13.Jak wyglądał wasz pierwszy pocałunek?

Tony Stark:

Kobieta zbudziła się przez zdradliwe promienie światła, które wpadały przez obszerne okno, wyglądające na plaże w Malibu. Delikatny, zimny, poranny wiatr owiał jej nagie plecy, znajdując swe źródło przy uchylonym oknie. Uniosła ociężale powieki. Czuła się otumaniona. Głowa pulsowała jej mocno. Nie pamiętała nic z ostatniej nocy. W głowie miała chaos i pustkę równocześnie. Powoli podniosła się do siadu. Ogarnęła spojrzeniem łóżko. Jej mięśnie spięły się, a w gardle ugrzązł krzyk.

Kilka centymetrów od niej leżał rozwalony Stark, cicho pochrapując we śnie. Jego klatka lekko unosiła się i opadała z błękitnym kręgiem na swoim środku. Jedna ręka mężczyzny spoczywała poza posłaniem, swobodnie zwisając w dół i lekko potrącając włókna puszystego dywanu. Słońce nie znało litości dla kobiety. Swoje promienie skierowało tylko na jej oczy, przez co miliarder wciąż błądził po słodkich krainach, bez najmniejszej świadomość, iż kobieta już ją opuściła.

[T.I.] miała zupełny mętlik w głowie. Nie pamiętała żadnego zdarzenia sprzed zaśnięcia. Miała kilka prześwitów, gdzie widziała siebie śmiejącą się lub tańczącą, ale żadnych konkretnych faktów. Po stanie w jakim się przebudziła mogła jasno określić, że Stark upił ją i zaciągnął do łóżka, co nie było pierwszym tego rodzaju przypadkiem. Nie mogła jednak zaakceptować, że to właśnie ona była tą żałosną dziewczynką, która pozwoliła na uwiedzenie własnej osoby i spędzeniu z mężczyzną nocy. Oczywiście nie było to żadnym osiągnięciem, aby spodobać się miliarderowi, gdyż wystarczyła ładna buźka i mocno zaznaczone walory, aby skusić wzrok mężczyzny na własną osobę.

I to właśnie z tego powodu w jednej chwili ogarnęło ją zawiedzenie, bezsilność i przerażenie własną wartością. Nie mogła po prostu uwierzyć w to, że była tak łatwą kobietą, która po małej ilości alkoholu dała się uwieźć i zaprowadzić do łóżka, w szczególności podając na tacy fakt, iż był to Tony Stark, jej pracodawca, osoba, której miała „usługiwać". 

Na nocnej szafce dojrzała niedopite wino w dwóch kieliszkach, a obok do połowy opróżnioną butelkę whisky. Już wiedziała dlaczego jej pamięć szwankowała i posiadała dużo luk. Alkohol idealnie tłumaczył zarówno jej braki w pamięci, jak i jej zachowanie. Bowiem wiedziała jak działa na nią alkohol, a trzeba było zaznaczyć, że mocnej głowy do wysokoprocentowego alkoholu jak whisky, w którym lubował się Stark, to ona nie ma.

Westchnęła ciężko i przykryła się cienką kołdrą pod brodę, starając się znaleźć w wirze swoich myśli jakieś fragmenty wspomnień, które upewniłyby ją, że jednak nie przespała się z Tonym. Kiedy jednak jej wzrok padł na jej własny biustonosz, swobodnie leżący kilka metrów od łóżka, od razu porzuciła poszukiwania. Poczuła jak coś zaczyna wiercić się za nią na łóżku. A raczej nie coś, a ktoś. Tony powoli budził się ze snu. Przeciągnął się i ziewnął potężnie, nim otworzył oczy i obejrzał się dookoła. Kiedy jego wzrok padł na nagą kobietę, usilnie starającą się zakryć swoje duże piersi za kołdrą, uśmiechnął się i podniósł do siadu. Pogładził ją po plecach i postawiwszy nogi na podłodze, ubrał na siebie bokserki, po czym podszedł do szafy w celu odziania się na nowy dzień.

Kobieta wciąż siedziała skulona na łóżku, przyglądając się uważnie mężczyźnie. On z początku nie zwracał na nią uwagi, dopóki jej wzrok nie zaczął go irytować.

– Ładny poranek. Załatwić ci śniadanie do łóżka? – uśmiechnął się w jej kierunku uprzejmo, wciągając na siebie czarne spodnie.

– Nie narzekałabym – przyznała, wyglądając za okno.

– Musze przyznać, że bardzo przyjemnie było – rozmarzył się, zapinając pasek.

– Może i przytaknęłabym, gdybym cokolwiek pamiętała – zachichotała nerwowo.

– Nic? – zdziwił się.

– Nic, a nic. Mam jedną, wielką dziurę w pamięci.

– Masz naprawdę słabą głowę – pokręci głową, wyciągając z szafy podkoszulek.

– Nie ukrywam. Po ilu padłam?

– Nie zdążyłaś dopić jednej szklanki whisky, a już śmiałaś się jak opętana.

– Nie masz na sumieniu, że zaciągnąłeś do łóżka nieświadomą kobietę?

– Sama mi się pchałaś.

– Ale nie byłam trzeźwa!

– A to moja wina? Sama chciałaś się napić – zaśmiał się. Kobieta odwzajemniła to uroczym uśmiechem.

– Miałam nadzieję, że pociągnę cię swoją inteligencją i niedostępnością, a nie kształtnym tyłkiem i pijanym śmiechem.

– A skąd takie przekonanie? Chcesz się upodobnić do Potts, czy jak?

– Jeżeli tylko Potts cię pociąga to jak najbardziej. – mężczyzna wbił w nią zdezorientowany wzrok, trzymając jedną rękę wewnątrz szafy.

– Chcesz mi się podobać, nie będąc sobą?

– Być może – przyznała.

Oparła się o poduszkę, zakrywając się cienką kołdrą. Mężczyzna milczał, wciąż badawczo przyglądając się kobiecie. W końcu odwrócił się i w ciszy zaczął przeglądać kolejne wieszaki w szafie. Jego milczenie zaczynało ją powoli niepokoić. W końcu jednak odszedł od mebla, w dłoni ściskając jedną ze swoich koszul.

Podszedł do kobiety i nim ta zdążyła zorientować się jaki jest jego cel, rzucił się na nią i przywarł swoimi wargami do jej. Przekręcił ją na poduszki i przytwierdził do materaca, wciąż nie odrywając się od niej i jeszcze mocniej pogłębiając pocałunek, aż ich języki pogrążyły się w namiętnym tańcu w towarzystwie gorących oddechów. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej talii, zostawiając za sobą przyjemny, ciepły dreszcz, który pozostał na jej skórze przez dłuższą chwilę. Jęknęła niezadowolona w jego wargi, kiedy jedna z jego dłoni zjechała nieco poniżej linii jej bioder. Mężczyzna poprawnie odebrał jej sygnał i oderwał się od niej, finalnie muskając jej usta. Uśmiechnął się do niej, po czym nie zjeżdżając wzrokiem poniżej jej oczu, położył na jej piersiach swoją koszulę.

– Nie upodabniaj się do Potts – mruknął do niej. Podniósł się z łóżka i skierował się do wyjścia. – Zapraszam na śniadanie – dodał w progu, nim zostawił kobietę, by w spokoju mogła się ubrać. Jak się potem zorientowała, jej własna koszula była w kompletnych strzępach porozwalana po całej powierzchni pomieszczenia. Już wiedziała, dlaczego mężczyzna postanowił podarować jej jedną ze swoich ulubionych.

Steve Rogers:

– Jesteś pewny? – spytała, mając nadzieję, że jeszcze uda jej się zmienić jego zdanie.

Steve jak zwykle był uparty i pewny swoich przekonań. Nigdy nikomu nie potrafił przyznać racji, potrafiąc z najgłębszej kieszeni wyciągnąć argument popierający jego zdanie. Dążył do swojego jasno określonego celu, lecz nie po trupach. Zawsze starał się znaleźć racjonalne wyjście, czasami sięgając po przemoc. Przeważnie walczył swoim umysłem, ale i pięści szły w ruch. Kiedy się na coś uwziął, ciężko było mu przemówić do rozsądku i sprowadzić na właściwy tor. Zazwyczaj to on sprowadzał na dobrą drogę innych.

[T.I.] doskonale o tym wiedziała. Rozumiała jego popędy do patriotyzmu, gdyż sama darzyła nieskończoną miłością własną ojczyznę. Twierdziła jednak, że momentami Steve popada w skrajność. Sądziła, że ofiarowanie własnemu krajowi głowy, nie obdarzy go zwycięstwem czy szacunkiem. Należy walczyć skutecznie, nie tracąc przy tym życia, bo wtedy w razie porażki zawsze można przystąpić do bitwy jeszcze raz, wzbogacając szeregi swoją siłą i doświadczeniem.

Mimo licznych przemówień, jej długich monologów i próśb, Kapitan był nieugięty i wciąż szedł po swoje. Ignorował nawet jej smutne, zatroskane spojrzenia, kiedy stała w jego biurze i przyglądała się jak ten szykuje się do kolejnej misji. Zabójczej misji.

– Tak jestem pewny – odpowiedział. Jeszcze raz przejechał szmatką po swojej już wypolerowanej tarczy.

– To nie skończy się dobrze – mruknęła pod nosem, kręcąc głową.

– Już nie raz chodziłaś na podobne misję. Do tej pory wszystko szło gładko.

– Bo byłam tam z tobą i niejednokrotnie uratowałam ci tyłek. Czasami brakuje ci piątej klepki. Czy ty tego nie pojmujesz, że porywasz się z motyką na słońce?

– Nie – syknął stanowczo, zamykając kobiecie usta. Od pewnego czasu nie rozmawiał z nią tak szczerze i często jak do tej pory. Nieco ją to martwiło, ale zwalała całą winę na natłok pracy, który faktycznie mógł go nieco przygnieść.

– Martwię się o ciebie – jęknęła dodatkowo, kiedy widziała, że dotychczasowe środki nie działają. Miała nadzieje, że skruszy go chociaż swoją troską.

Mężczyzna podniósł na nią wzrok. Przez pewien czas przyglądał jej się zagadkowo, szukając w jej oczach potwierdzenia wcześniejszych słów. Nie ugięła się. Nie odwróciła wzroku. Stała oparta z zaplecionymi na piersi rękami, zatapiając się w jego szarych tęczówkach, starając się wyszukać w nich chociaż resztkę rozważności. To, na co się porywał było diabelsko trudne i wręcz niewykonalne dla zwykłego człowieka. Oczywiście nie należy ujmować, że Kapitan nie był do końca zwyczajnym śmiertelnikiem. Jego mięśnie w końcu nie powstały poprzez wiele lat sumiennej pracy, a poprzez wstrzyknięcie paru probówek chemikaliów, które ze zwykłego chuderlaczka zmieniły go w narodowego bohatera. Ale mimo to posiadał siłę i odwagę, która prowadziła go naprzód, ilekroć tylko zdołał się podnieść. I to wyróżniało go na tle innych agentów.

– Ta misja jest ciężka. Jedziesz na nią sam. Nikt ci nie pomoże, a w razie kłopotów nie będziesz miał możliwości skontaktowania się z agencją i ewentualnej prośby o pomoc. Jak ja mam niby siedzieć spokojnie? Mam klapnąć na tyłku i patrzeć na horyzont, czekając aż wreszcie się zjawisz? Nie dam tak rady i dobrze o tym wiesz – zabrała głos, kiedy cisza boleśnie się przedłużała. Kapitan wyprostował się, wciąż nie odrywając od niej wzroku, jakby czekając aż kontynuuje. – Nie tylko ja się o ciebie martwię, ale gdzieś w głębi czuje, że mogę cię już nie zobaczyć. A to może być dla mnie cios śmiertelny, uwierz – zaśmiała się krótko, chcąc rozładować żałosną atmosferę, która zaczęła się między nimi wytwarzać. Brakowało jej już słów poparcia swojego zdania i tym samym bała się, że nie zdoła go przekonać. A w najgorszym tego efekcie mogła widzieć Kapitana po raz ostatni w swoim życiu.

Mężczyzna pochwycił tarczę. Zaczepił ją na swoich plecach. Podszedł do kobiety, ukradkiem zerkając na zegar, który powoli wyznaczał godzinę jego odlotu.

– Wiem, że się o mnie martwisz – powiedział troskliwym tonem, kiedy znajdował się tuż naprzeciwko kobiety. – Ale zrozum, że nie bez powodu zostałem do tej misji wyznaczony. Tylko ja potrafię ją wykonać.

– Ale to jak wejście w paszczę lwa.

– Już nie jeden raz tam byłem – uśmiechnął się rozbrajająco, na co i kobieta zmiękła. Pogładził ją lekko po policzku, patrząc prosto w jej oczy, w których pojawiły się łzy. Spuściła wzrok, przymykając powieki, by nie pozwolić sobie na chwilę słabości. Dotknęła jego dłoni, przytrzymując ją dłużej do własnego policzka.

– Ja się po prostu boje – wychlipała łamiącym się głosem, nie mogąc już utrzymywać emocji na wodzy. Wzięła głęboki oddech dla uspokojenia.

Mężczyzna zjechał dłonią na jej brodę. Podtrzymując ją, uniósł jej głowę, tak by spoglądała wprost na niego. Powoli nachylił się w jej kierunku. Musnął subtelnie jej wargi, prosząc tym samym o odwzajemnienie pocałunku, gdyż niepewny był swoich poczynań. Kobieta jednak w odpowiedzi przywarła do jego warg, żądna więcej czułości i delikatności z jego strony. Mężczyzna szybko przycisnął ją swoim ciałem do ściany, skupiając się głównie na słodkim pocałunku, który sprawił prawdziwy mętlik w ich głowach, równocześnie uspokajając dwójkę. Po paru delikatnych muśnięciach, ich języki spotkały się ze sobą, rozpoczynając subtelny taniec, w niezbyt namiętnym, aczkolwiek pełnym uczucia pocałunku. Odsunęli się dopiero, kiedy obydwoje uznali to za wystarczające. Spojrzeli sobie w oczy i uśmiechnęli się, lekko prychając pod nosem.

– Masz moje słowo, że wrócę specjalnie, by doświadczyć więcej takich chwil – powiedział wręcz szeptem, jakby cisza okalająca ich z każdej strony mogła ponieść ich słowa zdecydowanie zbyt daleko.

– Będę cię oczekiwać – odpowiedziała. – A teraz już idź. Samolot czeka – dodała wskazując na zegar, którego wskazówki wskazywały trzy minuty spóźnienia.

Clint Barton:

Kobieta jeszcze raz zmierzyła spojrzeniem ogrom wierzy, będącej siedzibą Avengersów. Nigdy nie przypuszczała, że znajdzie się w jej skromnych progach. Siedziba sławnych herosów była poza zasięgiem zwykłych ludzki, specjalnie strzeżona przez parę ładnych gażdżecików autorstwa samego Tonego Starka, przez co niezwykle trudnym było się do niej dostać, nie mając odpowiedniego i należytego dostępu. Mimo iż była detektywem, który rozwiązał niejedną zawiłą zagadkę, to wolała nie mieszać się w tajniki najnowszej technologii, w dodatku że była to technologia Starka.

Znajdowała się tutaj nie bez powodu. Opuszczając jej mieszkanie, Clint zostawił na kanapie pokaźnej wielkości szarą skrzynię. Jak się okazało w jej wnętrzu znajdował się dość elastyczny i długi łuk blokowy, którego mężczyzna zwykł używać w swoim życiu codziennym. Nie miała pojęcia jak on mógł zapomnieć tak ważnej dla niego rzeczy, a kiedy usiłowała się do niego dodzwonić jak na złość albo nie miała zasięgu, albo on nie odbierał. Wreszcie po kilku nieudanych próbach połączenia się z mężczyzną, postanowiła zabrać skrzynię i pofatygować się osobiście do wieży.

Nie przewidziała jednak jednego. Nie posiadała karty dostępu, która ewidentnie była potrzebna do otworzenia obszernych drzwi wejściowych. Dobre kilka minut głowiła się, siedząc na pobliskim murku, jak dostać się do wnętrza. Nie była kryminalistą, nie zamierzała się włamywać. Również zwykłe pukanie nie wchodziło w grę, o dzwonku nie mówiąc, gdyż takie urządzenie nie było nawet przy drzwiach zamontowane.

W końcu zrezygnowana westchnęła i postawiła swoją szansę na ostatnią kartę. Wyjęła z kieszeni telefon i po raz szósty dzisiejszego dnia wybrała numer mężczyzny. Patrząc się na jedno z górnych pięter wierzy, wsłuchiwała się w długie sygnały oczekiwania na połączenie. Już zaczęła tracić nadzieję, kiedy męski głos odezwał się w słuchawce.

– Halo? – mężczyzna zabawnie przeciągnął samogłoski.

– Halo? Clint? Nie przeszkadzam? – spytała dla pewności, nie mogąc do końca rozpoznać głosu w słuchawce.

– A kto mówi?

– Jak to kto? [T.I.] – zaśmiała się. – Zapomniałeś czegoś z domu. Stoję pod drzwiami Avegers Tower. Mógłbyś porozmawiać z kimś, aby mnie wpuścili? Nie wiem jak tam wejść.

– Clint! To do ciebie – usłyszała jedynie w odpowiedzi. – Halo? – dodał ktoś po chwili.

– Clint? Teraz to na pewno ty? – spytała zdezorientowana.

– [T.I.]! – krzyknął lekko zaskoczony. – Coś się stało? – spytał zmartwiony.

– Zapomniałeś czegoś zabrać z domu. Przyślij tu kogoś, to ci to dostarczy – wypaliła szybko, wpatrzona w odbijające się od szyb budynku słońce.

– Podejdź do panelu i wpisz jeden-sześć-zero-dwa, a potem przyjedź windą na trzydzieste piąte piętro.

– Ale... – nie zdążyła dokończyć, gdyż Clint rozłączył się błyskawicznie.

Spojrzała na telefon, na którym widniał tylko ekran zakończenia połączenia. Westchnęła ciężko i schowała komórkę do kieszeni kurtki. Niepewnie stanęła na równe nogi. Chwyciła ciężką skrzynię i skierowała swoje kroki do drzwi. Faktycznie u ich boku znajdowała się niewielka konsola. Kobieta posłusznie słuchając instrukcji mężczyzny wystukała kod. Drzwi rozwarły się przed nią jak w supermarkecie. Przestąpiła próg i pokonała kilka korków w przód, a drzwi z hukiem się za nią zatrzasnęły. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które wyglądały jak zwyczajna biurowa recepcja. Nie było nikogo, ale z boku dojrzała windę, o której Barton wspominał. Spokojnie do niej podeszła i poczekała, po przyciśnięciu przycisku, aż jej powóz łaskawie zjedzie na dół. Będąc w środku nacisnęła jeden z kilkudziesięciu guzików z cyfrą „35".

Chwile zajęło windzie, nim dojechała na górne piętro. W tym czasie kobieta zdążyła poprawić fryzurę w ogromnym lustrze. Również wygładziła lekką fałdkę na jej bluzce, która stworzyła się zapewne w momencie, kiedy siedziała na murku. W końcu krótkie piknięcie oznajmiło koniec jej niezwykle ekscytującej podróży.

Kiedy wysiadła z windy jej oczom ukazał się obszerny salon rozciągający się na powierzchni mniej więcej czterech jej mieszkań. Był ogromny i przestronny, a okna naprzeciwko niej na końcu pokoju, zdawały się jeszcze bardziej go poszerzać. To tu, to tam zauważyła tajemnicze, nieznane jej osoby, które kojarzyła jedynie z pierwszych stron gazet i lokalnej telewizji. Rozpoznała niektóre, wiedząc, że to właśnie one nie jeden raz ocaliły Nowy York, i za pewnie cały świat, od zagłady. Uśmiechnęła się nieśmiało na powitanie, nie wiedząc do końca czy zwykłe „dzień dobry" będzie na miejscu.

Ku jej ratunkowi przybył Clint, który wyszedł z jednego z korytarzy. Mężczyzna wpierw zmierzył ją zdezorientowanym wzrokiem, po czym wbił oczy w metalową skrzynię, która niosła.

– Co tutaj robisz? – spytał zdziwiony, podchodząc bliżej niej.

– Zapomniałeś swojej broni. Nie odbierałeś komórki, więc musiałam się pofatygować aż tutaj– wyjaśniła pokrótce, lekko podnosząc rękę z walizką.

– Naprawdę myślałaś, że mam tylko jeden łuk? – zadrwił lekko się podśmiewując. – Ale dziękuje – dodał szybko, widząc zażenowany wyraz twarzy kobiety. Nachylił się szybko i złożył na jej ustach czułe muśnięcie. Lekko ją oszołomiło, ale nie dała ponieść się uczuciu, gdyż znajdowała się w obcym towarzystwie. Uśmiechnęła się, udając, że cała sytuacja była dla niej jak najbardziej normalna i wręczyła mężczyźnie srebrną walizkę.

– No, Wdowa – odezwał się donośnym głosem Stark, zasiadając na oparciu kanapy, kilka centymetrów od rudowłosej kobiety. – Chyba musisz przejść na emeryturę, bo Clint znalazł sobie żonę – wszyscy wybuchli gromkim śmiechem, a [T.I.] starała się wtopić w tłum, również lekko się podśmiewując.

– Bardzo śmieszne Stark – warknął Barton, w kierunku miliardera. – Kawy? – spytał po chwili zwracając się do kobiety. Ta jedynie nieśmiało przytaknęła.

Bruce Barnes:

Razem z Brucem siedziała już piąty dzień w laboratorium. Nie odchodzili od fiolek i specyfików. Ona czuła się coraz gorzej, a jemu było źle z tym, że kobieta powoli umiera. Starał się jej pomóc tyle, na ile tylko mógł, ale nawet on nie był niesamowitym geniuszem. Co prawda wiedział o falach gamma zdecydowanie więcej, niż jakikolwiek człowiek na ziemi, ale nie było możliwości, aby ta wiedza jakkolwiek pomogła kobiecie w walce z chorobą. Ona uparcie trwała w swoim przekonaniu, że jest już blisko odkrycia leku. Ale im dłużej trwały jej eksperymenty, tym bardziej traciła wiarę w to, że kiedykolwiek wyzdrowieje i dożyje chociażby trzydziestki.

Zakończyła kolejny eksperyment. Spojrzała na wyniki. Nie widziała ich dokładnie. Zmęczenie powoli dawało o sobie znać, a dodatkowo choroba, która wyjątkowo mocno męczyła ją od pewnego czasu jedynie potęgowała jej złe samopoczucie. Zaczęła się chwiać i o mało nie spadła ze stołka. Na szczęście obok był Bruce, który przytrzymał ją i oparł na ramieniu. Spojrzał na wyniki.

– Z tego, co widzę lek działa. Ale to jedynie prototyp. Nie wiemy czy zadziała na większą liczbę komórek – powiedział spokojnie.

– Nie ma czasu – jęknęła kobieta. Podniosła się ze stołka. Zabrała ze stolika strzykawkę. – Napełnij ją i wstrzyknij mi.

– Oszalałaś? Nie zrobiliśmy wszystkich potrzebnych testów. Substancja może wyrządzisz poważne szkody w twoim organizmie – rzekł stanowczo.

– A jej brak może doprowadzić do zatrzymania akcji serca – spojrzała na niego. Jej oczy nie lśniły już kolorem. – Popatrz na mnie. Wyglądam jak wrak. Mam tego dość. Jeżeli teraz nie spróbuje, jutro może być już za późno. Ta choroba już ze mną wygrała. Jeżeli ten lek okaże się wadliwy, to jedynie odejmę sobie cierpienia i męki. Zrób to, o co cię proszę i wstrzyknij mi odpowiednią dawkę – usiadła na stołku. Podciągnęła rękaw. Spojrzała na niego błagalnie. On przez dłuższą chwile przyglądał się to jej załzawionym oczom, to jej ręce przygotowanej do zastrzyku.

W końcu odwrócił się i napełnił strzykawkę posłusznie, jak mu kazała. Przyglądnął się napełnionemu cylindrowi, o dokładnie odmierzonej dawce. Przynajmniej zdawało mu się, że taka dawka będzie wystarczająca. Nie zrobili wszystkich potrzebnych testów, ale po minie kobiety i jej samopoczuciu mógł przeczuwać, że koniec jest bliski. Jeżeli substancja nie okazałaby się skuteczna, zastrzyk był równy eutanazji. Nie chciał patrzeć na kobietę, która umiera. Chciał jej pomóc. Ale w walce z chorobą cywilizacyjną, która w dodatku była nieuleczana i śmiertelna nie miał szans. Czuł się bezsilny i mógł polegać jedynie na ogromnej wiedzy, którą posiadała kobieta. Chciał jej pomóc, podnieść na duchu, uratować, ale kiedy usłyszał jej błagalną prośbę o wykonanie zastrzyku... W jednym momencie chciał zrzucić wszystko ze stołu i przekonać ją, że jest inna, bardziej pewniejsza droga.

Podszedł do niej. Kucnął przed nią. Przetarł jej przedramię specjalnym wacikiem, nasączonym płynem odkażającym. Chwycił w palce odziane białą, jednorazową rękawiczką strzykawkę. Jeszcze raz spojrzał na płyn w środku niej. Przymierzył igłę kilka milimetrów od jej skóry. Skierował wzrok na kobietę. Ta siedziała, całkowicie wypompowana z sił, czekając jedynie na ulgę, którą mógł przynieść jej ten jeden zastrzyk.

– Jesteś tego pewna? – spytał nim wkuł igłę. – Po wstrzyknięciu pełnoprawne działanie leku będę mógł określić jako skuteczne, dopiero po paru godzinach.

– Wiem to – bąknęła obojętnie.

– Mimo to nie mamy pewności czy lek zadziała i czy nie jest to śmiertelna trucizna.

– Ale ja mam pewność, że jak tego nie zrobisz, to rano zobaczysz trupa.

– Tego nie wiesz. Twój organizm jeszcze walczy.

– Mój organizm poddał się już kilka tygodni temu! – wrzasnęła zirytowana. – Nie mam już czasu. Zmarnowałam go na głupie gierki i gonienie własnego ogona – spojrzała na niego ze złością. – Po prostu to zrób i daj mi się przespać. Jak po kilku godzinach się zbudzę to wiesz, że lek działa. A jak nie... To dzwoń do kostnicy – odwróciła głowę w drugą stronę i oparła się wygodniej na kozetce. Mężczyzna wziął głęboki oddech.

Powoli i ostrożnie przebił powłokę jej skóry i wbił się do pobliskiej żyły. Nacisnął tłok strzykawki do końca. Substancja została w jej organizmie. Z początku nie wiedział żadnych niepokojących oznak. Przetarł wacikiem lekką ranę po wkłuciu. Spojrzał na jej zmęczoną, chudą, pobladłą twarz. Żałość ścisnęła go w gardle.

Podniósł się lekko. Oparł ręką o ścianę za nią. Nachylił się, gdy na niego spojrzała. Przywarł do jej ust delikatnie. Z wolna rozpoczął pocałunek, który ona zdecydowała się odwzajemnić. Dla niego było to coś w rodzaju pożegnania. Ostatniego gestu dla niej, który jakkolwiek mógłby jej umilić ostatnie chwilę. Czuł jednak, że jest wyczerpana. Jej ruchy były powolne i niepewne, w dodatku mozolne i z lekka mechaniczne. Odsunął się od niej. Ucałował z troską w czoło.

– Prześpij się. Ja tu posprzątam – powiedział, wskazując na jej kozetkę. Posłusznie położyła się bokiem. Mężczyzna zdjął bluzę i przykrył nią kobietę.

Kiedy zabierał się za sprzątanie, co chwila zerkał w jej kierunku, by upewnić się, że wciąż oddychała. Żywił głęboką nadzieję, że lek jednak zadziała i ocali jej życie. Nie mógłby wyobrazić sobie, co by powiedział, jeżeli faktycznie musiałby wykręcić numer kostnicy.

Peter Parker:

Zajęcia dziewczyny zakończyły się kilka godzin temu. Po spędzeniu we własnym domu parunastu minut, zaczęła doskwierać jej nuda. Żadna książka, film, czy jakiekolwiek zajęcie nie mogło zająć ją na dłuższą chwilę. Umówiła się ze swoim chłopakiem na popołudnie, ale już nie mogła wysiedzieć. Wałęsała się z kata w kąt, co chwilka zerkając na zegar, mając nadzieję, że ujrzy godzinę, o której mogłaby już wyjść. Niestety z każdym kolejnym razem, mijał mniejszy okres czasu.

Wreszcie całkowicie zdenerwowana wyjęła z plecaka telefon i słuchawki i skierowała się na powolny spacer w kierunku placówki, w której uczył się Peter. Droga minęła jej zaskakująco szybko, więc postanowiła przysiąść na pobliskim murku i słuchając ulubionych utworów, poczekać na chłopaka. Machając nogami, przyglądała się puchatym chmurom, wolno sunącym po błękitnym niebie. Dzięki temu małemu zabiegowi oraz płynącej w słuchawkach jej ulubionej muzyce, czas spłynął jej bardzo szybko i już młodzież wylewała się na dziedziniec szkoły.

W tłumach, które cisnęły się w głównych drzwiach, starała się dojrzeć swojego bruneta, ale ile by się nie wysilała i nie gimnastykowała, na jej nieszczęście nie mogła go wyhaczyć. W końcu wszystkie osoby opuściły teren placówki, a w drzwiach wejściowych dojrzeć można było co jakiś czas jedynie pojedyncze osoby, ale Petera dalej nie było. Dziewczyna powoli zaczynała się martwić. Wyjęła z kieszeni komórkę i jeszcze raz obejrzała zdjęcie jego planu lekcji. Potwierdziło się, że chłopak powinien zakończyć swój dzień w szkole w godzinę, o której dziewczyna siedziała na murku.

Przyglądała się wejściu, dopóki w progu pojawiła się dwójka doskonale znanych przez nią chłopaków. Od razu uśmiech powrócił na jej twarzy, a serce przestało walić jak oszalałe podsycane stresem. Zeskoczyła z murku i pomachała ręką w jego kierunku, kiedy tylko nawiązała z nim kontakt wzrokowy. Chłopak przez chwilę szamotał się w miejscu, pokazując to na nią, to na swojego przyjaciela. W końcu jednak zbliżył się do dziewczyny i powitał ją radosnym uśmiechem.

– Co tutaj robisz? – spytał, przytulając się z nią.

– Już nie mogłam się odczekać naszego spotkania. Postanowiłam, że odwiedzę cię po szkole. O ile to nie jest kłopot.

– Ależ dlaczego miałoby to być kłopotem? – zaśmiał się. – Spikniemy się później – rzekł do przyjaciela. Zbili piątki, uśmiechnęli się do siebie, po czym chłopak odszedł w swoją stronę, zostawiając zakochanych samych sobie.

Dziewczyna w jednym momencie zauważyła wzrok większości uczniów skierowanych właśnie na nią. Nie była to jej uczelnia. Swoją posiadała kilka przecznic dalej, dlatego wszyscy uczniowie byli jej raczej obcy. Widząc jak grupka nieznanych dziewczyna zaczyna żwawo rozmawiać, mierząc ją wzrokiem, od razu się speszyła i zapragnęła uciec z terenu szkoły. W dodatku poczuła strach, kiedy zaczęły cicho śmiać się i chichotać.

– Chodźmy stąd – szepnęła speszona w kierunku Petera, lekko szarpiąc go za rękaw koszuli. Chłopak spojrzał zdezorientowany nań. Ona szybko wskazała dyskretnie głową w kierunku grupki dziewczyn. W oczach chłopaka od razu zabłysł dziwny ogień, którego ona nie była w stanie zinterpretować. Uśmiechnął się szeroko.

– To Mia. Szkolna, popularna dziunia. Robi piekło z życia każdego, kto jej podpadnie – wyjaśnił pokrótce.

Pokonał jeden krok dzielących go z [T.I.] i przylgnął do jej ciepłych warg, nawet nie zainteresowany czy ona tego chce. Z początku ciche jęknięcie wydobyło się z jej ust, spowodowane kompletnym zdezorientowaniem w sytuacji. Dziewczyna jednak nie odmawiała i odwzajemniła kilka muśnięć. Czuła jak chłopak jedną ręką pogładził ja po policzku, co spowodowało przyjemne uczucie mrowienia w okolicach jej brzucha. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie, kiedy odsunęli się od siebie na kilka milimetrów.

– Tego się nie spodziewałam – powiedziała lekko zasapana. Nagły zwrot akcji, zabrał część jej oddechu i nie pozwolił na odpowiednie zaopatrzenie jej organizmu w tlen. W najgorszym przypadku kolana by się pod nią ugięły, w czego rezultacie wylądowałaby w ramionach chłopaka, wciąż skupiona na całowaniu.

– Bo nie miałaś. Chciałem dać mały pokaz Mii – uśmiechnął się złowieszczo, kiwając delikatnie głową w stronę dziewczyny. Mimo iż [T.I.] nie miała zupełnego pojęcia, która z nich to owa Mia, to jednak przekonana była, że ich miny nie były zbytnio kolorowe.

– Na terenie mojej szkoły, takie zagrywki są zabronione – ujęła jego dłoń i wspólnie skierowali się do wyjścia z placówki.

– A to niby dlaczego? – zmarszczył lekko brwi.

– To jest miejsce do nauki, a nie lawirowania tyłkiem – rzekła, udając głos starego nauczyciela fizyki. Obydwoje gromko się zaśmiali.

– Na przyszły raz masz pozwolenie ode mnie, aby uderzyć kogoś, kto tak powie.

– Niech będzie, skoro ty ponosisz za mnie odpowiedzialność...

Bucky Barnes:

Zimne powietrze cięło ich gardła. Światło księżyca nie wystarczyło na ocenienie odpowiedniej odległości pomiędzy budynkami. Mimo to nie było dużo czasu do namysłu. Po lekkim rozbiegu zeskoczyli wprost na dach niższego budynku. By zamortyzować upadek wykonali dwa synchroniczne przewroty w przód. Poderwali się do góry i przebiegli przez jego długość. Ukryli się za potężnie zbudowanym klimatyzatorem. Oparli się, starając złapać oddech. Nasłuchiwali, trwając w ciszy. Po kilkunastu sekundach, gdy cisza się przedłużała, obydwoje spojrzeli w swoją stronę i zgodnie przytaknęli. Bucky wychylił się i spojrzał w kierunku, z którego przybiegli. [T.I.] odetchnęła z ulgą, kiedy podniósł się i przeciągnął, rozmasowując obolały kręgosłup, co oznaczało, że było czystko od wrogów.

– Ładnie nam to poszło – powiedziała kobieta, również prostując kości i rozcierając pulsujące bólem ramię.

– Fakt. Aczkolwiek kilkukrotnie zjebaliśmy – mężczyzna poruszył zabawnie palcami, chcąc zaakcentować konkretne momenty, które miał na myśli.

– I mi to mówisz? – zaśmiała się. – Jak się agencja dowie, że zrobiłam piękne salto w powietrzu nad piłą tarczową, to wlepią mi emeryturę bez gadania. Nie wspominając, że praktycznie straciliśmy wtedy dane.

– A tak w ogóle... Masz te dane? – kobieta jedynie sięgnęła do kieszeni obcisłych spodni, by po krótkiej chwili wydobyć z niej małą kartę pamięci.

– Nie mam pojęcia co tam jest, ale jeśli dla tego małego czegoś prawie straciłam głowę, to ja poproszę o podwyżkę. – schowała ją, upewniając się, że nie wypadnie podczas biegu, po czym skierowali się na kraniec dachu.

– Teraz powinno być z górki – przeciągnął Bucky.

– Pod warunkiem, że znajdziemy schody albo drabinę. Ja nie chce spaść piętnaście pięter w dół, a dach tamtego budynku wydaje się być zbyt daleko – gwizdnęła, imitując upadek.

– Chyba nie boisz się odrobiny wysokości? – zadrwił.

– To że ty spadłeś w wąwóz i przeżyłeś, nie oznacza, że i ja tak zrobię. – cofnęła się o jeden krok, nie chcąc prowokować mężczyzny do popchnięcia ją w bezdenną otchłań miasta, gdzie zakończyła by swój upadek na twardym chodniku lub drodze, na koniec przejechana przez paręnaście samochodów.

– Przecież cię nie zrzucę – zaśmiał się. – Szkoda by mi było tej karty, co za nią prawie zginęliśmy.

– Osz ty... – rzuciła się na niego z pięściami.

Mężczyzna zgrabnie uniknął jej dłoni, niechybnie zmierzającej na spotkanie z jego twarzą, wciąż nie zdejmując z ust szerokiego uśmiechu, wywołanego jej wściekłością. Kobieta idealnie przełożyła ciężar swojego ciała na przednią nogę, dzięki czemu zachowała równowagę i nie runęła na twarz do przodu. Okręciła się, a swój łokieć drugiej ręki wycelowała w jego szyję. Tym razem celnie udało jej się go uderzyć, ale mimo to mężczyzna odskoczył, widząc jej zamiar wymierzenia kolejnego ciosu. Odepchnął się od twardego betonu i poleciał w jej kierunku, gotowy do złapania jej ręki. Chwycił ją w nadgarstku, okręcił wokół własnej osi i lekko popchnął w przód. Kobieta zawisła nad wysokością za rękę trzymana przez Buckiego w ostateczności, trzymająca się jeszcze gruntu skrawkiem swoich butów.

– No już dobra, dobra – jęknęła spanikowana i przekonana, że mężczyzna zaraz puści jej nadgarstek, a ona runie piętnaście pięter w dół.

Bucky mocniej zacisnął swoją dłoń na jej ręce i przyciągnął do siebie. Ustawił ją bardziej stabilnie i przytulił się od tyłu, opierając głowę na jej ramieniu. Spojrzeli na panoramę miasta iskrzącą się od licznych świateł budynków oraz latarni, wsłuchując się w miejski zgiełk, który mimo późnej pory i tak występował. Gwiazdy rozsiane po niebie delikatnie migotały w towarzystwie okrągłego księżyca, układając się w skomplikowane konstelacje lub piękny chaos.

– Nawet tu ładnie – przyznała kobieta, mierząc wzrokiem ogromną wierzę Avengers Tower. Jej ogrom i samowystarczalność przerażał nie tylko ją.

– Zdecydowanie – przytaknął mężczyzna.

Odwróciła się delikatnie w jego stronę. Ich spojrzenia się spotkały, a ciepłe oddechy, odznaczające się w zimnym, nocnym powietrzu zmieszały ze sobą. Uśmiechnęli się do siebie. Mężczyzna pochylił się i już po chwili przylegał do jej warg, nie pozwalając wypowiedź jakiegokolwiek słowa więcej. Ścisnęła mocniej jego rękę, obejmującą jej ramiona. On drugą dłonią owinął wokół jej talii i przyciągnął bliżej siebie, by przez przypadek nie postanowiła polecieć na próbę samobójczą. Trwali w pocałunku, aż zimny wiatr nie schłostał ich policzków. Jego powiew był jak najgłośniejszy alarm o poranku.

– Niezbyt tu przyjemnie – jęknął niezadowolony, odrywając się od jej ciepłych warg.

– Masz racje. Może przejdziemy się do środka? – zaproponowała, unosząc jedną brew.

– Ale wiesz, że jeszcze trochę musisz poskakać? – zaśmiał się, wskazując kierunek, w którym musieliby się udać, a było to kilkanaście budynków.

– Co mi tam. Chce ciepłej herbaty i puszystego koca. Potem będę się martwić o bolące nogi – odepchnęła go, po czym zwiesiła się na murku i przeskoczyła na sąsiedni budynek. Mężczyzna nie był jej winny i szybko nadrobił straconą odległość.

Pietro Maximoff:

Poranek przyszedł bardzo szybko. Jak każdego dnia wpierw wstali, zjedli wspólnie śniadanie, dyskutując o najnowszych wieściach ze świata, popijając przy tym kawę, po czym ubrali się i wyszli pobiegać. Kobieta zdołała już przywyknąć do niesamowitych zdolności mężczyzny, który w czasie jej krótkiego biegu mógł zwiedzić Kanadę, przynosząc jej przy tym jakąś pamiątkę. Mimo to nie odstawała od swoich żelaznych reguł i nie zwracając uwagi na mężczyznę, biegła zawsze w tym samym tempie i ten sam dystans.

Rozpoczęła rozciąganie na ławce. Rozejrzała się w około, ale Pierta nie było nigdzie. Nie to żeby jakoś specjalnie ją to zaniepokoiło, gdyż przecież ten mężczyzna mógł być dosłownie wszędzie, ale przywykła, że w takich momentach siedział na ławce i prawił jej o jej wolnym tempie pokonywania drogi do parku. Już kończyła rozgrzewkę, kiedy zguba pojawiła się tuż przed nią.

– Naprawdę jesteś wolna. Chyba nigdy do tego nie przywyknę – marudził jak zwykle. Kobieta przewróciła oczami, podirytowana jego komentarzem.

– Wybacz, że nie jestem kosmitą z szybkimi nóżkami – nie zważając na reakcję mężczyzny, rozpoczęła trzydziestominutowy trucht. Jednak tak jak przeczuwała, on pobiegł za nią. Zrezygnował ze swoich super nadludzkich umiejętności i zrównał się z nią.

– Ja nie jestem żadnym kosmitą – zaprotestował.

– To jak wyjaśnisz to, że potrafisz biegać z prędkością pięciuset kilometrów na godzinę?

– Jestem mutantem. I to powinno wyjaśnić ci wszystko.

– Jasne, a twoja siostra jest jedynie wiedźmą. Odejdź ode mnie wstrętny ufoludku. Skąd ja mam wiedzieć, czy tam na dole masz wszystko w porządku – zaśmiała się, na co on zareagował pokrywając się nie tylko delikatnym rumieńcem, ale również obiegając ją kilkakrotnie, co spowodowało jej lekkie zaburzenia poczucia równowagi.

– Nie jestem kosmitą – powtórzył się kiedy, chwycił ją, by nie spotkała się blisko z ziemią.

– Puść mnie! – warknęła.

– Tylko jeśli przyznasz, że się myliłaś. I odwołasz to, co powiedziałaś o mojej siostrze.

– Przecież ja żartowałam. Wiesz, co to takiego sarkazm?

– No dobra – zaśmiawszy się krótko, pomógł kobiecie stanąć na nogi. – Ale nie jestem kosmitą. – zagroził jej palcem.

– Ależ ja się ciebie boję – udała lekko przerażoną, stosując wcześniej wspomniany sarkazm. – Weź już daj spokój.

– Jeśli bym zechciał to mógłbym cię teraz wynieść na Atlantyk i zostawić. Chyba tego nie chcesz?

– Umiem pływać – zapewniła.

– Ale raczej nie dopłyniesz od brzegu. – widząc jego morderczy wzrok, kobieta zrozumiała, że Pietro był naprawdę zdolny do zrobienia tego, co przedstawił przed chwilą.

– No już dobra, niech ci będzie – podniosła ręce w geście kapitulacji. Pokręciła lekko głową, czując dziwne mrowienie w żołądku, spowodowane przegraną kłótnią, jeśli kłótnią można było nazwać ich krótką wymianę zdań. – Nie jesteś kosmitą, tylko uzdolnionym inaczej, a twoja siostra jest wspaniałą kobietą.

– Widzisz. Można?

– No można, można – przewróciła oczami.

– Chodź tutaj.

Przyciągnął kobietę do siebie, tak gwałtownie, że ta upadła na jego klatkę. Oparła się na niej rękami, ale nie zdążyła zorientować się w sytuacji, kiedy mężczyzna przylgnął do jej ust swoimi. Powoli smakował jej wargi, jeszcze bliżej przyciągając ją z każdym muśnięciem. Dłońmi oplótł jej plecy, całkowicie odbierając jej możliwość jakiegokolwiek ruchu. Jego ucisk był nie tylko mocny, ale i stanowczy. Postawiał na swoim. Nie pozwalał jej nawet na zaczerpnięcie oddechu. Górował, dominował, rozkazywał. W końcu jednak i jemu zaczął doskwierać brak powietrza. Odsunął się od niej i spojrzał na zarumienione policzki. Zaśmiał się krótko.

– Dobrze wiedzieć, że tak na ciebie działam – rzekł z zabójczym dla niej uśmiechem. Kobieta powstrzymała się od mocnego uderzenia go w twarz. Odepchnęła się od niego i powróciła do biegu, starając się ukryć czerwone policzki. – No, ale poczekaj! – krzyknął kpiąco za jej plecami, gdy jej sylwetka lekko się oddaliła.

Thor Odinson:

Dzień był niesamowicie napięty. Wyłączając trzy rozprawy, które musiała przetrwać, miała wykonać kilkanaście telefonów w sprawie zebrania informacji odnośnie własnych klientów, a w dodatku Stark prosił ją o spotkanie w siedzibie Avengersów. Nawet jeżeli miała nawał pracy, a mózg buzował jej od wyników każdej z rozpraw, z którymi nie koniecznie się zgadzała, to nie mogła tak po prostu odmówić miliarderowi, który za drobną, wykonaną propozycję dawał jej więcej pieniędzy, niż cała jej praca w ciągu ostatnich lat.

Pozbierała ostatki energii jakie posiadała, wlała w siebie pokaźny kubek kawy, nie bacząc na to, że była gorąca, po czym chwyciła torebkę i wsunęła się w szpilkach do samochodu. Nadepnęła na gaz, nie interesując się przepisami drogowymi, które właśnie łamała i pojechała pod Avengers Tower. Wysiadła, zostawiając auto na podziemnym parkingu. Weszła do windy, lekko chwiejnym krokiem, gdyż już czuła ból nóg spowodowany całym dniem lawirowania w wysokich szpilkach. Przycisnęła jeden z guziczków piętra, na którym zawsze spotykała się z Tonym. Ciekawiło ją, o co tym razem chce ją poprosić i ile tym razem dostanie pieniędzy. Nie mogła tego ominąć. Pieniądze jakie Stark sypał za jej najmniejszy wkład w cokolwiek nie były małe.

Wreszcie po kilkusekundowej przejażdżce, usłanej nudną melodyjką, wyszła z windy i skierowała się przed siebie, nie do końca wiedząc, gdzie tym razem Stak zaproponuje jej whisky. Czy w salonie? A może już od wejścia? Albo tym razem będzie stał przy oknie, podziwiając krajobraz miasta, popijając w międzyczasie ulubiony alkohol? Nie zastała jednak Tonego na spodziewanym piętrze. Zamiast niego po pomieszczeniu snuł się blondwłosy mężczyzna. Gdyby nie długie złociste włosy, umięśniona klatka i charakterystyczne błękitne spojrzenie, nie wspominając o Mjolnirze w dłoni, kobieta mogłaby go pomylić ze zwykłym przyjacielem Starka, którego jeszcze nie miała przyjemności sądzić.

– Thor? – spytała, nie wierząc swoim oczom. Mężczyzna od razu podniósł głowę znad książki, którą właśnie czytał. Cisnął ją gdzieś na kanapę i uśmiechnął się miło. – Co ty tutaj robisz? Myślałam, że jesteś w Asgardzie – podeszła do niego bliżej.

Długo się nie wiedzieli. W zasadzie ostatnim razem miała z nim przyjemność, kiedy po raz kolejny wynikła jakaś mikro wojna pomiędzy różnymi światami i musiał zstąpić na ziemię, aby bronić jej jestestwa i spokojnego życia. Jednakże tamto spotkanie było zasadniczo krótkie i bardzie w formie zwykłej wymiany powitań. Nie zabawili się rozmową na dłużej, gdyż każde poszło w swoje strony. Przyznawała, że nieco się za blondynem stęskniła. Za nim i za jego sposobem bycia.

– Bo byłem. Ale postanowiłem odwiedzić przyjaciół. Od czasu do czasu i mnie wakacje się należą – westchnął, podnosząc się z kanapy.

– Opowiadaj jak tam w wielkim wszechświecie? – kobieta postawiła torebkę na krześle i podeszła bliżej mężczyzny.

– Zwyczajnie. Wszędzie jak na razie panuje pokój. Ale zobaczymy, co znowu Loki wymyśli – przewrócił teatralnie oczami. – A ty?

– Życie jak życie. Szare jak normalnie. Nic tylko praca, a Stark jeszcze chce mi coś wcisnąć dodatkowo.

– Nie myślałaś o urlopie? Odpoczęłabyś od tego wszystkiego i trochę się zrelaksowała. Wyglądasz na spiętą.

– Miło, że o tym wspomniałeś, ale raczej nie. Na przyszły miesiąc mam załatwione kilkanaście rozpraw, na których moja obecność jest obowiązkowa. Raczej nie mogę z tego zrezygnować, a kto wie co jeszcze dowali mi Stark. Nawet jeżeli bym chciała wyjechać gdzieś na jakiś czas to nawet nie mam gdzie. Zaraz zaczyna się jesień, a w zasadzie już się zaczęła. Na żadne wyspy, czy do ciepłych krajów latać mi się nie chce, bo i nie ma z kim.

– Jak to nie ma z kim? To taka kobieta jak ty, jeszcze nie znalazła sobie wybranka?

– A no, nie znalazła. I nie łapię, o co chodzi z tym „taka kobieta". Nie jestem jakaś wyjątkowa. Ot normalna osóbka w morzu przeciętności.

– Nie mów tak. Jesteś jedną z piękniejszych kobiet jakie poznałem.

– Miło mi to słyszeć – uśmiechnęła się, dziękując za komplement.

– Skoro nie chcesz spędzić kilku dni na Ziemi, to może polecisz ze mną do Asgardu? – zaproponował. Kobieta wbiła w niego z lekka przestraszone spojrzenie.

– Chcesz ciągnąć zwykłą śmiertelniczkę do magicznej krainy z baśni wyjętej?

– Jeśli nie miałabyś nic przeciwko. U nas miałabyś przyjemne warunki do wypoczynku i na pewno będziesz z dala od morderczej pracy.

– Dlaczego mi to proponujesz? – zdziwiła się.

– A dlaczego nie? – odpowiedział pytaniem.

– Jestem ci prawie obca.

– Nie zgodzę się. Dobrze się znamy.

– Ja tak nie uważam.

– Ale ja tak sądzę – uśmiechnął się. Kobieta szukała w głowie kolejnych argumentów do odmowy, mimo iż nie koniecznie chciała rezygnować z takiej propozycji. Wizja zwiedzenia innej krainy wprost z mitów i legend była dla niej jak chwilowa ucieczka od rzeczywistości i faktyczny ratunek od pracy. Nie miała też również nic przeciwko samemu Thorowi. Miała naprawdę dobry kontakt z mężczyzną, biorąc pod uwagę zarówno (czasami) dziwne słownictwo jakim się posługiwał, jak i tok rozumowania.

Nie zdążyła dokładnie zastanowić się nad wszystkimi plusami i minusami wycieczki takiego typu, gdyż Thor skutecznie zajął jej myśli. Kiedy ona błądziła po swoim umyśle, szukając „za" i „przeciw", mężczyzna zbliżył się do niej wystarczająco, by złożyć na jej ustach przekonujący pocałunek. Z początku było to tylko delikatne cmoknięcie, ale kiedy nie spotkał się z całkowitym sprzeciwem ze strony kobiety, kontynuował swoje poczynania. Po krótkim wstępie, kobieta całkowicie uległa blondwłosemu, dając się podnieść i poprowadzić na pobliski blat. Oparł ją tak, aby kant nie wbijał się w jej plecy, wciąż subtelnie muskając jej usta.

– Przepraszam, że wam przeszkadzam, gołąbeczki – słodką chwilę przerwał zirytowany głos innego mężczyzny. Kiedy dwójka oderwała się od siebie i wzrokiem zlokalizowała właściciela, uśmiechnęli się lekko i rozeszli w swoim kierunku speszeni. Thor zasiadł na kanapie, powracając do lektury, a kobieta poprawiła spódnicę, wpatrując się w miliardera.

– Ja wiem, że moja wieża to najlepsze miejsce na takie igraszki, ale chociaż mogliście trochę zaczekać – powiedział.

– Lepiej gadaj jaką masz sprawę, bo trochę mi się spieszy.

– Gdzie? Do łóżka? – wychylił się lekko, spoglądając przez jej ramię na siedzącego na kanapie mężczyznę.

– Tak. Najchętniej to od razu spać. Lepiej mów. – ich rozmowa potoczyła się wyjątkowo krótko. Stark szybko uściślił swoje wskazówki, po czym zniknął za drzwiami windy. Kobieta westchnęła ciężko.

– Przemyślisz moją propozycję? – usłyszała pytanie za plecami, gdy już kierowała się do wyjścia.

– Myślę, że z chęcią na nią przystanę – odpowiedziała. Postukała krótko obcasami i opuściła budynek, mając w brzuchu prawdziwe stado motyli.

Loki Laufeyson:

– Czy chociaż raz nie możemy przeprowadzić sesji w normalny sposób? – jęknęła, pochylając się nad oparciem kanapy i spoglądając wymownie na mężczyznę, który leżał rozwalony na kanapie i podrzucał drobną piłeczką w górę, po czym z powrotem zamykał ją w swojej dłoni. Spojrzał na nią przelotnie, ściskając w dłoni kuleczkę, a następnie powrócił do swojej zabawy, nie zaszczycając jej swoim głosem. – Jak już cię wyciągnęłam z klatki, to mógłbyś od czasu do czasu ze mną porozmawiać – bąknęła, wracając na fotel. Do jej uszu dobiegł cichy dźwięk odbicia gumowej piłeczki od drewnianych paneli.

– Przecież rozmawiamy. Normalnie – zaznaczył oschłym tonem, nie bardzo mając chęć angażować się w jej monotonne sposoby przeprowadzania spotkań, ani tym bardziej dawać wyciągać od siebie osobiste informacje.

Kobieta westchnęła. Porzuciła pomysł na zapisywanie wszelkich myśli na papierze, gdyż każda sesja przechodziła w podobny sposób. Siadali razem. On nie interesował się niczym, pogrążony w myślach wędrował tam gdzie chciał, nie zwracając uwagi na jej pytania, ani na jej obecność, podczas gdy ona usilnie starała się od niego coś wyciągnąć. Zawsze musiała podchodzić go jakimś sposobem. A najlepsze było połechtanie jego nieskończonego, męskiego ego.

– Z przeprowadzonych przeze mnie badań wynika, że jesteś niezdolny do miłości – zagadnęła, mając nadzieje, że zaciekawi go podjętym przez nią temat.

Mężczyzna zastygł w miejscu. Piłeczka, którą miał właśnie złapać, upadła z cichym stuknięciem na podłogę. Odbiła się kilkukrotnie od jasnych paneli, po czym potoczyła się gdzieś w głąb mieszkania. Wzrok kobiety przez jakiś czas śledził kulisty kształt toczący się powolutku. Mężczyzna spokojnie zwrócił swoje spojrzenie na kobietę, które dyskretnie rzucało w jej kierunku gromy.

– Niezdolny do czego? – powtórzył na wpół ironicznie.

– Niezdolny do miłości, do kochania, do obdarzenia kogoś troską i opieką. Nie wiem jak jeszcze mogłabym to opisać – wyjaśniła, w duchu cicho triumfując. Loki podniósł się do siadu. Spuścił nogi na panele. Oparł łokcie na kolanach i wbił wzrok w kobietę. Ta ani nie drgnęła.

– Wciąż nie rozumiem. Na jakiej podstawie to stwierdziłaś? – wydawał się niesamowicie zainteresowany aspektem. Kobieta bała się jedynie, że jego spryt zwiedzie ją w innym kierunku przez to, że robi to celowo, a jego ciekawość jest jedynie jego kolejnym oszustwem.

– Miałeś ciężkie dzieciństwo – podjęła, wiedząc, że stąpa po cienkim lodzie. – Byłeś porzuconym dzieckiem, którego ojciec zginął w wojnie. Na domiar złego twój wróg, który tą wojnę wygrał wziął cię pod swoje skrzydła. Przez ponad dwadzieścia lat byłeś przez niego wychowywany na równi z jego pierworodnym synem. Śmialiście się, tworzyliście przyjemne wspomnienia, uczyliście się. Przez cały czas trwałeś w przekonaniu, że jesteś na takiej samej pozycji jak Thor. Kiedy jednak dowiedziałeś się, że nie byłeś synem Odyna, a jedynie ocalonym z wojny, straciłeś całe zaufanie i szacunek jakim ich darzyłeś. Przekonałeś się, że twój pseudo Ojciec nigdy nie rozważał choćby posadzenia cię na tronie. Wtedy cały twój świat runął. Wszystko się rozsypało, a ty zacząłeś darzyć nienawiścią cały Asgard.

– Do czego zmierzasz? – przerwał jej, widocznie zdenerwowany.

– W jednej sekundzie zacząłeś żywić nienawiść do wszystkich. Swojego brata, gdzie nawet on nie wiedział o twoim pochodzeniu. Do twojej Matki, która przez cały czas traktowała cię jak pełnoprawnego syna, choć nim nie byłeś. A nawet ludność Asgardu, która podobnie do brata nie miała o tym pojęcia, bo niby skąd? Gdyby się o tym dowiedzieli, od razu obaliliby rządy Odyna. Jeden mały aspekt sprawił, że przestałeś kochać. A być może ci się zdawało? Być może nigdy ich nie kochałeś, a jedynie czułeś do nich szacunek i jakiegoś rodzaju przywiązanie? Miłości nie da się od razu tak wyzbyć. Gdybyś prawdziwie kochał brata, nie odwróciłbyś się od niego tak gwałtownie.

– Twierdzisz, że nie potrafię kochać? Że nie potrafię obdarzyć drugiego człowieka uczuciem, tylko dlatego, że zapragnąłem władzy nad tymi, którzy przez całe życie mnie kontrolowali?

– Jeżeli się mylę, to proszę wskaż mi osobę, do której czujesz coś wyjątkowego. Musze jej pogratulować, że zdołała zainteresować takiego gnojka jak ty – poprosiła. Zgodnie z jej myślami mężczyzna prychnął pod nosem i odwrócił głowę. Nie zamierzał mówić jej o tak osobistej rzeczy.

Po paru sekundach jednak powrócił na nią wzrokiem z dziwnym do zinterpretowania uśmieszkiem, błądzącym na ustach. Podniósł się z kanapy i powolnym krokiem zmniejszył odległość pomiędzy nimi. Spojrzał na nią z wyższością. O dziwo nie speszyła się, ani nie skuliła na fotelu. Pochylił się. Bez słowa oparł się o fotel i musnął jej wargi z wyraźną zachłannością. Kiedy chciała się odsunąć, on je nie pozwolił. Przytrzymał jej głowę dłonią z niesamowitym pragnieniem, zaczynając wpijać się w jej usta. Jęknęła niezadowolona, ale Loki nie zrobił sobie z tego nic. Na przekór jej jeszcze mocniej naciskał, sprawiając, iż kobieta zmuszona była do oparcia się na fotelu.

Odsunął się dopiero, kiedy poczuł, że zaczyna brakować jej oddechu. Spojrzał w jej oczy, uśmiechając się triumfalnie. Przejechał kciukiem po jej dolnej wardze. Lekko nabrzmiałej od jego przygryzienia.

– A ty myślałaś, że jak mówiłem, że cię kocham to chce cię tylko do czegoś wykorzystać – zaśmiał się, widząc jak jej policzki powoli nabierają różowego koloru. – Koniec sesji – dodał pospiesznie. Wyprostował się, odwrócił na pięcie, a po chwili zniknął za drzwiami sypialni.

Natasha Romanowa:

· Przy pierwszym „kocham cię".

~~~

7434 słowa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top