tylko, że... Będąc dla ciebie jakiegoś rodzaju wyzwaniem. Może słabym. Ale wyzwaniem... I nie ukrywam, że podnieść Mjolnira też byłoby super. – Thor zaśmiał się gromko na jej słowa. Poklepał ją po plecach, na tyle mocno, że prawie spadła z barierki. Zdołała się jednak utrzymać, mocno zaciskając drobne dłonie na twardym kamieniu.

– O tym to możesz sobie raczej pomarzyć – powiedział, kiedy wreszcie lekko się opanował. – Chodź. Może nauczę cię poprawnie wymachiwać szabelką...

Loki Laufeyson:

„– Opowiedz mi więc o swojej żonie – poprosiła.

Opowiedział jej więc o tym, jak chodzili razem na wycieczki w góry i o tym, że zawsze szli piechotą, bo Sigyn bała się jeździć konno...".

Zgrabnie uniknął drewnianego kija, który zmierzał na niechybne spotkanie z jego głową. Skulił się nieznacznie. Kartka książki zafurgotała lekko. Tekst się rozmazał. Niezadowolony, iż zgubił wątek, próbował go po raz kolejny odnaleźć. W tym czasie ona odwróciła się zgrabnie i szybko. Zamierzała ugodzić jego biodro.

– Takie rzeczy należy mówić swojej żonie codziennie – powiedział, przystępując bliżej. – Szczególnie, gdy ma się taką żonę, jak ty. Jesteś śliczna."

Prychnął pod nosem. Wykorzystał fotel. Kiedy ona zamierzała podciąć mu nogi drewnianym kijem, on na krótką chwilę stanął na nim jedną nogą. Kij ominął jego drugą nogę i ugodził w bok fotela. Wzdłuż jej rąk przebiegł dreszcz wstrząsu. Cofnęła go. Wykonała jeden krok w tył. Zeskoczył z fotela, nie odrywając wzroku od książki. Okręcił się. Śledząc wzrokiem kolejne zdanie, wycelował łokciem na wysokość jej szyi. Zblokowała je za pomocą kija, ale musiała wspomóż się ramieniem. Odskoczyła. Przełożyła drobne dłonie na sam koniec. Zamachnęła się. Wywinęła młynek. Prawie drasnęła jego policzek. Prawie. Uchylił się nieznacznie, ledwo pochylając się w bok. Spudłowała. Wsparła się kijem o podłogę. Okręciła się. Zamachnęła nogą, chcąc uderzyć go w brzuch. Złapał jej kostkę. Pociągnął w swoim kierunku. Straciła równowagę. Mocno odepchnął ją od siebie. Poleciała na plecy. Wywinęła fikołka.

Przez moment patrzyła na niego, niedowierzając, aż nagle zrobiła ruch głową, jakby chciała ustami sięgnąć jego ust; nim zdążył drgnąć, rzuciła mu się w ramiona, a całym jej ciałem wstrząsnął szloch. Schylił się i ucałował ją w czubek głowy, następnie w czoło; nie protestowała, gdy dotykał wargami jej nosa, powiek oraz policzków, słonych od łez"

Stracił panowanie nad sobą po części. Złapał kij, który zmierzał w jego kierunku. Mocno szarpnął. Wyrwał z jej uścisku. Nie odrywając wzroku od tekstu, który wciąż uparcie śledził, zaczął celnie okładać ją po rękach i nogach, nie szczędząc siły. Cofała się coraz dalej. Starała się złapać jego broń, gdyż należała ona do niej, ale nie była w stanie. Uderzenia były zbyt szybkie i zbyt mocne, jak dla jej delikatnej skóry i słabych mięśni. Zdołała jedynie okręcić się i wykonać połowę gwiazdy nad kanapą. Fikołek przeniósł ją na drugą jej część. Skoczyła w ostatnim momencie, kiedy kij chciał ponownie ugodzić w jej nogi. Nie wylądowała celnie. Przewróciła się przez oparcie i krótko potoczyła po panelach.

„Roześmiał się. Przez dłuższy czas nie odzywała się i Loki myślał, że Idunn zasnęła, lecz wtedy poczuł drżenie jej ramion, a za chwilę usłyszał cichy szloch.

– Zrobiliśmy okropną rzecz!

– Jak to? Nie było ci przyjemnie? Czy zrobiłem coś, czego nie chciałaś?"

Ścisnął mocniej kij. Zatrzasnął książkę. Nie chciał widzieć kolejnych słów. Zamachnął się. Okręcił wraz z drewnianym kijem. Mocno ugodził ją w biodro. Krzyknęła. Upadła na regał z książkami, uderzając się w głowę. Kilka egzemplarzy literatury naukowej, którą zwykła czasami czytać, spadło prosto na nią.

– Loki, proszę, dość! – krzyknęła, kiedy przymierzał się do kolejnego ciosu.

Oprzytomniał. Spojrzał na nią. Lekko poobijaną, skrytą wśród losowych książek i rozmasowującą zarówno biodro, jak i tył głowy. Wstała z lekkim trudem, trzymając się regału. Zauważył potężnego siniaka na jej udzie. Wiedział, że na następny dzień będzie jeszcze większy. Puścił kij.

– Czy chociaż raz nasz, nazwijmy to „trening", nie może przebiec normalnie? – jęknęła żałośnie. Usiadła na fotelu. Pomasowała udo. – Świetnie. No po prostu genialnie. Co ty tam tak czytasz? – podniosła wreszcie na niego wzrok.

– Wasze wyobrażenie moich poczynań – odpowiedział, otwierając książkę na stronie, którą czytał podczas walki.

– A tak po mojemu? – podniosła się z fotela. Podeszła do niego, lekko kulejąc. Oparła się na jego ramieniu. Wolną ręką objął ją w talii, podtrzymując w pionie. Przez chwilę czytała obydwie strony. – Co w tym takiego niezwykłego? Jakiś mit, opisany bardzo przystępnym językiem.

– Nigdy w życiu nie powiedziałbym czegoś tak idiotycznego.

– Nie zgodzę się. Potrafisz zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel. Nawet zdradzić – powiedziała z przekonaniem. Mężczyzna jedynie zmierzył ją wrogim spojrzeniem, nie mając ochoty, aby mówić coś obraźliwego. Już wystarczająco ją poturbował, jak na jeden dzień. – Możesz mi powiedzieć dlaczego walczę z tobą za pomocą kija od miotły, podczas gdy pode mną znajduje się cały arsenał Starka? – dodała podnosząc z podłogi owy kij.

– Gdyby Stark dowiedział się, że praktykuje z tobą tak niebezpieczne rzeczy, to chyba by mnie powiesił.

– Boisz się Starka? – zaśmiała się.

– Bardziej byłbym przychylny stwierdzenia, że mógłbym cię z większą łatwością połamać...

Natasha Romanowa:

Pierwszy strzał.

Dziesiątka.

Drugi strzał.

Dziesiątka.

Trzeci strzał.

Dziesiątka.

Czwarty strzał.

Pudło.

Przeklęła pod nosem. Zdjęła słuchawki. Oparła się o beton. Natasha spoglądnęła na nią. Przekrzywiła lekko głowę. Przyglądnęła się kobiecie, która ewidentnie nie miała swojego dnia.

– Nie jest aż tak źle – starała się ją pocieszyć. – To tylko jeden nabój.

– Gdybyś ty tym jednym nabojem nie trafiła, to całą twoją misję szlag by trafił – warknęła rozeźlona.

Wyjęła magazynek. Postawiła go z boku. Pustą obudową pistoletu cisnęła w kierunku najbliższej ściany. Plastik obił się od betonu. Upadł na podłogę. Stuk krótko potoczył się po pomieszczeniu.

– Niekoniecznie – zaprzeczyła. – Musze po prostu umieć wybrnąć z sytuacji – dodała pospiesznie. – Dlaczego tak się denerwujesz? Nie jeden raz potrafisz spartaczyć cały magazynek i nic sobie z tego nie robisz, a dzisiaj coś cię ugryzło?

– Po prostu nie mam dzisiaj humoru do żartów.

– A jedno pudło to jakiś żart? Ręka ci się omsknęła i tyle. To tylko ćwiczenia.

– A w terenie ma być niby lepiej? – wybuchła. Natasha opuściła na chwile bojową minę.

– Chodź ze mną na chwilę – poleciła łagodnym tonem. [T.I.] chwilowo się wzbraniała, jednakże widząc oddalającą się z wolna sylwetkę rudowłosej kobiety, zdecydowała się za nią podążyć.

Zawsze gdy wracała po źle wykonanym zleceniu, buzowały w niej emocje. Starała się jeszcze raz od nowa odtworzyć wszystko i starać się zrozumieć, gdzie popełniła błąd. Nie było to jednak zadaniem prostym. Jej pamięć może i nie była niezawodna, ale wciąż posiadała kilka luk, które niestety powodowały jej problem. W dodatku nie potrafiła zapanować nad swoimi emocjami. Miała z tym częsty problem z szeroko rozsadzonym w jej pracy stresem oraz presją, która czyhała na nią na każdym kącie jej kariery. Żeby od niej uciec udawała się na strzelnicę, ale jak się okazało, coraz rzadziej to pomagało, a ona nie była na tyle kreatywna i chętna by znaleźć jakiś środek zastępczy, który ulatniałby jej emocje bez większych szkód.

Natasha przeszła chyba pół budynku, ciągnąc za sobą kobietę. Przez całą drogę nie pisnęła nawet słówkiem. Przez ten mały spacer emocje [T.I.] jakoś zdołały się ustabilizować, ale wciąż czuła buzujący w żyłach gniew.

Natasha skręciła wreszcie w jeden z pokoi. [T.I.] postąpiła tuż za nią. Jej oczom ukazała się dość przestronna sala z kilkoma lustrami na ścianach. Na samym środku postawiony był niewielkiej wielkości ring, na którego parkiecie turlały się dwie, czerwone rękawice bokserskie. W jednym rogu budynku znajdował się worek treningowy zawieszony po pod sufit, a z przeciwległej strony ustawiona brązowa, skórzana kanapa i mały stoliczek ze szkła.

Natasha posłała jej miły uśmiech. Podeszła do worka treningowego. Z ławeczki, która ustawiona była prosto pod ścianą, zabrała długi i lekko brudny bandaż. Zaczęła się nim bawić, patrząc wyczekującym wzrokiem na kobietę, która pożerała wszystko niepewnym spojrzeniem. W końcu jednak niechętnie podeszła do rudowłosej. Ta chwyciła jej jedną rękę i jedną częścią bandaża zaczęła zręcznie owijać jej dłonie. Gdy skończyła jedną, wzięła się za drugą.

– Co to jest? – wyrwało się [T.I.]. Nie była wszelkim znawcą sportu. Nie miała pojęcia do czego służyło owijanie dłoni i nadgarstków grubą materią.

– Zabezpieczenie. Dzięki temu usztywnia się kości w ręce, stawy i inne bzdety. Jak zaczniesz walić w worek to gołymi mogłabyś sobie uszkodzić ręce. Chyba nie chcesz przez następny miesiąc chodzić w gipsie? – zakończyła owijanie jej dłoni. [T.I.] musiała przyznać jej rację. Ręka stała się sztywniejsza i ustabilizowana w jednej pozycji.

Natasha podeszła do worka treningowego. Złapała go pewnie i wskazała głową na jego lśniąca, gładką powierzchnie. Kobiecie nie trzeba było dużo tłumaczyć. Od razu zabrała się do wymierzania ciosów. Szło jej gładko. Worek co prawda nie wydawał się ani w najmniejszym stopniu wzruszać jej ciosami, ale jej to pomagało. Negatywne emocje, które w sobie zamykała wreszcie znalazły odpowiednie ujście i uwolniły jej ciało i umysł. Skończyły dopiero po godzinie.

– Natasha? – spytała, kiedy rudowłosa kobieta uwalniała jej ręce od sztywnego bandaża. – Przyjdziemy tutaj jeszcze kiedyś?

~~~

Cytaty pisane kursywą w części z Loki'm nie należą do mnie. Zostały zapożyczone z blogu: lisiakita.wordpress.com, tylko na potrzebę opowiadania. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top