3.Jak to wyglądało?


Tony Stark:

Zawsze pierwszy dzień nowej pracy jest stresujący. Człowiek stara się dopasować do schematu, by wypaść idealnie niczym na papierze. Idealne przystosowanie się do środowiska, współpracowników, nie licząc nowego nawału pracy, która z początku zdaje się niemożliwa do wykonania. Wszystkie czynniki wpływają na człowieka, który z czasem oswaja się i wpasowuje, narzucając własne tempo i znajdując indywidualne sposoby do rozwiązania niektórych spraw. Zupełnie inaczej jest jednak kiedy zatrudniają cię w osobistym domu światowej sławy miliardera, który nie tylko posiada umysł geniusza, ale i aroganckie spojrzenie na kobiety.

Pepper Potts doskonale o tym wiedziała, jednak trwała przy nim mimo wszystkich jego dziwnych nawyków. Trwała zarówno kiedy jego wynalazki jedynie wzmacniały wojny, jak i kiedy chciał naprawić własne błędy i stworzył Iron Mana. Przez jej wytrwałość, spokój i momentami twarde postawienie na swoim Tony zadecydował, że będzie ona idealną osobą do postawienia na posadzie prezesa jego firmy. Niejednokrotnie udowodniła, że ze swoim spokojem potrafi opanować wszelkie sprawy związane z przedsiębiorczością.

Wobec podjętych przez Tonego akcji zwolniło się miejsce asystentki jego samego. Mimo iż wciąż Pepper była bliską mu osobą, to potrzebował kogoś do mniejszych robótek w dodatku dla samej Potts. W końcu jedna kobieta to za mało, by ogarnąć wszystkie sprawy potrzebne dla firmy i samego Starka. Tony zwracał uwagę na wszystkie ładniejsze kobiety, podczas gdy Potts szukała osoby rozumnej, która byłaby w stanie ogarnąć wszystkie papiery i mniejsze sprawy, tak jak ona to kiedyś robiła. Jednak takie połączenie było ciężkie do znalezienia.

Po akcji z firmą Hammer, nowymi żołnierzami, starą rodzinną historią i krótkim romansie, który wystąpił pomiędzy Potts i Tonym, napatoczyła się jedna odpowiednia osoba do objęcia stanowiska asystentki, która skutecznie zastąpiła by dziurę powstałą po odejściu agentki Romanovy. Kobieta ta nie była obca ani Tonemu, ani Pepper. Wręcz przeciwnie. Dobrze znana w firmy ze swojej zaciętości oraz opanowania, którym potrafiła okiełznać większy zespół nawet w godzinach szczytu. Po długiej rozmowie pomiędzy prezesem i właścicielem firmy, wreszcie zapadła decyzja, że [T.I.] [T.N.], gdyż tak miała na imię, zostanie przyjęta na stanowisko ich asystentki.

Kobieta z początku nie była przekonana do tej posady. Twierdziła, że nie jest odpowiednią osobą i że taka odpowiedzialność będzie dla niej za duża. Jednakże w tej firmie nie odmawia się samemu Starkowi, w dodatku, że Potts stale stała u jego boku z morderczym wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Wreszcie kobieta pękła i przyjęła awans. Wciąż jednak twierdziła, że szybciej stamtąd wyleci, aniżeli zostanie. Od panny Potts dostała osobiste szkolenie, które szczegółowo opisywało zachowanie pana Starka, a także jego wrodzone nawyki, wraz z krótkim przestudiowaniem planu jego willi w Malibu.

Była gotowa, a przynajmniej tak sobie wmawiała, kiedy dojeżdżała do jego willi o szóstej nad ranem, wieziona przez osobistego szofera. Nie była przystosowana do takiego środku transportu, przede wszystkim dlatego, że zwykle samodzielnie dojeżdżała do pracy, korzystając ze swoje samochodu. Być może nie był tak gustowny, markowy i drogi jak ten, którym właśnie jechała, ale przynajmniej jej.

Wysiadła tuż pod drzwiami. Weszła, z przyzwyczajenia wpierw pukając. Willa faktycznie była ogromna, ale uważnie nauczyła się jej rozkładu, tak by nie pogubić się w pomieszczeniach. Znała nawet najmniejsze zakątki, by w razie jakiegokolwiek rozkazu Pana Starka była gotowa do działania.

Już po kilku minutach natknęła się na Tonego, kiedy ten wyszedł z sypialni, w rozczochranych włosach i samych, czerwonych bokserkach. Mężczyzna przyjrzał się jej na wpół przytomnie z lekko rozchylonymi ustami. Stłumiła w sobie kpiący uśmieszek i rumieńce na twarzy oraz grzecznie zapytała:

–Czegoś panu potrzeba? – stanęła wyprostowana, cierpliwie znosząc jego badawczy wzrok, który zlustrował ją od góry do dołu, chwilowo zatrzymując się na jej krągłościach.

–Jesteś podobna do Potts. – skwitował szybko. Przetarł oczy i skierował się do kuchni, zapewne w celu przyrządzenia sobie śniadania. Kobieta usilnie milczała, śledząc jego osobę wzrokiem. – Jesteś nowa, tak? – spytał, kiedy zauważył kobietę kątem oka.

–Tak. – przytaknęła głową, wciąż uważnie go obserwując i uważając, by nie poślizgnąć się na śliskich płytkach w obcasach, które na nieszczęście zdecydowała się ubrać.

–Musisz nauczyć się wielu rzeczy. Popytaj Jarvis'a, ale na początku dobrze byłoby gdybyś skoczyła do pralni. Trzeba uprać rzeczy dziewczyny, która śpi w tamtej sypialni. W dodatku ładnie byłoby z mojej strony, gdybyś zamówiła jej taksówkę, która odwiezie ją do domu lub po prostu zadzwoniła po mojego szofera. Oczywiście musisz ją spławić, gdyby zadawała niewygodne pytania o mnie. Jest typową dziewczynką, którą się zabawiłem. Nie potrzeba mi takich na dłużej. Zrozumiałaś? – powiedział na jednym wydechu, w międzyczasie smarując kromkę chleba masłem.

–Tak – powiedziała przeciągle, jeszcze raz odtwarzając sobie wszystkie informacje, które w krótkim czasie zostały jej przekazane. – Pragnę jeszcze przypomnieć, że ma pan dzisiaj konferencje prasową w sprawie najnowszego prototypu rdzenia łukowego. Oprócz tego dzisiejsza wieczorna gala przedsiębiorców, na którą został pan zaproszony osobiście przez organizatora. Liczy on na pańską obecność. Limuzyna będzie o dziewiątej wieczorem. Dodatkowo niech pamięta pan o jutrzejszej wyprawie do Los Angeles w sprawie fabryki części motoryzacyjnych, którą chciał pan zakupić. – również wypaliła na jednym wydechu, idąc krok w krok za nim. Mężczyzna z sekundy na sekundę bardziej zwalniał aż w końcu zatrzymał się na pierwszym stopniu schodów, prowadzących w dół za szklanym wodospadem. Obrócił się, wyjął kromkę chleba z ust i spojrzał na kobietę.

–Ty masz to wszystko w głowie? – spytał zdziwiony, mierząc ją po raz kolejny wzrokiem i wskazując na jej postać. Rozłożyła bezradnie ręce i nieśmiało przytaknęła. – Dobrze wiedzieć. – dodał z fałszywym uznaniem. – Odwołaj konferencje, bo i tak się nie zjawię, na gale się spóźnię, a ta fabrykę... załatw jakiegoś pachołka co poleci za mnie. Chce ją mieć, ale nie potrzebuje się tam fatygować. Gdybyś chciała o coś zapytać, skieruj swe pytanie do Jarvis'a. Ja będę w warsztacie. – już zaczął dreptać schodkami w dół, gdy z gardła kobiety wydarło się kolejne pytanie.

–Jeszcze czegoś pan sobie życzy?

–Nie zwracaj się do mnie przez „Pan". – odpowiedział znikając na schodach. Po raz ostatni usłyszała jego kroki, po czym cały dom wypełniła cisza.


Steve Rogers:

Agentka w czarnym, obcisłym stroju pewnym krokiem pokonała ostatni korytarz. Otworzyła drzwi i nim weszła do pomieszczenia, zerknęła czy aby na pewno dobrze trafiła. Przekroczyła próg, zamykając za sobą kulturalnie drzwi. Uśmiechnęła się w kierunku swojego szefa, który siedział za obszernym biurkiem, przeglądając niezbędne dokumenty. Mężczyzna spojrzał na nią i przytaknął krótko.

Była zmęczona. Odczuwała skutki ostatniej misji. Jej uda bolały niemiłosiernie od biegów, skoków i innych akrobatycznych cyrków, które zmuszona była wykonywać, aby przeżyć. Mięśnie na ramionach pulsowały jej z sekundy na sekundę mocniej przez wszystkie pociski z pistoletu, których wstrząsy musiała stłumić, by nie dostać bronią w nos. Mimo iż była przyzwyczajona do wysiłku fizycznego to powrót do pracy po kilkudniowym urlopie przysporzył jej kilku większych problemów. Wciąż roztrzęsiona starała się strzepać ze swoich barków przeżycia wczorajszego dnia.

–Gotowa na kolejny dzień wrażeń? – zakpił mężczyzna za biurkiem.

–A czy mam jakiś wybór? – zaśmiała się cicho. Wyprostowała się, chwilowo pozbywając się bólu lędźwi.

–Nie specjalnie. Ale nie mogę cię wysłać samej. – powiedział chłodnym tonem, wertując dokumenty.

–Co? – kobieta oburzyła się. Mężczyzna miał czelność podważyć jej autorytet i skrytykować jej umiejętności, które do tej pory ratowały tyłek nie jednemu większemu agentowi ich organizacji. Była jedna w swoim rodzaju i niejednokrotnie udowadniała, że misje niemożliwe stają się w jej wykonaniu bułką z masłem. Potrafiła wykonać akrobację, które niejednemu na sam widok robiły z mózgu wodę z gąbką. Ufała swoim umiejętnością i celnemu oku, które rzadko kiedy pozwalało jej na chybienie, chociaż do samego Hawkeya pozostawało jej wiele do życzenia. Jednakże miała na swoich barkach niesamowite doświadczenie, którego mogli jej pozazdrościć najbardziej zagorzali agenci T.A.R.C.Z.Y.. – Dlaczego? Co ci nie odpowiada w moim sposobie wykonywania zleceń?! – dodała wyraźnie podjudzona jego słowami.

–Spokojnie. – starał się ją ustatkować łagodnym gestem dłoni, choć nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Kobieta wciąż była potężnie pobudzona. Podeszła bliżej biurka. Z hukiem uderzyła pięściami w blat stołu. Kilka kartek papieru prześlizgnęło się na podłogę. Mężczyzna wertował dokumenty ze stoickim spokojem, zupełnie niewzruszony jej chwilowym atakiem agresji. – Nie chodzi mi o twoje umiejętności. – spojrzał na nią po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy, jeżeli rozmową można było nazwać ich krótką wymianę zdań. – Przydzielam ci sprawę, której rozwiązanie może zatrząść całym rządem. Nie chce aby cała odpowiedzialność spadła na twoje barki, więc przydzielam ci Kapitana Amerykę. Biorąc pod uwagę wasze doświadczenie, umiejętności i parę innych aspektów twierdzę, że nie tylko dogadacie się bez użycia słów, ale również cała sprawa pójdzie gładko i szybciej niż zakładamy. – kobieta nieco się uspokoiła. – Jeżeli do takich wybuchów nie dojdzie. – dodał cicho pod nosem, co kobieta skutecznie zignorowała.

Kilkakrotnie słyszała o Kapitanie Ameryce. Prawdziwy bohater Ameryki, który pobudził patriotyzm w niejednym. Powszechnie szanowany w agencji, nie tylko za umiejętności, ale i podejście, którego niejeden mu zazdrościł. Nie wspominając o odwadze, którą cechował się w odmianie do niektórych agentów. Ten człowiek potrafił rzucić się pod samochód w obronie ważnych wartości.

Nigdy jednak nie przywiązywała do niego większej uwagi ze względu na natłok jej pracy. Znała jednak jego renomę i szacunek jaki zbierał od innych ludzi. Bohater na miarę dzisiejszego świata. Prawy, sprawiedliwy i ubóstwiający swój kraj. Chory pod kątem patriotyzmu.

Nie zdążyła się zamyślić bardziej, gdyż drzwi do gabinetu otwarły się z potężnym hukiem. Wpadł przez nie rzeczony Kapitan, który bez najmniejszych ogródek zmierzył kobietę wzrokiem. Jego dłuższe blond włosy zalśniły w słońcu, które przebijało się przez szyby potężnych okien.

–To ona? – spytał wprost do mężczyzny za biurkiem. Ten jedynie przytaknął, ponownie zagłębiając się w pliki dokumentów i pism. Raziło ją, że częściej obdarzał spojrzeniem jej nowego partnera, aniżeli zaufaną pracownicę.

–Kapitan Ameryka, ale możesz mi mówić Steve. – mężczyzna wyciągnął w jej kierunku rękę, oczarowując ją swoim serdecznym uśmiechem. Ta lekko onieśmielona ucisnęła jego dłoń. Jego dotyk był stanowczy, mocny, taki jaki mężczyzna mieć powinien. – Myślę, że miło będzie nam współpracować.


Clint Barton:

Zawód detektywa jedynie w filmach i serialach wygląda prawie jak sielanka. Śledzenie ludzi, siedząc w wygodnym samochodzie i przypatrywanie się im z lornetki. Od czasu do czasu sięgając po broń, by pogrozić przestępcy przed nosem. Szkoda, że ta fucha nie wygląda tak w rzeczywistości. Ciągnąc się w kierunku zawodu detektywistycznego należałoby pamiętać, że wiąże się on nie tylko z ogromną odpowiedzialnością, ale również z wysokim ryzykiem. Bycie detektywem to nie tylko rozwiązywanie pokłóconych małżeństw, udowadniając, że jedna strona okazała się zdradzić. Przede wszystkim to praca z policją, gdzie detektyw działa pod przykrywką, dyskretnie rozwiązując fakty i dziwne zbiegi okoliczności.

Niebezpieczeństwo to coś z czym detektywi, jak i policjanci muszą się oswoić. Niejednokrotnie w Ameryce muszą borykać się z uzbrojonymi narkomanami lub chorymi psychicznie, których działania nigdy nie są możliwe do przewidzenia. Za każdym razem gdy przestępca posiada jakąkolwiek broń palną, istnieje możliwość, iż za kilka sekund jakiś człowiek padnie na ziemię z kulką w żołądku lub głowie.

Nie raz śledztwo doprowadzało zarówno wydział śledczy policji, jak i detektywów na skraj wytrzymałości i cierpliwości, co kilkukrotnie mogło owocować rozwiązaniem sprawy lub przekazaniem jej nowemu zespołowi. Praca ta bowiem wiąże się z różnego rodzaju licznymi wyrzeczeniami i momentami rezygnacji ze spraw i życia osobistego. Pochłania ona bowiem multum czasu, a przecież w licznych przypadkach chodzi tutaj o ludzkie życie.

Woda powoli docierała jej do ramion. Starała się z całej siły szarpnąć łańcuchem, który wiązał jej nogi i ręce, ale opór wody z jakim się spotykała nie pozwalał jej na mocniejsze szarpnięcie. Powoli traciła energię. Z szybkich obliczeń, które nawet ona mogła wykonać, wywnioskowała, że zostało jej kilkanaście minut. Skrępowane ręce i nogi utrudniały jej zadanie. Jej oddech przyspieszony z powodu ogromnego stresu również nie pomagał. Oznaczało to, że jeżeli będzie musiała zanurkować, to szybko powietrze w jej płucach się rozejdzie po organizmie, a ona będzie potrzebowała kolejnego wdechu. Czuła jak jej szyja powoli zamaka. Srebrny łańcuszek unosił na powierzchni wody. Gorączkowo myślała, ale nie była w stanie wpaść na inny pomysł, niż wydać z siebie krzyk rozpaczy, licząc, że ktoś ją usłyszy.

Krzyknęła. Najpierw raz. Potem drugi. Za trzecim razem czuła jak woda sięga jej brody. Wiedziała, że chwila kiedy jej umiejętności pływackie zostaną sprawdzone, niedługo nastąpi. Przygotowywała się do tego psychicznie, ale chociaż jak spokojna by była, sytuacja była zbyt napięta i nerwowa, aby mogła zachować resztki opanowania. Zaczęła się szarpać z głową uniesioną wysoko do góry. Starała się jeszcze raz wyrwać z objęć metalowych łańcuchów. Niestety bez skutku. Były solidnie przymocowane do ścian zbiornika. Mogła wypłynąć do góry na zaledwie kilka centymetrów. Być może dawało jej to odrobinę czasu, ale niewiele. Głębokość zbiornika wodnego, również przysparzała jej niemałych problemów. Gdyby była zamknięta w jakiejś beczce lub komórce, mogłaby postarać się wybić drzwiczki i być może coś poradzić, ale była zbyt głęboko by chociażby spostrzec wyjście.

Woda sięgała jej już prawie na wysokość oczu. Zmuszona była do wzięcia głębokiego wdechu. Wiedziała, że jeżeli jakiś cud nie nastąpi przez następne dwie minuty to utopi się w brudnej wodzie, która ją zalewała. Musiała więc wytrzymać jak najdłużej, wciąż trwając w nadziei, że ktoś ją odnajdzie.

Wpłynęła pod wodę ze sporym zapasem powietrza w płucach. Nie była w stanie otworzyć oczu. Minęła jedna minuta. Wypuściła powietrze. Dwutlenek węgla jeszcze mocniej utrudniał by prace jej organizmu. Kolejna minuta. Powoli jej ciało domagało się kolejnego wdechu. Nie mogła pozwolić aby woda dostała się do jej płuc. Podskoczyła mając nadzieję, że tafla wody jeszcze nie podniosła się na tyle, by przykryć ją całą. Na jej nieszczęście tak się właśnie stało. Jej ciało wygrało. Wzięła wdech, co było błędem. Nie poczuła się lepiej. A nawet jeszcze gorzej. Miała ochotę kaszlnąć. Nie była w stanie oddychać. Poczuła ucisk w piersi. Czuła jak jej cało powoli opada na dno zbiornika. Nie mogła już dłużej wytrzymać.

Wtedy ucisk na ramionach pobudził ją jeszcze na chwile. Jej nadgarstki jak i nogi zostały uwolnione od nacisku łańcucha. Ktoś objął ją w tali i pociągnął w górę. Miała jeszcze resztki świadomości, ale nie była się w stanie poruszyć. Czuła się otumaniona. Dopiero kiedy wypłynęli, a jej głowa znalazła się nad powierzchnią wody, mogła zabrać głęboki wdech, którego tak bardzo jej brakowało. Otworzyła oczy. Widziała nieco przymglenie, ale zdołała zauważyć mężczyznę, który mocno podtrzymywał ją w talii, w drugiej ręce trzymając grubą linę. Kobieta nie zastanawiała się długo. Chwyciła sznur i rozpoczęła wspinaczkę, nie bacząc czy to ten sam mężczyzna, który ją tu wrzucił czy ratownik medyczny. Chciała jedynie wydostać się z wody.

Dotarła na górę studni. Położyła się na chłodnej ziemi. Wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów, ale wciąż czuła, że coś zalega jej w płucach. Po kilku sekundach pochylił się nad nią obcy mężczyzna. Pomógł jej usiąść.

–Jak chcesz mogę ci zrobić reanimację usta-usta. – powiedział zabawnym tonem, uśmiechając się zawadiacko. Kobieta odpowiedziała chichotem, przerywanym kaszlnięciami.

–Nie, dziękuje. Ale przydałby się jakiś koc. – rzekła czując zimne, nocne powietrze chłoszczące ją po mokrych ramionach. Mężczyzna krzyknął do kogoś. Kobieta słyszała wycie syren policyjnych, szarpaninę, krzyki, a nawet świszczący wiatr ocierający się o liście drzew. W oddali słychać było świerszcze.

Po chwili otulona została ciepłym kocem. Ratownik medyczny zadał jej kilka podstawowych pytań, na które szybko i krótko odpowiadała. Czuła, że jej gardło jest wypełnione nie tylko wodą, ale i goryczą z niepowiedzionej misji.

–To było skrajnie nieodpowiedzialne z twojej strony. – zabrał głos obcy mężczyzna, kiedy ratownik oddalił się na chwilę. – Gdybyśmy spóźnili się kilka minut zapewne byś tam utonęła. – kobieta spojrzała na niego. Miał przemoczone ubrania, a więc to zapewne on wyjął ją ze studni. Lekkie fioletowe wstawki połyskiwały w blasku księżyca.

–Tak wiem. – odparła bezradnie, mocniej otulając się kocem. – Ale nie mogłam mu pozwolić na zabicie kolejnego dziecka. Ważne, że nastolatek żyje.

–Ale ty mogłaś zginąć.

–To mniej ważne. – uśmiechnęła się lekko, ignorując ból w klatce piersiowej.

–Pomóc ci dojść do karetki? – spytał po chwili, gdy widział jak kobieta niezdarnie stara się podnieść z ziemi.

–Jeśli mógłbyś? – posłała mu niepewne spojrzenie, ale w głębi duszy była wdzięczna, że oferuje jej pomoc. – Jestem ci wdzięczna za uratowanie życia.

–Przeżywałem gorsze rzeczy.

–Złapaliście go?

–Tak. Długo sobie nie wyjdzie na wolność. Pięć ofiar w pięć dni, a ty byłabyś szóstą. Tak nie powinno się traktować kobiet.

–Ciekawe czy ktoś mu kiedykolwiek powiedział, jak powinno się je traktować. – zaśmiali się. Posadził kobietę na wejściu karetki.

–Będę już leciał. Jeszcze masę pracy mam przed sobą. – już zaczął odchodzić, kiedy kobieta postanowiła go jeszcze zatrzymać.

–Czekaj! – krzyknęła. – Uratowałeś mi życie. Jestem ci winna przysługę. Zdradź mi chociaż twoje imię, bym mogła cię potem odszukać i podziękować.

–Twoje życie jest wystarczającym podziękowanie. – uśmiechnął się. – Ale skoro już chcesz wiedzieć. Clint Barton. – dodał, po czym pobiegł w tylko sobie znanym kierunku.


Bruce Banner:

Nowotwór. Choroba cywilizacyjna, która sprowadziła do grobu już kilkadziesiąt tysięcy osób, jeżeli nie więcej. Rak serca, wątroby, jelit, skóry – jego różnorodność jest tak wielka, iż naukowcy nie są w stanie znaleźć leku na żadne z nich. Być może udaje im się wynaleźć sposoby, które załagodzą objawy lub, przy widocznych skutkach ubocznych, ma się kilkanaście procent szans na pokonanie choroby, ale i tak rocznie ta choroba zabija więcej ludzi, aniżeli uczeni są w stanie wyleczyć.

Co jednak gdy jest się jednym z tych naukowców i samemu zachorowało się na raka? [T.I.] doskonale znała to uczucie. Od ponad kilku lat walczyła uporczywie z chorobą, która nie chciała ustąpić. Kobieta również nie zamierzała się poddać, a fakt iż posiadała niemałą wiedzę, jedynie jej pomagał. Zaparła się w sobie i poprzysięgła, że nie tylko pokona chorobę, ale równocześnie wynajdzie lek, który uratuje takich jak ona.

Kobieta kolejną godzinę siedziała ponad fiolkami i kartkami pełnymi obliczeń i wzorów. Jej mózg buzował i pulsował niemiłosiernie od natłoku myśli. Od dłuższego czasu usiłowała stworzyć specyfik, który pomógłby całej ludzkości, ale za każdym razem kiedy zbliżała się do rozwiązania, coś musiało pójść nie tak. Albo to proporcja składników była nieodpowiednia, a to znajdowała maleńki, szczegółowy błąd w obliczeniach, a to okazało się, że jeden ze składników był nieprawidłowy.

Kobieta chwyciła się za głowę. Dopadła ręką kubek stojący z boku. Łyknęła kawy, która od dłuższego czasu kompletnie nie pobudzała jej umysłu. Kofeina straciła swoją moc. Nie mogła uwierzyć w swoją bezsilność. Zdawało jej się, że każda z kolejnych prób będzie tą ostatnią, udaną, a w rzeczywistości za każdą kolejną skrywała się jeszcze jedna. Cierpliwość powoli dawała jej się we znaki, nie pozwalając na racjonalne myślenie. Delikatnie zaczęła przejmować nad nią kontrole złość i rozdrażnienie, kierowane głównie przez utratę owej cierpliwości.

Nie postanowiła się jednak poddać. Laboratorium było całkowicie opustoszałe ze względu na późną godzinę, która panowała. Księżyc już dawno lśnił na szczycie nieba, a jej oczy rażone były przesz sztuczne światło białych lamp. Jednakże w oczach już jej się mieniło. W końcu postanowiła, że podejmie ostatnia próbę, po czym zacznie przygotowania do powrotu do domu i wszelkie badania odłoży na później, gdy jej mózg będzie w pełnej gotowości do dalszych prac.

Chwyciła pipetę z preparatem. Pochylając się nad jedną z fiolek, uważnie patrzyła jak fioletowa kropla substancji spada w kierunku fiolki z innym chemicznym płynem, którego nazwę znała już na pamięć i mogłaby przeliterować z marszu. Coś jednak poszło nie tak. Znowu.

Pipeta, którą wzięła była nieodpowiednia. Jej mózg był przyćmiony, dlatego musiała popełnić błąd. W pipecie znajdował się potężny roztwór chlorku, którego reakcja chemiczna z drugą substancją spowodowała lekki... wybuch. Kobieta, która siedziała kilka centymetrów od chemikaliów, w jednym momencie znalazła się szafce za nią. Czuła jak jej kręgosłup w połowie obił się o kant blatu, powodując nieprzyjemny ból. W dodatku chemikalia wyprysnęły jej prosto na twarz i klatkę. Mimo iż posiadała fartuch ochronny, wraz z goglami to nie ochroniło to całej powierzchni jej twarzy wraz z dłońmi. Podstawowe środki bezpieczeństwa niestety zawiodły ją po raz kolejny. Czuła piekący ból na gołej skórze. Na szczęście z wstępnego odczucia mogła wywnioskować, że nie doznała żadnych poważniejszych urazów, jak na przykład utrata wzroku, czy słuchu.

Cały świat zakręcił jej się przed oczami. Świadoma była siły swojego uderzenia, nie mogła jednak pojąć jak tak mała ilość substancji była skora do wytworzenia tak potężnego wybuchu, że ten aż odrzucił ją na sąsiedni blat. Jej umysł nie pracował jednak na pełnych obrotach, a zamglony przez zmęczenie, nie był chętny do współpracy. Taka praca stwarzała ryzyko, którego smak mogła odczuć na własnym języku, właśnie w tej chwili.

Po krótkim czasie, kiedy oszołomienie zaczynało ustępować drzwi do laboratorium rozsunęły się z delikatnym szmerem. Z trudem spojrzała w ich kierunku. Stanął w nich mężczyzna, który gorączkowo zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Znała go skądś, lecz nie mogła przypomnieć sobie jego imienia. Z trudem oparła się na blacie, starając się ustać na własnych nogach, ale było to ciężkie, z powodu odczuwania niesamowitego bólu zarówno w kręgosłupie jak i na twarzy.

–Jest tu ktoś? – krzyknął w chmurę rozchodzącego się dymu.

–Tutaj. – wyszeptała kobieta, nie mogąc wysilić się na nic innego. Kaszlnęła, pozbywając się z gardła gryzącego pyłu. Mężczyzna na szczęście usłyszał jej ciche wołanie. Podszedł do niej powoli, mierząc wzrokiem jej poprzednie miejsce pracy. Kilka fiolek rozbiło się w drobny mak, a drobne kryształki szkła zsypały się na ziemie. Niektóre chemikalia również polały się po blacie na podłogę. Na szczęście ich spotkanie nie spowodowało kolejnego wybuchu.

Mężczyzna nogą odsunął metalowy korpus, który podtrzymywał fiolki ze specyfikami, torując sobie drogę do kobiety.

–Wszystko w porządku? Co się tu stało? – pytał, pomagając kobiecie usiąść na pobliskim stołku. Ona z trudem uniosła powieki, po zdjęciu okularów ochronnych.

–Mały błąd w obliczeniach. – uśmiechnęła się, usiłując zakryć grymas bólu, który powoli usilnie starał się wkraść na jej twarz.

–Mały? – zakpił, jakby nieco zdenerwowany. – Troszkę większy błąd i wysadziłoby pół budynku. Pokaż się tu. – chwycił brodę kobiety w dwa palce, by móc lepiej przyjrzeć się jej ranom. – To nie wygląda dobrze.

–Tyle to się sama spodziewam. – bąknęła.

–Będzie trzeba wezwać karetkę. To wygląda na oparzenia drugiego stopnia. – dodał po chwili. – Nieźle się załatwiłaś. Coś ty tu w ogóle zrobiła? – obejrzał się wokół siebie. Popatrzył na plik kartek zapełnionych po brzegi obliczeniami.

–Takie tam... małe odkrycie. – jęknęła. Dotknęła policzka, który pulsował. Kiedy opuszki jej palców spotkały się z jej skórą, od razu syknęła przez zęby.

–Nie dotykaj. Trzeba to odkazić. – powiedział stanowczo. – Ale wpierw może się stąd usuńmy. Kto wie czegoś ty tu jeszcze namieszała. – dodał po chwili. Chwycił kobietę pod rękę i ostrożnie wyprowadził z Sali laboratoryjnej.

–Tak w ogóle to [T.I.] jestem. – powiedział kiedy postawił ją na stołku.

–Bruce. Miło poznać.


Peter Parker:

W obecnych czasach uczniowie mają ciężko. By utrzymać się na wymarzonej uczelni, potrzebują nie tylko zapału do pracy i nauki, ale również środków finansowych. Nie wszyscy jednak są niesamowicie bogaci. Część musi zdawać się na łaskę rodziców i przystępować do edukacji na niższych szczeblach, a część dorabia w różnych lokalach, starając się dopomóż rodzicom z pieniędzmi, by móc wybrać się do ulubionej szkoły (jeżeli szkoła może w ogóle być ulubioną).

[T.I.] niestety była z tych drugich. Jej rodziców nie było stać na prestiżową uczelnię w środku Nowego Yorku w dodatku z opłaceniem internatu i wyżywienia, dlatego dziewczyna postanowiła dopomóc im i swoim marzeniom, zatrudniając się w kawiarence. Nigdy nie miała doświadczenia w pracy, ani tym bardziej nie rwała się do roboty, ale ciągnięta przez własne ambicje pracowała dzielnie i sumiennie, dostając coraz to większe napiwki. Być może nie miała oszczędności na własne widzi-mi-się, ale do szczęścia nie było jej potrzebne tysiące gier komputerowych, markowe ciuchy, ani tym bardziej najnowocześniejszy smartfon. Chciała jedynie zdobyć odpowiednie wykształcenie, by zostać w przyszłości kimś wartościowym. Chciała jedynie spełniać swoje marzenie o weterynarii i pomocy zwierzętom.

Kelnerka zakręciła się wokół własnej osi, unikając niesfornego dzieciaka, który biegł przez całą kawiarnie w kierunku swojej mamy. Przewróciła oczami, nie mogąc znieść harmidru jaki panował tego dnia w lokalu gastronomicznym. Położyła tace za blatem kasy i wydała rachunek kolejnemu klientowi. Dzień powoli dobiegał końca. Kasa była pełna pieniędzy, a klienci powoli opuszczali lokal. Miała nadzieje, że nic nie zaskoczy jej do samego końca, gdyż była zbyt zmęczona by cokolwiek więcej wziąć na swoje barki. Chciała jedynie zamknąć kawiarnię i udać się do domu, by oddać się w spokojne objęcia weekendu.

Coś jednak musiało pokrzyżować jej plany. Kiedy opuściła próg kawiarni, aby dostarczyć kolejne zamówienie, zauważyła, że na uliczce, na której znajdował się lokal zaczynają dziać się zadziwiające, lecz niezbyt dobre rzeczy. Samochody latały, ściany budynków były niszczone, a w całym tym chaosie dostrzec można było dwie postacie. Jedna mniej widoczna, czarna sylwetka na niebie, druga czerwona skacząca pomiędzy budynkami, jakby była tarzanem. Dziewczyna tak mocno zapatrzyła się na czarną sylwetkę, której większych rysów nie mogła zauważyć, że nie spostrzegła się, kiedy jeden z samochodów leciał prosto w kierunku jej kawiarenki. Nie zdołała się przed nim uchylić, ale na całe szczęście ktoś inny zdołała ją uchronić.

Bohater w czerwono-niebieskim stroju z ogromnymi białymi oczami rzucił się na nią, przewracając, i ją, i zamówienie, które niosła na tacy. Kawa latte rozlała się na jej śnieżnobiałym fartuszku, a ciasto kremowe wylądowało prosto na jej twarzy. Reszta tacy poleciała gdzieś w bok pod nogi klientów. Kiedy poczuła, że ucisk na jej ciele maleje, zdjęła ciasto z twarzy. Miała ochotę zamordować, tego kto jej to zrobił. Cały poranek spędziła na doprowadzaniu się do ładu, po głupiej imprezce swojej współlokatorki, a ktoś w tym momencie całkowicie zniszczył nie tylko zamówienie, które niosła, ale i jej osobisty wygląd (po części).

Kiedy wytarła oczy ze waniliowego kremu, spostrzegła, że czerwony bohater stoi przed nią i wyciąga w jej kierunku rękę. Ta ujęła ją, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Z drugiej strony uratował ją przed rychłą śmiercią. Podniosłą się. Otrzepała fartuszek, orientując się, że trudno jej będzie sprać brązową plamę.

–Najmocniej przepraszam. – wypalił szybko chłopak.

–Nic się nie stało. – wysiliła się na grzeczność. – W końcu uratował mi pan życie.

–W zasadzie to była iluzja, ale nieważne. – machnął ręką. Zaczął podskakiwać w miejscu i rozglądać się chaotycznie.

–Co takiego? – spytała, nie rozumiejąc.

–Później wyjaśnię. Teraz pani wybaczy, ale muszę uratować drugie pół miasta. – dodał na szybkości, po czym wybiegł z kawiarenki i za pomocą dziwnego rodzaju lin, wystrzeliwujących z jego nadgarstków, zniknął. Stała jeszcze przez chwilę, wpatrując się nieprzytomnie w miejsce, w którym zobaczyła go po raz ostatni. Dopiero po kilku minutach, kiedy panika w lokalu całkowicie ustała, zabrała z podłogi tacę, po czym udała się na zaplecze po zmiotkę, by posprzątać resztki stłuczonej szklanki i talerzyka. Jej myśli cały czas zaprzątały jego słowa, ale kiedy wróciła do domu, dała ponieść się kolejnemu choremu wymysłowi jej dziwnej współlokatorki, którym było przyrządzenie spalonego kurczaka.


Bucky Barnes:

Hydra była bezwzględna. Jeżeli zapragnęła śmierci jednego żołnierza, zginąć mogło i tysiące, ważne aby misja zakończyła się powodzeniem. Dla tej organizacji bowiem nie istniało coś takiego jak ludzkie życie. Dla nich wartość miało to, co najwyżej finansową. Były sytuację, gdy traktowali ludzi jako towar. Wszyscy, którzy się w niej znajdowali mieli tego pełną świadomość. Niestety większość z nich miała „wyprane mózgi" przez co nie potrafili myśleć samodzielnie. Ślepo wierzyli w przekonania i wierzenia Hydry, chociaż momentami zdawały się absurdalne i zupełnie szalone.

[T.I.] była jednym z żołnierzy. Mimo iż mózg jej wyprali, to świadomie przystępowała do kolejnych zadań. W jej odczuciu zabijanie, torturowanie, a nawet szatkowanie ludzi było w jakiś sposób przyjemne. Nie miała pojęcia dlaczego tak nagle zaczęło ją to pociągać, ale wiedziała, że dopóki od czasu do czasu tego nie zrobi to sama postrada zmysły i zacznie ciąć sama siebie.

Nie była ona zwyczajnym żołnierzem, zasiadającym w szeregach Hydry. Jej umiejętności znacznie wykraczały poza zwykłe posługiwanie się pistoletem, czy znajomość kilku chwytów, by powalić przeciwnika na ziemię. Posiadała ponadprzeciętną inteligencję, z której korzystała codziennie nawet przy prostych czynnościach. Wiecznie była czujna, gotowa na wszystko, dlatego zwyczajne ataki zabójców skutkowały fiaskiem. Sama była jednym z bardziej cenionych zabójców na zamówienie. Traktowała swój zawód poważnie, a jeszcze poważniej swoje umiejętności. Nie było mowy o porażce, jeżeli coś dostało się w jej ręce. Dlatego też ceniła się ponad wszystko. Gotowa była zstąpić do piekła, byleby wykonać zadanie, ale równało się to z niemałą zapłatą.

Tak również było i w tym przypadku. Od anonimowego nadawcy dostała list. List zawierający wszelkie potrzebne informacje o następnych jej celu. A żeby nie wyśmiać jej podejścia i umiejętności, anonim załączył również mała zaliczkę w wysokości co najmniej trzydziestu tysięcy dolarów. Nie interesowało ją kto miał zostać zabity. Po prostu musiała jak zwykle przystąpić do wykonania zlecenia.

Niejaki Bucky Barnes okazał się jej kolejnym celem. Po dokładnym przewertowaniu dokumentów, dowiedziała się o nim niemało. Biomechaniczna ręka zdolna zmiażdżyć kamień, coś w podobieństwie do siły Hulka. Były żołnierz, trwający u boku Kapitana Ameryki. Teoretycznie martwy po wypadku w pociągu podczas jednej z misji. Jak się okazało jednak żył. Skądś znała to nazwisko, jednakże jej zamglony umysł nie był w stanie sobie tego przypomnieć. Osoba niezwykle doświadczona, biegła w swoim fachu o niesamowitych umiejętnością walki wręcz, zarówno z bronią palną. Poziom porównywalny do niej.

Noc była ciemna, głucha i przerażająca. Dużo bardziej niż zwykle. Jej cel został z łatwością zlokalizowany. Obserwowała go przez cały dzień. Przez kilka chwil przez jej głowę błysnęła myśl, że robi źle. Innym razem, że to, co robi nie jest warte swojej ceny. A jeszcze innym, że ten mężczyzna nie jest niczemu winien, ani nie może być jej ofiarą. Wszystkie myśli odrzucała i chowała gdzieś głęboko, tak aby nie niepokoiły jej po raz kolejny. Czekała jedynie na odpowiednią okazję do zlikwidowania go.

I wreszcie taka się nadarzyła. Mężczyzna został sam, w opuszczonym zaułku. Nie miała zielonego pojęcia, co mogło go tam sprowadzić, ale jeżeli Bóg nie jest tu dostatecznym wyjaśnieniem, to ona nie zamierza zaprzątać sobie głowy taka zagadką. Po cichu, bezszelestnie ześlizgnęła się z budynku obserwacyjnego i zakradła się na jego plecy. Wyjęła nóż. Chciała załatwić to z bliska, by móc przyjrzeć się minie swojej ofiary. Ilekroć widziała na ich twarzach szok, strach, a nawet gniew była usatysfakcjonowana. Wreszcie znajdowała się w odległości kilku kroków od mężczyzny, a on beznamiętnie wpatrywał się w ścianę przed sobą. To była jej złota okazja.

–Cały dzień za mną łazisz. Mogłabyś chociaż powiedzieć „dzień dobry". – usłyszała niski głos mężczyzny przed sobą. Ani się spostrzegła jej nogi same zadziałały i odskoczyła na bok, prawie unikając potężnego ciosu mechanicznej ręki mężczyzny.

–Słowa nie będą koniecznie. – bąknęła, prostując się i obracając nóż w palcach. Dla bezpieczeństwa przysunęła drugą rękę bliżej pistoletu przy pasie.

–Nie ty pierwsza dałaś się tu zaciągnąć i pewnie nie ty ostatnia. – mężczyzna rozmasował kark, kilkukrotnie kręcąc głową.

–Zaciągnąć? – zaśmiała się. – To ty znalazłaś kres swej drogi w tej uliczce.

– Rzuć ten nożyk, bo się pokaleczysz, dziecko. O ile nie złamie ci rąk. – odwrócił się w jej kierunku. Spostrzegła metalową rękę wystającą spod kurtki. Nie zlękła się. Wiedziała jedynie by nie dać złapać się w tą metalową szczękę. Inaczej jej głowa pękłaby szybciej, niż napompowany wodą balon.

–Nie jestem dzieckiem. Ale o tym zdołasz się jeszcze nie raz dzisiaj przekonać. – syknęła, mocniej ściskając nóż i będąc pewną swojego powodzenia.

–Składasz mi jakieś niemoralne propozycje? – zaciekawił się. – Jak chcesz to możemy się przenieść do bardziej przytulnego miejsca. Mam tutaj lokum niedaleko. Może nie jest na miarę samego Starka, ale przytulny kącik.

–Jedyną niemoralną rzeczą jaką zrobię, będzie wykorzystanie twojej głowy do powieszenia jej w mojej lodówce, jako znak, że wykonałam zlecenie.

–W takim razie zabawmy się, dziecino. Zobaczymy kogo głowa zawiśnie w czyjej lodówce. – rozmasował dłoń. Jego kości strzeliły kilka razy. Wykonała krok w tył, po czym z całą siłą rzuciła się w jego kierunku. Zapowiadała się długa noc.


Pietro Maximoff:

Kobiety uwielbiają widzieć swoje ciało takie jakie im się wymarzyło. Zgrabna sylwetka z widocznym wcięciem w tali, płaski brzuch, jędrne pośladki, nie wspominając o wspaniale wyglądających nogach w szpilkach. Każda z kobiet posiada swoje własne sposoby na upiększanie się. Jedne zdobywają je pieniędzmi, inwestując w drogie operacje plastyczne czy różnego rodzaju wypełniacze lub decydując się na ryzykowne zabiegi medyczne, które poprawią ich metabolizm i zmniejszą przyjmowany pokarm, który w rezultacie doprowadzi do zmniejszenia wagi ciała. Inne decydują się na ciężką prace, wysiłek fizyczny i tysiące wyrzeczeń względem ulubionego jedzenia, by wreszcie osiągnąć sylwetkę na miarę modelki.

Dla jednych fizyczna forma zgubienia zbędnych kilogramów jest swego rodzaju katorgą, piekłem, przez które muszą przebrnąć, aby wreszcie osiągnąć wymarzony, wyśniony cel. Dla innych jest to sposób życia. Oddanie się w ręce adrenaliny, sportu i potu może być odskocznią od szarej i nudnej rzeczywistości, która czeka nas na co dzień. Jedni znajdują w tym pasję, inni formę zmiany siebie.

[T.I.] jak zwykle zabrała się do porannego biegania. Po skromnym śniadaniu, w towarzystwie telewizora, jak zwykle ubrała się w swój sportowy strój, zawiązała włosy w wysokiego kucyka i ubrała ulubione buty do biegania. Zabrała również telefon, by nie wsłuchiwać się w miejski zgiełk. O tej porze zwykle nikogo nie było. Godzina była wczesna, większość osób albo powracało do domów z nocnych zmian, albo jeszcze spało. Ona jednak wykonywała swój codzienny poranny marsz.

Jak zwykle rozpoczynała powolnym truchtem w kierunku pobliskiego parku, gdzie robiła piętnaście minut samych okrążeni, a na końcu zatrzymywała się na ławce, by lekko się porozciągać. Trasę znała niemal na pamięć i gdyby nie ruch uliczny, mogłaby wykonać całą sekwencję bez otwarcia oczu. Całość zajmowała jej zazwyczaj do dwudziestu minut, by potem przez kolejne piętnaście przyspieszonym tempem zrobić jeszcze kilkanaście kółeczek i wrócić do domu, w celu otworzenia własnej siłowni dla innych ludzi i rozpocząć kolejny dzień pracy.

Tego dnia również przystanęła na ławce, tyle że zamiast rozpocząć rozciąganie, ona usiadła. Nie czuła się perfekcyjnie, co mimo iż zdarzało się rzadko, dawało jej znak, że może być z nią coś nie tak. Przeważnie czuła się świetnie, jednakże kiedy jej oddech starczał jej na krócej, oznaczało to, że zbiera ją jakaś choroba. Nienawidziła opuszczać pracy, dlatego zrezygnowała z gimnastyki i postanowiła po krótkim odpoczynku wrócić do domu.

Nim się spostrzegła na tej samej ławce ktoś zaczął się rozciągać. Był to sympatycznie wyglądający mężczyzna w sportowym stroju o prawie białych włosach. Nie zauważyła go kiedy przebiegał, a tym bardziej nie spostrzegła aby ktoś jego postury biegał po tym parku o tak wczesnej porze. Zdziwiła ją jego obecność.

–Nie wyglądasz zbyt dobrze. – odezwał się kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały.

–Wiem, nie czuje się też świetnie. – odpowiedziała, szybko podnosząc się z ławki. – Nie widziałam cię tu wcześniej. Jesteś nowy w Nowym Yorku? – spytała, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości.

–Ależ nie. – pokręcił głową. Przeciągnął się.

–Więc co tu robisz?

–To samo co ty. Rozpoczynam dzień jak zwykle. Biegając. – po tych słowach zniknął. Kobieta rozejrzała się chaotycznie wokół. Nigdzie go nie było. Park wiał zupełną pustką. Nawet ptaki jeszcze spały. Usiadła ociężale na ławce.

–Chyba jestem zmuszona po raz pierwszy od dłuższego czasu, wziąć chorobowe...


Thor Odinson:

–Wobec postawionych dowodów, wnoszę o usprawiedliwienie mojego klienta. – [T.I.] usiadła spokojnie na swoim miejscu. Ręka jej nie drgnęła, kiedy chwyciła szklankę z wodą, by zwilżyć gardło. Nie odwracała wzroku od sędziego, który przypatrywał się prokuratorowi, właśnie przedstawiającemu swoje zdanie. Była pewna swojego zwycięstwa. Ciężko było podważyć jej argumenty. W końcu prawie niemożliwym jest podważyć prawdę, nawet w obliczu kłamstwa.

Jej klient spojrzał na nią przelotnie, lecz w oczach zdążyła zauważyć lekki strach. Przytaknęła w jego kierunku głową, upewniając go, że nie ma się czego bać.

Rozprawa skończyła się jak zwykle ze zwycięstwem po jej stronie. Nie była to dla niej nowość. Była jednym z lepszych adwokatów w całym Nowym Yorku. Podejmowała się najtrudniejszych wyzwań, w związku z czym zawsze potrafiła odnaleźć fakty, które przychyliły szalę zwycięstwa na jej stronę.

Wyszła spokojnym krokiem z budynku sądu. Trzymając teczkę w jednej ręce, spojrzała na zegarek. Powoli dochodziła ósma wieczorem. Była umówiona z kolejnym klientem na dziewiątą rano, więc szybko ułożyła sobie w głowie plan wieczoru. Szybki prysznic, skromna kolacja i jeden rozdział ulubionej książki. To powinno skutecznie utulić ją do snu. Minęła ostatnie puste miejsce parkingowe i chwyciła za klamkę swojego samochodu. Wrzuciła teczkę na przednie siedzenie i zamknęła za sobą drzwi. Była zmęczona, a cały dzień w wysokich szpilkach jedynie potęgował jej roztargnienie i ochotę wskoczenia w puszyste kapcie. Przekręciła kluczyki w stacyjce. Auto zawarczało potężnie.

Coś przerwało jej powrót do domu. Ktoś zapukał w szybę jej samochodu. Niechętnie ją opuściła, by już po chwili przyglądać się uśmiechniętej twarzy Tonego Starka w przeciwsłonecznych okularach. Z grzeczności wysiadła z pojazdu.

–Mogę wiedzieć, czym zawdzięczam sobie pańską wizytę, Panie Stark? – powiedziała uprzejmie, rozpoczynając rozmowę.

–Nie tak oficjalnie, miejmy jakieś zasady. – machnął ręką. – Potrzebuje dobrej agentki do rozprawy sadowej. Możesz kogoś polecić? – wysapał na jednym wydechu. Przewinął coś w telefonie.

–Jak mniemam chodzi panu o mnie. Nie chwaląc się, nie znam lepszej osoby. – lekko się ukłoniła.

–Znam osobę, z którą świetnie dogadałbyś się w kwestii rozmowy. Ale nie ważne. Potrzebuje kogoś, kto pokaże mnie z niewinnej strony. Zniszczyłem ostatnio budynek.

–A to tak ciężko wyciągnąć z twojego portfela jakieś drobne i fundnąć nowy? – pozwoliła sobie na kolokwialne zwroty, chociaż niekoniecznie chciała. Zawsze odnosiła się do Starka z szacunkiem, twierdząc, że to właśnie dzięki niemu posiada tak wysoką renomę. W końcu w czarne dni wyciągnęła go z większego bagna, niż sama mogła sobie wyobrazić. I to nie za jego pieniądze, a za dostęp do tajnych danych, które dzięki niemu stały się... nietajne.

–No właśnie jeśli o to chodzi... Nie mogę pojawić się na rozprawie, a potrzebuje dobrego adwokata, który będzie mnie kryć. Ale powoli. Może pierwsze jakieś winko?

–Czy pan próbuje mnie zaciągnąć do łóżka w zamian za sfałszowanie wyników osądu? – zaśmiała się lekko nerwowo.

–Nie. – pokręcił głową z niewinną miną. – Ale myślę, że nie wyjaśnią tego słowa. Wsiadaj. – dodał po chwili. Otworzył drzwi do jej auta i bezceremonialnie zasiadł za kierownicą. Wykręcił i podjechał, idealnie ustawiając się drzwiami pasażera pod jej nogami. Nie miała wielkiego wyboru, więc zasiadła, wpierw rzucając swoją teczkę na tylne siedzenie.

Kiedy dojechali, starała się stłumić w sobie wrażenie nieopisanej ekscytacji, która wypełniała ją, kiedy tylko zobaczyła jakie samochody Stark trzyma w swoim garażu. Wysiedli i podeszli kilkoma schodami w górę. Ukazał jej się rosły mężczyzna w zbroi z czerwoną peleryną spływającą po plecach. Jego złote włosy lekko zaszeleściły w powietrzu, kiedy odwrócił ku niej swój wzrok.

–To ona. – powiedział Stark, wskazując na kobietę. – Widzisz [T.I.], bo mój mały kolega, - klepnął go pięścią po zbroi. – ostatnio troszkę narozrabiał. Podczas walki ze swoim bratem zniszczył jeden z budynków mieszkalnych. Całą winę wezmę na siebie, ale musisz mi w tym pomóc.

– Mówiłeś zupełnie co innego. – zdziwiła się. –Chwila, chwila. Mam was kryć? Jestem adwokatem, walczę o sprawiedliwość.

–I dlatego chociaż raz o tą sprawiedliwość powalczysz kłamstwem.

–Nie będę niczego fałszować.

–Oj no już weź. A za małą sumkę?

–Mnie nie da się przekupić nawet bilionami, Stark. – prychnęła.

–Wybacz niewiasto, ale ten oto panicz w żelaznej zbroi ma rację. Muszę wracać do swojego świata, a nie mogę użerać się tutaj z waszymi... procesami osądu, które jak mi wiadomo potrafią ciągnąć się tygodniami. – powiedział blond-włosy stanowczo zbyt oficjalnym tonem.

–Ale ty to z tą niewiastą zastopuj. – kobieta zmierzyła go zimnym wzrokiem. – Okej, pomogę. – dodał po chwili, kiedy oczy Starka i drugiego mężczyzny wierciły w niej dziury. – Ale liczę, że będę niewiastą nazywana dużo częściej. – rzekła na odchodne.


Loki Laufeyson:

–To całkowicie pozbawiony kręgosłupa moralnego i rozumu pomysł. – skwitowała, kiedy szła prostą ścieżką tuż za Kapitanem Ameryką.

Od ścian odbijał się delikatny stukot jej płaskich butów, łatwo zagłuszany poprzez jej głośne bicie serca. Z każdym krokiem jej serce mocniej obijało się o żebra, sprawiając wrażenie, że zaraz to ono będzie jedynym, co będzie słyszeć. Starała się jakoś opanować rosnący strach i przerażenie, ale ilekroć próbowała sobie tłumaczyć, że u jej boku będą sami Avengersi to jednak czuła się, jakby dzieliła ją gruba warstwa szkła, metalu i jeszcze paru innych substancji, które miały za zadanie trzymać w ryzach samego Nordyckiego Boga.

–I mi to mówisz? – odpowiedział jej mężczyzna, mocniej ściskając swoją tarczę. – Prowadzę cię tam tylko dlatego, że Stark tego chce. – dodał.

–No tak. Stark i jego światłe pomysły mogące ocalić nasza planetę. Być może w nauce i technologii jest nieomylny, ale co jak on się jednak przez tą szybę przebije? – starała się zachować resztki spokoju, ale zdążyła już nawet oderwać część długopisu, która utrzymywała ją przy zdrowym umyśle.

–To pole siłowe. Nie ma mowy, aby jakakolwiek siła się przez nie przebiła. Też wynalazek Starka. – odpowiedziała jej obojętnie Czarna Wdowa, idąc krok w krok obok niej.

–Mimo wszystko stworzenie profilu psychologicznego takiej postaci jest banalnie proste. – spróbowała z nadzieją, że jeszcze z tego ucieknie. – Facet z traumą z dzieciństwa pragnący władzy, w akcie zemsty na swoim bracie, który zawsze był od niego lepszy. Chora ambicja stworzona w dziecięcych latach, kiedy się ze sobą wychowywali. Obecnie starający się podporządkować sobie kogokolwiek, by udowodnić własną siłę, której nie ma.

–Ciekawe spostrzeżenie. – rozbrzmiał zimny głos, który sparaliżował ją do samych końcówek włosów. – Ale jeszcze ciekawiej będzie ci udowadniać, że jesteś w błędzie. – czarnowłosy mężczyzna podszedł do szyby i uśmiechnął się triumfalnie w kierunku kobiety. Ta przełknęła dyskretnie ślinę. Nie miała świadomości, że to co powiedziała, powiedziała w obecności mężczyzny.

–Poznajcie się. Loki, [T.I.]. [T.I.], Loki. Będzie twoją psycholożką. Postara ci pomóc w sprawie twojego małego przeżycia z dzieciństwa. – powiedział Steve, patrząc na Boga spod byka.

–Ja nie potrzebuje psychologa, tylko bodźca, który mnie stąd wyzwoli i wpoi wam do głowy, że jesteście marnymi istotami, niewartymi własnej woli. – syknął przez zęby. – Ale jak chcecie marnować jej czas to proszę bardzo. Mam ci urządzić tu ciepły kącik, czy za bardzo trzęsiesz portkami, żeby do mnie wejść? – kobieta aż cofnęła się o krok w tył, gotowa do ucieczki. Resztki jej rozumu podpowiadały jej, aby brać nogi za pas, ale duma ciągnęła ją ku klatce.

–Nie bałabym się spędzić z tobą tych kilka godzin w jednym pomieszczeniu. – powiedziała spokojnie, chociaż w głębi duszy wiedziała, że jej serce zaraz wystrzeli z piersi, jak nabój wystrzeliwuje z pistoletu.

–Nie ma takiej opcji. – rzekła surowo Agentka Romanow. – W środku tej kostki jego moce działają, co byłoby skrajnie niebezpieczne dla osoby twojego pokroju.

–Bo jestem zwykłą śmiertelniczką, pracującą na swoje utrzymanie mózgiem, a nie mięśniami? Powiedź po prostu, że się boje i jestem słaba, a ci najzwyczajniej w świecie przytaknę. – skwitowała szybko kobieta, uśmiechając się do rudowłosej.

–Sesja potrwa jedną godzinę. – przerwał im Steve, patrząc na kobietę obojętnym wzrokiem. – Po tym czasie wystarczy, że wyjdziesz drogą, którą tu przyszłaś. – spojrzał na mężczyznę za ścianą. – Nie zabij jej wzrokiem. Jeszcze się nam przyda. – dodał, patrząc prosto w oczy kryminaliście.

Agentka i żołnierz oddalili się od kobiety, a ta zajęła przygotowane miejsce, kilka centymetrów od szyby na wygodnym krześle. Czuła jak jej gardo blokuje niewidzialna siła. W jednym momencie myślała, że to jakaś sztuczka mężczyzny i że zaraz doprowadzi ją do uduszenia, ale zorientowała się, że to tylko jej strach, który towarzyszył jej od podania tego zdradzieckiego pomysłu. Stark zdawał się spokojny w wielu kwestiach i też w wielu kwestiach wielokrotnie miał rację, ale żeby wysyłać żywą, niepołączoną z T.A.R.C.Z.A.'ą osobę do skontrolowania stanu psychicznego Lokiego... to było istne szaleństwo. Nawet ona, kobieta, która pomagała niejednemu kryminaliście, wysłuchiwała ich zeznań, zażaleń, często tragicznych przeszłości, twierdziła, że to za dużo. Loki był po prostu ufoludkiem z innej planety, który miał nierówno pod kopułą. I ona, psycholog, to wiedziała. Została jednak zmuszona jednym prostym zdaniem: „Boisz się, że nie podołasz?". Każdy człowiek posiada swoją dumę i honor. Ona zyskała renomę i szacunek wśród ludzi T.A.R.C.Z.Y. i nie mogła tak po prostu zrezygnować z cieplutkiej posady, nawet jeżeli oznaczało to wejście w jamę niedźwiedzia.

Musiała jakoś zacząć. Nie należało podchodzić do tego mężczyzny jak do zwykłego pacjenta. On nie był przekonany o swoich wadach i błędach, a przede wszystkim nie akceptował tego, że coś jest z nim nie tak i posiada jakąś słabość. Trzeba było więc go podejść, by sprawić, że się ugnie i zacznie sypać faktami i historiami. Niejednokrotnie miała przyjemność z takimi osobnikami, ale za każdym razem dzieliła ją gruba warstwa szkła, ściana i dwóch gorylów stojących obok niej, w dodatku wszystko monitorowane z podsłuchem. Teraz mimo iż wszystko znajdowało się na zupełnie takiej samej pozycji, wydawało się być lipne, fałszywe, niespełniające swojego zadania. Czuła strach, który z każdą sekundą przypatrywania się mężczyźnie rósł nieprzerwanie. Wzięła głęboki, szarpany oddech, wiedząc, że musi kiedyś zacząć.

–Nazywam się...

–Zamknij się! –warknął. Zamknęło jej usta jak najsilniejszy klej. Przez dobrą chwile nie była w stanie wydusić słowa. Mężczyzna widząc jej stan, jedynie skwitował wszystko lekkim uśmiechem. Usiadł pod ścianą. Wpatrywał się w sufit. Ona mówiła, ale on nie słuchał.


Natasha Romanowa:

„Bomba pod jednym z publicznych budynków w Nowym Yorku." Jedno zdanie, a pobudziło cały personel policji w środku nocy do działania. Nie miała czasu na myślenie. Wyleciała z łóżka jak rakieta. Szybko ubrała na siebie mundur i nawet nie zważała na wszelkie potrzebne czynności, które zwykle wykonywała przed pójściem do pracy. W takiej sytuacji należało działać szybko. Wyskoczyła ze swojego mieszkania, nie interesując się zamknięciem drzwi. Dopadła do samochodu stojącego na podjeździe. Miała mały problem z włożeniem kluczyków do stacyjki. W końcu kiedy jej się to udało, wyjechała na ulicę, nie zważając na przepisy drogowe. Pędziła w kierunku wyznaczonego miejsca.

–Porucznik [T.I.] [T.N.] zgłasza się. Meldujcie jak sytuacja. – powiedziała, chwytając komórkę w dłoń i stawiając ją na specjalnie wyznaczonym w jej samochodzie stojaku.

–Dlaczego nie korzystasz z naszego sprzętu? – odezwał się głos w słuchawce.

–Bo jak zwykle jest wadliwy i się popsuł. Załatwcie jakieś dobre środki komunikacji, najlepiej od Starka, a wszystko będzie szło jak po maśle.

–Wiesz, że państwo nie ma na to pieniędzy.

–Ale jakoś ma pieniądze, żeby organizować tajemne akcje na wschodzie, by testować nową broń? Nie praw mi tu bajeczek i morałów, tylko mów jak wygląda sytuacja. – przejechała trzeci raz na czerwonym świetle. Nie czuła z tego powodu żadnego przywiązania do kary. Musiała znaleźć się na miejscu jak najszybciej.

–Z tego co mi wiadomo... Zamachowiec zamknął się w jednej ze sal i ani mu się śni stamtąd wychodzić. Wysłaliśmy oddział saperów, ale póki ma zakładniczkę...

–To on ma zakładniczkę!? – krzyknęła. Jej noga mimochodem mocniej nacisnęła na pedał gazu.

–Niestety. Za wszelka cenę musimy ją stamtąd wyciągnąć.

–Dlaczego ja jestem wzywana do takich akcji? Co ja ci tam zrobię? Pomacham mu pistoletem przed nosem? Przecież się wysadzi, a mnie razem z nim.

–To nie moje rozkazy, ale szefostwa. Co ja ci na to poradzę? Zły dzień miałaś? To poczekaj, bo będzie jeszcze gorszy.

–Łamie dla was chyba cały kodeks drogowy. – dodała po cichu, by jej koleżanka po fachu tego nie usłyszała.

Zaparkowała pod ścianą białych radiowozów, uważając by któregoś przy okazji nie stuknąć. Wysiadła, zatrzaskując za sobą drzwi. Od razu obok niej pojawiło się dwóch pachołków o niższym stopniu w mundurach.

–Meldujcie. – rozkazała. Wymacała przy pasie pistolet. Upewniła się, że go zabrała. Wstyd byłoby prosić o broń kogoś z pobliskich osób.

–Zamachowiec wciąż ma zakładniczkę. Nie możemy nic poradzić.

–Wkraczamy. – wypaliła, nim zdążyła się dobrze zastanowić.

–Jest pani pewna? – zapytał jeden z nich, lekko przerażony.

–A co ja powiedziałam? – spojrzała na niego. Przetarła oczy.

–Że wkraczamy. – odpowiedział ze spokojem.

–Nie, nie, nie! – krzyknęła gwałtownie. – Jest noc. Ja jeszcze śpię. Powiedźcie mi gdzie to jest. Musze porozmawiać z kimś ważniejszym.

Dwóch młodych policjantów wytłumaczyło jej pokrótce drogę jaką musiała pokonać. Zrobiła to lekko chwiejnym krokiem, czując zmęczenie. Mogła wypić kawę albo chociażby jakiś energetyk. Musiała jakoś pobudzić swój umysł do działania, a nie było to proste o tej godzinie. W końcu zauważyła swojego dobrego kolegę. Porozmawiała z nim chwile.

–Są w tym pokoju. Nie możemy wejść.

–Negocjujecie warunki?

–Tyle ile możemy.

–Czego chce?

–Na razie chciał dostać pieniądze. A potem dodał, że chce aby dostarczył mu je sam Iron Man w towarzystwie Hulka.

–Gościu jest nie z tej planety, czy jest psychofanem.

–Strzelałbym w to drugie.

–Postrzelała to ja bym sobie w niego, ale z powodów moralnych nie mogę. – mruknęła ledwo zrozumiale pod nosem. – Gdzie jest bomba?

–Ma ją przypiętą na pasie. Dżojstik w dłoni. Nie ma jak obejść. To bomba starego typu. Nie elektroniczna.

–Więc musimy go jakoś przekonać, żeby stamtąd wyszedł po dobroci.

Nie zdążyli dokończyć rozmowy, kiedy drzwi, za którymi rzekomo znajdował się zamachowiec zostały wyrwane z zawiasów. Co prawda do wybuchu nie doszło, dlatego każdy z obecnych tam policjantów wycelował w nie swoją bronią. W tym i kobieta, która po szybszym rozeznaniu, była tam jedyną przedstawicielką płci pięknej.

W drzwiach pojawiła się druga kobieta. Jej zgrabne ciało opinane przez czarny podkoszulek i krótką spódniczkę. W jednej dłoni trzymała czarne szpilki w drugiej ciągnęła po podłodze mężczyznę.

–Bombę macie na krzesełku, zajmijcie się ją należycie. – powiedziała beznamiętnie. Rzuciła pod nogi policjantów nieprzytomnego mężczyznę, a sama skierowała się do wyjścia. Mijając kobietę, uważnie zmierzyła ją wzrokiem. – Masz zbyt sztywne łokcie, ciało opieraj zawsze na zgiętych kolanach gotowa do przewrotu, miej oczy wokoło głowy, bo nigdy nie wiesz kto czyha na ciebie za plecami. – powiedziała, lekko poprawiając jej postawę. Uśmiechnęła się do niej, unosząc jeden kącik ust. Wyminęła wszystkich i opuściła miejsce zamachu, pozostawiając po sobie słony smak porażki. Jak się później okazało to ta kobieta była zakładniczką.

~~~~~

Jeżeli ktoś to przeczytał w całości... Gratuluje!!! Właśnie przeczytałeś ponad 8176 słów!!! Niezły wyczyn co? No, ale nieważne. Jakoś muszę się odstresować. mam nadzieje, że nie popełniłam żądnych błędów, a tym bardziej, że preferencje się spodobały.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top