61. Zerwanie - Jak to wyglądało?
Tony Stark:
Tony już od dłuższego czasu zdawał się unikać swojej kobiety. Dużo częściej niż zwykle znikał w odmętach garażu, a ona z powodu natłoku pracy nie mogła go odwiedzać, ani tym bardziej porozmawiać. Spędzali ze sobą jedynie kolacje, czasami nawet rezygnując z nocy. On tłumaczył to pracą, ona była zbyt zmęczona, aby go prosić. I tak przetrwali ponad trzy tygodnie. Po tym czasie kobiecie zaczął doskwierać brak mężczyzny u jej boku, który grzałby ją w chłodną noc. Nie miała jednak odwagi, aby otwarcie spytać się go dlaczego jej unika. Jednakże z każdym dniem jej cierpliwość się kończyła.
I w końcu dosięgła granicy. Nie myślcie jednak, że rozmowa ze Starkiem potoczyła się jak w filmach romantycznych. Ona krzyczy, on przeprasza. Rzeczywistość niestety była bardziej przytłaczająca. Podczas ich krótkiej rozmowy dowiedziała się o sobie kilku ciekawych faktów. Między innymi to, że go ogranicza, stawia zakazy, albo że przez nią czuje ciągłe Deja vu. Rutyna zaczynała go przytłaczać i potrzebował lekkiej odmiany. Bez ogródek wypowiedział kilka magicznych słów.
– Nie sądzę by był sens ciągnąć tego dłużej.
Przez to jedno zdanie jej dotychczasowe plany całkowicie legły w gruzach. Nie załamała się. Nie dała po sobie poznać, że te słowa jakkolwiek na nią wpłynęły. Musiała pokazać, że jest silna, że jeżeli ona dla niego nic nie znaczyła, to on dla niej również. Pobłądziła jedynie wzrokiem po warsztacie, skupiając uwagę na wszystkim, co odciągało jej myśli od smutku. W końcu wydusiła z siebie kilka słów.
– Dobrze. Nie widzę sensu, abym dłużej tu mieszkała.
Po nich w zupełnej ciszy wróciła na swoje piętro. Miała nadzieje na nawrócenie się, albo chociaż szczodry gest ze strony mężczyzny. Ten jednak od razu powrócił do swoich zajęć, nie oglądając się nawet za odchodzącą kobietą.
Wróciła do swojej sypialni. Wyjęła największą walizkę i z godnie z jego oczekiwaniami zaczęła pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Każda z nich przypominała jej o innej ciekawej chwili, którą z nim spędziła. Całe jej życie u boku mężczyzny migało jej przed oczami. Wyświetlało się oczami wyobraźni jako króciutki film, sklecający durna miłosną historyjkę ze wzlotami i upadkami. Nie ukrywała, że momentami było źle. Każdy związek przeżywa dołki. Nie mogła jednak przypomnieć sobie żądnej zagorzałej kłótni, która mogłaby jakoś zatrząść ich związkiem. Aż do teraz. Nie mogła uwierzyć, że teraz to się skończy. Po wyniesieniu się z łazienki, usłyszała, że ktoś chodzi po piętrze. Zgadła, że Tony wolny od wyrzutów sumienia wrócił. I się nie myliła. Wstała. Wyprostowała się. Chwyciła rączkę walizki. Powoli wyszła z sypialni.
Zauważyła mężczyznę siedzącego na kanapie wpatrzonego z uwagą w telewizor i popijającego whisky z lodem. Tradycyjny dla niej obraz teraz stał się kłujący w serce. Przystanęła z boku szarpana emocjami, z kilkoma pytaniami kotłującymi się pod jej czupryną.
– A co z pracą? – zapytała cicho. Miała nadzieje, że chociaż jej, jej nie pozbawi. Mimo iż oznaczało to ciągły kontakt z nim ,to była w stanie to wytrzymać. A przynajmniej tak jej się wydawało.
– To już twoja decyzja. Jeżeli chcesz zostać, zostań – odpowiedział, nie odrywając wzroku od telewizora. Zakręcił szklanką. Kostki lodu obiły się o jej ścianki.
– Nie będzie ci to przeszkadzać? Ciągły kontakt z osobą, z którą już kontaktu być mieć nie chciał?
– Nie zachowuj się jak dziecko – jęknął. Wziął łyka alkoholu. Kostki znów zadźwięczały w jego szklance. – Czy naprawdę relacje muszą wpływać na środowisko pracy? Chcesz to zostaniesz i tyle. Nie będziesz chciała, to proszę. Jeżeli dla mnie jest coś skończone, to do tego nie wracam. Może powinnaś wziąć przykład.
– Przykład z dupka, który najpierw daje nadzieje, a potem ją zabiera. Kto daje i zabiera ten się w piekle poniewiera.
– Jestem ateistą. Takie gadki na mnie nie podziałają.
– Nie o to mi chodziło.
– Więc o co? Chciałaś mnie tym tekstem skruszyć, czy popisać się wiedzą przysłów?
– Chciałam zwrócić twoją uwagę na własne postępowanie.
– Jakie postępowanie?
– Złe.
– Jestem dorosłym miliarderem. Myślisz, że przejmuje się jedną sekretarką? – zamilkła. Nie wiedziała czy brakło jej sił, czy emocje zbyt mocno kotłowały się w jej środku. Z jednej strony chciała go uderzyć, z drugiej po prostu odejść i zostawić go ze swoim przerośniętym ego.
– Byłam dla ciebie tylko sekretarką? – Tym razem on milczał. Nie wiedziała, czy dlatego że zastanawiał się na odpowiedzią, czy dlatego że chciał się poprawić, ale nie umiał przyznać się do błędu.
Stała tam. Osłupiała, oniemiała, z trzęsącymi się dłońmi i wciąż obijającą się w jej sercu nadzieją. Wpatrywała się w mężczyznę, który nawet nie drgnął. Nawet kostki lodu w jego szklance nie wydały żadnych odgłosów. Telewizor nagle jakby się zepsuł, nie wypuścił z głośników żadnego dźwięku.
– Powiedź mi – przerwała wreszcie ciszę. Była żądna odpowiedzi. Tej ostatniej w ich kontakcie. – Czy naprawdę byłam zła? Czy naprawdę zwyczajna sekretarka ci nie wystarczała? Czy naprawdę dla wielkiego Tonego Starka, miliardera, hojnego bogacza i twórcy bohatera małych chłopców zwyczajna śmiertelniczka to za mało? Czy naprawdę zaimponować może ci tylko kobieta z kosmosu o zielonym zabarwieniu skóry? A może jedynie chciałeś się mną zabawić, tak jak zabawiasz się w klubach nocnych? – wciąż usilnie milczał. Irytowało to ją. – Wiesz co? Ty też nie byłeś święty. Ale to znosiłam. Niesamowicie denerwowało mnie kiedy wracałeś pijany, ale zaciskałam zęby i grzecznie znosiłam twoje zachcianki, prowadząc cię do łóżka, byś bezpiecznie zasnął. Opatrywałam rany, ilekroć wracałeś z ciężkich misji, chociaż niejednokrotnie miałam ochotę zemdleć na ich widok. Gdy się z tobą kłóciłam, zawsze popuszczałam, bo po prostu nie chciałam aby było między nami źle. Znosiłam wszystkie twoje zaczepki do innych kobiet, bo ślepo wierzyłam, że to ja jestem tą, o której marzysz. Wstrzymywałam się od wykorzystywania cię finansowo, chociaż niejednokrotnie odzywał się we mnie głos, który mówił, żeby wziąć sobie to co najdroższe, no bo przecież mam u boku miliardera. A ty? Jak widać nie zauważyłeś tego. Nie zauważyłeś, że dla ciebie robiłam wszystko, co nie było wpisane w moją naturę. Myślałeś, że taka po prostu jestem i nigdy nie zapytałeś mnie nawet o zdanie. Ale proszę bardzo. Jeżeli kochasz własne ego i życie bogatego bohatera, to proszę. Nie będę ci w tym zawadzać. Ale wiedz jedno. Nienawidzę cię. Nienawidzę cię jak nikogo innego. Ale mimo że cię nienawidzę... to wciąż cię kocham – skończyła. Głos nie zadrżał jej ani razu. Wydusiła z siebie wszystkie emocje, jakie miały szansę się w niej zrodzić. Była czysta. I mimo iż po części żałowała obrotu spraw i wolałaby cofnąć się w czasie oraz nieco zmienić swoje postępowanie, by go przy sobie zatrzymać, to nie nalegała. Jeżeli los tak nią pokierował, to wolała to tak zostawić.
Ścisnęła rączkę walizki. Była już gotowa do opuszczenia tego domu. Domu, który przez jakąś część czasu był jej domem. Teraz nie czuła z nim żadnego powiązania. Wyprostowała się. Ostatni raz spojrzała na mężczyznę. Nie poruszył się nawet o milimetr. Wiedziała, że oznacza to koniec. Pewnym krokiem skierowała się do windy. Stanęła przed jej drzwiami, czekając aż łaskawie się otworzą. Cisza trwała w koło. Nic nie miało odwagi odezwać się chociaż najcichszym dźwiękiem. Drzwi windy otwarły się. Zobaczyła siebie w lustrze. Poważną, silną kobietę, bez ani jednej łzy w oku. Obraz samej siebie napełnił ją swego rodzaju pewnością siebie. Kąciki jej ust lekko drgnęły, chcąc unieść się wyżej.
– Nie byłaś zła. – Usłyszała za swoimi plecami, kiedy jej noga już chciała stanąć wewnątrz windy. Odwróciła lekko głowę w tył, czekając na kontynuacje. – Nie mogę powiedzieć, że byłaś zła, bo byłoby to kłamstwo. Czy nie wystarczała mi sama sekretarka? Dziwnie wygląda taka relacja, ale również tego nie mogę powiedzieć. Być może momentami byłaś... zbyt normalna. Czasami potrzebowałem potężnego kopa w dupę. Zamiast tego dostawałem słowa otuchy. Ale tego że byłaś zła powiedzieć nie mogę – westchnął. – Może faktycznie postąpiłem zbyt pochopnie. – podniósł się z kanapy. Odłożył szklankę z trunkiem na ławę. – Nie powinienem tak od razu twierdzić, że to ty jesteś niepasującym elementem.
– Elementem? – zdziwiła się. Odwróciła. Zauważyła mężczyznę, który się do niej zbliżył. – Czy to znaczy, że?
– Myślałem, że jeśli cię usunę, to coś się zmieni. Ale nie musisz odchodzić, żebym zrozumiał swój błąd. – Uśmiechnął się rozbrajająco. Kobieta stała bardziej oszołomiona niż wcześniej.
– Czy to oznacza, że w jakiś sposób przepraszasz? – zagadnęła.
– Myślę, że tak. Popełniłem błąd.
– A wiesz co ja o tym myślę? O tym, że traktujesz mnie przedmiotowo. Element... Czy naprawdę uważasz, że jestem czymś pokroju niepasującego bezpiecznika? – Mężczyzna westchnął ciężko.
– Tak. Nie będę kłamał. Właśnie tak pomyślałem. Ale... Przyznałem się do błędu, tak? Ukorzyłem się. Czy to nie ma żadnego znaczenia?
– Tym swoim ukorzeniem dalej ukazujesz, ze twoje ego jest większe od wieży Avengersów.
– Kochanie... Przepraszam, ok? Przykro mi. Zmieniłem zdanie.
– Zdanie związku nie da się tak po prostu zmienić. Miłość to nie zabawka.
– Dobrze. Więc naprawmy to. Razem, ok? – Puściła rączkę walizki. Podeszła do mężczyzny i nie wahając się ani chwili uderzyła go otwartą dłonią w policzek. Odrzuciło go na dobre dwa kroki w tył. Nie krył szoku. – Co to było? – ryknął oburzony, rozmasowując policzek.
– Wyładowanie moich negatywnych emocji. Nigdy więcej nie uważaj mnie jak jakieś beznadziejne narzędzie, które w razie zepsucia można po prostu wyrzucić – dodała ze furią w oczach, która powoli ulatywała z jej umysłu. Mężczyzna uśmiechnął się.
Steve Rogers:
Związek to rzecz piękna. Zaufanie pomiędzy dwoma osobami podparte wzajemną adoracją, akceptacją i wspólnymi zainteresowaniami. Nie można w kilku słowach opisać takiej relacji. Rozumieją się bez słów, wiedząc o czym myślą, przeszli już tyle że znają się jak łyse konie. Owszem wszystko to tyczy się zakochanych, ale namiętność z jaką przychodzi to uczucie powoli mija. Jeżeli ktoś nie chce się jej pozbyć, to najzwyczajniej w świecie kończy związek. Jeżeli jest w stanie zaakceptować rzeczywistość, a tym bardziej kocha daną osobę nie za to, że okazuje mu czułość i uczucie, a dlatego że jest obok i pomaga, jest w stanie wytrwać dłużej. Dużo dłużej.
Nie zawsze jednak dwójka osób jest sobie pisanych. Z czasem niektórzy przekonują się o złym wyborze i wolą zakończyć relację pomiędzy sobą. Czasami taka decyzja jest jednostronna. Jedna osoba zrywa relacje, pogrążając drugą w rozpaczy, smutku i płaczu spowodowanego myślą: „Co zrobiłam/zrobiłem źle?". Innym razem rozchodzą się ę w przyjaźni, akceptując swoje wybory i godząc się na zakończenie kontaktów. Na nieszczęście przypadek pierwszy jest częściej spotykany.
Tak również było w przypadku [T.I.] i Steva. Ona tego nie odczuwała. Twierdziła, że jest dobrze jak jest. Ale faktycznie z biegiem czasu Steve zaczął być coraz bardziej zimny i oschły w stosunku do niej. Nie zjawiał się często na noc w domu, co kilkukrotnie ją niepokoiło. Odsuwała jednak od siebie myśli, że coś może być nie w porządku. Zdawało jej się, że to po prostu natłok w pracy, który również jej zabierał czas i energie. Jednak bardzo się myliła.
Pewnego dnia wróciła do domu jak zwykle, zmęczona i zmordowana, marząca tylko o ciepłej kąpieli, puszystej pościeli i ramionach ukochanego. W mieszkaniu zastała ją jednak głucha i przerażająca cisza. Steve wyszedł z pracy wcześniej, jako iż ona musiała wykonać jeszcze jedno zlecenie. Miała pewność, że mężczyzna wrócił do domu. W końcu nigdy nie opuszczał jej bez poprzedniego poinformowania gdzie, kiedy, na jak długo i z kim się wybiera. Obeszła całe mieszkanie zaglądając w każdy kąt z ogromną ostrożnością. Bycie agentem agencji międzynarodowej wyucza człowieka pewnych nawyków.
Wreszcie dotarła do kuchni. Tam również nikogo nie zastała. Opuściła gardę, wiedząc, że to ostatni pokój. Zauważyła jednak coś na lodówce. Byłą to kartka przyczepiona małym magnesem. Mocno jej biel odznaczała się na srebrnych drzwiach. Podeszła i zaczęła czytać jej treść. O mało nie upadła na ziemie, kiedy jej umysł zrozumiała jej treść.
„[T.I.]
Wybacz, że przekazuje ci to w takiej formie. Mam tego świadomość, że jestem zwykłym tchórzem. Świadom jestem również, że słowa te nie przejdą przez moje gardło, jeżeli chciałbym o tym porozmawiać w cztery oczy.
Z początku nim jednak przejdę do rzeczy, nie chce abyś szukała w sobie wady. Być może to mój punkt widzenia jest tym złym. Najprawdopodobniej jest to mój błąd i całkowicie ponoszę za niego odpowiedzialność. Otóż nie jest między nam tak jak było kiedyś. Nie jest już miło i przyjemnie, a jedynie gryziemy nudę, starając się od czasu do czasu wprowadzić coś, co powinno nas zmienić. A raczej ja próbuje, bo ty jesteś zbyt zaślepiona natłokiem papierów i zleceń.
Od pewnego czasu zaczęło łączyć nas zbyt wiele rzeczy, równocześnie dzieląc. Spaliśmy w tym samym łóżku, jedliśmy przy tym samym stole, nawet biuro dzieliliśmy jedno, ale wciąż jakbyśmy byli daleko od siebie. To dlatego, że ty zaczęłaś ślepo podążać za pracą, zostawiając mnie w tyle.
Wiem jak to wygląda. Z twojej perspektywy zapewne wszystko jest w porządku, wszystko jest ok. Ale nie oszukujmy się. Tak nie jest. To co kiedyś nas połączyło, teraz staje się tym, co nas dzieli. Zauważyłem, że miłość, która kiedyś nas łączyła teraz przygasa, a my z kochanków stajemy się zwykłymi współlokatorami. Różni nas jedynie jedno łóżko. Już dawno nie pamiętam nocy, abyś ukryła się pod kołdrą i przylgnęła do mnie jak do najukochańszego misia. Żebyś ucałowała mnie, nawet kiedy byłem na wpół przytomny. Ciągle i na okrągło jedynie praca i praca. Wracasz zmęczona po niej, kładziesz się do łóżka, odwracając do mnie plecami, po czym zasypiasz, nawet nie mówiąc mi krótkiego „Dobranoc". Wiem co to znaczy „być wyczerpanym", ale jakoś ja zawsze znajdywałem dla ciebie odrobinę energii i uśmiechu, nawet jeżeli padałem z nóg.
Od dłuższego czasu zadaje sobie pytanie: Czy praca jest naprawdę tak ważna? Wiem kim jesteśmy. Wiem co robimy. Więc proszę nie posądzaj mnie o głupoty. Mam świadomość, że nasza praca wiąże się z wyrzeczeniami i tysiącem obowiązków. Że to co robimy jest ważne dla ludzi. Ale przecież aby pomagać, sami musimy być w dobrej formie, zarówno fizycznej jak i psychicznej. Jak więc mam być zdrowy psychicznie wiedząc, że po powrocie do własnego domu, który powinien kojarzyć się z ciepłem i akceptacją, wita mnie oziębłość i brak zaufania?
Tak nie da się żyć. Wiem też zapewne, że błąd musi być gdzieś we mnie, ale zupełnie jak ty, nie mam czasu, aby go szukać. Czy warto byłoby go naprawić? Widzę twój wzrok, widzę twoje podejście, widzę twoje zachowanie wobec mnie i wnioskuję, że nie. Myślę, że dla ciebie to, co kiedyś nas łączyło, już znikło, a zostało to zastąpione ciężką pracą, którą obydwoje wykonujemy.
Zanim więc wkręcę się w jeszcze większe gówno, chciałbym ci podziękować za wszystko, co dałaś mi, gdy jeszcze coś do mnie czułaś. Za to ciepło, słodki uśmiech, delikatny dotyk, bo to dawało mi sens, by obudzić się kolejnego dnia. Teraz gdy to znikło, czuje się obcy w twoich ramionach.
Wiem doskonale jaka byłaby twoja reakcja, gdybym wyjaśnił ci to w cztery oczy. Wściekłość, gniew, być może skrucha i płacz oraz przysięga poprawy. Nie wierzę jednak, abyś była skora do naprawienia się. Miłość polega na wzajemnej akceptacji, ale jak mogę czuć się kochany, gdy moja kobieta pała większym uczuciem do własnej pracy? Nie chce ci tego mówić na żywo również z innego powodu. Nie chce zostać wyzwany od tchórzy, bo za pewnie tylko to przychodzi ci teraz na myśl. Wybacz, ale nie zdzierżę tego. Być może tak jest. Być może to prawda. Ale nie jestem w stanie jej przyjąć.
Teraz gdy to czytasz, zapewne zorientowałaś się, że mnie nie ma. Jeżeli jednak minęłaś cały ten list, wiedz, że tak będzie po prostu lepiej. Jeszcze raz dziękuje i... wybacz.
Steve"
Nie wiedziała jak zareagować. W jednym momencie jej emocje zaczęły się kotłować w klatce piersiowej, wprawiając jej oddech w zawrotne tempo. Nie miała pojęcia, że przez jej błędy mogła zrazić do siebie tak wspaniałego mężczyznę jak Steve. Co prawda od pewnego czasu była obojętna, gdyż większość swojego czasu spędzała w pracy. Miała możliwość zdobycia awansu i to ten jeden mały aspekt sprawił, że została całkowicie zaćmiona przez swoje ambicje. Co gorsza. Przez te ambicje zaniedbała swojego mężczyznę i dała mu wrażenie, że już się nim nie interesuje.
Złapała się za głowę. W jej głowie tłukła się tylko jedna myśl – „Ja go muszę znaleźć". Nie czekała długo. Nie miała na co czekać. Wyjęła komórkę. Szybki telefon do Fury'ego wystarczył. Od razu dowiedziała się, że Kapitan jest obecny w swoim biurze. Nie sądziła, że o tak późnej porze będzie wracać do agencji. Nie miała jednak chwili zawahania. Wybyła z mieszkania szybciej, niż do niego docierała. Skierowała się do agencji. Droga dłużyła jej się niemiłosiernie. Zastanawiała się co mu powie, jak rozpocznie rozmowę. Całym sercem była zdecydowana, by jakoś go przywrócić. Ale jak można zmienić ludzkie zdanie, skoro sam doskonale opisał panującą między nimi relację? To wszystko było jej winą. I mimo iż pisał, żeby nie szukała w sobie błędu, to ona doskonale była przekonana o tym, że to właśnie ona popełniła ich najwięcej.
Przekroczyła próg agencji. Pewnym krokiem, mijając wszystkich na swojej drodze i ignorując wszelkie zdziwione spojrzenia, szła przed siebie w doskonale określonym kierunku. W końcu dotarła do drzwi jego biura. Położyła rękę na klamce. Nie wiedziała czy wejść agresywnie, czy może zachować pozory grzeczności i zapukać. Zastanawiała się dobre pół minuty, kiedy w końcu zdecydowała się na to drugie. Delikatnie zaciśniętą dłonią w pięść zapukała w drewniane drzwi.
Uchyliła je tak lekko, jak tylko się dało. Spojrzała do wnętrza. Kapitan siedział za biurkiem, wpatrując się w wejście wyczekująco. Kiedy wreszcie ujrzał kobietę, podniósł się z fotela.
– Co tu robisz? – spytał z lekko zdenerwowaną miną.
– Steve, proszę cię, daj mi się wypowiedzieć – zaczęła, niszcząc kompletnie jej idealny plan potoczenia z nim rozmowy. Emocje wzięły nad nią górę, a świadomość, że może go stracić jeszcze bardziej dodała jej strachu.
– Nie wiem czy jest sens o tym rozmawiać – wypalił od razu. Zaczął zbierać papiery rozsypane po biurku, które tworzyły istny chaos.
– Steve błagam cię, nie kończ tego. Ja... Ja naprawdę się postaram. Ostatnio miałam dużo pracy, bo starałam się o awans. Wiesz, że...
– Że praca jest dla ciebie ważniejsza.
– Mylisz się! Wcale nie jest ważniejsza! Ale faktycznie to był mój błąd. Zaniedbałam cię i jestem tego świadoma, że nie tak łatwo mi wybaczysz. Ale proszę, błagam cię... Daj mi drugą szansę.
– Drugą szansę? I co z tego jak dalej będziesz taka sama. To tylko puste słowa.
– Nie są puste, przysięgam! Proszę cię, Steve. Ja bez ciebie nie przetrwam! – kobieta czuła jak jej gardło powoli się zaciska, a oczy zaczynają piec. Nie chciała uchodzić za sierotę, ale emocje jakie się w niej kotłowy same na niej grały. Nie miała nawet wpływu na słowa, które opuszczały jej usta. Za wszelką cenę chciała naprawić swoje błędy.
Mężczyzna spojrzał na nią przenikliwie. Przyglądał jej się przez chwile wyraźnie bijąc się z myślami. Trwała w tej ciszy w nadziei, że może udało jej się go przekonać. Miała nadzieje, że wróci do mieszkania z nim, a nie, że będzie zmuszona wrócić do pustego domu. Wreszcie westchnął ciężko. Puścił wszystkie papiery, odkładając je na blat. Odsunął się od biurka.
– Dobrze – powiedział wreszcie. – Ale musisz obiecać, że...
– Praca nie jest ważniejsza od ciebie. Przysięgam, że od teraz ani nie będę o niej wspominać, ani nie będę się o nią starać tak, jak do tej pory. Jeżeli tak ci na tym zależy to złoże rezygnacje. – wypaliła na jednym wydechu. Była skłonna zrobić wszystko.
– Nie musisz. – Uśmiechnął się. – Wystarczy mi twoje słowo. Szczere słowo. – Podszedł do kobiety. Ujął jej brodę i ucałował w drżące wargi. Przylgnął do niej na dłuższą chwilę, chcąc sobie zapewnić jej obietnice. Że nie złamie jak tak łatwo, jak łatwo udało jej się skruszyć ich relacje.
Clint Barton:
Pewne przekonanie mówi, że mężczyźni są wzrokowcami. Ludźmi, którzy reagują na obrazy i bodźce wzrokowe. Skromna spódniczka, głęboki dekolt, czerwone usta. Zdecydowanie kobiety wyszkoliły się w aspekcie zwracania ich uwagi i to skutecznie. Dzięki małym, pozornie nic nieznaczącym szczegółom, kobieta jest w stanie oszołomić mężczyznę i owinąć go sobie wokół palca.
Wielu mężczyzn może zaprzeczyć temu przekonaniu. Wielu może się wyrzekać, mówiąc typowe słowa „Liczy się wnętrze". Ale nie mogą zaprzeczyć reakcją swojego mózgu, że gdy widzą atrakcyjną kobietę ich wzrok sam śledzi jej kroki, nie mówiąc o tym, że często zaczepia się na dolnych częściach ciała.
Jedną z takich osób był Clint. Wielokrotnie nie krył swojego zainteresowania ładnymi kobietami. Jego wzrok wielokrotnie zaczepiał się atrakcyjnych kobietach, które mocniej niż zwykle kołysały pośladkami w jego obecności. Zaprzeczyć nie mógł. W oczach wielu kobiet był interesujący. A to było wręcz mało powiedziane. Wzgląd na ciepłą posadkę jaką miał w agencji, całkiem ciekawe zarobki, a do tego twardy charakter i poczucie humoru. Pociągał kobiety, a te nigdy nie kryły swoich brudnych sztuczek wobec niego.
Czarna Wdowa była inna. Wydawała się zupełnie obojętna, jednocześnie posyłając w jego kierunku dyskretne znaki. Pracowali razem, co tylko lepiej wpływało na ich wspólną relację. Mimo iż ona wolała pracować na bliski dystans, zbierając informacje na własną rękę, a on wolał patrzeć na wszystko z pełnej odległości, od czasu do czasu mieszając się w sprawy wewnętrzne tarczy, to co było w tej dwójce, co zdecydowanie miało się ku sobie. Być może było to poczucie humoru? Być może dług jaki miała wobec niego? A może po prostu obydwoje ukrywali przed sobą coś tak ludzkiego jak uczucia? Nikt nie mógł tego stwierdzić, gdyż większość ich wspólnego czasu była rejestrowana poza kamerami.
W porównaniu do Natashy, [T.I.] była kompletnie odmienną osobą. Preferowała prace w duecie, często rozmawiała, a oprócz tego nie podchodziła do sprawy swojej pracy, aż tak poważnie. Nie traktowała jej jak mus, który zapewniał jej utrzymanie. Miała szacunek do ludzi i ich spraw. Ale praca w takim środowisku, wyrobiła w niej pewnego rodzaju obojętność i sceptycyzm na to jak niektórzy mocno emocjonują się z konkretnymi sprawami. Nie uchodziła też specjalnie za kobietę niesamowicie atrakcyjna, w przeciwieństwie do Natashy. Wielu facetów uwielbiało zawieszać oko na lateksowym kostiumie Czarnej Wdowy, myśląc sobie o niej nieskromnie. [T.I.] nie przepadała za tego rodzaju ubraniami. Były dla niej może nie na zbyt wyzywające, ale zbyt obcisłe.
Nie było jej obce zainteresowanie Natashą ze strony Clinta. Już kilkakrotnie zdarzyło jej się przyłapać mężczyznę na tym, gdy wysyłał w jej kierunku dwuznaczne uśmieszki, nie mówiąc o ciekawskich spojrzeniach i zaczepkach, na które ona odpowiadała równie aktywnie. Na jej oczach rozgrywali oni wspólny flirt, zupełnie nie przejmując się jej reakcją. Rozmawiała o tym z nim. Wzbraniał się. Protestował. Argumentował jakoby łączyła ich jedynie praca i wspólne zainteresowania względem wspólnych treningów walki i samoobrony. Spławiała to. Jego słowo było dla niej najważniejsze. Do czasu.
– [T.I.] mogłabyś tutaj na chwile przyjść? – zawołał Clint, siedząc na kanapie i nerwowo polerując jeden ze swoich łuków. Czuł, że to co zaraz nastąpi może być jego błędem, jednakże był zdecydowany. Myślał o tym już od jakiegoś czasu. Doszedł do wniosku, że będzie to najlepszym rozwiązaniem.
– Jasne – odpowiedziała radośnie.
Poszła do salonu, trzymając w rękach dwa kubki słodkiego kakao z bitą śmietaną. Zdążyła zrobić mały deserek, prawie kiedy on podejmował ostateczną decyzję. Usiadła obok niego na kanapie, stawiając kubki na niskiej ławie. Załączyła telewizor, nie chcąc aby ich rozmowa przebiegała w kompletnej ciszy.
– Co chciałeś? – spytała przyjaźnie, zatapiając się w swoim ciepłym napoju.
– Musimy poważnie porozmawiać – podjął poważnym tonem. Kobieta spojrzała na niego przelotnie. Uśmiechnęła się, dając znak, że może kontynuować. – Od pewnego czasu nie jest między nami dobrze – zaczął.
– Nie zauważyłam nic niepokojącego – przerwała mu, jednakże jego mordercze spojrzenie skutecznie ją zamknęło.
– Ty może nie, ale ja tak – warknął nieprzyjemnym tonem. – Nie ma sensu, abyśmy dłużej razem byli – dodał. Wstał z kanapy, nawet nie spoglądając ani razu na kubek kakao, który mu przygotowała. Odwrócił się i odszedł w kierunku drzwi wyjściowych. – Miło było – powiedział na odchodne.
– Czekaj! – krzyknęła, nim mężczyzna zdążył na dobre opuścić jej mieszkanie i życie.
Obojętność równocześnie z gniewem i smutkiem szargała jej osobowością. Sama wiadomość jeszcze nie do końca do niej docierała. Czuła się jak dziecko we mgle, szukając odpowiednich znaków. Mimo wszystko wystarczyło jej pół minuty, aby zrozumieć co mężczyzna chciał jej przekazać. Jak dla niej – o pół minuty za długo.
– Dlaczego? – spytała, starając się aby jej drżący głos nie zdradził jej prawdziwych emocji. Lata pacy w biurze detektywistycznym wreszcie się do czegoś przysłużyły.
– A czy to w jakiś sposób ważne? – odpowiedział jej pytaniem, z kpiącym tonem. Kobieta podniosła się z posłania i spojrzała na niego, usiłując ukryć łzy w jej oczach, które falą chciały uciec spod powiek.
– Jak dla mnie tak. Skoro odchodzisz chce chociaż wiedzieć dlaczego.
– Nie ma konkretnego powodu – stwierdził beznamiętnie. – Po prostu wszystko było... zbyt ustatkowane. Nie obraź się, ani nie wpadnij w jakąś histerię. Jestem agentem, a z niebezpieczeństwem powinien mieć styczność codziennie. Przy tobie jest wręcz... nudno.
– Akurat – przerwała mu z lekkim śmiechem. – Przyznaj się. To Wdowa cię pociąga. Jej kształtne pośladki opięte w lateksowy strój. Podejście do pracy. Samodzielność. Atrakcyjność. Seksapil.
– A czy ma to coś do rzeczy?
– Tak! Bo już nie jeden raz widziałam wasz flirt. Ba! Nawet w mojej obecności nie było ci wstyd.
– Dobra. Skończmy to. Już nie warto się kłócić. Wszystko skończone – rzekł spokojnie.
– Dobrze – dopowiedziała spokojnie. Mężczyzna wbił w nią lekko zdezorientowane spojrzenie, jednakże nie odezwał się już słowem.
Wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Zapanowała kompletna cisza, przerywana jedynie przez uciążliwy szum telewizora. [T.I.] nie wiedziała, co myśleć. Stała całkowicie osłupiała, chcąc jeszcze raz przetrawić wszystkie informacje. Ale chociażby ile by nad tym rozmyślała, tym bardziej ta wiadomość stawała się dla niej tragiczna.
Minęły trzy tygodnie. [T.I.] dopiero po kilku dniach rozpoczęła wielkie porządki w swoim mieszkaniu. Zaczęła usuwać wszystkie rzeczy, jakie jakkolwiek kojarzyły jej się z Clintem. Chciała być od niego wolna, ale ilekroć znajdowała coś, co należało do niego lub coś, co od niego dostała, wspomnienia same wracały, powodując u niej chociaż chwilowe załamanie i ogromną gule w gardle.
W końcu jednak uporała się z porządkami. W swojej szafie znalazła nieznaczne ślady kilku jego ubrań, koszule, spodnie, kilka par podkoszulek, a nawet krawat i okulary przeciw słoneczne. Wszystko wróciła do worka na śmieci i wyrzuciła. Ramki ze zdjęciami, nie wspominając o tych licznie kasowanych na telefonie, wyrzuciła z lekkim wahaniem. Wciąż miała do nich jakiś sentyment i przywiązanie. Nie miała mu za złe, że tak postąpił. Niejednokrotnie miała okazję brać udział w akcjach, które relacje pomiędzy ludźmi wprawiały w prawdziwe strzępy. Oni rozeszli się w miarę pokojowo.
Problem dopiero sprawiła jej jedna rzecz, która cała wręcz przypominała jej Clinta. Był to jeden z jego łuków, który kiedyś wcisnął na samo dno szafy, twierdząc, że model jest zbyt niestabilny, aby się nim posługiwać na zamkniętym terenie. Wolał używać go stojąc na dachu jakiegoś wysokiego budynku. Uważał, że nawet małe napięcie cięciwy ma ogromną moc i mogłoby z łatwością przebić jedną ze ścian mieszkania.
Przyglądając się broni, zastanawiała się, co z nim zrobić. Mogła go wyrzucić jak resztę jego rzeczy, ale czy nie byłoby to podejrzane, że zwyczajna mieszkanka Nowego Yorku, nie posiadająca na swoim koncie żadnego przestępstwa wyrzuca nagle broń zdolną zabić człowieka. Zdecydowanie nie pistolet, który w jakiś sposób mógłby być legalny.
Usłyszała pukanie do drzwi, a po krótkiej sekundzie rozbrzmiał dzwonek. Dźwięk obił się o jej uszy. Przeklęła pod nosem. Odłożyła łuk na łóżko. Podniosła się i przelotnie spojrzała na swój wygląd, który odbijał się w lustrze toaletki. Szybko poprawiła rozczochrane włosy, po czym skierował się do drzwi. Uchyliła je delikatnie, nie chcąc ukazywać całej swojej postaci, która zdecydowanie nie była schludna i zadbana, jak to zwyczajnie.
U progu zauważyła Clinta. Nie tylko lekko się zdziwiła, ale i jej brwi uniosły się wysoko, niekontrolowanie. Od razu w jej umyśle pojawiło się kilkanaście myśli, gdzie wśród nich królowała jedna: „Wpuścić go czy nie?". W końcu jednak postanowiła zachować się kulturalnie i wpuściła go bez słowa. On również się nie odezwał, przekraczając próg.
– Więc... – podjęła, kiedy żadne z nich nie chciało rozpocząć rozmowy. – Co cię tu sprowadza?
– Chyba... Chyba czegoś zapomniałem – wyjaśnił, lekko się jąkając. – Czy mógłbym się rozejrzeć? – dodał, usilnie unikając jej spojrzenia.
– Jasne. Proszę bardzo – przytaknęła.
Przepuściła go gestem dłoni. Mężczyzna wpierw wszedł do łazienki, jednakże dość szybko ją opuścił. Nie wiedziała dlaczego zachowywał się nerwowo. Nie było to dla niej jasne. Clint szybko rozeznał się w salonie, po czym skierował się do ich wspólnej sypialni. Wiedziała dlaczego wahał się, kiedy do niej wchodził. Sama przez kilka pierwszych dni po zerwaniu nie miała siły, aby położyć się na miękkim łóżku, na którym była tak przyzwyczajona do jego obecności. Przemogła się dopiero wtedy, kiedy jej krzyże błagały o coś wygodniejszego aniżeli twarda kanapa.
Kiedy tylko jego oczy napotkały worki na śmieci wypełnione jego rzeczami, coś w nim drgnęło. Zatrzymał się na środku pokoju, mierząc wszystko łapczywym wzrokiem. Widziała, że widok rzeczy należących do niego, których ona postanowiła się pozbyć, nie jest łatwym kawałkiem chlebem.
Powolnym krokiem podszedł do łóżka i chwycił swój łuk, dość niepewnie jak na jego własność. Obejrzał ją dokładnie, analizując wszelkie szczegóły.
– Tego szukałem – powiedział z cichym westchnieniem. – Już sobie pójdę – dodał, ściskają broń w dłoni.
– Dobrze – rzekła obojętnie. Mężczyzna błyskawicznie odwrócił się w jej kierunku. Spojrzał na nią wymownie, lekko nie zrozumiawszy jej słów.
– Naprawdę? – zapytał. Kobieta stała wyprostowana we framudze drzwi, mierząc go zdezorientowanym spojrzeniem. – Zraniłem cię. Przychodzę do twojego mieszkania, a ty nic? Żadnej reakcji? Żadnego płaczu? Żadnej błagalnej prośby?
– A co sobie myślałeś? – warknęła. – Sądziłeś, że będę się płaszczyć i płakać na klęczkach byś wrócił? Po co mi taki facet? Jeśli to wszystko, to wynoś się już. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
– [T.I.] – zaczął skruszonym tonem. – Ja...
– Chcesz przeprosić? – zgadła, nim ten zdołał wydusić ze ściśniętego gardła kolejne słowa. Ten jedynie spojrzał na nią, wymownie się uśmiechając. Kobieta westchnęła. Miała w głowie mętlik, ale wystarczająco już zastanawiała się nad kwestią ich związku.
Podeszła do niego. Nie spoglądając na jego twarz, przytuliła się do niego. Nie musiała odpowiadać. Jej uśmiech zrobił to za nią. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Pogładził ją po plecach wolną ręką, całując w czubek głowy.
– To co? Wracamy do mnie? Nie wiem jak ty, ale nie mam zbytnio kolorowych wspomnień z tym pokojem.
– Mam zapomnieć o tym czasie, który spędziłam ciężko harując, by zarobić na to mieszkanie?! – oburzyła się.
– A jak ci powiem, że mieszkam na miarę Starka?
– Mogę rozważyć tą propozycję – oderwała się od niego, chwilo spoglądając na jego twarz. On jedynie odpowiedział uroczym uśmiechem. – Ale nie myśl, że tak łato ci przebaczę. Będziesz musiał się troszeczkę postarać...
Bruce Banner:
Podobieństwa w związku mogą jeszcze mocniej zacisnąć więzi panującą pomiędzy ludźmi. Wspólne zainteresowania, które potrafią jedynie wpędzić dwójkę ludzi w podobną pasję i sprawić, że jeszcze mocniej pokochają drugą połówkę i daną rzecz, aktywność. Nie zawsze jednak podobieństwa zdają się być rzeczą dobrą. Wspólna praca, jedno mieszkanie, takie samo myślenie – takie rzeczy mogą wprowadzić do związku rutynę, monotonność i nudę. Czy może być coś ciekawego, godnego rozmowy w związku, w którym obydwie osoby widzą, spotykają i robią praktycznie to samo?
Niestety, ale ta rutyna i monotonność doprowadziły do rozpadu związku Bruca i [T.I.]. Oczywiście przysłużyły się do tego również częste kłótnie odnośnie jego znikania nocami oraz jej obsesji na punkcie badań, aczkolwiek głównym powodem była powtarzalność. Nie potrafili wykrzesać z siebie nic oryginalnego i mimo iż byli naukowcami, osobami o wysokim ilorazie inteligencji, to nie potrafili wpaść na dobry pomysł, który mógłby w jakiś sposób odmienić ich wspólne życie.
Nie rozstali się w pokoju. Przez dobrą godzinę toczyli zażartą kłótnię, oskarżając się nawzajem. Było to nie do pomyślenia. Raczej wszyscy mieli ich za nadzwyczajnie zgodną parę, która myślała to samo dlatego nigdy się nie wadzili, nie kłócili, a tym bardziej zawsze mieli się ku sobie. Również kobieta zwykle wychodziła z inicjatywą przeprosin, gdyż zwyczajnie bała się jego zielonkawego wcielenia, które skore było do zniszczenia połowy miasta.
Kłótnia trwała długo, w ogromnym napięciu, co chwilę podsycana to nowym argumentem wysuniętym z ich przeszłości. Preferowanie walki za pomocą starych, wyschniętych i w połowie zapomnianych argumentów, które ni jak nie mają się do obecnej sprawy, nigdy nie jest dobrym sposobem na zwycięstwo. Nawet z tą świadomością, obydwoje nie potrafili przestać. Żar był stale podsycany benzyną.
Mimo ogromnego czasu jaki spędzili w kuchni, emigrując do salonu, a na końcu wlokąc się do sypialni, ani razu Bruce nie zrobił się chociaż w jednym procencie zielonym. Jakby nagle z jakiegoś powodu zaczął panować nad swoim drugim wcieleniem. Albo to Hulk nie chciał wcinać się w ich sprawy osobiste, lekko przerażony agresywną twarzą kobiety, która do tej pory, ani razu nie doszła do głosu, albo to Bruce nie chciał dopuścić do większego ognia pomiędzy nimi i wzniesienia ryzyka skrzywdzenia ludzi trzecich? Wyjaśnień mogłoby być kilka. W każdym razie pierwsza poważniejsza kłótnia, okazała się być ostatnią.
– Koniec z nami! Mam dość! – kiedy tylko padły te słowa, równocześnie w całym mieszkaniu zapanowała błoga, nasycona negatywnymi emocjami cisza. Mierzyli się wrogimi spojrzeniami, w środku wciąż podburzeni.
– Dobrze. Pakuj manatki i wynocha. Nie chce widzieć cię tu więcej – warknęła na dodatek.
Obserwowała jak mężczyzna puszcza ramkę, w której znajdowało się ich wspólne zdjęcie i ostrożnie odkłada je na kominek. Potem powolnym krokiem skierował się do sypialni, gdzie do sportowej torby zdołał zmieścić większość jego szafy. Zabrał jeszcze telefon oraz portfel, po czym rzucił okiem na salon, jakoby szukając rzeczy, która byłaby jeszcze niezbędna w jego pożegnalnym bagażu. W końcu jednak nie napotkał niczego wzrokiem, oprócz zdenerwowanego spojrzenia kobiety. On również nie żałował ciskanych w nią gromów. Wyszedł trzymając torbę przepasaną na jednym ramieniu, trzaskając za sobą drzwiami.
Kobieta trwała w zupełnej ciszy. Wsłuchiwała się jedynie w delikatne trzaskanie ognia w kominku, które powoli uspokajało jej oszalałe nerwy. Równie powoli dochodziło do niej jej postępowanie i decyzja jaką pochopnie obydwoje podjęli. W ten czas zdążyła zrobić sobie skromną kolację, gdyż brzuch miała i tak już pełny od emocji i przeżyć. Potem szybko uporządkowała rzeczy w szafie, bo jak się okazało Bruce wcale nie przykładał się do delikatności wykładania swoich ubrań z szafy, przez co większość z jej koszulek i spodni była rozwalona po całej długości podłogi w sypialni. Dopiero kiedy usiadła w wannie wypełnionej gorącą wręcz wodą, która pachniała przyjemnym kwiatowym olejkiem, dotarło do niej mocniej niż wcześniej, co się właśnie stało.
Bruce ją opuścił. Wyszedł po zagorzałej kłótni, spakował się i trzasnął drzwiami, zostawiając ją całkowicie samą w jej mieszkaniu. Być może jedyne co mogła właśnie usłyszeć była błoga cisza i spokój, ale w łazience rozległ się cichy, krótki, powstrzymywany w jej gardle szloch. Nie mogła uwierzyć, że dopuściła do tego, czego obawiała się od jakiegoś czasu.
Zastanawiała się. Nawet kiedy jej palce zdołały porządnie zmarszczyć się od wody, a sama woda swoją temperaturą nie przypominała ani w małym stopniu tej z początku, ona siedziała wpatrzona w sufit i rozmyślała. Zastanawiała się nad kilkoma kwestiami. Czy było warto? Czy tego chciała? Czy aby na pewno to się tak skończyło? Czy może w ewentualnej odmianie kiedy poprosi to zapomną o tej zwadzie i do siebie wrócą? A może on wykrzyczał jej w twarz to, co od dawna się w nim kotłowało? To że miał jej dość. To że zaczynała działać mu na nerwy. To że już od pewnego czasu czuł, że czegoś w ich związku brakuje. Wobec takiego faktu, czy błaganie o przebaczenie i kulturalna prośba o powrót była możliwa?
Wynurzyła się z wanny. Wysuszyła ręcznikiem. Zaplotła inny na włosach. Ubrała się w jakieś podręczne ubrania. Skierowała się do sypialni. Po zgaszeniu wszystkich świateł, ułożyła się na łóżku, szczelnie okrywając kołdrą. Długo jej myśli krążyły wokoło Bruca. Wlepiała wzrok w światła przejeżdżających samochodów, jakby w nadziei, że pomogą jej one odwlec jej myśli od mężczyzny. Uderzyła ją świadomość, że doskwiera jej brak jego u jej boku. Zimne powietrze, które panowało w pokoju dawało jej popalić, przez wzgląd iż nie miała przy swoim boku osobistego grzejnika. Otuliła się mocniej kołdrą, ale nie poradziło to nic na jej lekkie drgawki. W końcu jednak zmęczenie zapanowało nad nią i około godziny drugiej udało jej się zasnąć.
W samotności wytrzymała tydzień. Kilkukrotnie przenosiła się na kanapę, na dmuchany materac przeznaczony do pływania w otwartych basenach i morzach, a nawet na śpiworze, który udało jej się znaleźć gdzieś w odmętach szafy, kiedy robiła porządki, ale za każdym razem zasypiała dopiero późnej nocy lub nawet wczesnym ranem.
Wypijając kolejny kubek kawy doszła do wniosku, że potrzebuje jakiegoś towarzysza w mieszkaniu, który odgonił by ją od negatywnych, smutnych myśli i zajął ją czymś pożytecznym. Wpierw planowała zaadoptować psa lub kota, ale doszła do wniosku, że nic nie zastąpi jej pustki w mieszkaniu jak Bruce.
Po spędzeniu kilku kolejnych dni na doskwierającej samotności i chłodzie, wykonała telefon do Starka. Nie sądziła, że odbierze za pierwszym razem, ale przyjemnie się rozczarowała. Miliarder wyjaśnił jej pokrótce sytuacje i obwieścił, że wie gdzie jest Bruce. Jak się okazało ulokował się w jednym z laboratoriów w Avengers Tower. Oczywiście musiał zapytać czy im nie pomóc i czy nie poinformować Bruca o jej przybyciu. Kulturalnie poprosiła, by tego nie robił, gdyż całkowicie przekreśliłby jej szanse na ewentualne załagodzenie konfliktu.
Stawiła się pod drzwiami Avengers Tower punktualnie o drugiej popołudniu. O tej godzinie Stark wpuścił ją do środka i idealnie pokierował do laboratorium, w którym znalazł się Bruce. Siedział na siedzeniu i popijał kawę, wpatrując się w krajobraz miejski, rysujący się za ogromnym, przestrzennym oknem.
Kiedy tylko jej noga stanęła na białych płytkach, jego wzrok skierował się na kobietę. Brwi uniosły się ku górze machinalnie, a usta lekko drgnęły, w pierwszej chwili chcąc wypuścić z gardła kilka słów, ale powstrzymane przez jego wolę w ostatniej sekundzie. Podniósł się z siedzenia i odchrząknął.
– Kawy? – zapytał kulturalnie. Przytaknęła. Mężczyzna wskazał na biały stołek, po czym podszedł do ulokowanego z boku pomieszczenia czajnika. Wyjął z szuflady drugi kubek i wsypał do niego kilka łyżeczek kawy. Cały czas ukradkiem spoglądał na kobietę, która zachłannie pożerała wzrokiem każdy ze szczegółów laboratorium.
Rzec nie można było, że pracownia ta była uboga. Znajdowały się tutaj najdroższe i najbardziej zaawansowane w swojej oryginalności sprzęty, których ona nawet na oczy nigdy nie widziała. I zapewne gdyby nie tabliczki z opisem, nigdy nie dowiedziałaby się do czego służyły. Dodatkowo wyposażenie podstawowe, czyli fiolki, zlewki, szalki – wszystko było w trzykrotnie większym zasobie, aniżeli ona widziała na jakimkolwiek uniwersytecie, czy naukowej placówce. Zapierało jej dech w piersiach, a głownie ściskało jej gardło przez zazdrość jaką poczuła do Starka, który ukrywał przed nimi takie bogactwo, jakie zdecydowanie mogło się przysłużyć w jej badaniach.
Po kilku minutach wyrósł przed nią mężczyzna, który podał jej kubek z parującą zawartością. Grzecznie przyjęła podarunek, nie mówiąc ani słowa, a jedynie lekko przytakując w podzięce. Trwali w zupełnej ciszy, wpatrując się w losowe punkty, byle by nie spojrzeć sobie w oczy. Kobieta nie wiedziała jak zacząć rozmowę, a mężczyzna wstydził się swoich poczynań z poprzedniego tygodnia. W końcu jednak cisza panująca w koło stała się nie tyle ciężka, co uciążliwa, denerwująca. Któreś z nich musiało zabrać głos. Wpadli na ten pomysł w dwójkę.
– Posłuchaj mnie. Naprawdę żałuję takiego obrotu spraw. Nie chciałam aby to tak wyszło. To było pochopne. Proszę wybacz mi. Obiecuje, że się poprawię – wypalili obydwoje w tym samym czasie, nie zastanawiając się nad słowami drugiej osoby. Dopiero po fakcie, zrozumieli, że obydwoje powiedzieli dokładnie te same słowa, dokładnie takim samym tonem z dokładnie takim samym zaangażowaniem emocjonalnym.
Cisza na nowo zawitała pomiędzy nimi. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a towarzyszyły im delikatne uśmiechy i pogodne nastawienie. Tym razem cisza była wymowna i przyjemna, niźli zajmująca ich cenny czas. Równocześnie napili się kawy, mimo iż kobieta lekko poparzyła język. Picie gorącego napoju nigdy nie należało do jej talentów. Zwykle popijała już wystygłą kawę przez to, że jej badania stale się przedłużały, a ona zwyczajnie o tym zapominała.
– To jak? Mogę wrócić? – spytał mężczyzna z nadzieją. Kobieta parsknęła krótko śmiechem, maskując grymas na jej twarzy, który wywołało podrażnienie języka.
– Oczywiście, że tak – powiedziała szczęśliwa, że ich pierwsza kłótnia nie okazała się ostatnią.
Peter Parker:
Każdy wie, że związek pomiędzy nastolatkami, ewentualnie młodymi dorosłymi nigdy nie jest połączony żelazną nicią relacji. Zawsze łatwo podważyć pewność jednej z osób, albo kompletnie zrujnować jej postrzeganie drugiego człowieka, przez słabe argumenty wyssane z palca. Tym sposobem łatwo podburzyć ich relacje, a w rezultacie doprowadzić do łatwego końca.
Peter od pewnego czasu miał problemy. Problemy z akceptacją wszystkiego wokół i zorganizowaniem czasu. Praca w agencji dziennikarskiej, nauka w znienawidzonej szkole, związek z [T.I.], a do tego wszystkie dochodziły heroiczne czyny w przebraniu Spider-mana, które niejednokrotnie uratowały życie setkom ludzi. Mógłby jeszcze wspomnieć o licznych pytaniach cioci May, ale akurat one znajdowały się na ostatnim miejscu. Wobec tych faktów nie mógł wyrobić się idealnie ze wszystkimi obowiązkami. Czasu jak się okazało miał za mało. Dwadzieścia cztery godziny wydawały się zbyt krótkie na pogodzeniem wszystkich jego światów, pomiędzy którymi musiał się rozdzierać codziennie. To zabierało jego energie i pozytywne nastawienie do ludzi. Każdy wymagał od niego czegoś innego, a on pod koniec dnia nie mógł wykonywać wszystkich czynności na pełnych obrotach, gdyż zwyczajnie jego organizm nie posiadał już na to energii.
Po pewnym czasie zaczynały dopływać do niego skargi, negatywne komentarze, kąśliwe uwagi odnośnie jego lenistwa, obojętności względem obowiązków, a nawet przyczepiali się do jego spóźnialstwa, które wynikało z krótkich drzemek, jakie wykonywał pomiędzy godziną piątą rano a szóstą. Oczywiście uważane było to za ogromną zmianę, która pojawiła się dopiero w momencie, kiedy poznał [T.I.]. Wszyscy zwracali mu uwagę jedynie na to, że odkąd zaczął się z nią spotykać, stał się arogancki, leniwy, opryskliwy i całkowicie wyjęty spod prawa i obowiązku. Z początku ignorował to, a nawet reagował negatywnie, mówiąc, że się mylą. Po czasie jednak zaczęło docierać do niego, że być może w ich słowach kryje się ziarenko prawdy. Że być może faktycznie posiadanie dziewczyny wywarło na nim ogromną presję i poczucie, że musi się nią zająć, jeżeli chce odczuwać szczęście. Zastanawiał się nad tym aspektem na tyle długo, dopóki analizował faktyczne powody jego wcześniej wspomnianych wad.
W końcu doszedł do wniosku, że faktycznie nie jest z nim najlepiej właśnie od strony jego związku z dziewczyną. Z dnia na dzień podjął pochopną decyzję. Nie potrafił jednak pojawić się przed jej obliczem i tak po prostu zakończyć tego, co łączyło go z nią od ponad roku. Zwyczajnie bał się jej reakcji, a tym samym obawiał się, że będzie nalegać o jego powrót, a on skruszony i oczarowany miłością do niej na to się zgodzi. A przecież musiał powrócić do normalnego rozkładu dnia, gdzie pogodziłby ze sobą wszelkie swoje wcielenia.
Wyjął komórkę. Lekko trzęsącym się rękami napisał kilka słów na popularnej dla młodzieży aplikacji umożliwiającej kontakt. Od razu rozłączył się z Internetem. Nie chciał czytać jej odpowiedzi. Nie chciał się do tego zmuszać, gdyż wiedział, że jego serce pociągnie go wbrew woli jego umysłu. Skarcił się w myślach, że jest zwykłym tchórzem, ale nie był w stanie odwrócić biegu czasu.
Kiedy tylko dziewczyna przeczytała wiadomość, podczas przerwy w pracy, o mało nie upadła omdlała na ziemię. Szybko przeprosiła współpracowniczkę, prosząc o chwilę samotności i odpoczynku od uporczywej klienteli, po czym wyślizgnęła się na zaplecze. Tam czytała wiadomość jeszcze kilka razy. Kilka słów układających się w jedno zdanie całkowicie zrujnowało jej dotychczasowy punkt widzenia. Postanowiła szybko skończyć pracę i pójść prosto do Petera. Ale nie było jej to dane. Drzwi otworzyła jej ciocia May, obwieszczając, że chłopaka nie było w domu cały dzień i, że również nie będzie go dłużej z powodu ważnego wyjazdu. Jakiego? Nie powiedziała.
Wróciła zrezygnowana do domu. Jej jedyna możliwością komunikacji z chłopakiem była aplikacja mobilna, która działała, aczkolwiek była niepewna. Skąd miała bowiem wiedzieć, że Peter będzie chciał z nią rozmawiać na tak poważne tematy? Pozostawał jeszcze zwykły telefon, ale za każdym razem gdy dzwoniła, odpowiadał jej uciążliwy głos pani operatorki „Abonament tymczasowo niedostępny...".
Rozwaliła się na łóżku, starając się okiełznać falę łez, która usilnie starała się ujrzeć światło dzienne. Stłamsiła w sobie gniew, rozgoryczenie, a także płacz, ale wciąż pozostał jej ból, który chociaż jak mocno się starał wciąż powracał z chorą świadomością, że nie będzie mogła się już do niego przytulić, ani pocałować, albo chociażby uśmiechnąć życzliwie w podzięce za komplement. Wpatrzona w sufit przypominała sobie wszystkie urocze, szczęśliwe i radosne chwile jakie spędziła z tym chłopakiem. Nie mogła uwierzyć, że zniszczył tak dobrą, i zdawać by się mogło silną, relację kilkoma słowami.
Spojrzała na komórkę. Przy jego zdjęciu profilowym zajaśniała mała zielona kropeczka. Była to dla niej ostatnia szansa umożliwiająca jakkolwiek odratowanie tego, co zniszczyła opinia publiczna i sam Peter. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się jakich słów użyć, aby nie spłoszyć go w pierwszej chwili i żeby wysłuchał jej do końca.
– Peter, proszę wysłuchaj mnie, nim znowu coś odwalisz – wystukała wreszcie na klawiaturze, kilkakrotnie zmieniając wersje. Niepewnie nacisnęła przycisk „wyślij", który na aplikacji oznaczony był fioletową strzałeczką. Zobaczyła, że chłopak odczytał wiadomość. Bijące serce prześlizgnęło się do jej gardła, chwilowo blokując wszelkie myśli. Postanowiła jednak wyjść naprzeciw i dokończyć myśl. – Wiem, że to co między nami było, nie było jedynie moim chorym wymysłem. Że to, co nas łączyło nie było tylko zwykła gierką, w jaką młodzi ludzie często się pchają. Doskonale pamiętam jak to się zaczęło i jak to się rozwijało. Proszę cię, nie opuszczaj mnie, a przynajmniej nie w taki perfidny sposób. Naprawdę chcesz aby to się skończyło? I to naprawdę chcesz o tym tak łatwo zapomnieć? Jeżeli tak to chociaż wyjaśnij dlaczego? Dlaczego ze mną zerwałeś? – jej palce stukały w ekran telefonu z zawrotną szybkością. Nawet nie była świadoma, że potrafi aż tak szybko pisać. Liczył się jednak czas. W każdej sekundzie chłopak mógł wylogować się z konta i nawet nie przeczytać jej wiadomości. Na całe szczęście tak się nie stało.
Już po kilku sekundach trzy kropeczki skakały po jej ekranie, oznajmiając, że chłopak postanowił włączyć się do rozmowy i być może nawet odpowiedzieć na jej pytania. Wpatrywała się w ekran z nadzieją, z nadludzką siłą ściskając telefon w dłoni.
– Nie sądzę, aby te pytania były warte odpowiedzi – odpisał, nie zaspokajając jej ciekawości, ani potrzeby rozmowy. Lekko ją to rozgniewało, ale nie pozwoliła ponieść się złości.
– Ale ja sądzę, że są – w ich rozmowie zaskakująco brakowało wszelkich emotek, które opisywały by ich emocje. Zwykle były one ich pełne, a momentami nawet tylko się z nich składały. – Pomyśl, jak mogę się czuć? Mój długi związek skończył się kilkoma słowami. I to nawet nie argumentującymi dlaczego? Chce wiedzieć z jakiego powodu nasz związek się zakończył.
Przez dłuższą chwilę nie mogła dojrzeć trzech kropek skaczących po boku ekranu. Powoli panikując, co chwilę sprawdzała czy zielona kropka nie zniknęła przy jego zdjęciu.
– Jeżeli już musisz wiedzieć – prawie słyszała jego westchnięcie. – Już od dłuższego czasu nasza relacja źle na mnie wpływała. Zaczynałem być leniwy, porzucałem obowiązki, nie mówiąc już o opryskliwym tonie, który nad zwyczaj często opuszczał moje gardło. Po prostu szło to w złą stronę. Ot, cała historia.
– Czekaj, czekaj. Zerwałeś ze mną, bo zacząłeś być leniwy? Przecież ty zawsze byłeś leniwy!
– Nie chodzi o lenistwo. Ogólnie większość osób zwracała mi uwagę na moją niesubordynację.
– Od kiedy ty używasz tak ciężkich słów? Człowieku. Kto ci to powiedział? Głupie mięśniaki z twojej szkoły? Nauczyciele? Szef w pracy? Czy nie potrafisz zrozumieć, że to jakaś bujda na resorach?
– To nie jest bujda. Sam zauważyłem, że odkąd się z tobą spotykam, coś złego się ze mną dzieje.
– Niby co? Dłużej śpisz? Wywalasz na mnie pieniądze? Skoro tak, ja cię nigdy nie prosiłam o wszelkie prezenty, czy adoracje. Ja jedynie chciałam mieć kogoś przy boku. Nie żądałam abyś codziennie się ze mną spotykał. To była twoja inicjatywa. Stajesz się zły? Niby w którym momencie? Na jakiej podstawie ktoś to stwierdził?
– A bo ja ci wiem? Po prostu ludzie zaczęli zwracać mi na to uwagę.
– Jesteś przez nich manipulowany. To jakieś kłamstwo. Nigdy nie chciałam pod żadnym pozorem sprawiać byś jakoś się zmienił. Jesteś doskonały taki jaki jesteś. Perfekcyjny zarówno pod względem chłopca ze szkoły, jak i bohaterskiego Spider-mana. Naprawdę sądzisz, że mogłabym na ciebie wpływać inaczej, aniżeli byś chciał?
– Ta rozmowa nie ma sensu.
– Ma sens! Właśnie próbuje przetłumaczyć temu twojemu małemu móżdżkowi, że nie jest tak, jak myślisz, że jest. Starasz się upodobnić do zdań i opinii innych, a nie próbujesz zrozumieć tego, czego ty pragniesz. Peter przejrzyj na oczy i zrozum, że to co nas łączy nie jest tylko słowną umową. To miłość! Przyznaj się wreszcie przed sobą, że mnie kochasz i zrobiłeś to tylko dlatego, że myślałeś, że to ci pomoże. Potrzebujesz tylko odpoczynku i poukładania sobie wszystkich rzeczy na miejscu.
Powoli kończyły jej się argumenty. Głównie lała wodę, chcąc tylko udowodnić mu, że jest w błędzie i wyprowadzić na dobrą drogę. Doskonale wiedziała, że aby przekonać tego chłopaka, wcale nie były jej potrzebne logiczne argumenty, a jedynie idealne sposoby słowne zdolne do przechylenia pałki na jej szalę. Parker przez dłuższy czas nie odpowiadał. Z sekundy na sekundę coraz bardziej bała się, że chłopak zrezygnował z rozmowy. Serce powoli chciało wydostać się z jej ciała poprzez przełyk.
– Ile razy mówiłam ci, że nie należy przejmować się opinią innych? Ile razy pokazywałam ci, że mam gdzieś komentarze, i to te najbardziej chamskie, pochodzące od dziwnych kolesiów odwiedzających kawiarnie, w której pracuje? Za każdym razem argumentowałam to jedną rzeczą. „Kocham tylko ciebie i czuje się przez ciebie kochana. Nie potrzebuje czuć łapczywego wzroku innych facetów na moim tyłku, bo wystarczy mi tylko twój uśmiech i delikatny dotyk". Czy ty nie potrafisz pojąć, że dla mnie liczysz się tylko ty? To co sądzą o tobie inni jest bujdą, zwykłym kłamstwem i pustym frazesem! Jakoś żyłam przy tobie przez ostatni rok, a nawet dłużej. Jakoś nie zauważyłam, abyś stawał się bardziej leniwy, oschły, chamski, czy żebyś wymigiwał się od czegokolwiek. Wręcz przeciwnie! Wylewałeś siódme poty, aby zadowolić wszystko i wszystkich. To nie jest zdrowe dla ciebie. Weź sobie wolne w pracy. Pokaż, że bez ciebie oni nie potrafią nawet wymyślić godnego tytułu do porannej gazety, albo zrobić korzystnego zdjęcia na pierwszą stronę. Zrób sobie kilka dni wolnego od szkoły, od chamskich komentarzy i ubliżających śmieszków. Zaproś swoją ciocie na kawę i okaż jej wdzięczność za wszystkie lata, które poświęciła by cię wychować. Przez kilka dni nie wbijaj się w strój Spider-mana, a wszelkie swoje obowiązki (których i tak jako super bohater dużo nie masz, bo jakbyś nie zauważył dużo się obecnie nie dzieje) przekaż komuś innemu, albo przynajmniej powiedz, że potrzebujesz krótkiego urlopu. A mnie? Mnie zostaw w spokoju i udowodnij sobie, że potrzebujesz jedynie chwili samotności, spokoju i ogólnego zapoznania się z własnymi myślami. Wszyscy zrzucają ci się na głowę, a ty zwyczajnie nie potrafisz sobie tego ogarnąć. Ale ja nie jestem tego kłopotu powodem – zakończyła pisać.
Obraz jej się zamazał przez łzy, który powoli zaczynały ześlizgiwać się z jej brody prosto na ekran telefonu. W ostatniej wiadomości zawarła całe swoje serce wraz z nadzieją i usilną próbą podrobienia daru przekonywania, których hojny los obdarzył każdego tylko nie ją. Na dnie serca miała nadzieję, która nakazywała jej wierzyć, że jeszcze wszystko się odwróci.
– Jestem skruszona. Nie chce takiego końca. A już zdecydowanie nie chce końca z kimś takim jak ty. Bo cię kocham. Czy to nie wystarczy? Czy tylko ja tutaj walczę o to, co nas łączy? – dodała na samym końcu, kiedy nie dostawała odpowiedzi. Pusto wpatrywała się w ekran telefonu. Na całe szczęście mogła odetchnąć z ulgą.
– Czy jest za późno, bym przeprosił? – wystukał na klawiaturze komputera, uśmiechając się do ekranu i dziękują w duchu, że jego kochana dziewczyna wykazała się determinacją i zimną krwią oraz logicznymi argumentami, które zdołały wyprowadzić go z kanionu własnych problemów.
Bucky Barnes:
Pierwsze co do niej dotarło to tępy ból tylnej części czaszki, który oszołomił ją na tyle, by nie mogła posłyszeć żadnych dźwięków ją otaczających. Zaraz potem przez lekkie przygłuszenie dotarło do niej uciążliwe, wysokie pikanie, które powoli stawało się denerwujące. Z wielkim trudem udało jej się unieść powieki, ale w jednym momencie tego pożałowała. Biel otaczała ją ze wszystkich stron, przez co mocno ją oślepiła. Przymknęła oczy, ale nie dało to dużo. Przyzwyczaiła się dopiero po kilku próbach nieudolnego starania się o przywrócenie zmysłu wzroku.
Rozeznała się po pokoju. Szpitalna sala. Nie dziwiło by ją to tak mocno, gdyby nie fakt, iż w głowie miała zupełna pustkę. Sięgnęła pamięcią wstecz, ale nic prócz czarnej plamy nie posiadała. Nie miała pojęcia z jakiej racji mogła znaleźć się w nagłej potrzebie udzielenia profesjonalnej, medycznej pomocy. Pierwsze co przyszło jej do głowy, to misja, która potoczyła się niezgodnie z planem, o ile jakikolwiek plan kiedykolwiek posiadała. Było to w miarę logiczne wyjaśnienie, więc wolała pozostawać przy nim, póki mogła.
Podniosła się do siadu, co kosztowało ją trochę energii. Poczuła ucisk, który spowodowały kabelki podłączone do jej rąk. Bez większych skrupułów pozbyła się wszystkich. Niejednokrotnie wracała po cięższych misjach w gorszym stanie i jakoś nigdy nie kierowała się do szpitala, aby wyleczyli jej rany, więc nie widziała sensu w większym marnowaniu jej czasu.
Drzwi do jej sali otwarły się delikatnie. Jej wzrok od razu pokierował się w tamtym kierunku. Zauważyła postać Steve'a, który uśmiechnął się do niej niewinnie na powitanie. W momencie wyczuła, że w tym uśmiechu kryje się kłamstwo i fałszerstwo. Zmrużyła lekko oczy, ale szybko rozwiała kwaśną minę, zmuszając się do uśmiechu.
– Co tu robisz? – spytała, nim ten zdążył dojść do stołka ułożonego przy jej łóżku. – Albo raczej co ja tu robię?
– Nie pamiętasz nic?
– Szczerze to nie bardzo. – Podrapała się z tyłu głowy. Pod opuszkami palców poczuła chropowatą powierzchnię jałowego bandażu, który zawinięty był ciasno wokoło jej głowy. – Stało się coś ważnego? – Odkryła się z ciepłej kołdry, która powoli doprowadzała ją do gorączki. Mężczyzna westchnął ciężko spuszczając wzrok. – Czyli coś się stało – zagadnęła. – Tylko mi nie mów, że Bucky poległ na misji, bo chyba położę się z powrotem na tym łóżku.
– Nie. Nie zginął. Ale... – mężczyzna sam mieszał się we własnych słowach. Widać było, że wiadomość, którą chciał jej przekazać nie była łatwa, ani przyjemna, a utwierdził ją w tym jego wyraz twarzy.
– Steve? Coś się stało? Powiedz mi wszystko, co wiesz. Przyjmę wszystko, nawet jeżeli jest z nim ciężko. Byleby żył.
– Żyje. Ale... Wpierw musisz wiedzieć do czego doszło. Dlaczego tutaj się dostałaś. – Spojrzał na nią niepewnie. Ona jedynie pozostała w tej samej pozycji, przypatrując się mu ze spokojem.
– Nic nie pamiętam, więc możesz zacząć od czego chcesz – rzekła z przyjaznym uśmiechem, widząc, że mężczyzna nie jest skory do rozpoczęcia opowieści. Podziałało na niego zachęcająco.
– Nie mam jedynie pojęcia czy zacząć od wiadomości złej, czy jeszcze gorszej.
– Może zacznij od powiedzenia przez co się tutaj znalazłam? – zaproponowała, naprowadzając go na jakiś początek.
– Przez Buckiego – odpowiedział jasno.
– Co? Jak to?
– Normalnie. Lekko się powadziliście. Wyszłaś z tego tylko z lekkim wstrząśnieniem mózgu i złamanym żebrem, jeśli dobrze pamiętam słowa lekarza.
– Wychodziłam gorzej z niejednych misji. Można powiedzieć, że w ogóle kłótni nie było – Steve zaśmiał się nerwowo.
– Posłuchaj mnie – zaczął bardziej poważnym tonem. – Gdy przyszedłem do waszego mieszkania, zastałem kompletnie rozklekotanego Buckiego i ciebie. Nieprzytomną z krwawiącą raną na głowie. Bucky nie wiedział jak do końca wyjaśnić całą sytuacje, ale kiedy dowieźliśmy cię do szpitala, wszystko mi wyśpiewał. Mówił o trybie Zimowego Żołnierza, który już nie pierwszy raz spowodował twoją... hospitalizację.
– Bo to prawda – przyznała. – Już nie raz trafiłam tu przez niego. Nie. Raczej przeze mnie. Czasami trzeba naprawdę na niego uważać. Łatwo o jego stan uwagi, który czasami w nadmiernych ilościach powoduje uruchomienie się tego programu.
– Tak czy inaczej – zmienił temat, kompletnie nie rozumiejąc słów, które opuściły usta kobiety. – Bucky kazał mi przekazać jedną ważną wiadomość – spojrzał na kobietę z widocznym strachem. – Że pomiędzy wami koniec. – Kobieta praktycznie podskoczyła na łóżku. Jej usta mimowolnie otworzyły się, a brwi uniosły machinalnie do góry.
– Że jak? – wypaliła. – A to z jakiego powodu? Co mu odstrzeliło?
– Uspokój się na chwilę. Zanim zaczniesz podejmować pochopne decyzje, muszę powiedzieć ci coś ważnego. Kiedy wszedłem do waszego mieszkania, muszę przyznać, że nigdy nie widziałem Buckiego w takim stanie. Był cały rozdygotany, blady, zdawało się, że sam zaraz zemdleje na moich oczach. Tłumaczył się chaotycznie, co nóż powtarzając jakąś frazę, że cię wkrótce zabije, jeśli dalej będzie tak postępował. On się zwyczajnie o ciebie bał.
– Gówno mnie to obchodzi. Gadaj gdzie on jest. Chce z nim pomówić. – Podniosła się z łóżka. W jej głowie lekko się zakręciło, ale nie przejęła się tym, przyzwyczajona do gorszych warunków.
– Raczej nie będzie chciał się z tobą widzieć. – Kapitan również powstał, ale tylko po to by powstrzymać kobietę przed wyjściem z sali.
– Nie obchodzi mnie to. Chce z nim pomówić w cztery oczy i dowiedzieć się, co mu strzeliło do głowy, że tak myśli. Jeśli mi nie pomożesz, chętnie cię unicestwię i sama sobie poradzę, a uwierz, że jestem do tego zdolna.
– Złość niczemu ci nie przysłuży, a jedynie bardziej skomplikuje twój problem. Poza tym ja wcale nie chce cię powstrzymywać i tym bardziej wzbraniać przed rozmową z Buckym.
– Więc czego chcesz?
– Żebyś była delikatna – rzekł z przekonaniem. – Wiem do czego jesteś zdolna. Cholera, każdy to wie. Ale Bucky naprawdę jest przekonany, że może zrobić ci jeszcze większą krzywdę, aniżeli dotychczas. Boi się o ciebie, a ja jako najlepszy przyjaciel jestem zmuszony się z nim zgodzić. Już dużo osób zginęło z jego ręki, nie chce, aby powstały kolejne ofiary.
– Do chuja, Steve, przestań biadolić i po prostu mi powiedź gdzie on jest. Wiem jak się z nim obchodzić, by nie doprowadzić do zagłady całego osiedla. Przeżyłam z nim już niejeden miesiąc i niejedną taką sytuację. Po prostu wypuść mnie i powiedź. – Mężczyzna westchnął ciężko.
– U mnie w mieszkaniu. Ale błagam cię. Nie wiesz tego ode mnie.
– Słowo Kapitanie – Zasalutowała demonstracyjnie, na co obydwoje się zaśmiali.
Wybiegła ze szpitala na tyle spokojnie, na ile mogła i na tyle powoli, by żadna z pielęgniarek czy lekarzy nie zrozumiała, że kobieta właśnie uciekła z sali szpitalnej. Szybko pokonała większość przecznic, by dostać się do mieszkania Kapitana. Nie było to trudne, jeśli znało się cały Nowy York praktycznie na pamięć. Wbiegła po schodach, rezygnując z powolnej windy i już po kilku chwilach stała u drewnianych drzwi z metalowym numerkiem, starając się ułożyć w głowie słowa, które do niego wypowie. Dość niepewnie jak na nią chwyciła klamkę i szarpnęła nią w dół. Drzwi ustąpiły, a już po kilku sekundach stała wpatrzona w tęczówki Buckiego, stojącego naprzeciw niej.
– Co tu robisz? – wypalił. W jego głosie mocno wyczuwalny był stres.
– Przyszłam pogadać – objaśniła spokojnie.
– Kto ci powiedział, że tu jestem? Steve?
– A któżby inny? Wyciągnąć od niego informacje to drobnostka. Co ci strzeliło do głowy, żeby zrywać ze mną w tak tchórzliwy sposób?
– Nie chciałem ranić cię jedynie jeszcze bardziej.
– Błąd. Zraniłeś mnie przez taką formę jaką wybrałeś. Przyjęłabym to jak facet, na klatę, gdybyś tylko odważył się powiedzieć mi to prosto w twarz.
– Podczas kłótni o mało, co cię nie zabiłem.
– Bo dostałam lekkiego wstrząśnienia mózgu? Człowieku. Wracałam z misji z poharatanymi kończynami, zgniecioną klatką piersiową, a nawet z brakiem połowy płuca i przebitym żołądkiem. Nie wiem jakim cudem, ale wszystko przeżyłam, a ty trzęsiesz portkami o moje życie, bo rąbnąłeś mną o ścianę?
– Mogło dojść do czegoś gorszego, gdybym się nie powstrzymał.
– Ale nie doszło. Potrafisz to kontrolować, tylko nie wiesz jak. Zapisz się do Starka na jakieś badania, co? Odkryje jak to wyłączyć, albo da ci jakiś przełącznik. To naukowiec. Razem z Brucem coś wymyślą.
– Już byłem. I próbowałem wszystkiego. Na technologie Hydry nie ma mocnych.
– Jakoś mi wyprali mózg, zaniosłeś mnie do Starka i jestem. Cała i zdrowa. I nie mam jakiś urojeń.
– Tylko problemy z gniewem.
– To akurat każda kobieta.
– Posłuchaj. Nie chce cię ranić. Chce abyś żyła. Ale będąc przy mnie, jedynie narażasz się na niebezpieczeństwo. Kto wie kiedy Zimowy Żołnierz się przebudzi? Może akurat kiedy będziesz spała i nie spodoba się mu, że głośno chrapiesz.
– Ja nie chrapie!
– To był tylko przykład. Chodzi mi o to, że przebywanie w mojej obecności, kiedy nie potrafię kontrolować swojego alter ego jest skrajnie nieodpowiednie i niebezpieczne. Możesz przypłacić za to życiem.
– A ty myślisz, że co robiłam przez ostatnie kilkanaście miesięcy? Pływałam w łódce na Hawajach? Doskonale wiem, że porywam się z motyką na słońce, ale powiedz mi co w takim razie teraz zamierzasz? Po tym jak ze mną zerwałeś?
– Ucieknę. Nie wiem gdzie. Może na jakąś inna planetę. Z dala od ludzi, a najlepiej to usunę sobie to ramię. Ten mechanizm nie jest mi potrzebny do wykonywania codziennych czynności. Ważne, aby ludzie byli bezpieczni.
–Zakochasz się w jakiejś chłopce i będziecie mieć piątkę dzieci, no słodki scenariusz, nie powiem. Ale nie bierzesz jednego faktu pod uwagę.
– Niby jakiego?
– Nie ważne gdzie pójdziesz, Zimowy Żołnierz nie zniknie! Ty myślisz, że jak zamieszkasz na wsi z dala od zgiełku miasta i stresujących sytuacji, to wszystko się rozwiąże. Gówno! Będzie jeszcze gorzej! Wyobraź sobie taki moment, kiedy zdenerwujesz się na swoją słodziutką żonkę za to, że nie upilnowała dziecka, a to wpadło do rzeki i się utopiło. Program Zimowy Żołnierz w toku! Ona będzie tylko zwykła kobietą, która nie będzie wiedziała, nawet jak obronić się przed lecącą w jej kierunku deską! Jestem jedyną osobą na tej planecie, nie licząc paru innych agentek z T.A.R.C.Z.Y., które są w stanie żyć z kimś takim, jak ty. Zawsze jestem w stanie gotowości. Zawsze mogę się obronić. Bo to umiem. Mam ci to przeliterować? Chyba nie ma takiej konieczności. – Jej krzyk zakończył się zupełną ciszą. W jednym momencie wyzbyła się całego gniewu, który w niej narastał od momentu, kiedy Steve przekazał jej wiadomość o zerwaniu. Odetchnęła szczęśliwa i wolna od tego ciężaru.
– Może masz racje – przyznał Bucky, kiedy cisza się przedłużała.
– Ja zawsze mam racje, Bucky – zbliżyła się do niego. – I pamiętaj. Robię to zarówno dla dobra innych, jak i dla siebie. – Wspięła się na palcach i musnęła jego wargi, rozwiewając kompletnie jego wątpliwości. On objął ją mechaniczną ręką w pasie i lekko pogładził po plecach.
– Nigdy nie sądziłem, że zdołają przekonać mnie zwyczajne słowa.
– Jeszcze wiele o sobie nie wiesz, Bucky – zaśmiała się pogodnie. Odetchnęła z ulgą w duchu, że udało jej się zatrzymać tak niebezpiecznego i wspaniałego faceta u siebie.
Pietro Maximoff:
Śmierć jest rzeczą ciężką do przełknięcia bez względu na wiek. Nigdy nie jest ona oczywista, a tym bardziej spodziewana. Zawsze spada jak grom z jasnego nieba, jest nagła i tragiczna. Smutek związany jest z nią bezpośrednio, a hektolitry łez zawsze wylewane są na pogrzebach i stypach. Śmierć nie jest łatwą rzeczą do akceptacji. Nagle trzeba zrozumieć i przyzwyczaić się do straty, a tym samym do braku obecności danej osoby, do tego że już nigdy nie usłyszymy jej śmiechu, głosu, że nigdy z nią nie porozmawiamy, że już nigdy nie uda nam się stworzyć kolejnych, przyjemnych wspomnień z tą osobą.
Powoli oswajała się z tą myślą. Zaczynała przyzwyczajać się do ciszy panującej w jej mieszkaniu, do braku towarzysza podczas porannego biegania, do na wpół smutnej atmosfery w siłowni, spowodowanej żałobą po instruktorze. Powoli myśl, iż Pietro nie pojawi się już więcej w jej życiu stawała się faktem, aniżeli tragiczną wieścią. Nie wiedziała nawet jak zginął. Nikt, nawet jego siostra, która stała się bliską przyjaciółką [T.I.] po wszystkim, nie była w stanie wytłumaczyć jej jaką śmierć poniósł jej ukochany. Trwała jednak w nadziei, że była ona szybka i bezbolesna.
Jej mieszkanie zdawało się być zupełnie innym miejscem. Nie utożsamiała już go ze swoim dotychczasowym domem. Była dlań zlodowaciałą jamą, pełną dawnych, bolesnych wspomnień, które dawały o sobie znać ilekroć jej wzrok padł na jakikolwiek przedmiot związany z mężczyzną. Pakowanie jego rzeczy, ubrań było dla niej prawdziwą katorgą. Ile razy ujrzała parę butów do biegania, jego podkoszulek, albo chociażby grzebień zbierało jej się na płacz, który w ostateczności i tak z nią wygrywał. Obraz rozmazywany przez łzy nie był tym, za pomocą którego mogła uporządkować wszystkie rzeczy, więc sprowadzało się to do przesunięcia porządków i tym samym przedłużenia jej rozpaczy.
Siedziała na kanapie, przeglądając zdjęcia w telefonie, które zdążyła zrobić jeszcze za życia mężczyzny. Za każdym razem gdy ukazywał on jakieś śmieszne miny albo chociażby uśmiech, sama się uśmiechała, równocześnie nie mogąc powstrzymać łez. Zrobiła sobie tydzień wolnego. Nikt nie posądzał ją o nic. Zaakceptowali, że kobieta musiała jakoś pozbierać się po utracie tak ważnej osoby. Mimo to znajdowały się osoby, które miały jej za złe, że siłownia pozostawała zamknięta. W końcu ona mogła być zdruzgotana, ale inni posiadają normalne życie, które nie zostało zatrząśnięte przez żadne zdarzenie, więc domagali się równie normalnych czynności, jakie wykonywali każdego kolejnego dnia.
Usłyszała krótki dzwonek, oznajmiający przybycie jakiegoś gościa do jej mieszkania. Nie spodziewała się gości. Od czasu pogrzebu żadnego nie miała. Wszyscy wyrazili głębokie kondolencje i współczucie, po czym zabrali kuperki do własnych żyć, ignorując kompletnie jej smutek i całkowicie o niej zapominając. Niechętnie odłożyła telefon i wstała z kanapy. Idąc w kierunku drzwi, zahaczyła o lustro w przedpokoju, by poprawić nieco swój wygląd. Przyznać musiała, że przez wydarzenia ostatnich dni nieco się zaniedbała. Przygładziła włosy ręką, pozbyła się resztek rozmazanego makijażu spod oczu, którego i tak wiele nie miała. Podeszła do drzwi i uważnie chwyciła za klamkę. Powoli otworzyła.
Jej oczom przedstawiła się zupełnie pusta przestrzeń, ukazującą podobnie pustą klatkę schodową. Również na wycieraczce nie było nic pozostawione. Idąc do drzwi myślała, że to listonosz. Że zostawi listy na wycieraczce, a potem odejdzie, wiedząc, że kobieta nie jest w stanie pokazać się na żywo. Nie było jednak ani skrawka papieru. Postąpiła krok poza próg, by dogłębniej rozejrzeć się po klatce. Nasłuchiwała, ale nawet nie słyszała turkoczących kroków młodych dzieciaków, które mogły zabawić się jej dzwonkiem, jak ona kiedyś robiła za dzieciaka.
Zamknęła drzwi. Dwukrotnie upewniwszy się przez wizjer, że nikogo nie ma na zewnątrz, skierowała się z powrotem o środka. Znów minęła lustro. Poszczędziła sobie spojrzenia w nie. Za to spoglądnęła w kierunku zegara. Było już porządnie po godzinie, w której powinna spożywać kolacje. Odkąd Pietro odszedł przestała trzymać się dokładnych grafików, ciasnych, pękających w szwach rubryczek i regularnych ćwiczeń. Nie potrafiła przełknąć więcej niż kilka łyżek zupy, czy jedną, ledwo posmarowaną masłem kromkę chleba. Jej żołądek niemiłosiernie ściskał się do wielkości piłeczki tenisowej i za nic w świecie nie chciał przyjąć więcej pokarmu.
Niechętnie skierowała swoje kroki do kuchni. Poczłapała po zimnych płytkach do lodówki. Otwarła ją z jeszcze większą niechęcią. Już czuła jak ściska się jej żołądek. Wyjęła z lodówki kostkę masła i żółty ser w plastrach. Po raz kolejny nie miała ochoty na nic innego, jak skromną kanapkę. Zamknęła drzwi lodówki.
Tuż za nimi, katem oka zauważyła znajomą postać, opierającego się mężczyzny o prawie białych włosach, który z przyjemnym uśmieszkiem przypatrywał się jej poczynaniom. Nie zaszczyciła go długo spojrzeniem. Szybko obróciła się, kompletnie nie zwracając na niego uwagi. Podeszła do blatu kuchennego, wyjęła nóż i rozpoczęła przyrządzanie swojej „kolacji".
Nie widziała reakcji mężczyzny. Nie widziała jak zdziwiony unosi wysoko brwi. Jak śledzi jej ruchy zszokowanym wzrokiem. Jak nerwowo pociąga rękaw koszuli. Trwał w ciszy. Przekonany, że kobieta za chwile odwróci się, jeszcze raz zlustruje go bardziej badawczym spojrzeniem, po czym rzuci się w jego ramiona. Nie zrobiła tego. Szybko zrobiła sobie kanapkę. Wrzuciła brudny nóż do zlewu, łudząc się, że przed snem znajdzie czas i chęci, aby go umyć. Chwyciła w dłoń swoją kanapkę. Resztką sił zabrała kostkę masła prosto do lodówki. Znów zamknęła jej drzwi. Mężczyzna stał po drugiej jej stronie.
– Czego chcesz? – warknęła obojętnie. Włożyła w usta chleb. Ugryzła. Zaczęła powoli mulić to, co miała w ustach. Nie smakowało jej.
– Nie wiem – odpowiedział dość obojętnie. – Ciepłego przywitania? – dodał, wydymając dolną wargę i uciekając od niej wzrokiem, jakby chciał ukazać swoje małe zainteresowanie.
– Może jeszcze ciepłą kąpiel przy świecach? – zakpiła chamsko. Wyszła z kuchni. Ciemność zaczynała pożerać wszystko za oknem. Latarnie paliły się na ulicach, ogromna wieża Avengersów również zapaliła się niebieskim światłem znacznie odznaczając się na tle innych. Kobieta westchnęła przeciągle, wciąż żując to, co miała w ustach. Zasiadła na kanapie. Chwyciła rąbek koca. Przykryła się nim, czując chłodne powietrze pomieszczenia. Włączyła telewizor.
Mężczyzna po kilku chwilach wszedł do pokoju powolnym krokiem, drapiąc się po głowie z głupią miną. Przystanął za nią i podparł ręce na biodrach. Przypatrywał się jej, jak pogrążona była w oglądaniu nudnego paradokumentu, żując w międzyczasie swoją kromkę chleba. Westchnęła ciężko.
– Ile jeszcze będziesz mnie dręczył? – jęknęła zirytowana. – Pietra już nie ma. I nie będzie. – Głos załamał jej się znacznie. – Nie potrzeba mi pustych halucynacji, które będą mi go zastępowały. Musze pogodzić się z jego odejściem, ale jak mam to zrobić, kiedy mam zwidy w jego kształcie. Jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni. Powiedz mi jak się ciebie pozbyć?
Mężczyzna wbił w nią zszokowane, a z lekka zaciekawione spojrzenie. Odetchnął chwilowo z ulgą. Uśmiechnął się.
– Więc w twoim mniemaniu jestem halucynacją? – zaciągnął śmiesznym tonem. Nie spowodowało to jednak rozwiania napiętej atmosfery, którą stworzyła przez swój gniew i wrodzoną niechęć.
– Zwidami, wyobraźnią, moją zilustrowaną chorą tęsknotą za mężczyzną, który jako jedyny wnosił w moje życie odmienność. A niby czym innym? Pokazujesz mi się od jakiegoś tygodnia. Mam cię dość. Chce mieć już święty spokój! I wiem, że będę tego potem żałować, ale... chce aby ten rozdział się już skończył... Pietro nie żyje i już nie wróci... Nigdy...
– Tęsknisz za nim? – Przez chwilę zastanawiał się, czy ciągnąc tą zabawę dalej. Postanowił chwile się pobawić nią. Chociaż było to złe.
– Jak cholera – przyznała bez oporów.
– A za czym najbardziej? – Pytaniem wprawił ją w niemałe zamyślenie. Zatrzymała ostatni kawałek kanapki tuż przed ustami. Zablokowała wzrok na kolorowym ekranie, na którym w ogóle nie skupiała uwagi. Widział w jej oczach słodki promyczek, który rozżarzył się do prawdziwego ognia. Zdawało mu się, że oczy zaczynają coraz bardziej się szklić, a gardło ściskać. Chciał wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymał się.
– Za czym? – powtórzyła rozmarzonym tonem. – Za śmiechem, który rozbrzmiewał w tych ścianach zawsze. Teraz jest cicho. Za jego wymówkami. Teraz muszę iść do sklepu, tylko dlatego by nie umrzeć z głodu. Za jego obecnością. Teraz łóżko jest zimne i twarde. Za jego głupimi spojrzeniami. Teraz czuje brak zainteresowania i atencji. A najbardziej... za jego dotykiem. Teraz cały czas czuje się... naga... Jest mi niekomfortowo.
Mężczyzna przysłuchiwał się wszystkim jej słowom. Odnotowywał je w umyśle. Oparł się o oparcie sofy. Przypatrywał jej się z boku. Lustrował wzrokiem całą jej twarz. Jej zapłakaną, lśniącą od łez twarz. Jego kąciki ust lekko się podniosły. Chciał coś powiedzieć, ale w ostatnim momencie zrezygnował na rzecz czegoś innego.
– Tęsknisz za dotykiem... – powtórzył. – Takim?
Odgarnął jej cienkie włosy. Przybliżył się do jej szyi. Złożył na niej delikatny pocałunek. Wyczuł jak pod wpływem jego dotyku wszystkie jej mięśnie się spinają. Jak prawie wypuszcza ostatnia kawałek kromki chleba z ręki. Jak szok zaczyna mieszać jej w głowie. Zjechał nieco niżej. Cmoknął jej ramię. Objął ją ramieniem, nie chcąc by mu uciekła, ani by nie szarpnęła się gwałtownie. Przełknęła ślinę.
– Halucynacje... one nie mogą... – wysapała, nabierając powietrza w płuca.
– Kiedy wreszcie to do ciebie dojdzie, że nie jestem żadną pieprzoną halucynacją. Nie umarłem. Co prawda... troszkę ranny byłem... Ale nie dałbym się zabić, wiedząc, że ktoś czeka na mnie w domu. Wanda nieźle się na mnie wkurzyła. Już dostałem od niej reprymendę w połączeniu z kilkunastominutowym kazaniem i uwierz, że ode chciało mi się takich akcji. Poleżałem troszkę w specjalnym szpitalu, wysłuchałem zażaleń moich kolegów i wyszedłem. Może nie cały, bo z kilkoma dziurami, ale zdrowy. I prędki jeszcze bardziej niż wcześniej – skończył lekko ściszając głos.
Dłoń kobiety posunęła się wzdłuż jego ręki, głaszcząc go delikatnie, na pograniczu z łaskotkami. Łzy na nowo zalśniły w jej oczach. Tym razem usta wykrzywiły się w uśmiechu pełnym ulgi.
– Ja cię tylko błagam – powiedziała, nim jej głos zdążył się całkowicie załamać. – Nie zniknij teraz jak cała reszta.
Obróciła głowę. Wtuliła się w zagłębienie jego szyi. Załkała cicho, starając się powstrzymać łzy. Uśmiechnął się. Pogładził ją po miękkich, lekko nierozczesanych włosach. Skorzystał z sytuacji. Zjadł resztę jej kanapki. Był głodny. Ale nie wypadało mu teraz wyganiać jej do kuchni. Przytulił ją do siebie. Lekko pokołysał, słysząc jej cichy płacz.
– Płacz spokojnie... jestem tu... – wyszeptał.
Nie mogłam go uśmierci, no...
Thor Odinson:
Thor od zawsze uchodził za mięśniaka z fantastycznej krainy, który nie tylko swym wyglądem odstawał od zwyczajnych ludzi. Mimo iż był książęcej krwi to nie przekładało się to na jego przeżycia. Zamiast spokojnie siedzieć w swoim zamku, uczyć się etykiety, moralności i innych królewskich frazesów, przyglądając się plecom jego straży i za murami trenować sztuki walki i historię swojej ojczyzny, on preferował zwiedzanie wielu światów i stwarzanie sobie wrogów w każdym z nich.
To niestety nie przekładało się na [T.I.]. Nie miała ona stalowych nerwów. Latający na metalowych pokrywach od śmieci kosmici, szalone moce przejmujące kontrolę nad ludzkimi umysłami, konflikty rodzinne wynikające z działań przeszłości – te wszystkie rzeczy były zbyt wyimaginowane, zabójcze i przerażające w jednym. Było tego dla niej po prostu za dużo. Była prostą kobietą z prostym planem na życie. Chciała jedynie zdobyć poszanowanie w pracy, zamieszkać w dogodnym miejscu i stworzyć normalną rodzinę z kochanym mężczyzną. W jej planie nie było miejsca dla podróży międzyczasowych, mostów między światowych i szalonych osobników chcących unicestwić wszelkie życie na ziemi, czy w Asgardzie.
Po licznych przygodach jakie przeżyła, [T.I.] nie była w stanie zachowywać się normalnie w stosunku do niego. Stale śmigały jej przed oczami obrazy, których zdążyła już się zdrowo nałykać. Obrazy przysparzały jej nieprzyjemnych dreszczy, panicznych odczuć, a czasami nawet i niekontrolowanych reakcji. Powoli zaczęła się bać o własne życie. W końcu trzymanie przy sobie Boga, nie było dobrym sposobem na spokojne życie.
Błądziła po salonie, czytając koleje akta do rozprawy. Jej myśli stale uciekały w kierunku Thora, który zniknął na dłuższy czas. Martwiła się. Z drugiej strony chciała cieszyć się chwilą spokoju, czego niestety nie mogła.
Nie minęło nawet kilka minut. Okno roztrzaskało się na milion kawałeczków. Kilka z nich prysnęło w jej kierunku. Boleśnie wbiło się w skórę jej rąk, kalecząc skórę i odrzucając dwa kroki w tył. Kartki wypady z jej ręki, lekko i gładko prześlizgnęły się po powietrzu, następnie lądując w różnych częściach salonu. Przymknęła oczy instynktownie. Zakryła je w dodatku ręką, chcąc zabezpieczyć jeden ze zmysłów przed uszkodzeniem. Kiedy cisza zaległa w całym mieszkaniu, a jej oddech na powrót wrócił, zebrała odwagi, aby rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Zauważyła blondwłosego mężczyznę w srebrnej zbroi z krwistoczerwoną, poszarpaną peleryną. Powierzchnia jego ciała co chwila połyskiwała drobnymi elektrycznymi iskierkami. Młot upadł ciężko na podłogę. Mężczyzna wyprostował się. Otrzepał resztki betonu i szkła z blond czupryny. Dostrzegła, że w miejscach gdzie jego zbroja pękła lub została przecięta, lała się jego krew w drobnych, pewnie nieszkodliwych ranach. Przeczesał krótkie włosy. Uśmiechnął się niewinnie w kierunku kobiety. Podszedł do niej. Objął w tali i przelotnie ucałował w policzek.
– Jest coś do jedzenia w domu? – spytał, idąc w kierunku kuchni. – Jestem niesamowicie głodny! – krzyknął już z pomieszczenia wyłożonego kafelkami, które spotęgowały głośność jego głosu.
– Mam tego dość – jęknęła przeciągle.
Pobieżnie pozbierała rozsypane kartki akt. Nie baczyła na ich kolejność. Złożyła je w jeden plik. Cisnęła z gniewem na komodę. Spojrzała na rozsypane szkło okna. Westchnęła ociężale, jednakże nie zamierzała go sprzątać. Skierowała się do sypialni. Mijała kuchnie.
– Mam tego dość, Thor! Mam dość tego twojego ciągłego znikania. To że ciągle gdzieś wylatujesz. To Asgard, to agencja, to jacyś Avengersi. Stale cię nie ma! Stale siedzę zamknięta w czterech ścianach samotnie, popijając dziesiątą herbatę, tłumacząc sobie, że wszystko jest w porządku. Nic nie jest w porządku! Czy nie potrafisz zrozumieć, że ludzka relacja, taka jak nasza, musi opierać się na obecności? Jak ja mam czuć twoją obecność, skoro ciągle tylko siedzę nad aktami kolejnych spraw, starając się odciągnąć swoje myśli od przyległej do wszystkich kątów ciszy! To koniec, rozumiesz? Mam tego po dziurki w nosie. Idę teraz spać. Rano ma cię tu nie być. Zrozumiano? – Rzuciła rozwścieczone spojrzenie w kierunku mężczyzny, który popijał kawę.
– Czekaj, nie. Nie rozumiem – odpowiedział na jej przydługą, wypełnioną wściekłością wypowiedź. – O co chodzi? Jestem księciem, następcą Asgardzkiego tronu. Nie mogę stale przybywać w jednym świecie. Musiałbym zrzec się prawa do tronu. Wtedy objąłby go Loki, a to najgorsza możliwość spośród wszystkich. Nie kłam, że stale mnie nie ma. Od czasu do czasu ucieknę to fakt. Ale nie zostajesz sama wśród czterech ścian. Przychodzę. Często.
– Wcale, że nie! – wybuchła. – Przypomnij sobie. Kiedy ostatni raz spałeś ze mną w jednym łóżku. Nie, nie chodzi mi o to kiedy ja spałam, a ty się dołączyłeś. Tylko żebyś my razem zasnęli. Hmm? Ja nie pamiętam, czy nawet kiedykolwiek tak było. Zawsze tylko uciekałeś albo do Asgardu, albo do jakiegoś, cholera wie jakiego, świata. – Ucichła. Wpatrywała się w obojętną minę mężczyzny, mając nadzieje, że za kilka sekund zmieni on swoją postawę. Na próżno. – Nie dam rady tak dłużej, Thor. Świadomość, że cię nie ma mnie dobija. Potrzebuje stabilizacji, a ty jej mi dać nie możesz. Będzie lepiej jeśli odejdziesz.
Patrzył na nią zdezorientowany, kompletnie nie przejmując się jej słowami. Dopiero kiedy odwróciła się na pięcie, odeszła z jego pola widzenia i zatrzasnęła za sobą drzwi z takim hukiem, że szklanki na suszarce zadźwięczały, przeczuł, że zrobił coś nieodpowiedniego. Po potężnym huku nastąpiła głucha cisza, która zalegała w każdym kącie mieszkania. Thor wyszedł z kuchni. Rozejrzał się. Zauważył szybę okna roztrzaskaną w drobny mak. Zrozumiał, że być może było to zbyt pochopne i niebezpieczne wejść do mieszkania takim sposobem. Jednakże ciężko mu było zminimalizować prędkość z jaką wyrzucił go portal. Szczęściem było, że nie rozwalił całego budynku.
Westchnął ciężko. Cała ochota na jedzenie uleciała gdzieś w przestrzeń. Odstawił kubek z kawą do zlewu. Zapatrzył się na chwilę na miejski krajobraz rozciągający się przez okno wyglądające w kuchni. Ciemna noc zapadła, a na niebie migotało tysiące jasnych gwiazd. Takie same gwiazdy widział w Asgardzie, skąd przybywał do ziemskiego mieszkania po wykonywaniu długich i męczących obowiązków księcia.
Przed pójściem spać, postanowił wskoczyć pod prysznic. [T.I.] słyszała jak wchodzi do łazienki, a zamek w jej drzwiach delikatnie stuka. Mogłaby przysiąc, że na tamtą chwilę miała ochotę wyskoczyć z łóżka, staranować drzwi i wyrzucić go przez okno, które sam rozbił. Powstrzymała się jednak, wiedząc, że targają nią zbyt nagłe emocje. Potrzebowała usunąć go ze swojego życia, ale nie w tak drastyczny sposób. Miała jedynie nadzieje, że zaśnie szybko, a po przebudzeniu zobaczy całkowity brak Thora i jego rzeczy.
Przymknęła powieki. Przytuliła się do poduszki. Okryła się kołdrą. Czuła wyraźny brak i chłód na swoim posłaniu. Nie miała przy boku mężczyzny, do którego mogłaby się przytulić i spokojnie zasnąć. Szybko odsunęła od siebie myśl, że Thor przydałby się jej teraz. Usilnie starała się skupić na czymkolwiek innym tylko nie na jego postaci. Szum wody wydobywający się z łazienki przeszkadzał jej. Po chwili warkot suszarki również, nie wspominając o głośnym zamku, który oznajmił wyjście Thora. Wsłuchiwała się w jego kroki. Co chwila oddalały się i przybliżały sypialni. Najpierw poszedł w kierunku kuchni, gdzie przez spora ilość czasu słyszała szczek porcelanowych talerzy i szklanek, na przemian przerywanych szumem wody. Potem nastąpiła cisza, którą wreszcie przerwał delikatny stukot i brzęczenie szkła, wraz z chrapliwym suwaniem szczotki po panelach.
Wreszcie nastała cisza. Zupełna, kompletna cisza, w której mogła jedynie posłyszeć miejski zgiełk, jaki czasami przedzierał się przez szczelnie zamknięte okno, kiedy bardzo uważnie się wsłuchiwała. Spokój jednak nie potrwał długo. Usłyszała po raz kolejny tupot jego stóp, po czym drzwi do sypialni otwarły się bardzo cicho. Gdyby chociaż po części chowała w sobie spokój i odpływała powoli w świat snu, zapewne nie zwróciłaby na to uwagi, a nawet by tego nie usłyszała. Żałowała, że nie mogła mieć wszystkiego gdzieś, tak jak on tak miewał.
Zamknął za sobą drzwi. Cichutko. Bez napięcia. Również cichutko wślizgnął się pod kołdrę. Poczuła zapach jego żelu pod prysznic, który rozproszył się po całym pomieszczeniu w mgnieniu oka. Mężczyzna wsunął jedną rękę pod jej talię. Przysunął ją do siebie, gdyż leżała na samym krańcu łóżka, ledwo nie spadając na podłogę. Ułożył ją plecami na swojej piersi, tak że jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Mógł swobodnie pocałować ją w skroń, bez najmniejszego poruszania się. Otulił ich kołdrą. Kobieta miała ochotę wbić ostre pazury w jego oplatającą jej talię rękę, ale powstrzymała się w ostatnim momencie, kiedy jego dłoń wsunęła się pod jej koszulkę i pogłaskała ją po brzuchu.
– Zrobiłem coś źle? – spytał szeptem, przeszywającym ciszę w pokoju jak nóż. Kobieta chwilowo nie opowiadała. Chciała stłumić łzy psychicznego bólu, które ukazały się w jej oczach. Wiedziała, że jeżeli się odezwie jej głos się załamie.
– Mam już tego wszystkiego dość – stęknęła wreszcie. Tak jak myślała jej głos się załamał. – Ciągle znikasz... odlatujesz... do Asgardu. Nie czepiam się. Jesteś księciem. Masz władze. Musisz tam być. Musisz panować. Ale... Zawsze... za każdym razem wracasz ranny... Ja nie chce cię stracić – wychlipała. Kilka łez uciekło spod jej powiek. Prześlizgnęły się po rozgrzanym policzku. Thor mimo iż tego nie okazywał, poczuł się wzruszony. Nie ucałował jej w skroń. Przytulił za to swoja brodę do jej ucha. Nie pogłaskał jej po brzuchu. Jedynie odnalazł jej dłoń i mocniej ścisnął. Pogładził swoim kciukiem jej wierzch. Czuł jak kobieta lekko drga wstrząśnięta płaczem, który cały czas starała się stłumić. – Moim jedynym zmartwieniem do niedawna było czy rozprawy, których się podejmę zostaną sprawiedliwie osądzone. Ale teraz... Nie ważne jak długo cię nie będzie... Nie obchodzi mnie już czas... po prostu... bylebyś wrócił... Rozumiesz? – wymamrotała. Wsłuchiwała się w cisze. W jego równy, spokojny oddech, który co jakiś czas łaskotał ją po policzku. Wyczekiwała odpowiedzi, jednak nie mogła jej dostać. – Powiedź, że wrócisz – poprosiła błagalnym tonem, odwracając się w jego kierunku. Łzy zalśniły w jej oczach, co zauważył przez wpadające światło księżyca poprzez rolety w oknie.
– Nie mogę – rzekł półszeptem. – To przynosi pecha. – Uśmiechnął się lekko. W oczach kobiety wyrysowało się rozczarowanie. Wpatrywała się w jego błękitne tęczówki z lekko drgającą dolna wargą. Wyrwała swoją dłoń z jego uścisku, rezygnując z przyjemnego ciepła, jakie jej dawał. Położyła ją na jego policzku. Pogładziła go kciukiem, czując drobne igiełki jego brody.
– Nie rozumiesz – jęknęła, lekko kręcąc głową. – Ja musze to usłyszeć – dodała. – Jeżeli... jeżeli tego nie usłyszę... to się wyprowadź... wyprowadź i na zawsze zniknij z mojego życia. Inaczej... tego nie wytrzymam. – Jej głos znów się załamał. Ucichł. Zapadł głęboko, osadzając się w ciszy panującej do koła. Thor nie poruszył się. Nie zmienił swojej pozycji, mimo iż ręka zaczynała mu cierpnąć. Wpatrywał się beznamiętnie w oczy kobiety, sprawiając wrażenie, że rozmyśla nad podjęciem decyzji. W rzeczywistości on już decyzje podjął.
– Wrócę do domu – szepnął, delikatnie oplatając kobietę w talii. Subtelny uśmiech wykrzywił jej wargi. Łzy poszły w zapomnienie, a ona mogła wreszcie zaznać chwilowego spokoju. Nie wiedziała co sprawiło, że nagle postanowiła albo go przy sobie zatrzymać, albo opuścić. Chciała mieć tylko pewność, że nie odejdzie. Nie wzleci do góry i zniknie między chmurami na zawsze. Chciała jedynie aby przy niej był, trwał... razem z nią. I upewniła się. Kilka słów, a pozwoliły jej wtulić się w mężczyznę i poczuć ogarniający ją z sekundy na sekundę coraz większy spokój.
Loki Laufeyson:
Zdrada. Nie ważne z jakiej perspektywy – zawsze bolesna. Zawsze niespodziewana. Zawsze drażniąca. Za każdym razem przychodzi znienacka. Nawet jeżeli się o niej wiedziało, to i tak pozostawia na sercu pewnego rodzaju bliznę, którą ciężko ukryć, wyleczyć. Zaufanie do drugiej płci, osoby zostaje przez nią nadszarpnięte i ciężko je następnie pokładać w jeden gładki fragment.
Można spojrzeć na nią na dwa różne sposoby. Jeden, mniej dobijający, gdzie drugi partner nie był wierny i brakowało mu czegoś w pierwszym związku. Zazwyczaj tym czymś był seks, chociaż nawet i tutaj drogi potrafią się rozejść. Drugim jest żałość, rozczarowanie i szukanie złego w sobie. Wmawianie sobie, że było się nie do końca dobrym i nie zadowalało się swojego partnera. Że powinno się go bardziej adorować, okazywać mu większe zainteresowanie i momentami dawać to, o co prosił. Nie każdy jednak ma odwagę, aby przebić barierę nieśmiałości i zrobić wszystko, co zapisane w obecnych prawach współczesności. By przebić się przez swoje naturalne blokady i idealnie wpasować w oczekiwania drugiej osoby względem nas.
Loki nigdy nie wydawał się jej wierną osobą. Nigdy nie sprawiał wrażenia, że mógłby kochać ją, ją i tylko ją. Że mógłby w ogóle być skory do czegoś tak ludzkiego i zniewalającego jak miłość. Wręcz przeciwnie. Żyła ze świadomością, że może nadejść czas kiedy odwróci się od niej i odejdzie. Do innej kobiety lub też po prostu znużony rutyną i normalnością odwróci się od niej. Odejdzie od innej. Do takiej która go posłucha, wykona to, na co ma ochotę. Niestety, ale ona należała do tych drugich. Tych które nie tylko szukały w sobie wad, ale również posiadały niewidzialne blokady, które idealnie odseparowywały ją od tego, czego on chciał. Niestety, ale cechowała się nieśmiałością. Często peszyła się w jego obecności, nie mówiąc już o tym, że spała z nim w jednym łóżku, co niejednokrotnie powodowało u niej zaczerwienienie policzków i niekontrolowane drgania ciała. Należała do tych, które dla niego były drażniące.
Było pusto. Każdy kąt w mieszkaniu zdawał się świecić od kurzu. Pusto, zimno i źle. Całe mieszkanie wydawało się jej kompletnie obce. I mimo iż w głębi duszy czuła wściekłość, żal i rozszarpanie jednocześnie, to unoszący się w powietrzu jego zapach wciąż sprawiał wrażenie, jakby była u siebie. Ale nie była. Czuła się obca. Jakby była w gościach. Zupełnie jak za pierwszym razem kiedy się wprowadziła. Kiedy czuła się niekomfortowo, niestabilnie i krępująco.
Westchnęła głośno. Jej głos potoczył się w głąb mieszkania. Było jeszcze gorzej, niż wcześniej. Miała nadzieje, że jakoś się przyzwyczai. Że jakoś przywyknie do pustki na fotelu. Do braku jego westchnień napełnionych irytacją. Do czystości podłogi, na której niegdyś pełno było porozwalanych książek, które strącał z półek ilekroć nawiedzał go atak furii. Do ciszy, która niejednokrotnie przerywana była jego kąśliwymi uwagami, chamskimi komentarzami, czy po prostu zwykłym marudzeniem.
Ale nie. Nie potrafiła. Ilekroć jej wzrok padał na wygodny fotel, czuła się jakby ktoś wyrwał jej serce. Wyrwał i zostawił jedną, ogromną pustkę, której nie było w stanie zapełnić nic innego. Chodziła do pracy. Zajmowała się papirologią. Starała się, aby jej umysł krążył wokoło czegokolwiek, co nie było związane z osobą Lokiego. Ale nie było to prostym zajęciem. Wciąż mieszkała w ich wspólnym lokum. Nie mogła się stamtąd usunąć. Loki ją opuścił, mówiąc prosto w twarz, że wróci, ale nie wie kiedy. Że leci przelecieć się do Asgardu po trochę „zabawy". Żeby zażyć „relaksu". Zaakceptowała to. Ze złamanym sercem, ale zaakceptowała.
Trwała już w pustym mieszkaniu siódmy dzień. Siódmy dzień z rzędu jadła na śniadanie jabłko, na obiad spalone tosty z serem, a kolację odpuszczała sobie, zastępując ją kubkiem bezkofeinowej kawy, która i tak nie pozwalała jej zasnąć do trzeciej w nocy. Budziła się z rana wymęczona i zmordowana, jakby właśnie co wróciła z maratonu, szykowała się do pracy, spędzała w niej jak najwięcej czasu ze sztucznym uśmiechem na ustach, po czym wracała do „domu" i resztę wolnego czasu przesiadywała przed zgaszonym telewizorem, wsłuchując się w miejską ciszę. Taki grafik jej nawet odpowiadał. Codziennie trwała, czekając aż wróci. Czekała aż usłyszy delikatne zgrzytanie windy. Czekała, ale nadzieja nie miała cierpliwości.
Siedziała otulona mrokiem, wpatrzona w czarny ekran telewizora, czasami odwracając wzrok w kierunku krajobrazu Nowego Yorku, w który Loki tak namiętnie nieraz się wpatrywał. Starała się czerpać z tego taką samą przyjemność, ale nie potrafiła znaleźć w tym ani grama radości. Nawet jej myśli długo nie zajmowały się krążącymi po ulicach samochodami. Od razu uciekały w kierunku postaci mężczyzny, a to właśnie jego chciała się sprzed oczu wyzbyć.
Obróciła się. Spojrzała na zegar. Tak, jak myślała wskazywał godzinę trzecią po północy. Ścisnęła ostudzony kubek z kawą. Nie dopiła do końca. Napój nie był w stanie przecisnąć się przez jej ściśnięte gardło.
Wstała z kanapy. Otrzepała tyłek z niewidzialnego kurzu. Ominęła sofę i skierowała się do kuchni. Chciała odłożyć kubek do zlewu i powoli kierować się do snu, który i tak prędko by nie nadszedł. Nawet jeżeli była potwornie zmęczona i czuła, że powoli odpływa, to resztki jej zdruzgotanego rozumu nie pozwoliłyby jej odejść w krainę spokoju.
Usłyszała szczęk metalowych lin. Nie zdążyła się zorientować, kiedy winda zaczęła powoli wjeżdżać na jej piętro. Gdy tylko drzwi windy się rozsunęły, a czarna postać przestąpiła jej próg, kobieta poczuła jak uścisk jej dłoni wokoło kubka się rozluźnia. Jak jej płuca zaczynają palić, a jej żołądek wywracać się we wszelkich możliwych kierunkach. Czuła gorącą złość narastającą gdzieś w okolicach jej lewej piersi. Dłoń całkowicie się rozluźniła. Kubek upadł na panele, roztrzaskując się na białe, ostre fragmenty moczące się po chwili w resztkach jej wystudzonej kawy.
Zauważyła go. Dumnego, pysznego, poważnego ubranego w całkowicie czarny elegancki garnitur. Poprawił krawat i przestąpił próg windy. Szczęk szkła, który wywołało stłuczenie kubka przykuł jego uwagę. Podniósł na nią wzrok. Zauważył jej dość bladą twarz z lekko rozsuniętymi ustami. Dwa małe kamyczki odznaczały się w jej twarzy, świecąc na jaskrawy kolor i wpatrując się w jego postać. Odszukał wzrokiem stłuczony kubek. Dyskretnie, w głębi duszy westchnął poirytowany.
– Nie wyglądasz zbyt pięknie – bąknął obojętnym tonem, przyglądając się jej cieniom pod oczami. – Czyżby bezsenność? – dodał po chwili kpiącym tonem. – Posprzątaj to – warknął, wskazując na podłogę, na której gdzieniegdzie zauważyć można było drobne kawałki kubka. Skierował się do sypialni, po drodze poprawiając czarny krawat.
Kobieta stała bezczynnie, wpatrzona w oddalającą się sylwetkę mężczyzny. W jej głowie panował istny chaos, z którego okiełznaniem nie mogła sobie poradzić. W środku jej klatki mieszał się smutek wraz z gniewem i nie wiedziała, któremu może pozwolić na większą swobodę.
– Czekaj! – krzyknęła, kiedy ciało mężczyzny w połowie zniknęło za framugą drzwi. Zatrzymał się. Cofnął o krok. Zmierzył ją lodowatym spojrzeniem. – Ty... nie... Czy... Czy to naprawdę ty? – wyjąkała po kilku marnych próbach. Nie wierzyła, że jego słowa były prawdą. Słowa o powrocie. Mężczyzna uniósł brew nie mało zaskoczony.
– Najlepszym na to dowodem jest chyba fakt, iż stoję przed tobą – mruknął poirytowany jej postawą.
– Wcale nie... – Pokręciła lekko głową. – Możesz być iluzją. Kolejną sztuczką Starka, albo wytworem mojej chorej wyobraźni. Możesz być zwykłym hologramem.
– Stoję tu. To wszystko – rzekł pozbawionym emocji tonem.
– W takim razie... wynocha. – Mężczyzna wyprostował się gwałtownie. Już miał odchodzić do sypialni, ale zatrzymał się w półkroku. Odwrócił się powoli w jej kierunku całym ciałem. Opuścił brodę. Spojrzał na nią wściekle.
– Że co? – spytał powoli, nie ukrywając swojej wściekłości.
– Wynocha, wypad, spadaj stąd... Nie chce cię tu widzieć, rozumiesz? Wiesz gdzie są drzwi. Chyba, że mam ci pomóc i chcesz wylecieć przez okno. Uczynię to z chęcią. Ale lepiej gdybyś sam sobie poszedł – warknęła nabuzowana. Czuła jak krew w jej żyłach przyspiesza, a serce zaczyna głośno obijać się o żebra klatki.
– Dlaczego? – spytał nader spokojnie. Kobieta parsknęła krótko śmiechem. Odwróciła wzrok od jego tęczówek, które z wolna wywiercały w niej dziury. Paliły.
– Bo zdradziłeś! Dlatego. Nie chce cię widzieć. Nie chce widzieć osoby, która była odpowiedzialna za moje emocjonalne załamanie. Osoby, która sprawiła, że moja samoocena spadła jeszcze niżej, aniżeli była. Osoby, która w jednym zdaniu zdążyła pogrzebać mój świat pod lodem. Po co tu w ogóle wróciłeś? Nie jesteś tu do niczego potrzebny. Uciekaj do tego swojego Asgardu... – ściszyła głos. Wzrok, który mężczyzna przez cały czas ją lustrował był zimny i przepełniony swego rodzaju niezrozumieniem. Powoli zaczęła żałować swoich słów, ale trwała w jednej pozycji, nie ośmielając się nawet oddychać.
– Wróciłem do ciebie. Czy to nie oczywiste? – odpowiedział na pytanie, na które odpowiedzi się nie spodziewała. Znów wybuchła krótkim śmiechem.
– Błagam cię. Jaka żałosna gierka. Nie jesteś osobą, która w jakikolwiek sposób potrafiłaby okazać romantyzm. Nie próbuj nawet stawać się jego słabą podróbką. Nie uwierzę, żebyś czuł jakąkolwiek skruchę i żal. Musiałabym usłyszeć od ciebie magiczne słowo „przepraszam", a akurat tego się nie spodziewam. Błagam... póki jeszcze mam jakąkolwiek odwagę... Wyjdź i nie wracaj. – Spojrzała na niego zaszklonymi oczami. Miała tego dosyć. I jego obojętnej postawy, marnych gierek, które zmuszały ją do niemożliwego, a przede wszystkim zżerającego uczucia samotności i żalu.
Mężczyzna przypatrywał jej się badawczo. Nie ruszył się z miejsca. Również nawet przez jego myśl nie błysnął pomysł, aby odwrócić się na pięcie i zniknąć po raz kolejny w windzie. Zastanawiał się nad słowami jakich użyć, by ją zmiękczyć. Widział, że kobieta jest na dosłowny skraju i że zdolna jest do wszystkiego. Dlatego miał świadomość, że wystarczyło kilka słów, aby całkowicie ją złamać i sprowadzić do wykonania jego własnej woli. Nie wiedząc jednak czemu zdecydował się na najbardziej żałosną dla niego wersję.
– Przepraszam – po pomieszczeniu gładko przetoczył się jego głos. Głos, który niczym młotek wbił ją w karmelowe panele. Jej szczeka mimowolnie opadła lekko w dół, a ciało lekko się rozluźniło. Jej oczy zalśniły na nowy kolor, którego wcześniej nigdy nie doświadczył. Zaciekawiło go to. Mocno. – Przepraszam, że cię zraniłem... Przepraszam, że cię opuściłem... Przepraszam, że przeze mnie poczułaś na własnej skórze co to znaczy chłód samotności... Przepraszam, że przeze mnie wylewałaś łzy, a z pewnością wylałaś ich nie mało... Przepraszam, że przeze mnie nie mogłaś spać w ostatnim czasie... Przepraszam, że nie dawałem ci tyle uścisków i pocałunków, na ile zasługiwałaś... Przepraszam, że byłem skąpy co do czułości... Przepraszam, że chociażby pomyślałaś, że jakaś kobieta może być od ciebie lepsza... Przepraszam, że przeze mnie poczułaś się bezwartościowa... Przepraszam, że przeze mnie twoje serce roztrzaskało się na nikły pył... Przepraszam, że uciekłem zamiast z tobą porozmawiać... Przepraszam, że straciłaś do mnie zaufanie i chęć... Przepraszam, że poczułaś do mnie wstręt i obrzydzenie, a przede wszystkim gniew... Przepraszam, że się tobą zabawiłem... Po prostu... przepraszam... – Zamilkł.
Cisza odbijała się od każdego konta, potęgując uczucie napięcia i strachu. Kobieta wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, z opuszczoną na dół szczęką i ze świecącymi jak dwie latarki oczami. Zauważył, że jej dłoń kilkukrotnie drgnęła. Wyczekiwał na jej reakcje. Był ciekawy czy potraktuje to jako jego kolejne kłamstwo, czy może tym razem uwierzy w jego prawdomówność. Szczerze mówiąc nie wiedział co go podkusiło do wypowiedzenia tych słów. Z początku, żadne z nich nie chciało przecisnąć się przez jego gardło. Czuł wstręt, który wykrzywiał jego żołądek za każdym razem, gdy kontynuował. Ale... po którejś sekwencji słowa nasunęły się same. Nie wiedział czy to za sprawą obojętności i tego, że miał gdzieś w którą stronę potoczy się rozmowa, czy może faktycznie wyłożył na stół swoje tłumione uczucia, których i tak do końca pewny nie był.
– Błagam, powiedz mi, że to nie sen – poprosiła cicho. Mężczyzna rozejrzał się dokoła. Poruszył ramionami, wygodniej układając marynarkę.
– Zimno tu – powiedział, wciąż rozglądając się po pomieszczeniu. Kiedy nie dosłyszał jej odpowiedzi, ani żadnego innego dźwięku jej melodyjnego głosu, przewrócił oczami. – Powiedziałem to w jakimś celu – jęknął niezadowolony, zwracając na nią swoje spojrzenie. – No chodź tutaj – warknął, kiedy kobieta wciąż stała w jednym miejscu.
Niepewnie przestąpiła rozlaną kałużę kawy z fragmentami porcelanowego kubka. Postawiła kilka kroków na suchych panelach. Drżącymi rękami objęła jego kark. Czuł, że utrzymuje pewien dystans, który nie pozwalał jej wtulić się do końca. Jakby pozostawiała na siłę pewnego rodzaju powietrzną blokadę między nimi. Miał już dość przewracania oczami na jej wszelkie reakcje i czyny. Stanowczo objął ją w talii i mocno przycisnął do swojego ciała. Pogłaskał ją powoli po plecach, czując jak wtula swoją twarz w jego ramię i zaczyna cicho łkać. Na tyle cicho, by tego nie usłyszał.
– Ty jesteś naprawdę miękka – westchnął bezradnie. – Nigdy więcej nie wypowiem tych słów. Nigdy więcej nie usłyszysz ode mnie żadnych przeprosin. Nigdy więcej nie okaże skruchy w twojej obecności. Więc dobrze zapamiętaj sobie te słowa. Odnotuj je w pamięci... bo... one zawsze będą aktualne... Zawsze – szepnął, jakby w obawie, że przeklęty wynalazek Starka go podsłuchuje.
– Nie martw się – wychlipała. Odsunęła się na krótki moment. – Już nigdy więcej nie chce tego słyszeć... Kocham cię. – Wspięła się na palcach. Ucałowała go w czoło. Szybko się od niej oderwał. Spojrzał na nią chłodno. Uśmiechnął się. Jedynie.
Natasha Romanowa:
Obecność. Rzecz w związku, która jest jednym z trzech podstawowych filarów. Jeżeli kogoś nie ma, to jak ma być uczucie. Jeżeli ktoś notorycznie znika, to jak możemy darzyć go miłością, skoro nawet nie możemy jej go okazać. Za obecnością idzie dotyk, rozmowy, spojrzenia, możliwość poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości. Dotyk, który powoduje przyjemne uczucie czułości. Słowa, które potrafią pocieszyć. Spojrzenia, które potrafią uspokoić, rozgniewać lub rozśmieszyć.
Drugim ważnym filarem jest zaufanie. Wzajemne zaufanie, które pozwala powierzyć drugiej osobie najskrytsze sekrety, obawy, przeczucia i stuprocentowa pewność, że ani ich nie wyśmieje, ani nie zdradzi nikomu. To pobieżne poczucie bezpieczeństwa, które w połączeniu z obecnością nabiera na sile.
Trzecim, i prawdopodobnie najważniejszy, jest szczerość. Szczerość buduje związek od niepamiętnych czasów. Wyjawianie swoich najskrytszych obaw, niezadowolenia względem zachowania partnera czy nawet powodu płaczu i załamania. Również kłamstwo momentami nie jest złe. Ukrywanie swojej tragicznej przeszłości, śmiertelnej choroby, czy żartobliwego odwodzenia drugiej połówki od prawdziwego prezentu urodzinowego, nie koniecznie musi być postrzegane jako coś złego i karygodnego względem drugiej osoby. Czasami używa się kłamstwa, aby kogoś ochronić i zapewnić mu bezpieczeństwo.
Pomiędzy [T.I.], a Natashą powoli wszystkie trzy filary zaczynały się kruszyć, aż w końcu kamień poczuł się zupełnie luźny i runął z łomotem. Pierwsze padła szczerość. Coraz częściej kłamały w swojej obecności, tłumacząc to obawą o bezpieczeństwo drugiej, podczas gdy w rzeczywistości dbały jedynie o swój zadek, bojąc się, że coś niespodziewanego może je spotkać. Kłamstwo stało się dla nich gładką, śliską prawdą, którą posługiwały się w życiu codziennym, niby szczotką do włosów.
Niedługo po nim padła obecność. Natasha coraz częściej wylatywała na indywidualne misje, zlecane przez szefostwo T.A.R.C.Z.Y.. Zwyczajnie coraz częściej pałała miłością do adrenaliny wydzielającej się w jej organizmie, podczas śmiertelnie groźnych akrobacji, zmierzania się z przeciwnikiem, czy celowania w niego z bronią z załadowanym jedynie jednym nabojem, gdzie spudłowanie spowodowane chwilowym drżeniem ręki, może pozbawić cię głowy i życia. Odnajdywała większą przyjemność w samotnie spędzonych nocach, kiedy skryta w płaszczu nocy, obserwowała swój cel z dachu sąsiedniego budynku lub przysłuchując się tajnej wojskowej konwersacji na stacjach zastrzeżonych.
Z resztą [T.I.] nie była lepsza. Coraz częściej dała się pochłaniać papierkowej robocie, której miała po łokcie. Ku jej zdziwieniu wolała ślęczeć nad papierami, wypełniając dokumenty i raporty, a nawet przeglądać najnowsze akta spraw, które czytała po raz pięćdziesiąty, niż wracać do zimnego mieszkania, gdzie jak zwykle przywitałby ją chłód sypialni. Wolała spędzać swój czas wolny na strzelnicy, niż wydzwaniać do Natashy i pytać jak jej misja mija, co czasami robiła, tylko by usłyszeć jej zirytowany głos.
Oddalały się. Z każdym dniem. Coraz rzadziej spały w jednym łóżku, nie wspominając już o czymś więcej. Czułość w ich związku zawsze była znikoma, ale chociaż była. Tym razem zanikła całkowicie stłumiona przez oschłe „cześć" i „dobrej nocy" w odpowiednich porach dnia. Kiedyś zwykły jadać razem śniadania, nawet w pośpiechu. Teraz rzadko kiedy spożywały jakikolwiek posiłek w swoim towarzystwie.
Wszystko to bolało. Obydwie strony. Ale żadna z nich nie potrafiła przyznać się, że coś tak błahego może poruszyć tak twarde serce. Brzydziły się świadomością, że potrzebują nawzajem swojej obecności. Że tęsknią za bolesną prawdą. Że boją się po raz kolejny zaufać, by w razie błędy nie „przejechać się".
[T.I.] siedziała skulona na kanapie, popijając herbatę i zastanawiając się nad dalszą sensownością ich relacji. Nie widziała sensu, aby dłużej prowadzić z nią jakikolwiek kontakt. Obydwie nie znajdowały już przyjemności w codziennych czynnościach, które wykonywały razem. Dręczyła, drażniła ich nuda, marazm i monotonność w ich związku. I [T.I.] to widziała. Wyraźnie, jak na dłoni. Pragnęła to zakończyć. Były dwa sposoby. Wprowadzić jakaś nowość do ich wspólnej relacji... lub całkowicie ją zakończyć.
Zbyt długo siedziała. Zbyt długo rozmyślała. Zbyt długo trzymała kubek z herbatą. Zdążyła już wystygnąć. Odłożyła naczynie na stolik. Podniosła się.
Spojrzała na czarny ekran telewizora.
Wspomnienia.
Jej wzrok prześlizgnął się na kanapę.
Wspomnienia.
Wyglądnęła przez okno na ruchliwe ulice miasta, które już powoli szykowało się do wieczoru.
Wspomnienia.
Gdziekolwiek by nie spojrzała, uderzały w nią wspomnienia. Miłe, złe – to nie miało większego znaczenia. Wiedziała, że jeżeli zostanie w tych kilku ścianach, to nigdy nie wyzbędzie się nieprzyjemnego uczucia więzienia swoich uczuć w klatce dla ptaków. Musiała się stąd wyrwać.
Poszła do sypialni. Otwarła szafę na oścież. Szybko przetoczyła po niej wzrok i zlokalizowała półki, na których posiadała własne ubrania. Zdjęła z wysokiej szafki największą walizkę podróżną, jaką tylko posiadała. Rozłożyła ją na łóżku, uprzednio rozpinając każdą kieszonkę. Zaczęła wertować w szafie w poszukiwaniu najważniejszych rzeczy. Bielizna poszła na pierwszy rzut. Potem jakieś koszulki, kilka par jeansów, bluzy, trzy mundury, kilka swetrów i ulubionych, eleganckich bluzeczek. Kiedy wszystko spokojnie pomieściło się do torby, rzuciła okiem na resztę rzeczy. Nie zostało ich wiele. Być może coś jeszcze było w koszu do prania, a nie liczyła jeszcze wszystkich par butów. Szybko stwierdziła, że po tą resztę będzie mogła wrócić kiedy indziej. Wszak nie musi od razu znikać z jej życia. Może wyprowadzać się stopniowo, nie robiąc jej w połowie pustki w mieszkaniu.
Zapięła wszystkie kieszonki walizki, uważnie, aby nie przyciąć sobie żadnego ubrania. Poniosła ją aż pod drzwi wyjściowe. Ubrała botki. Zwiesiła z wieszaka płaszcz. Również się w niego przyodziała. Brunatny szalik zwisał, lekko kiwając swoim końcem na boki. Chwyciła go i ściągnęła. Zawinęła wokoło szyi. Wiedziała, że na dworze panuje sroga jesień, a zbliżający się wieczór powita ją jedynie chłodnym powietrzem.
Przeglądnęła się w lustrze. Była gotowa do wyjścia. Ale... nie potrafiła. Nie potrafiła oderwać wzroku od napakowanej walizki. Od granatowego materiału bagażu, który napinał się od przysadzistości zapakowanych w nim ubrań. Ścisnęła mocniej rączkę.
– No dalej... Zrób to... Przecież podjęłaś decyzję... – mówiła do siebie w duchu, starając się zmotywować mięśnie do współpracy. Po raz pierwszy w swoim życiu wahała się. Wahała się na poważnie.
Nie zdążyła się ruszyć. Drzwi wejściowe zatrzeszczały. Zamek ustąpił, a po chwili próg przekroczyła Natasha, przypominająca kremowego pączka, za sprawą puchatej kurtki, która kryła jej drobne, acz kształtne ciało. Pierwsze co napotkała swoim znudzonym wzrokiem była granatowa walizka. Potem zjechała wzrokiem na dłoń ją trzymającą, gdzie szybką drogą dotarła do twarzy [T.I.]. Zamknęła za sobą drzwi powoli, ociągając się i dokładnie przyglądając się twarzy kobiety. Wciąż nie odrywając od niej wzroku, na oślep trafiła kluczami do miseczki na komodzie, gdzie metalowa zawieszka zadźwięczała przy spotkaniu ze szklanym naczyniem.
– Lecisz na jakieś wakacje? – spytała oschłym tonem ze skrytą goryczą i żalem.
– Nie, Natasha – powiedziała spokojnie. – Odchodzę. Więcej mnie już tu nie zobaczysz. – Rudowłosa, która była w czasie zdejmowania swojej kurtki, nagle zastygła w jednej pozie. Wpatrywała się tępo w powierzchnie szarej ściany, trawiąc powoli informacje. W końcu pozbyła się kurtki do końca. Zawiesiła ją na pobliskim wieszaku. Zdjęła buty. Odłożyła je na specjalne miejsce. [T.I.] przypatrywała jej się, czując powoli potrzebę opuszczenia mieszkania.
Nie było jej jednak danę wyjść ze swoją walizką. Natasha mijając ją w korytarzu, złapała pewnie za rączkę bagażu i z widoczną agresją pociągła ją za sobą. Zatrzymała się przy wejściu do sypialni. Z całą siłą jaką posiadała, z wszelkimi emocjami jakie się w niej kotłowały i z całym sercem, które krzyczało „Nie" cisnęła walizką do pomieszczenia. [T.I.] słyszała, jak jej bagaż obija się o łóżko i pada na ziemię. Spojrzała z lekkim wyrzutem na Natashę. Zmiękła. Złagodniała. Całkowicie oprzytomniała. Zauważyła w jej oczach łzy. Po raz pierwszy w ich zażyłej relacji dojrzała tak ludzki odruch, jak łzy w jej oczach. Jedna z nich spłynęła po jej zarumienionym policzku, znacząc za sobą paląc ślad.
Wraz z łzami dojrzała niemą prośbę Natashy. Niewerbalną. Bezgłośna, ale iście kolosalną swoją siłą, przygniatającą ją do ściany. Już wiedziała do czego doprowadziła. Już wiedziała czego chciała dokonać. Szybko zaczęła zdejmować z siebie szalik, który stał się prawdziwą liną. Wręcz zszarpała z siebie płaszcz. Nie odwiesiła go na wieszak. Po prostu zrzuciła z bark na podłogę. Nie zdjęła butów. Zapomniała o nich.
Podeszła do rudowłosej. Rzuciła jej się na szyje. Otuliła jej kark ramionami, wtulając twarz w zagłębienie jej szyi. Poczuła jej dłonie, które otuliły jej talię. Zaczęły powoli głaskać jej plecy. Poczuła ciepłe wargi Natashy na swoim policzku. Zatraciła się na chwilę w ich cieple i przyjemności jaką jej dawały.
– Tak nie powinno być – wychlipała. – Odbudujemy to. Zaczniemy od nowa. Wszystko się pomiędzy nami ułoży. Nie powinnam tego tak potoczyć. Nie powinnam wychodzić z taką inicjatywą. Nie powinnam być wobec ciebie nieszczera. Nie powinnam kłamać. Nie powinnam tracić zaufania wobec ciebie. Nie powinnam woleć spędzać wieczorów na mieście, aniżeli w twoim towarzystwie. Powinnam przejrzeć na oczy. Dziękuje ci, że mnie oświeciłaś nim doprowadziłam do tragedii.
– Nie, [T.I.]. Wina leży po obu stronach. Ja też nie powinnam stawiać pracy ponad ciebie. Nie powinnam cię opuszczać w sytuacjach, gdy najbardziej tego potrzebowałaś. Nie powinnam ignorować twoich uczuć, co robiłam z premedytacją. Ja też chce to odbudować. Też chce to naprawić.
[T.I.] oderwała głowę od jej szyi. Spojrzała w jej oczy. Uśmiechnęła się.
– Natsha...
– Cicho siedź – warknęła przerywając jej. – Nikt nie powinien dowiedzieć się, że kiedykolwiek takie słowa opuściły moje usta. Zrozumiano? – posłała jej groźne spojrzenie. [T.I.] uśmiechnęła się. Nachyliła się i krótko musnęła jej usta.
– Będę siedzieć jak mysz pod miotłą...
~~~
Proszę... Wedle życzenia...
Sprawdzałam to wczorajszego dnia, ale jesteś świadoma, że wciąż mogą znajdować się błędy. Za wszystkie... Przepraszam...
17187 słów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top