Święta- Tony Stark

-Srark!- Drę się na całe gardło, wchodząc do jego gabinetu. -Przudupasie!- Trzaskam drzwiami i wchodzę do środka. Jest zdziwiony. I przerażony. No ja myślę!

-Kapitan Talerz znowu zabrał ci tampony, myśląc, że to naboje?

-Nie tym razem.- Krzyżuję ręce na piersi.

-Okej, powiedz o co chodzi.- Kładzie mi ręce na ramionach, które zrzucam.

-Jak mogłeś wypieprzyć wiadomość od moich rodziców, że chcą, abym przyjechała?!- Jestem wściekła. Mam ochotę coś uderzyć, a najbliższy jest Stark. Nie zawaham się jakby coś...

-Nie wyrażaj się tak! Kapitan Lateks byłby oburzony!- Przecieram załamana ręką twarz.

-Mam w dupie Rogersa!

-Mam nadzieję, że nie...- Wyrzucam w powietrze ręce i zaczynam się śmiać.

-A ty zawsze o jednym.

-Masz rację.- Pokazuje na mnie i unosi brew.

-Jeszcze kazałeś naszym przyjaciołom nie przychodzić wieczorem!

-Mówiłaś, że masz w dupie Rogersa.

-A ciebie nigdzie nie mam!

-Też jest mi przykro.- Popycham go lekko.- Nancy, no... nie bądź zła...- Odwracam się do niego, ukazując mu tylko plecy.- Chciałem, abyśmy byli sami. Tylko ty i ja.

-Zapominasz o Jarvisie.

-Jak chcesz, to mogę go na ten czas wyłączyć.- Przytula mnie od tyłu.- I możemy zamknąć całe Stark Tower... tylko ty i ja...- mruczy mi do ucha.

-Twoja wieża i tak jest dzisiaj zamknięta, kretynie.

-Serio? To co dzisiaj jest?- wzdycham i wyswobadzam się z jego ramion.

-Wigilia, Tony! Wigilia! Z kim ja żyję...

-Z najseksowniejszym facetem na tej pla...

-Skończ. Po prostu skończ.

-Ale...

-Skończ.

-Nancy...

-Skończ- wzdycham. Patrzę się w sufit. Próbuje wymyślić coś. Cholera... nie mam pojęcia. Za późno na zaproszenie naszych przyjaciół. Potem zadzwonię do rodziców i...

-Nancy... mogę coś zrobić?- Spoglądam zza moich pleców.

-Tak. Zejdź mi z oczu.- Odwracam się i wychodzę, słysząc jeszcze jego głos.

-Nancy...- Zatrzaskuję za sobą drzwi. Idę do swojego pokoju. Zamykam się w nim i siadam pod ścianą. Jestem niewyobrażalnie wkurzona. Super, jest wigilia, a ja siedzę sama w pokoju. Zaraz urwę komuś łeb albo rozwalę Nowy York. Loki to przy mnie mała pierdoła.

Słyszę nagle dzwonek telefonu.

-Halo? Mama? O cześć... wesołych świąt. Tak, tez mi przykro, że nie mogłam przyjechać. Dużo pracy. Bardzo dużo. Nie mamo, nie przepracowuje się. Mam połączenie na drugiej linii. Pozdrów tatę. Tak, tez cię kocham. Wesołych świąt.

-Nancy?- Odbieram drugie połączenie.

-Steve? Hej, wesołych świąt.

-Dzięki i nawzajem.

-Masz jakąś sprawę albo coś?

-Sprawę? A, tak... zastanawiam się... jakie składniki potrzebne do zrobienia piernika.

-A nie ma przy tobie Natashy i Bruca?

-No są w drugim pokoju, ale... ale boję się, że wyjdę na idiotę pytając się o taką rzecz.

-Przesadzasz.

-Hej, a może wpadniesz do nas ze Starkiem? Co ty na to?

-Tony... em... ja...

-Znowu się pokłóciliście?

-Steve... ja nie wiem czy to w ogóle ma sens...

-Przyjedz do nas. Nie będziesz przecież sama tam siedzieć. Możesz na nas liczyć.

-Dzięki Stevie... na pewno? Bo...

-Bądź najszybciej jak możesz. Widzimy się niedługo!

-Dzięki- rozłączam się. Super. Po prostu zajebiście.

Podnoszę się z podłogi. Przecieram twarz ręką i wychodzę z pokoju. Idę prosto do pracowni Tony'ego i tym samym mojego Mustanga.

-Panno Nancy, czy to...

-Pa Jarvis. Wesołych świąt.- Zamykam drzwi od auta i ruszam z miejsca.

W drodze do Stevena wstępuję jeszcze do sklepu. Kupuję składniki potrzebne na pierniki i czapki świąteczne. Na szczęście wzięłam także prezenty. Znaczy są w bagażniku od jakiegoś czasu. Na szczęście.

Docieram do mieszkania Rogersa. Parkuje na chodniku i wychodzę z dwoma torbami. W jednej prezenty, a w drugiej rzeczy ze sklepu. Dzwonie dzwonkiem.

-Nancy! Wejdź.- Stevie przepuszcza mnie w drzwiach. Od razu idę pod choinkę i wkładam prezenty. Gdy wstaję widzę Steva, stojącego w progu drzwi.

-No co?

-Nie zasługujesz na niego.

-Steve... rozmawialiśmy kiedyś o tym. Nie mów mi na kogo zasługuje a na kogo nie.

-Ja tylko...

-Steve?!- To głos Natashy. Po chwili wchodzi razem z Brucem do pokoju.- Nancy! Cześć! Nie wiedziałam, że wpadniesz!

-Tony nie przyszedł?- pyta Banner.

-Ech... nie.

-Znowu...

-Nie rozmawiajmy o tym. Steve?- Patrzę na niego znacząco.

-Co? A... tak. Em... zniknę z Nancy w kuchni.- Wychodzę z nim z pokoju.

-Nie umiesz zrobić pierników, prawda?- mówi jeszcze za nami Nat.

-Nie, umie. Ja chcę tylko zająć czymś umysł- mrugam w stronę Steva, który posyła mi swój uśmiech.

Kolejne godziny mijają mi bardzo miło. Robię z Kapitanem pierniki, potem w czworo je ozdabiamy. Przygotowujemy kolacje wigilijną. Jemy, rozmawiamy, śmiejemy się, a potem rozpakowujemy prezenty. Dostałam od Natashy Glocka 17, od Bruca inteligentne okulary, a Stevie dał mi piękną bransoletkę. Ja natomiast kupiłam Nat nowy kostium, Brucowi spory komplet książek, a Kapitanowi zegarek. Jestem wdzięczna za to, że mam takich przyjaciół. Na szczęście...

-Nancy? Tony dzwoni...- Blondyn podaje mi telefon.

-Nie odbieraj. Ja też nie mam zamiaru.

-Może powinnaś z nim porozmawiać?- Bruce pyta z troską w głosie.

-Nie chce psuć jeszcze bardziej sobie tego dnia.- Przez następne kilka minut dźwięk telefonu nie ustępuje. Wkurzona łapie za urządzenie i widzę od niego SMS.

Od: Stark
Przyjedź, proszę, jak najszybciej.

Wzdycham. No nie wiem co mam zrobić. Wstaję na nogi i idę w stronę drzwi.

-Idziesz do niego?- Zatrzymuje mnie Nat.

-Tak...

-Może weźmiesz swój prezent ode mnie? Może się przydać.- Patrzę na rudowłosą.

-Obejdzie się- uśmiecham się.

-Jakby coś, wróć tutaj. Nie zostawimy cie samej.- Wtrąca się Steve.

-On ma rację- potwierdza Bruce.

-Dziękuję.- Zakładam buty, kurtkę i wychodzę. Wsiadam do auta i po kilkunastu minutach jazdy, jestem na miejscu. Wstrzymuję powietrze i wychodzę. Idę w stronę drzwi. Powoli wchodzę schodami. Tak szczerze, boję się, co tam bym zastała. To może być wszystko.

No ale tego się nie spodziewałam. W wielkim salonie stoi wielka, aż do sufitu choinka. Jest pięknie przyozdobiona. Czerwono- złota. Cóż, mogłam się spodziewać, że takie kolory. Ale jest piękna. Oświetla całe pomieszczenie.

-Podoba ci się?- Słyszę głos zza pleców. Odwracam się. Kilka metrów przede mną stoi Tony. Podchodzę do niego i rzucam mu się w ramiona.

-Jest przepiękna... jak ci się udało...

-Jarvis mi pomógł.

-Dzięki Jarvis- mówię i odsuwam się od Starka.

-Wyłączyłem go.- Posyła mu uśmiech. Złączam nasze usta. Kładzie mi dłonie na biodra i przyciąga do siebie.- Przepraszam.- Przerywa pocałunek i opiera czoło o moje.- Spieprzyłem sprawę. Nie powinienem tego robić.- Całuję go, a on pogłębia pocałunek.

-Nie wierzę, że zrobiłeś to dla mnie...

-Dla nas.- Uśmiecham się.

-Chodź. Zrobiłem kolację.- Ciągnie mnie do kuchni.

-I nie spaliłeś domu?

-Metoda prób i błędów- Tony zagląda do piekarnika. Czuje przyjemny zapach.- Musimy jeszcze poczekać.- Kładzie mi ręce ma ramionach. Patrzymy sobie w oczy.

-To ja w tym czasie, pójdę po prezent.- Uśmiecham się. Wymijam go i szybkim krokiem kieruję się do swojego pokoju. Z pod łóżka wyciągam zapakowany prezent i szybko wracam.

Wchodząc do salonu, widzę, że Tony kładzie coś pod choinkę. Podchodzę do niego. Siadamy na dywanie.

-Najpierw mój.- Miliarder wskazuję głową na małe pudełeczko. Biorę je w dłonie. Spoglądam na bruneta, a ten posyła mi swój uśmiech. Odwiązuję wstążę i otwieram. Zakrywam usta, dłonią, gdy widzę co mi dał. Przepiękny pierścionek. Dotykam go delikatnie. Czy to ametyst...?

-Nancy?- Podnoszę wzrok na niego i znowu zakrywam usta dłonią. Tony klęczy przede mną, na jednym kolanie.- Kocham cie. Nigdy nikogo tak bardzo nie kochałem jak ciebie. Czy... wyjdziesz za mnie?- Niepewnie spogląda na mnie. W moich oczach pojawiają się łzy. Rzucam mu się w ramiona, przewracając nas przy okazji na podłogę.

-Tak- mówię i całuje go. Jest zaskoczony, ale po chwili oplata ręką moją talię i odwzajemnia pocałunek, przyciągając mnie do siebie.

-Nancy?!- Odrywamy się od siebie na chwilę, gdy słyszę głos Natashy.

-Idźcie stąd!- krzyczę.

-Ale...

-Sio!

-Okej... czyli wszystko wróciło do normy.- To głos Bruca. Gdy słyszymy zamykającą się windę, przytulam z całej siły Tony'ego. Odwzajemnia to.

-Kocham cię.- Tony całuje mnie w głowę.

-I ja ciebie.- Wtulam twarz w jego klatkę piersiową. Stark podnosi się. Ja z nim. Obejmuje mnie.

-Mogę ci teraz mówić pani Stark?

-Sama będę się tak nazywać.- Obkręca nas w okół własnej osi.

-Wesołych świąt, pani Stark.

-Wesołych świąt, mój narzeczony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top