44. Gdy płaczesz:
Tony Stark:
Każdy momentami ma chwile słabości. Chwilę na tyle intensywną, i na tle uporczywie działającą na nasze emocje, że zmusza nas to do puszczenia wodzy i pozwoleniu łzom płynąć po rozgrzanych policzkach. Choć nie każdy się do tego przyznaje, to każdy potrafi się podłamać i sprawić, że chce się odseparować od świata i w ciszy popłakać pod grubym kocem, który jak się później okazuje nie jest idealną barierą przed światem rzeczywistym.
Jednym z takich dni mogła cieszyć się [T.I.]. Po morderczej dobie, przy której co krok spotykała się z parszywymi obelgami, kpiącymi komentarzami oraz negatywnymi opiniami na jej temat. Wielokrotnie tego dnia do jej uszu dobiegły plotki i rozmowy koleżanek z pracy, które oceniały ją na podstawie jej romansu z Tonym. Starała się tego nie ukazywać, ale raniło ją to i pozostawiało na sercu i jej pewności siebie niemałą szramę. Zastanawiała się jak Pepper mogła to wytrzymywać. Nie myliła się co do tego, że również o niej swego czasu było głośno, bo owszem i nawet sama kilkukrotnie była prowodyrem takich pogłosek. Ale nie sądziła, że Karma wróci tak boleśnie.
Po przekroczeniu progu własnego domu, nie potrafiła już wytrzymać. Emocje osiągnęły swoje maksymalne stężenie, a łzy, które gryzły ją pod powiekami od połowy dnia, wreszcie wygrały z jej silną wolą i opanowaniem. Roniąc pojedyncze łzy skierowała się do salonu, gdzie od razu ułożyła się na kanapie i ukryła twarz w poduszce.
– Pani [T.I.] wszystko w porządku? – rozbrzmiał realistyczny głos Jarvisa.
–Tak. – bąknęła, końcem rękawa koszuli ocierając mokre policzki, ale nie było jej dane wysuszyć ich do końca.
–Mam zawiadomić Pana Starka? – dodał po chwili, gdy kobieta chwyciła zza pilot telewizora, by zająć swoje myśli czymś innym i mniej sensownym.
–A niech cię Thor broni. – warknęła, spoglądając w górę, jakby właśnie tam miał znajdować się nad wyraz inteligentny program autorstwa samego Tonego. Na jej szczęście program nie odezwał się już ani słowem. Zamilkł, pozwalając jej otulić się ciszą, przerywaną jedynie dźwiękami telewizora.
Nie minęło kilkanaście minut, gdy jej ciche łkanie zagłuszył dźwięk windy. Nie miała siły, aby podnieść głowę z poduszki, więc wytężyła słuch, chcąc przekonać się kto zakłóca jej spokój. Usłyszała potężne, sprężyste kroki mężczyzny i głos Jarvis'a, który rozpoczął z nim rozmowę. Po kilku milisekundach mężczyzna odpowiedział mu. Przeszedł obok salonu, zupełnie nie zwracając uwagi na włączony telewizor i kobietę leżącą na kanapie. Ona skuliła się jeszcze mocniej, jakby siląc się, że to ukryje ją przed wzrokiem mężczyzny. Na próżno.
Stark podszedł do kanapy. Pochylił się nad kobietą i złożył na jej mokrym policzku krótkie cmoknięcie. Od razu spostrzegł się, że jest zbyt rozgrzana, a w dodatku spowija ją zbyt mocny rumieniec. Chwycił ją delikatnie za ramię i odwrócił bardziej w swoim kierunku.
–Dlaczego płaczesz? – spytał, starając się obrócić jej twarz w swoim kierunku. Lekko zdenerwowana podniosła się i wbiła wzrok w telewizor, starając się ukryć łzy w swoich oczach, za pomocą burzy włosów.
–Nie płacze – bąknęła, skutecznie ukrywając załamanie w głosie.
–Przecież widzę – zaśmiał się lekko.
–Nie płacze – powtórzyła bardziej gniewnie.
–Laleczko... – jęknął przeciągle. Wtulił się w jej włosy, muskając skórę na szyi nosem i gardłowo pomrukując.
–Nie dzisiaj, Stark – poprosiła błagalnym tonem, odsuwając jego głowę od swojej szyi.
–Ale ja nie o tym. – Objął jej ramiona ręką. Ucałował w skroń. – Powiedz mi o co chodzi po dobroci – zażądał. Kobieta westchnęła. Mając dość zarówno jego obecności, wścibskości i chęci wyciągnięcia z jej gardła słów, których nie chciała wypowiadać. Poklepała miejsce obok siebie, dając mu znak, aby przysiadł obok niej.
Powoli i spokojnie wyjaśniła mu całą sytuacje. O igłach, które wbijały się w jej serce za każdym razem gdy słyszała parszywe obelgi i negatywne komentarze na swój własny temat. Nie chciała mu o tym mówić, gdyż spodziewała się jego reakcji. Wiedziała, że Stark jakoś zarządzi nową ustawę wśród kadry, a ona wyjdzie na tym jeszcze gorzej. Ostatecznie zaznaczyła mu, że nie chce aby cokolwiek w jej sprawie robił. Że chce jedynie w spokoju wypłakać się, dać upust swoim emocjom i wrócić z nowym temperamentem i energią do pracy kolejnego dnia. Krótko się pokłócili, ale w końcu Tony dał się ubłagać o trzymaniu języka za zębami.
–No dobrze. Niech ci będzie – przytaknął, obejmując ją ramieniem i siłą zmuszając, by ułożyła się na jego ramieniu. – Ale chce coś w zamian...
Steve Rogers:
Od specjalnej agentki wymaga się okiełznania własnych emocji, powstrzymania ich od własnego głosu, a tym bardziej zablokowania ich głęboko w sobie, kiedy dostają jakiekolwiek zlecenie wymagające potężnej porcji obojętności. Nie każdy jest w stanie przybrać na siebie aż tak grubą maskę i pozostać niewzruszonym, a po wszystkim zapomnieć nawet o najdrobniejszych szczegółach. Ludzka pamięć skonstruowana jest w ten sposób, że zawsze to, co złe zostaje z nami na dłużej.
Również [T.I.] nie należała do specjalnie mocnych emocjonalnie osób. Owszem potrafiła wstrzymać się ze swoimi osobistymi decyzjami i poczekać na rozkazy z góry, ale nie potrafiła całkowicie usunąć swoich emocji względem niektórych decyzji. Wszak kilka z nich podejmowanych było pochopnie, dla „dobra kraju". Sama potrafiła ocenić powodzenie danej misji i wybrać mniejsze zło, jednakże problem był w tym, że ile by tego nie zrobiła, jej emocje coraz mocniej zbierały się w środku niej. Po pewnym czasie naczynie odpowiedzialne za utrzymanie emocji w jednym miejscu pęka, a ona zmuszona jest do okiełznania ich w realnym świecie.
Jak je wyładowuje? Różnie. Wpierw chodzi naburmuszona po całej długości salonu, starając się nie wycelować pistoletem w pobliski wazon. Potem przez pewien okres czasu stara się okiełznać swoje myśli za pomocą dennych, aczkolwiek w miarę śmiesznych programów telewizyjnych, co zwykle kończy się niepowodzeniem i ostatnim sposobem na pozbycie się nadmiernej ilości negatywnych wspomnień i emocji kotłujących się wewnątrz niej jest płacz. Przeważnie na swoje załamanie wybiera samotne chwile, kiedy jej Kapitana nie ma w domu, ale nie zawsze się to powodzi.
Siedziała skulona na kanapie. W tle leciał kolejny odcinek kiczowatego paradokumentu, a ona starała się powstrzymać słone łzy spływające po jej policzkach rzewną rzeką. Starała się opanować, gdyż niedługo wybijała godzina powrotu Steva. Nie chciała pokazywać się mu z tej słabej, kruchej strony, która wymagała pocieszenia i podniesienia na duchu. Chciała pozostać dla niego silną, niezależna kobietą, która nie potrafi uronić najmniejszej łzy. Na jej nieszczęście jej prośba nie mogła zostać wysłuchana.
Po paru minutach rozległo się lekkie strzyknięcie oznajmiające przekręcanie klucza w zamku. Pobudziło ją to jak zimny kubeł wody. Poderwała głowę do góry. Wbiła zamglony wzrok w ekran telewizora, udając swoje zainteresowanie. Na szybkości otarła policzki z łez, by chociaż na chwilę zamaskować swoją chwilę słabości. Czuła jak jej serce mocno obija się o poszczególne żebra, jakby za wszelką cenę chciało wydostać się z klatki.
W całym mieszkaniu rozległo się ciężkie stąpnie Kapitana, który zmęczony wrócił do domu, po ciężkim dniu w pracy. Ociężałe westchnienie wypełniło cały salon, kiedy tylko przekroczył jego próg. Rzucił swoją kurtkę na pobliski fotel, po czym skierował się do kuchni, zapewne spragniony jedzenia.
–Co tak wcześniej wróciłaś? – spytał z kuchni, czemu towarzyszyło delikatne stukanie porcelany.
–To ty dzisiaj siedziałeś do późna – zwróciła uwagę. Jej głos ledwo się nie załamał. Na całe szczęście w ostatnim momencie zdołała opanować drżenie i ustabilizować ton.
–Trafna uwaga. Chcesz herbaty? – usłyszała szum czajnika.
–Poproszę – ściszyła nieco głos.
Po kilku chwilach, gdy zdołała opanować płynące łzy, Kapitan zasiadł obok niej na kanapie, niosąc dwa kubki wypełnione ciepłą herbatą i balansując talerzem na nadgarstku, który utrzymywał jego obiad. Położył wszystko na niskiej ławie, pomiędzy sofą, a telewizorem i spojrzał na kobietę. Ta wymusiła na sobie uśmiech, siląc się by wyglądał na jak najmniej sztuczny. Mężczyzna od razu rozpoznał zgorzkniały grymas.
Przypatrzył jej się badawczo. W szczególności jej oczom, których białka były porządnie zaczerwienione od słonych łez. Również policzki miała pokaźnie zarumienione i lekko podpuchnięte.
Starała się ignorować jego wzrok, pokazując swoje zainteresowanie programem telewizyjnym, ale kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą, ona nie mogła już dłużej wytrzymać. Grymas wykrzywił jej twarz, a nowa porcja łez zagościła w jej oczach. Kapitan nie zadawał bezsensownych pytań. Nie ciekawił go powód jej chwilowej słabości. Po prostu mocno, stanowczo i czule objął ją ramieniem oraz przytulił do własnego ciała. Ucałował ją troskliwie w czoło, po czym kiedy ona wypłakiwała się cichutko na jego ramieniu, on głaskał ją po ręce uspokajająco. Panowała cisza, zakłócona jedynie przez dźwięki telewizora, ale im było z tym dobrze. Ona chciała jedynie poczuć, że ma kogoś przy sobie podczas tych gorszych chwil.
Clint Barton:
Clinta wiecznie nie ma w domu. Dostaje coraz to nowsze wezwania, które wymagają coraz to więcej czasu. Dlatego kobieta często czuje się osamotniona we własnych czterech kątach. Przyzwyczajona do tego chłodu oraz przez wzgląd, iż przed jego pojawieniem również mieszkała sama, stara się wytrzymać i tłumaczyć sobie, że ten blogi spokój nie będzie trwał wiecznie. Momentami jednak dobija ją ten brak kogokolwiek przy jej boku. Kogoś do kogo mogła otworzyć gębę i rozgrzać gardło. Jego jednak nie było, a ona zmuszona była do spędzania chłodnych, strasznych czasami wieczorów w towarzystwie własnego strachu i kolorowych obrazów telewizora.
Z czasem samotność zaczęła jej coraz poważniej doskwierać. Pobyt samemu we własnym mieszkaniu przestał być w jej oczach bezpieczny. Nie było mowy o wykonaniu uspokajającego telefonu do Clinta, gdyż była święcie przekonana, że nie odbierze.
Zasiadając na kanapie, miała świadomość, że noc będzie długa i należąca do tych męczących. Miała za sobą wyjątkowo ciężki dzień. Nie dość, że klient okazał się być niesamowicie sfrustrowany i przekonany o swojej racji, to w dodatku podczas śledztwa została okradziona. Przez cały czas w jej głowie królowało pytanie „Jak ja dałam się okraść?". Miała ochotę zamknąć się w sobie i nie odzywać do nikogo, ale z drugiej strony pragnęła mieć przy boku swojego Clinta, do którego zwyczajniej mogłaby się przytulić i wypłakać.
Jak pomyślała, tak połowicznie się spełniło. Może Barton nie pojawił się nagle w drzwiach wejściowych, ale łzy zaczęły rzewnie spływać po jej policzkach. Miała już dość doskwierającej jej samotności, która powoli stawała się prawdziwym ciężarem. Wielokrotnie obserwowała uśmiechnięte pary w klubach, zakochanych po uszy nastolatków w parku, albo chociażby wieloletnie małżeństwa robiące zakupy w supermarkecie. Wszyscy mogli polegać na swoich drugich połówkach, a ona nie mogła polegać nawet na własnym mieszkaniu.
Podniosła tyłek z kanapy. Rękawem swetra starła samotną łzę, która jakoś uciekła spod jej powieki. Czułą gryzący ból na własnych oczach, ale nie zamierzała płakać. Była osobą dorosłą. Na chwilę wzruszenia mogłaby pozwolić sobie na pogrzebie bliskiego znajomego lub rodziny, albo na filmie napisanego wprost pod taką reakcję. Ale nie w samotności, kiedy ona kuła ją w serce. Była dorosłą kobietą, nie płaczliwą nastolatką.
Poszła do kuchni. Po zerknięciu za okno, zorientowała się, że była niesamowicie późna godzina. Światła latarni oświetlały ulice, a od czasu do czasu samochody przejeżdżały po pustej drodze. Na ciemnym niebie królował jasny rogalik księżyca w migotliwym towarzystwie gwiazd. Otwarła lodówkę. Jej oczom ukazała się zupełna pustka, a na jej samym środku jedynie pusty karton po mleku. Powinna zrobić zakupy już dawno, ale jakoś wyleciało jej to z głowy. Z hukiem zamknęła lodówkę, mając dość minionego dnia. Kolejna porcja słonych łez zaczęła gryźć ją pod powiekami. Tym razem pozwoliła im swobodnie płynąć, przez co jej obraz był lekko zamglony. Zdjęła z szafki butelkę wody i nalała jej sobie do szklanki, o mało nie zalewając blatu.
Usłyszała, że ktoś trzaska drzwiami. Tylko jedna osoba mogła o tak późnej porze wracać do jej mieszkania i tylko jedna osoba mogła tak swobodnie trzaskać drzwiami. Nim się obejrzała, do kuchni wparował roztrzęsiony i zdenerwowany Barton. Chwycił za butelkę wody i wyżłopał całą jej zawartość, opierając się o blat i nawet nie obdarzając łaskawym spojrzeniem kobiety. Ta ściskała szklankę w palcach, nie wiedząc czy w spokoju wycofać się do łóżka, czy tak jak wcześniej rozmyślała, przytulić się do niego w ciszy.
–Jak tam w domu? – jej rozmyślania przerwał łagodny głos mężczyzny, po czym poczuła jego ciepłe usta na własnym policzku. On od razu zorientował się o zbyt mokrej powierzchni jej skóry, jak na normalną osobę przestało. Odsunął jej włosy, chcąc przyjrzeć się jej twarzy. – Płakałaś? – zdziwił się.
–Nie – zaprzeczyła krótko. Uśmiechnęła się krzywo.
–Przepraszam – wypali od razu. Przytulił się do niej od tyłu, kryjąc twarz w załamaniu jej szyi. Ucałował jej skórę. – Ja wiem, że nieprzyjemnie ci spędzać wieczory samej, ale postaraj się zrozumieć. Nie mam wpływu na to kiedy wrócę, ani jak długa będzie misja. – Zakołysał nią lekko, co spowodowało delikatny, acz szczery uśmiech.
–Wiem. Tylko, że... Naprawdę nie lubię być sama – załkała, pociągając nosem.
–Ale przecież już nie jesteś sama. – Uśmiechnął się, chcąc rozwiać jej smutki. – To co? Zamawiamy pizzę? – zagadał, kiedy cisza się przedłużała. Wymacał na tylnej kieszeni spodni telefon i wyjął go. Kobieta przytaknęła nieśmiało. Otarła policzki wilgotnym rękawem swetra. Obróciła się i wtuliła w tors mężczyzny, podczas gdy on szukał numeru dobrej pizzerii.
Bruce Banner:
Powodów do płaczu jest wiele. Nastolatki wzruszają się na tanich komediach romantycznych lub z durnych powodów nieszczęśliwej miłości. Kobiety dorosłe starają się natomiast wstrzymywać łzy dla bardziej drastycznych sytuacji poruszających serce, nie umysł, jak strata bliskiej osoby. Największym bólem jest jednak bezsilność. Całkowita bezsilność wobec jakichkolwiek podjętych przez człowieka działań. Skrępowanie niewidzialnymi łańcuchami, które uniemożliwiają mu jakiekolwiek posunięcie się naprzód. Zrobienie mikroskopijnego kroku w przód, który pomógłby mu ruszyć dalej.
Taka bezsilność jest rzadka. Dotyka tylko ludzi, którzy na swoich barkach niosą życie innych. Strażacy, policjanci, ratownicy medyczny, momentami nawet żołnierze, czy lekarze, których błąd może kosztować ich ludzkie życie. Ludzkie życie, które nie należy do nich i które zobowiązali się ratować ilekroć napotkają niebezpieczeństwo. Czasem poczucie bezsilności jest na tyle frustrujące, długotrwałe, a zarazem gwałtowne, że nie jest się w stanie powstrzymać od łez, dodając do tego traumę po tragedii.
[T.I.] poddała się. Wstała sfrustrowana ze stołka, czując ogarniającą ją bezsilność. Ręką zmiotła wszystkie fiolki z blatu, strącając je wszystkie na ziemie. Większość roztrzaskała się na małe kawałeczki, powodując przy tym nie mały hałas. Spojrzała na kartki zapisane obliczeniami, po czym jej wzrok przesunął się na telefon, gdzie od kilkunastu minut wyświetlało się zdjęcie dobrze jej znanego mężczyzny. Telefonował od rana ciekawy jej posunięć w odkryciach. Bała się. Nie miała siły odebrać i zawiadomić go, że nie posiada logicznego wyjaśnienia, na fakt iż lek działa jedynie na jej organizm. Starała się to rozwiązać. Zaangażowała w to wszystkie szare komórki jej inteligentnego mózgu, ale chociaż jak bardzo chciała, nie było jej dane poznać tej tajemnicy.
Doskonale pamiętała jego słowa. „Czekają na to tysiące ludzi". I co jej z tego przyszło? Co przyszło jej z wtargnięcia w grupę naukowców starających się rozwikłać zagadkę leku na raka? Jedynie strach, stres i porażająca bezsilność. Paraliżująca bezsilność, która nie dawała jej spać po nocach, nie wspominając o większości czasu, który spędzała w laboratorium, ślęcząc nad obliczeniami i specyfikami oraz wynikami otrzymanymi z obrazu mikroskopowego. Wielokrotnie sprawdzała wpływ leku na własne komórki i na próbki od innych chorych osób. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego lek działał jedynie na jej organizm. Nie potrafiła znaleźć różnicy we własnych komórkach, a komórkach innej osoby. Nie potrafiła również odnaleźć stężenia leku, który mógłby być pierwotną przyczyną niepoprawności eksperymentu. Nie potrafiła znaleźć zupełnie nic.
Oparła się o blat. Szybkim ruchem wręcz stargała z głowy okulary ochronne. Przetarła oczy, czując odkładające się na nich potężne zmęczenie, do którego przez wiele lat monotonnej pracy i ślęczenia nad książkami zdołała przywyknąć. Starała się spokojnie, wolno i głęboko oddychać, ale z każdym kolejnym wdechem, wydech zaczynał mocniej drżeć. Po kilku sekundach jej wargi zmokły od słonych łez, które ni z stąd ni zowąd pojawiły się na jej policzkach. Krótka melodyjka z jej telefonu po raz kolejny rozbrzmiała wśród białych ścian, drażniąc jej uszy i odbijając się echem wśród szklanych naczyń. Słysząc ją, miała ochotę zapaść się pod ziemię i tym samym uciec od odpowiedzialności. Osunęła się po szafce w dół. Objęła kolana rękami. Ukryła w nich twarz, mając nadzieje, że krótka chwila na wypłakanie uspokoi jej nerwy i emocje i pozwoli na powrót do pracy. Myliła się.
–[T.I.]? – usłyszała znajomy głos mężczyzny, który rozbrzmiał cichutko w całym pomieszczeniu, lekko stłumiony przez wzgląd na jej skuloną pozę. Nie odzywała się. Trwała w nadziei, że mężczyzna porzuci swoje poszukiwania i zwyczajnie obojętnie podejdzie do źródła hałasu, jaki wywołała w pracowni. Jednakże i to nie poszło po jej myśli.
Bruce obszedł każde stanowisko, dokładnie rozglądając się po całym pomieszczeniu. Dopiero na samym końcu spostrzegł fragmenty szkła zalane różnego rodzaju substancjami o niewiadomym pochodzeniu. Przypomniała mu się sytuacja sprzed kilku miesięcy, kiedy to poznał swoją wybrankę. Od razu wiedział co jest na rzeczy. Lekko się rozluźnił, po czym pokonał ostatnie kroki, które umożliwiły mu spojrzenie na kobietę.
Uśmiech, który wystąpił na jego wargach, po pojawieniu się myśli, że kobieta znów zdenerwowana zniszczyła sprzęt, od razu zmył się z jego twarzy, kiedy zauważył ją skuloną pod blatem z lekko drżącymi ramionami. Podszedł do niej powolnym krokiem, wpierw lustrując całą jej postać, ewidentnie szukając powodów jej płaczu.
–Co się stało? – spytał, kucając obok niej i gładząc jej małą główkę po włosach. Ciszę od razu przerwał dźwięk melodyjki, który przeciął się przez powietrze jak grom. Mężczyzna pochwycił telefon i spostrzegł kto dzwoni. – Odebrać? – spytał w kierunku kobiety, dobrze wiedząc, że dzwoniący ewidentnie chce rozmawiać z nią. Ta lekko unosząc głowę pokręciła nią na boki energicznie. Nie czekając na nic więcej, odrzucił połączenie i położył telefon z powrotem na blacie.
–Ja tak nie mogę – jęknęła, drżącą szczęką, wynurzając twarz z kolan. Przetarła mokre policzki.
–Czego nie możesz? – Usiadł obok niej, obejmując ją ramieniem i siłą zmuszając, by położyła swoją głowę na jego ramieniu. Kiedy tylko tak postąpiła, zaczął uspokajająco głaskać ją po głowie i ramieniu.
–Nie potrafię tego wyjaśnić. Dlaczego lek działa jedynie na mnie? Ci wszyscy ludzie.... Czekają aż prześle wyniki do centrali, gdzie będą mogli to dokładnie sprawdzić i rozpocząć produkcję leku, ale... ja nie potrafię tego wyjaśnić.
–Myszko... – szepnął cichutko, całując ją w czubek głowy, czując jej drżenie spowodowane płaczem. – Na pewno jest jakieś racjonalne wyjaśnienie. Nie daj ponieść się emocjom.
–Mam dość tej nijakiej bezsilności. Mam dość tego, że nie mogę zrobić już niczego. Mam dość.
–Wielokrotnie mówiłaś tak, gdy pracowaliśmy nad lekiem dla ciebie. Może jakiś składnik leku uzależniony jest od czynników DNA. Może w tym tkwi sekret. A może przeciwciała innych osób w ich krwi działają inaczej na lek usuwając go z krwioobiegu? Wyjaśnień jest wiele, a ty nie zdążyłaś jeszcze poznać wszystkich. Więc uspokój się, opanuj łzy, podnieś głowę do góry i powiedz sobie, że jeszcze nie wszystko stracone. A ja oddzwonię do tego pieprzonego gnojka, co do ciebie wydzwania i wyjaśnię mu jak stoi sytuacja.
–Zrobiłbyś to dla mnie?
–Powiem, że jesteś zajęta pracą – uśmiechnął się lekko, kiedy podniosła na niego oczy. Otarł kilka łez spływających po jej policzku. Jego uśmiech był wystarczającym widokiem, który uspokoił jej poczucie bezsilności.
Peter Parker:
Dziewczyny mają wiele powodów do płaczu. Brak akceptacji ze strony rówieśniczek. Brak zainteresowania ze strony chłopaka, którego ewidentnie darzą czymś więcej aniżeli koleżeńską relacją. Doskwierająca samotność. Albo chociażby śmierć przystojnego aktora w ulubionym serialu, do którego wzdychały przez większą część czasu ekranowego. Niektóre dziewczyny posiadają nawet tak niski iloraz inteligencji, że potrafią do płaczu doprowadzić się z byle błahego powodu. Płacz jest normalną reakcją organizmu na nagły przypływ negatywnych emocji. Nikt nie powinien się go wstydzić, jednakże płacz z błahego powodu wręcz powinien być nieprzyjemnie odbierany, czasem śmiechem.
Wpadła sfrustrowana do pokoju, zalewając się własnymi łzami, ale starając się utrzymać swoje emocje na wodzy. Zaczęła nerwowo krążyć po pokoju, łapiąc szarpane oddechy. Peter, który leżał na łóżku z laptopem na kolanach zaczął przyglądać się jej badawczo, lekko zdezorientowany jej nagłym wtargnięciem do jego sypialni. Nie byli na dzisiaj umówieni, więc jej obecność tym bardziej przysporzyła mu zdziwienia.
Dziewczyna wciąż krążyła po pokoju, usiłując zwrócić na siebie coś więcej niż tylko jego uwagę. Równocześnie starała się powstrzymać słone łzy kłujące ją pod powiekami. Nie znała dokładnego powodu swojego płaczu, ale natłok pracy, w połączeniu z niezliczoną ilością sprawdzianów, testów, egzaminów i innych form sprawdzenia jej wiedzy, jedynie sprawiały, że odechciewało jej się robić cokolwiek, a jedynie ukryć się pod ciepłą kołdrą i nie wychylać nosa aż do następnego tygodnia.
–Co tu robisz? – Peter w końcu przerwał panującą w pokoju ciszę, tuż po zamknięciu laptopa i odłożeniu go na bok.
–Przyszłam. Nie widać – warknęła w odpowiedzi, czując jak jej głos się załamuje. Peter drgnął, szybko podnosząc się do pozycji siedzącej. Dziewczyna przetarła oczy ręką, licząc, że pozbędzie się łez i nie zmaże codziennego makijażu.
–A moja ciotka wpuściła cię, widząc, że płaczesz? – zdziwił się. Podniósł się. Powoli zaczął zbliżać się do dziewczyny nie wiedząc, czy to odpowiedni moment.
–Nie – bąknęła. – Starałam się jej tego nie pokazać.
–Przyniosę coś do picia – oznajmił Peter, po czym zniknął za framugą drzwi.
Przyglądała się tępo miejscu, w którym widziała go po raz ostatni. Myślała, że chłopak odczyta jej intencje. Że przytuli ją, pogłaszcze, ucałuje w czubek głowy, szepcząc, być może puste frazesy, ale starając się ją jakoś uspokoić. Wszystko spełzło na laurach. Wszystko co pozostało po jej marzeniach to delikatna poświata, powoli ulatująca sprzed jej oczu.
Postąpiła kilka kroków w przód. Bezwładnie upadła na łóżko, całkowicie świadoma swojego czynu. Zacisnęła drobne dłonie na aksamitnym materiale poduszki i wtuliła w nią twarz, ukrywając się na chwilę przed światem. Słone łzy zaczęły powoli moczyć materiał, ale ona trwała przy swoim święcie przekonana, że chwila w ciszy i samotności, pozwoli jej okiełznać negatywne emocje. Myliła się.
Peter wrócił po kilku krótkich minutach. W dłoni trzymał dwa kubki z parującą herbatą z cytryna i miodem, która zawsze pomagała mu w momentach załamania. Jednak mijając próg drzwi, gdy zauważył skuloną dziewczynę, leżącą brzuchem do pościeli, o mało nie upuścił owych kubków, które roztrzaskałyby się z łoskotem i potężnym trzaskiem. Utrzymał je jednak w chudych palcach i ostrożnie odłożył na blat biurka z boku drzwi.
Podszedł do dziewczyny, usiadł delikatnie na krańcu łóżka i pogłaskał ją po włosach. Czuł jak drży. Czuł jak trzęsie się od rzewnych łez, powstrzymując w swoich ustach szloch. Chciała zachować pozory spokoju i normalności, aby nie posądził jej o bezsensowny płacz. Chciała się uspokoić, równocześnie pragnąc atencji przez swoją histerię. Chciała pozostać w samotności, równocześnie czując ciepły oddech chłopaka, przytulającego się do niej i szepczącego słodkie, lecz puste słowa pocieszenia. Nie potrafiła się zdecydować, a on nie potrafił odgadnąć, która z reakcji byłaby tą prawidłową.
–Aniołku, co się stało? – spytał po chwili, gdy zaczął bawić się jej włosami, plotąc drobniutki warkoczyk. Wiedział, że lubiła kiedy bawił się jej kosmykami.
–To nie jest ważne. – Podniosła głowę. Oparła się na łokciach, spoglądając za okno. Otarła mokre policzki, na których pozostał czarny ślad jej uszu do rzęs. – Po prostu mnie przytul – wymamrotała łamliwym głosem, lekko okręcając się w jego stronę. Postąpił zgodnie z poleceniem. Już po chwili zamknął ją w żelaznym uścisku, opierając się o ścianę i układając ją, drżącą, roztrzęsioną i płaczącą na własnych nogach, mocno przytykając do piersi i całując po czole.
Bucky Barner:
Hydra potrafi dokonać w mózgu kompletnego miszmaszu, wypłukując z organizmu danej osoby wszelkie emocje. Na potrzeby wielu misji takie osoby nie mogą posiadać żadnych skrupułów, ani rozterek, więc taki zabieg jak najbardziej sprzyja organizacji. Jednak po odkręceniu takiej hipnozy, wszystko powraca. Wszelki ciężar związany z ludzkimi emocjami, odczuciami i przemyśleniami. Zaczyna się strach, stres, drżenie rąk, panika, histeria. A najczęstszym z nich jest płacz. Płacz spowodowany świadomością do jakich tragedii się doprowadziło, jakie błędy się popełniło i jakie rozkazy się wypełniało. Płacz, który jest swoistą, szybka i niekontrolowaną reakcją, której zadaniem jest wyzbycie się tych wszystkich wspomnień i myśli.
Niestety same słone łzy nie są w stanie wypłukać tych wszystkich negatywnych emocji kotłujących się pod czupryną. Są jedynie chwilowym upustem, chwilowa łagodnością, chwilowym, złudnym spokojem, który już po chwili zaprzestaje swojego istnienia. Gdyż do pozbycia się tak ciężkich kilogramów potrzebne jest coś jeszcze. A raczej ktoś. Osoba będąca opoką tuż obok, która rozwieje wątpliwości, powie kilka pustych frazesów dla uspokojenia i zapewni, chociażby kłamstwem, że wszystko się ułoży.
Niestety Bucky nie był tego typu postacią. Twierdził, że płacz jest reakcją obroną na bodźce z zewnątrz, a tłumaczenia [T.I.] traktował jak puste przemówienia skierowane zdecydowanie nie do niego. Przewracał oczami, puszczał jej rzadkie słowa mimo uszu i starał się unikać jej obecności, jeszcze zanim zalałaby się łzami. Po prostu nie chciał pchać się w jej problemy, które jego zdaniem powinna rozwiązać sama.
Tak było też i tym razem. Zdruzgotana i całkowicie przytłoczona przez negatywne myśli, zawędrowała do sypialni, gdzie okryła się kocem i ukryła w kącie pokoju. W ciszy starała się powtarzać sobie uspokajające słowa, które powinny być adresowane do niej, ale od innej osoby. Czasami nawet kołysała się to w przód do w tył, starając się imitować ruchy kołysanki z dzieciństwa, która była w stanie okiełznać głośny płacz małego dziecka.
Po kilku dobrych godzinach w samotności, wreszcie opanowała drżącą szczękę i słone łzy spływające po jej policzkach. Zrobiło jej się zbyt ciepło, więc odtrąciła koc i rzuciła go niedbale na łóżko. Poprawiła rozczochrane włosy, starając się je ułożyć w miarę mniejszy busz. Kiedy jednak one nie chciały się poddać, ona to zrobiła i widocznie zmęczona własnym zmęczeniem, wyszła ze sypialni. Poczuła słodki zapach sera i smażonego mięsa, więc swoje kroki od razu skierowała do kuchni. Zastała tam Buckiego, który jak zwykle przyrządzał kolacje. Nie miała siły aby mu pomóc, a w jej oczach wciąż kryły się resztki smutku, co sygnalizowała pociągnięciami nosem. Oparła się o framugę i obserwowała krzątającego się po kuchni mężczyznę. Nawet nie zdawała sobie sprawy ze swojego chaotycznego wyglądu.
Bucky spojrzał na nią i aż się wzdrygnął, przegryzając w zębach fragment ugotowanej marchewki. Zmierzył ją dokładnie wzrokiem, pozostawiając badawcze spojrzenie na jej zaczerwienione policzki i podpuchnięte oczy. Starała się przyglądać czemukolwiek, więc oczy utkwiła w karmelowej podłodze, szukając na jej powierzchni punktu zaczepienia. Oboje milczeli. Kobietę powoli zaczynały piec oczy, co nie było dobrą oznaką, a zdecydowanie nie chciała rozklejać się na widoku swojego mężczyzny.
–Zjesz ze mną kolację, czy nie masz apetytu? – podjął wreszcie, przewracając mięso na skwierczącym oleju.
–Skoro już się namęczyłeś żeby zrobić – odpowiedziała, starając się ukryć swoją chrypkę. Mężczyzna westchnął ciężko. Odłożył szczypce na bok .
–Nie musisz udawać. Wiem, że płakałaś – rzekł spokojnie, wycierając dłonie w ścierkę, która akurat znalazła się pod jego ręką.
–Ależ ja nie udaje – wzruszyła lekko ramionami, wciąż wpatrzona w karmelowe kafelki. – Być może chce tym zwrócić twoją uwagę – dodała po krótkiej chwili zastanowienia. Podniosła na niego czerwone oczy. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Mężczyzna zauważył w niej skrywany ból i strach, którego jeszcze w jej oczach nie uświadczył. Lekko się wzdrygnął pod siłą jej spojrzenia. – Potrzebuje tylko chwili czułości – rzekła wreszcie całkowicie szczerym tonem z ukrytą żałością. – Czy to naprawdę tak wiele?
Mężczyzna nie czekał długo. Od razu postąpił trzy kroki w jej stronę, sprowadzając odległość między nimi do zera. Objął ją ramieniem, lecz zamiast przytulić ją do swojego torsu, on podniósł ją na rękach i zaprowadził do salonu. Ucałował ją delikatnie w czoło i metalową ręką pogładził policzek, który zdążył już zwilgnąć od łez.
–Zaraz wrócę – szepnął szybko, po czym usunął się do kuchni. Nie minęło kilka minut, kiedy pojawił się z powrotem z dwoma talerzami pełnymi jedzenia. – Mi zawsze pomaga coś na przegryzkę, gdy mam doła – powiedział, uśmiechając się do niej i biorąc do pałaszowania swojego posiłku.
Pietro Maximoff:
Siłownia to miejsce gdzie potrzebny jest dobry temperament, silna wola, a przede wszystkim żelazna dupa, mogąca wziąć na siebie większość kąśliwych i zboczonych nie raz uwag. Jeżeli nie potrafi się podchodzić do siebie z dystansem powinno się od razu zrezygnować z odwiedzania miejsca, gdzie zazwyczaj spotkać można umięśnionych, napompowanych odżywkami mięśniaków, czy kształtne kobitki, uwielbiające swoje odbicie w lustrze. Najlepiej puszczać takie uwagi mimo uszu, ale momentami bolą one zdecydowanie bardziej, gdy odnoszą się do relacji osobistych.
Tak było w przypadku [T.I.], która już niejednokrotnie słyszała jaką to jest złą trenerką i partnerką w związku oraz że powinna skupić się tylko i wyłącznie na formalnościach związanych z siłownią. Raziło ją to, że własne pracowniczki, które zatrudniała czasami z ręką na sercu wierząc, że staną za nią murem, teraz krytykowały ją i poniżały w oczach innych, mówiąc, że byłyby lepsze od niej.
Wpadła do mieszkania, potężnie zatrzaskując za sobą drzwi. Czuła zimną chłostę na policzkach spowodowaną lodowatym wiatrem, który zdecydowanie przybrał na sile w ostatnim czasie. Jako iż po drodze zdołała uronić parę łez, mogła czuć się jeszcze bardziej boleśnie. Z zamazanym obrazem przed oczami zdjęła buty i niechlujnie rzuciła płaszczem na wieszak. Od razu skierowała się do kuchni, gdzie w zamrażarce jej lodówki czekały na nią śmietankowe lody. Miała gdzieś swoją ścisłą dietę, potrzebowała sporej ilości cukru, mogącego jakoś pomóc jej w obecnej sytuacji. Po wyjęciu lodowatego pudełka i wygrzebaniu z szuflady naprawdę małej łyżeczki, poszła do salonu, gdzie Pietro leżał rozwalony, oglądając jakiś program. Spojrzał na nią i lekko zaniepokoił się łzami, które dostrzegł w jej oczach. Od razu zrobił miejsce tuż obok siebie, tak by kobieta mogła wygodnie zasiąść.
W ciszy opadła na posłanie i uchyliła wieczko lodów. Zabrała się za powolne jedzenie, nie zważając na łzy, które co chwila ześlizgiwały się z jej policzków. Starała się skupić swoja uwagę na interesującym programie, ale jej uwaga była całkowicie rozproszona. Pietro przyglądał jej się z pełną premedytacją, głównie skupiając się na jej załzawionych oczach, które jak na złość nie chciały zwrócić się na niego.
Mężczyzny nie było tego dnia na siłowni. Dostał wezwanie z T.A.R.C.Z.Y. wraz ze siostrą i niestety musiał opuścić jeden z dni w pracy. Kobieta szybko mu to wybaczyła, bo w zasadzie nie było się na co złościć. W siłowni pracował jako instruktor bardziej charytatywnie przez wzgląd na zamiłowanie do aktywności fizycznej i biegania. Kiedy wrócił do domu jej jeszcze nie było, dlatego pozwolił sobie na chwile relaksu w wannie wypełnionej gorącą wodą, a potem na obejrzenie ukochanego programu telewizyjnego. Nie spodziewał się, że kobieta wróci tak wcześnie. Ba! Nie spodziewał się, że wróci w takim stanie. Jej podpuchnięte, czerwone oczy wcale nie wskazywały na jej dobry nastrój, z którym zazwyczaj wracała po pracy.
Przybliżył się do niej, nie pozwalając by kobieta w jakikolwiek sposób odwróciła swoją uwagę od migającego ekranu telewizora. Delikatnie objął ją ramieniem, lekko przysuwając ją w swoją stronę, po czym poczochrał zadziornie jej włosy i ucałował w skroń. Czuł buzujące od niej ciepło, ale wątpił, aby męczyła ją gorączka.
–Jak było w pracy? – zagadnął, chcąc jakkolwiek rozpocząć rozmowę.
–Normalnie – odpowiedziała nader szybko, co zdarzało się rzadko. Zazwyczaj bardzo skrupulatnie i szczegółowo opisywała mu swój miniony dzień, z uwzględnieniem czasami bardzo nieprzyjemnych detali. Dzięki temu on mógł wsłuchiwać się w jej melodyjny głos, przy okazji cichutko drzemiąc na jej ramieniu. Tym razem było inaczej.
–Normalnie to znaczy jak? – zagaił, lekko się uśmiechając, co było wyczuwalne w jego głosie.
–Znaczy normalnie – dodała, a jej głos ociupinkę się załamał. Mężczyzna wiedział, że nie oznacza to nic dobrego. Jednakże ku jemu zdziwieniu kobieta pochyliła się do przodu, chcąc położyć na ławie kubełek lodów z wetkniętą weń łyżeczką, a następnie mocno przytuliła się, ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi. Czuł jej ciepły, drżący oddech na własnej skórze w połączeniu z kilkoma mokrymi łzami, które ześlizgnęły się z jej policzków, prosto na kołnierzyk jego koszulki.
Westchnąwszy rozczulająco, zaczął gładzić ją po włosach i plecach, mając nadzieję, że chociaż trochę ją to uspokoi. Ona starała się stłumić w sobie ciężki szloch, ale co kilka sekund z jej ust wydobywał się stłamszony dźwięk.
–Powiesz mi do czego doszło na siłowni, że wracasz z płaczem? – podjął wreszcie po chwili, kiedy drżenie jej ramion lekko ustało. Kobieta przytaknęła słabo. Podniosła brodę, otarła ją dłonią, pozbywając się ostatnich słonych kropel. Uśmiechnęła się krzywo i powoli zaczęła opowiadać swój fatalny przebieg dnia.
Thor Odison:
Porażkę trzeba potrafić przyjąć. Umiejętność pozwalająca nam pogodzić się z przegraną jest niezmiernie ważna w każdym zawodzie. Przystosowanie do nieprzyjemnych emocji związanymi z porażką również powinno być dla człowieka naturalne, jednakże nie każdy potrafi się z tym pogodzić. Nie każdy jest w stanie powiedzieć sobie „Trudno" i iść dalej. Niektórych porażka blokuje na pewnym stopniu, a oni nie potrafią się podnieść. Przecież przegrana nie jest wstydem. Wstydem jest się po niej nie podnieść.
Zakluczyła drzwi. Położyła teczkę na blisko stojącej szafce. Na krótką chwile oparła się o drzwi, łapiąc ciężko hausty powietrza. Kucnęła i podniosła kilka listów, które leżały spokojnie na wycieraczce, czekając na nią. Po braku powieszonego topora na wieszaku po przeciwnej stronie lustra zrozumiała, że Thor jeszcze nie wrócił od Starka, którego zamierzał odwiedzić, obwieszczając to dumnie z samego rana. Podniosła listy i skierowała się do kuchni, by sięgnąć po nóż do przecięcia papieru i dostania się do zawartości. Po drodze obraz przed jej oczami zamazał się kilkukrotnie, ale zignorowała to, szybko mrugając powiekami.
Dzierżąc w dłoni prawowite pismo, zasiadła na kanapie, chcąc na spokojnie przyswoić sobie jego treść. Jak zwykle nie było to nic zajmującego. Kilka rachunków za prąd, gaz i wodę oraz pismo z firmy ubezpieczeniowej, nie wliczając reklamy nowo otwartego sklepu budowlanego. Rzuciła papiery na stolik, nie mając dłużej ochoty zajmować się takimi bzdetami.
Oparła się i przetarła oczy, które już powoli nie wytrzymywały natłoku łez. Nie mogła tak po ludzku uwierzyć w swoją porażkę. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego nie udało jej się rozegrać tej sprawy sądowej własnymi pionkami. Była doskonale przygotowana. Spędziła ogrom wolnego czasu wertując policyjną kartotekę, biurowe dokumenty, godziny nagrań z monitoringu osiedlowego, albo chociażby zmarnowała tyle godzin wykonując telefony do potencjalnych podejrzanych i światków tylko po to, by dokładnie zbadać całą sprawę od początku do końca i udowodnić, że jej klient nie jest niczemu winny. Jak się później okazało – na próżno.
Wszystko padło. Jej duma, honor, szacunek, a przede wszystkim reputacja, która do tej pory głosiła, że jest jedyną adwokatką w promieniu paru mil, która jeszcze nigdy nie zawiodła swojego klienta. Po raz pierwszy zdarzyła jej się sytuacja, kiedy własny zleceniodawca ją wykorzystał. Przez cały czas była święcie przekonana, że przyszedł do niej strapiony mężczyzna szukający pomocy w ukazaniu jego niewinności. Jednakże to była tylko i wyłącznie maska, pod którą krył się zdradziecki facet, chcący uciec od odpowiedzialności. Osoba winna zabicia setki Bogu ducha winnych ludzi z kilkunastoma naocznymi świadkami. Fałszywe dane jakie dostała. Przez cały czas ktoś nią manipulował. Nie mogła się pogodzić że ktoś tak ją omamił.
Porażka. Tylko tyle świtało jej w głowie.
Ktoś z ogromnym hukiem runął na drzwi wejściowe. Po kilku chwilach ten sam osobnik wszedł do mieszkania, głośno tupiąc nogami w ciężkich butach. Kobieta nie potrzebowała się oglądać, aby wiedzieć kto jest prowodyrem całego zajścia. Oparła głowę o oparcie kanapy i wpatrywała się w sufit, czując jak jej oczy powoli zachodzą łzami. Ścisnęła dłoń na pobliskiej poduszce.
–Ależ to był pracowity dzień! – westchnął Thor wchodząc do salonu, popierając się na bokach. – A ty co? – spytał w jej kierunku. Podszedł i ucałował ją w policzek na przywitanie. Od razu poczuł bijące od niej ciepło. – Coś się stało, słonko? – dodał, kiedy jej uśmiech wydał się mu bardziej krzywy niż zwykle.
–Wszystko w porządku – odpowiedziała szybko, doskonale maskując drżenie swojego głosu. Thor nie dał się zwieść. Usiadł obok niej, obejmując ją ramieniem. Pocałował w skroń na dłuższą chwile przytrzymując usta na jej skórze.
–Przecież widzę, że tak nie jest – rzekł, doskonale sobie zdając sprawę z widocznych w jej oczach łez. Kobieta milczała. Nie miała odwagi, aby przyznać się do poniesionej porażki. Nie chciała aby Thor dowiedział się o jej przegranej. Nie wiedziała jaka mogłaby być jego reakcja. – Wiec co? – spytał, kiedy ona zacięcie walczyła z myślami. – Zrobię herbaty. A potem mi wszystko opowiesz, co? – uśmiechnął się do niej uroczo, starając się swoim miłym tonem rozwiać jej smutki. Podniosła na niego wzrok i jedynie słabo przytaknęła, delikatnie unosząc kąciki ust. Jego uśmiech był jedną z piękniejszych rzeczy jakie widziała na tym świecie. Zawsze potrafił rozpędzić jej smutki tylko za jego pomocom. A jeżeli to nie działało to sięgał po Mjolnira, którego naglę nie potrafił podnieść. Nie ważne, jak bardzo była zdruzgotana, i jak bardzo nie miała ochoty na śmiech. Ten mężczyzna zawsze znalazł sposób, aby ją rozweselić.
Loki Laufeyson:
Mężczyzna odsunął kabinę prysznicową i wyszedł z niej, czując zimne powietrze, okalające go z każdej strony. Chwycił ręcznik i od razu rozpoczął wycieranie się z cieczy, która powodowała nieprzyjemny chłód na całym ciele. Ubrał na siebie wcześniej przygotowane ubrania, po czym podszedł do lustra. Zaczął ręcznikiem wycierać mokre włosy, starając się nie powyrywać ich sobie przy okazji. Usłyszał trzaśnięcie drzwiami, a po chwili krótki tupot stóp. Wiedział kim była osoba wracająca do mieszkania, więc ani na chwilę nie przejął się zaistniałym hałasem. Co prawda [T.I.] była osobą raczej spokojną, jednakże w każdym siedzi mały diabełek.
Po zakończeniu wszystkich czynności, które pozwoliły mu choć na chwile rozluźnić spięte mięśnie, otworzył drzwi i rozglądnął się po pomieszczeniu. Zauważył kobietę siedzącą na kanapie i przyglądającą się głośnemu cudowi techniki, tak zwanemu telewizorowi. Przewrócił oczami, wciąż majstrując ręcznikiem przy wilgotnych włosach. Podszedł do niej powolnym korkiem, jak miał w zwyczaju. Będąc od niej dosłownie w metrze odległości zauważył ponadprzeciętnie zaczerwienione oczy, zarumienione policzki i dość smutny wyraz twarzy. Zaintrygowany całym zajściem oparł się o kanapę i uparcie przyglądał twarzy kobiety, chcą tym zwrócić jej uwagę. Ona jednak pozostała w bezruchu, nie odrywając wzroku do migających obrazów.
–Czego chcesz? – warknęła wreszcie, kiedy nie potrafił odejść. On uśmiechnął się cwaniacko.
–Płakałaś? Naprawdę? Aż tak słaba jesteś? – prychnął. W oczach kobiety na nowo zabłyszczały łzy. Zacisnęła pieści i zamknęła oczy, starając się uspokoić i powstrzymać przed uderzeniem mężczyzny, co doskonale wiedziała, że mogło skończyć się dla niej źle. Wzięła jeden głębszy oddech, który i tak nie pomógł na tyle, na ile powinien.
–Jeżeli chcesz się ze mnie naśmiewać to proszę nie rób tego werbalnie – rzekła, a jej głos kilkukrotnie załamał się. Mężczyzna skrzywił się, lekko obrzydzony jej postawą. Podniósł się.
–Jak chcesz uchodzić za kogoś silnego to nie roń łez – dodał na odchodne. Skierował się do kuchni, gdzie miał zamiar przyrządzenia sobie posiłku. Po drodze usłyszał za plecami jak kobieta zanosi się głośnym płaczem. Nawet się nie odwrócił, zupełnie obojętny.
Zabrał się za przyrządzanie jedzenia, wciąż kierując połowę swojej uwagi na salon. Kobieta siedziała targana przez potężne drgawki, zalewając się własnymi łzami, ale zatrzymywała szloch i krzyk w gardle. Dostosowała się połowicznie do jego słów, nie chcąc pokazać swojej słabości. Miała w końcu u swego boku mężczyznę, który nie tolerował jakiejkolwiek słabości. Loki zdążył zrobić sobie jedzenie i z podwójną ochotą spałaszować je przypatrując się kobiecie, podczas gdy ona szukała w głowie szybkiego sposobu na uspokojenie.
–To jest naprawdę żałosne! – krzyknął w jej kierunku, kiedy skończył posiłek i zabrał się do mycia jedynego talerza i kubka jaki mu posłużył.
Kobieta nie wytrzymała napięcia. Podniosła się z kanapy. Cisnęła poduszką, która służyła jej za tulankę, gdzieś w kąt kanapy. Szybkim krokiem wbiegła do sypialni, mocno zatrzaskując za sobą drzwi, co odznaczyło się głośnym hukiem w całym mieszkaniu. Nastała zupełna cisza, a w kuchni jedynym odgłosem była tylko kapiąca woda z niedokręconego kranu. Loki westchnął ciężko, wycierając mokre ręce w ścierkę.
–Naprawdę? – spytał sam siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Przez chwilę wzbraniał się myślom, które krążyły mu po głowie, równocześnie chcąc powstrzymać się przed czynami, które niechybnie miały nadejść. W końcu jednak poddał się swoim uczuciom. Rzucił ścierkę na blat. Wyszedł pewnym krokiem z kuchni. Zdjął z karku ręcznik, który oddzielał jego wilgotne włosy od spotkania z suchą koszulą. Rzucił go gdzieś na bok, wiedząc, że później [T.I.] i tak odłoży go na jego należyte miejsce.
Cicho otworzył drzwi do sypialni. Spoglądnął na łóżko, gdzie kobieta leżała, kurczowo tuląc do siebie czarną poduszkę. Wyglądała niesamowicie krucho, samotnie spoczywając na posłaniu. Westchnął dyskretnie, nie chcąc obudzić jej czujności. Zbliżył się powoli do łóżka, cały czas lustrując jej postać. Lekko usiadł na posłaniu.
–[T.I.] – jęknął błagalnym szeptem idealnie wyćwiczonym, a więc kompletnie fałszywym. W pokoju panowała zupełna cisza. Rolety zasłaniające okna jedynie sprawiał wrażenie jakby zaraz miała nadejść noc. W pokoju co jakiś czas słychać było cichy szloch kobiety, który uciekał spomiędzy mocno zaciśniętych warg.
–Idź ode mnie – warknęła w odpowiedzi. Nauczyła się rozpoznawać szczerość w jego głosie, toteż nie było dla niej zupełnym zaskoczeniem, że nawet w takiej sytuacji kłamał.
–Dobrze wiesz, że nie pójdę – zapewnił już bardziej przychylnym tonem, powoli kładąc się na łóżku za jej plecami. Pozwolił sobie na zabawę jej włosami, które rozłożyły się na jej karku i pościeli. Po chwili wsunął swoją lewą rękę pod jej talię, przyciągnął ją do swojego ciała, bardzo delikatnie, czując jak drży pod wpływem jego dotyku. A być może targał nią płacz? Doszedł do wniosku, że wolałby to pierwsze.
–Chce pobyć sama. Możesz to uszanować? – podjęła, mając nadzieję, że coś to da. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Chociaż to maskowała, on wyczuł potężne załamanie jej głosu. Na tyle potężne, że dające znak by pod żadnym pozorem nie opuszczał jej w tym momencie.
–Nie baw się ze mną w kotka i myszkę – ucałował jej ramię. – Zawsze jest tak samo. Ty płaczesz, ja ci dogryzam – przeniósł się z pocałunkami na szyje, wciąż kierując się wyżej. Czuł jak pod każdym jego dotykiem kobieta ma ochotę jęknąć lub chociażby się uśmiechnąć, ale spięte mięśnie twarzy i własna duma jej na to nie pozwalały. – Potem ty zamykasz się w pokoju, a ja przychodzę i cię uspokajam. Płacz nie ma tu nic do rzeczy. Ty to po prostu lubisz.
–Mylisz się! – warknęła szeptem. Wtuliła twarz w poduszkę. – Masz gdzieś to, co czuje – stęknęła po chwili w dodatku. Mężczyzna westchnął, otulając swoim ciepłym oddechem jej wilgotny policzek.
–Obróć się do mnie – polecił. Kobieta ani chwili nie myślała, aby się mu przeciwstawić. Doskonale wiedziała czym może kosztować niesubordynacja. Posłusznie odwróciła się w jego kierunku, unikając jego spojrzenia. Pocałował ją w czoło kilkakrotnie, po czym podniósł się lekko do siadu, przytrzymując jej ciało ciasno przyległe do jego torsu. Ułożył ją wygodnie na własnej piersi i okrył kołdrą. Zaczął bawić się jej włosami.
–Przyznaj się – przerwała ciszę, pociągając nosem. – Lubisz doprowadzać mnie do takiego stanu – stwierdziła gładko. Mężczyzna uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od jej zarumienionego policzka.
–Ja po prostu lubię cię uspokajać własnym dotykiem – odpowiedział, przejeżdżając dłonią troszkę powyżej jej tali.
Natasha Romanowa:
Jednak kulka za późno. Jedna opóźniona reakcja. Jedno małe zawahanie zadecydowało o życiu człowieka. Jedno drgnięcie ręki nie pozwoliło na naciśnięcie spustu odpowiednio szybko. Jedno mocniejsze uderzenie serca zagłuszyło na chwile myśli. Jedna myśl spowodowała zawahanie. Przez jej ludzki odruch kula wylądowała w ciele jej partnera. Przez jej rozkojarzenie jej partner przypłacił życiem. Przez jej błąd ktoś musiał ponieść śmierć.
Nie potrafiła znieść świadomości, że nie pociągając za spust zabiła człowieka. I to człowieka, którego znała, szanowała, a nawet lubiła. Wystarczyła jedna sekunda, aby jego posłać na drugi świat, a ją sparaliżować i wprowadzić w zdradliwe szpony depresji.
Przestąpiła próg własnego mieszkania. Wydawała się być zmęczona. Jej mozolne ruchy, nieumiejętność trafienia kluczykiem do miseczki na szafce. Nieudolność w zdejmowaniu kurtki i butów. Wszystko wyglądało jakby cały dzień pracy wyssał z niej wszelkie resztki energii jakie posiadała. Natasha przechodząc z sypialni do kuchni również tak pomyślała. Nie miała pojęcia, że w głowie młodej policjantki trwa prawdziwa wojna pomiędzy wyborem samobójstwa, a oddaniem się w ręce policji i chęci pójścia do więzienia za popełnione czyny.
Zamiast jak zwykle skierować się do kuchni w celu przyrządzenia jakiegoś posiłku ona ledwo minęła framugę drzwi i weszła do sypialni. Popchnęła za sobą drzwi, ale siła była zbyt mała, aby je zamknąć. Runęła na łóżko. Skuliła się w kulkę, chcąc mieć jedynie chwilę dla samej siebie. Chciała odseparować się od całego świata na tyle na ile to było możliwe. Jednakże jeszcze bardziej chciała zapomnieć. Zapomnieć o tym, co się zdarzyło. O śmierci swojego partnera. O tym, że gdyby nie ona zapewne jeszcze by żył. O tym, że bała się pociągnąć za spust, by ugodzić przestępcę w kolana. O tym, że się spóźniła. Chciała zapomnieć o tym, że jej kolega wycelował kulkę w jej partnera. Że to jej kolega tak mocno sprawił, że się zawahała. Przecież była policjantem. Nie powinna mieć takich rozterek.
Jeszcze mocniej skuliła się na łóżku, robiąc z kołdry potężnie pofałdowaną falę. Usłyszała cichy głos Natashy, który zapewnię wzywał jej imię. Nie potrafiła jednak wycisnąć ze swojego gardła czegokolwiek poza szlochem. Więc nawet nie próbowała się odzywać. Jedynie leżała zwinięta, obejmując własne kolana jak najpuszystszego misia. Powoli czuła ból w kręgosłupie, ale był on znikomy w porównaniu z psychicznym. Wciąż miała przed oczami to wydarzenie, w którym jej znajomi pozabijali się nawzajem.
Po kilku dłuższych haustach powietrza łapanych łapczywie przez jej płuca, drzwi do jej sypialni uchyliły się delikatnie. Zaglądnęła do niej Natasha lekko podburzona brakiem reakcji na jej wołanie. Spostrzegła kobietę leżącą na łóżku z zupełnym brakiem zainteresowania całym światem, w dodatku zalewającą się własnymi łzami. Rudowłosa lekko zmarszczyła brwi, szukając w głowie powodu, dla którego kobieta mogłaby zostać tak mocno podburzona emocjonalnie, jednakże nic nie przychodziło jej do głowy, poza zwykłym gorszym dniem w pracy.
Kobieta na paluszkach zbliżyła się do łóżka. Usiadła lekko jak piórko, nie powodując większego gięcia się materacu. Spojrzała na trzęsącą się kobietę. Pogładziła jej ramię, ale ta nie uspokoiła się ani trochę.
–Powiesz mi co się stało? – podjęła, widząc kobietę w złym stanie. Nie miała siły targać ją teraz siłą, wiedząc, że potrzebuje ona chwili spokoju. W końcu jeżeli ona nigdy nie przeszkadzała jej kiedy ta miała gorszy dzień, ona także nie zamierzała wymuszać na niej nic siłą.
–Niepotrzebne ci to wiedzieć – bąknęła, starając się ukryć drżenie jej głosu. Natasha westchnęła ciężko. Wyszarpała spod ciała kobiety kołdrę. Przykryła ją. Pochyliła się. Pocałowała w policzek. Pogłaskała po włosach. Cichutko opuściła pokój, nie do końca przymykając drzwi. Zostawiła ją samą, chcąc aby ta uspokoiła się i tak jak ona sama poradziła sobie ze swoimi problemami. Twierdziła, że jest to najlepsze rozwiązanie.
~~~
Sprawdzenie poprawności napisanych słów, interpunkcji i innych bzdetów trochę mi zajęło, dlatego rozdział ukazuje się tak późno - za co najmocniej przepraszam <3 Dajcie znać czy wam się podobało ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top