Urodziny z Avengers

Urodziny. Jedno słowo, a tyle skojarzeń. Moim zdaniem urodziny to pretekst do świętowania. Dzięki temu mogę chociaż zjeść tort, bez żadnych wyrzutów sumienia. Ale nie licząc tego, to ta rocznica przypomina mi tylko o tym, że z roku na rok staje się coraz starsza. Coraz bliżej śmierci. Z każdym rokiem zdaje sobie sprawę, że podczas 365 dni nie zrobiłam nic niezwykłego. Nic, co by zapamiętali ludzie na całym świecie. Coś co zasługuje na Oskara, Nobla, rekord Guinnessa czy cokolwiek godnego zauważenia. Przecież to tylko zwykły dzień, w którym ludzie umierają się, rodzą się, niektórzy tracą cały swój świat, a dla niektórych jest to najszcześliwszy dzień w życiu. Krótko mówiąc- zwykły dzień.

Ale oczywiście moi przyjaciele myślą co innego.

-Jeny...- jęcze, gdy słyszę dzwonek sms-a w moim telefonie. Zakrywam głowę poduszką, ale dźwięk nie ustaje. Wkurzona sięgam po komórkę na szafce nocnej i sprawdzam kto śmiał mnie obudzić. Na Odyna! Specjalnie zrobiłam sobie dzisiaj wolne, aby się wyspać!

Od: Seksowny Tony
Hej jubilatko! Dzisiaj- Stark Tower 20.00. Załóż coś ładnego :3 ^^

Kiedyś Stark aka mój szef, zabrał mi telefon i zmienił nazwę na tą, którą widzicie. A jestem na tyle leniwa, że nazwy mi się nie chciało zmienić.

Po odczytaniu wiadomości strzelam facepalma. A mówiłam, aby wszyscy dali mi dzisiaj spokój. To nie... powkurzajmy Natalie.

Do: Seksowny Tony
Zapomnij. Zostaje w domu. Widzimy się jutro.

Wyłączam telefon i rzucam go na biurko. Przykrywam się po samą brodę kordłą i próbuje na nowo zasnąć. Cholera, na marne. Nie nawidzę go. Wkurzona wstaję gwałtownie z łóżka, przez co potykam się i ląduje na ziemi.

-Świetnie. Po prostu najlepszy dzień wszechczasów- burcze pod nosem. Powoli wstaję na nogi. Przeczesuje ręką włosy i idę do kuchni zrobić sobie herbaty. Mam nadzieje, że chociaż to poprawi mi humor.

Nastawiam czajnik i siadam na krześle.

-Mam nadzieję, że niczego nie wymyślą. Chce być sama. Cholera, z nowu gadam sama do siebie...- wzdycham. Nalewam wrzątku do kubka z saszetka i idę do salonu. Siadam na kanapie, a po chwili włączam telewizor. Przeskakuje z kanał na kanał. Nudy...

Wyłączam to grające pudełko z ludźmi w środku (tak nazywa to Thor) i leżę w całkowitej ciszy. Uwielbiam to. Po prostu kocham. Mogę się wyciszyć i o wszystkim pomyśleć.

Marszcze brwi, gdy słyszę pukanie do drzwi. Dziwne, przecież... a no. Pewnie jakiś geniusz stwierdził, że mnie z tąd dzisiaj wyciągnie. Nie ma mowy. Chociaż... z drugiej strony to może być darmowa pizza. Albo lody. Darmowa pizza z lodami. Nie, nie będę ryzykować. A może?

Zrywam się z łóżka i po cichu, bardzo po cichu idę w stronę drzwi. W skradaniu jestem mistrzem. Lubie straszyć przyjaciół, albo robić im jakieś kawały, wiec wypracowałam sobie tą umiejętność. Pukanie się nasila. Wyglądam przez wizjer. Steve. Szybko się cofam.

-Nat! Wiem, że tam jesteś! Otwórz drzwi!- nie odpowiadam. Wchodzę do łazienki i się tam zamykam. Sama nie wiem, dlaczego tam. Może nie wejdzie mi do niej.

Siedzę, nie wydając żadnego dźwięku. Może pomyśli, że ktoś mnie porwał i stad wyjdzie? Jutro najwyżej powiem mu, że Hydra mnie nie torturowała.

Jednak moje zamyślenia, przerywa straszny huk. Gwałtownie otwieram drzwi i wybiegam z pomieszczenia. W moim salonie jest rozwalone okno! A na ziemi leży jakiś facet z mechanicznymi skrzydłami. Sam. O nie... podnosi się z ziemi. Ja w tym czasie odwracam się i chce uciec do łazienki. Wpadam jednak na kogoś.

-A gdzie ci tak śpieszno?- wyswobadzam się z uścisku Bucky'iego i posyłam mu groźne spojrzenie.

-Tam, gdzie was nie będzie- wymijam go, ale łapie mnie za ramię, metalową ręką. Przyciąga do siebie.

-Idziesz z nami- mówi Bucky, patrząc mi w oczy. Wyrywam się z uścisku i cofam.

-Mówisz jak jakiś gość w garniaku. Nigdzie z wami nie idę- patrzę na Sama- a tą szybę będziecie mi odkupywać i wstawiać. Mam gdzieś, że wypadniecie z 3 piętra.

Obok mnie pojawia się Rogers. Kładzie mi dłoń na ramieniu.

-Nat, albo pójdziesz z nami po dobroci...

-Nigdzie z wami nie idę! Specjalnie nie poszłam dzisiaj do pracy, abyście mnie nie męczyli! O, a tak poza tym, trzech facetów w moim mieszkaniu to stanowczo za dużo. Niech troje z was wyjdzie- siadam na fotelu.

-Skoro chcesz po złości- mówi Steve i patrzy się na Jamesa. Ten podchodzi do mnie.

-Ej, co ty robisz?- podnosi mnie i przekłada sobie przez ramię- James! Bucky! Puść mnie do cholery!- bije go pięściami po plecach.

-Język- karci mnie Steve.

-Do jasnej kurna nędzy, cholery, ja pierdole, puśćcie mnie!- krzyczę, a oni się tylko śmieją. Wychodzimy z mojego mieszkania. Bucky ze mną na plecach schodzi ze schodów.

-O nie...- szczerzy się Sam.

-Ratunku! Pomocy! Ludzie, dzwoncie na policje! FBI! SWAT! Avengers! Porywają mnie!- drę się na całą klatkę.

-Są tu Avengersi- mówi Stevie.

-Ludzie! Avengers mnie porywają!- schodząc ze schodów, mijamy moją sąsiadke- Niech pani dzwoni na Policje! Porywają mnie! Zgwałcą i będą torturować! Rogers będzie mi śpiewać! Proszę, niech pani się zlituje!- kobieta przystaje i patrzy się na nas z niedowierzeniem.

-Proszę jej nie słuchać, jesteśmy jej przyjaciółmi- mówi blondyn.

-On kłamie! Przecież jest blondynką! Nie wie, o czym mówi!

-Sama jesteś przecież blondynką- upomina mnie Rogers.

-Ale przynajmniej mądrą- odburkowuję. Bucky ze mną na ramieniu, wychodzi z mojej klatki i idziemy w stronę terenówki. No, jestem ciekawa skąd ją mają.

James otwiera drzwi i kładzie mnie na tylnym siedzeniu. Po chwili siada obok mnie. Steve i Sam są z przodu, a Rogers prowadzi.

-Wy serio chcecie mnie zabić?! Puściliście Steva za kółko?!

-Spokojnie, umiem prowadzić.

-Okej, jest możliwość, że wyrzucicie mnie z samochodu? Będę mieć przynajmniej pewność, że Steve mnie nie zabije.

-Dotrzesz z nami cała i zdrowa do Stark Tower. Bez dyskusji- odpowiada Sam.

-Zachowujesz się jak mój ojciec. Nie powi...- nie dokańczam, bo Bucky zakrywa mi usta dłonią i przyciąga do siebie. Marszcze brwi i próbuje zabić go wzrokiem. Czemu nie mam takiej mocy?! Życie jest niesprawiedliwe...

-Za bardzo marudzisz- James się tłumaczy. Wzdycham tylko i juz nic nie mówię. W aucie panuje cisza. Do czasu... Steve włącza muzykę. Impossible. I zaczyna do niej śpiewać.

-Mmmmmmmm!! Mhhhhmmmnhmmmm!- próbuje krzyczeć, ale ręka Jamesa ciągle jest na moich ustach. Sam i Bucky śmieją się ze mnie. Nie wiem co im zrobię, ale coś okrutnego. I to bardzo. Po tych męczarniach docieramy przed Stark Tower. Zabieram dłoń Bucka z mojej twarzy i szybko wysiadam.

-Jak wy mogliście mi to zrobić?!- krzyczę na nich- Serio mnie tak nie nawidziecie, że poddaliście mnie torturą Steva?!- Nie odpowiadają mi, za to się śmieją. Bucky z nowu mnie podnosi i niesie przez ramię. Wchodzimy do środka wieżowca. Kilku pracowników przechodzi obok nas i nam się przyglądają. Z daleka widzę, jak idą moje 2 przyjaciółki- Cindy i Raven. Podbiegają do nas.

-Widzę, że masz wypasiony transport- śmieje się Cindy. Idziemy korytarzem, do windy. Znaczy ja podróżuje na Zimowym Żołnierzu.

-Każdy ci zazdrości- odzywa się Bucky. Zdzielam go dłonią w plecy, na co on mnie klepie w tyłek. Piszcze, a dziewczyny ze mnie leją.

-Nie nawidzę was- jestem zła, wkurzona i jeszcze kilka innych przymiotników.

-Kochasz nasz- mówi Cindy.

-Zabiję was.

-Serio? Nie widzę, abyś miała przy sobie jakąś broń- szczerzy się Raven.

-A kto powiedział, że będzie mi potrzebna broń? Do was chłopacy też się to tyczy!- wchodzimy do windy, a Sam wybiera piętro z największym salonem Starka. Pracuje tu od jakiegoś czasu, więc pamiętam co się mieści na każdym z nich.

-Coś nie sądzę, aby ci się to udało- odpowiada mi James.

-Bo jeszcze nie widzieliście mnie wkurzonej!

-Ja widziałem- podnosi rękę Steven- wbiłaś wtedy Starkowi cyrkiel w ramie.

-To dlatego, że miałam gorszy dzień, a on był najbliżej.

-Że ja tego nie widziałam!- jęczy Cindy.

-Żałuj- szczery się Kapitan Lateks.

-Przykro mi, że wam przeszkadzam tą fascynującą rozmowę, ale gdy już moja prywatna taksówka mnie puści, obiecuję, że nie dożyjecie kolejnego dnia.

-A kto powiedział, że Cię puszcze- prycham na to. Wtedy drzwi windy się otwierają i Bucky wyprowadza mnie z windy. Przechodzimy przez salon, w którym siedzą: Stark, Wanda, Clint, Vision, Thor, Bruce i Natasha.

-Nic nie mówcie- mówię, gdy Bucky przechodzi ze mną przez salon. Idzie w stronę mojego pokoju, w którym czasami nocuje. Stark mi go wypożycza. Gdy wchodzi do środka, zamyka drzwi i stawia mnie na ziemi.

-Wiesz jak ja bym ci teraz z wielką chęcią przyłożyła?! W ogóle po co mnie tu przyprowadziliscie?! Mówiłam, że chce być sama! To nie... po co?! A nie zauważyłeś może, że jestem w piżamie?- Bucky po raz kolejny tego dnia kładzie mi dłoń na ustach. Łapie za ramię i obraca mną, przytrzymując przy ścianie.

-Musisz tak cały czas narzekać? Dzisiaj cały rok marudzenia nadrabiasz?- wywracam oczami.

-Mhmmmmm...

-Co?- odrywa rękę od mojej twarzy.

-Powiedziałam: czy możesz mnie puścić?- Bucky się odsuwa.

-Ubrania masz na łóżku. Przyjdź zaraz- mówi tylko i wychodzi, zostawiając mnie samą.

-Pf, idioci. Po co mnie słuchać? Lepiej narażać się na uduszenie z moich rąk. Cholera, z nowu gadam sama do siebie. Chociaż rozmawiam z kimś inteligentnym...- wzdycham. Patrzę na łóżko. Leży na niej błękitna sukienka. O nie... nie mam takiego zamiaru. Podchodzę do szafy i wyjmuje z niej jeansy, a do tego jeansowa koszulę. Kiedyś je tu zostawiłam. Tak na wszelki wypadek. On właśnie nadszedł. Szybko ubieram się w te ciuchy i zakładam adidasy, które były w szafie. Tam też rzucam piżame.

-Okej, co by teraz zrobić, aby mnie nie zawlekli do ludzi...?- myślę na głos. Zaczynam jednak panikować, gdy słyszę zbliżające się kroki. Pierwszym moim pomysłem jest schowanie się pod łóżko. Tak też robię.

Ktoś puka do drzwi. Cisza. Pukanie nasila się.

-Nat! Otwieraj! Albo wyważe! I mam gdzieś, że nie będziesz ubrana!- rozpoznaje, że to głos Clinta. Oj nie ładnie... nie odpowiadam. Słyszę huk. Serio to zrobił?

-Gdzie ona?- to głos Starka. Wstrzymuje powietrze- przecież nie mogła przeniknąć przez ścianę.

-Może Vision ją nauczył?

-Jak tak, to powiem o tym Wandzie- zakrywam dłonią usta, aby nie oddychać za głośno. Obok mnie pojawiają się buty. Teraz to już praktycznie nie oddycham.

-Hmmm... Stark, myślisz, że coś a raczej ktoś może być pod łóżkiem?- o kurde... ktoś mnie nagle łapie za nogę i wyciąga z ukrycia. Clint podciąga mnie do góry.

-Zabawa w chowanego jeszcze ci się nie znudziła?

-Och, zamknij się już. Po co wy tu? Miałam idealne plany na spędzenie samotnie tego nudnego dnia- krzyżuje ręce na klatce piersiowej.

-Nudnego?! O, taki nie będzie- szczerzy się Stark. Nie nawidze go...

-Nie ruszę się z miejsca- mówię twardo. Po prostu mam ich dość.

-Nie musisz- Clint do mnie podchodzi i niesie mnie. Wow, to znaczy, że mam 2 prywatne taksówki? Wychodzi ze mną na rękach. Dopiero gdy jesteśmy w salonie stawia mnie na ziemi.

-Natalie, zdradzasz mnie?- unosi brwi Bucky.

-Czy to źle, że mam dwie prywatne taksówki?

-Czy to źle, jakbym spał z dwoma kobietami na raz?- wtrąca się Tony- w sumie to nie, ale...

-Stark, zamknij się- przerywa mu Natasha.

-Pf.

-Okej, Natalie, co chcesz dzisiaj robić?- pyta.

-Zabić was.

-A mogłabyś zostawić mnie przy życiu?- zgłasza się Stevie.

-Wiem, zagrajmy w paintballa!- proponuje Natasha.

-Co to jest paintball?- pyta Thor.

-Nie. Nie ma mowy- zakładam ręce na piersi.

-No weź, mała pierdoło. Jeśli wygram, pójdziesz dobrowolnie na imprezę. Jeśli nie, zostawimy cie w spokoju. Co o tym sądzisz?- Wszyscy patrzą się wkurzeni na Starka.

-A jeśli odmówie?

-Zamknięty cie w klatce Lokiego i nie wypuścimy do następnych urodzin.

-Hmmm... zgoda- odpowiadam po krótkim namyśle- ale nie ma tak, że moja drużyna specjalnie przegra!

-Masz nasze słowo- mówi Kapitan.

-Tobie wierzę, a inni?- reszta przytakuje.

-Okej, to z okazji, że masz urodziny, ty wybierasz- szczerzy się do mnie Tony.

-Nie ma sprawy. Steve.

-Ej, no! Zabrałaś mi mojego kapitana!

-Czyli Stony to prawda?- pytam zadziornie.

-O co chodzi ze Stony?- pyta Kapitan, podchodząc do mnie.

-Oj, Stevie... musisz się jeszcze wiele nauczyć...- mówi Raven.

-Okej, teraz ja. Zielony.

-Natasha.

-Clint.

-Uuuu... będzie grubo. Cindy.

-Raven.

-Bucky.

-Wiedźma- Stark wskazuje na Wande.

-Vision.

-Thor.

-Sam, będziesz sędzią?

-Jasne, będę latał i patrzył czy nikt nie używa niedozwolonego sprzętu. Nie używamy dzisiaj mocy!

-Okej, składy wybrane. Masz sprzęt?- patrzę na Starka.

-Jasne, w sali treningowej. Za 15 minut na dachu. Lecimy w pewne miejsce- szczerzy się miliarder.

-Niech będzie- uśmiecham się.

-To ktoś wytłumaczy mi zasady tej gry?- pyta się Thor. Ja w tym czasie idę razem z moją drużyna po sprzęt. Moja grupa to: Ja, Stevie, Bucky, Vision, Natasha, Cindy.

Drużyna Tony'ego to: On, Bruce, Clint, Raven, Wanda i Thor. Po 6 osób.

Każdy z mojej drużyny bierze jeden karabin na kulki z niebieską farbą. Drudzy mają czerwone kulki.

-Gotowi?- wchodzimy na dach, gdzie obok helikoptera czeka na nas przeciwna drużyna.

-Jasne- odpowiada za mnie Natasha. Tak więc wszyscy wchodzimy do środka. Oj, będzie się działo.

*

-Zasady są proste- tłumaczy Sam- która pierwsza drużyna zdobędzie flagę, ta wygrywa. Osoba trafiona kulką odpada.

-A gdzie jest ta flaga?- dopytuje Thor.

-O to chodzi, że nikt nie wie- uśmiecham się.

-Okej, gotowi?- na chwilę zapada cisza- Start!- biegnę w stronę drzew. Zresztą, jak wszyscy. Kilka osób strzela do siebie. Widzę latające niebieskie i czerwone kulki. Po chwili nastaje cisza. Czerwoni zniknęli.

-Ktoś dostał?!- krzyczy Stevie.

-Nie, wszyscy cali- odpowiada Cindy. Jestem ciekawa czy jej i Rogersowi by wyszło... a tak sobie tylko myślę. Powinnam się skupić na grze.

-Czerwoni pobiegli na zachód. My powinniśmy na północ- mówi Steve.

-Sorki, Stevie, ale dzięki głównie tobie i Bucky'owi- patrzę na niego- musze brać udział w tej grze. Dlatego to ja będę dzisiaj Kapitanem.

-To kim ja będę?

-Będziesz chłopcem z Brooklynu w lateksie- mówi Bucky. Śmieję się na to.

-Okej, słuchajcie. Vision, ty i Cindy idziecie na zachód. Za nimi. Ktoś musi ich śledzić. Chłopiec w lateksie i Natasha, wy za to na północ, ja i Bucky na wschód.

-Nie powinniśmy się chyba rozdzielać- przerywa mi Cindy.

-Zgadzam się- popiera ją Vision.

-Teoretycznie. Ale dzięki rozdzieleniu się, mamy większe szanse na znalezienie flagi.

-W sumie...- mówi Natasha.

-Okej, to idziemy!- rozbiegamy się. Bucky łapie mnie za rękę i ciągnie na wschód. Biegnę u jego boku, z karabinem na paintball w rękach. Po kilku minutach biegu, mój towarzysz zwalnia. Zatrzymujemy się.

-Słyszysz?- pytam Bucka. Wydawało mi się, że słyszę kroki.

-Schowaj się- rzuca i sam ukrywa się za drzewem. Robie to samo, obok. Dźwięk przeladowanego magazynku.

-Nie ruszaj się- ale to nie do mnie. Wyglądam zza pnia i dostrzegam Wande, jak wymierza w Bucka- bo zaboli.

Biorę oddech i wymierzam w nią. Trafiam idealnie w maskę.

-Au!- krzyczy. Wychodzę zza ukrycia.

-Niezły strzał- komplementuje mnie brunet.

-Dzięki! Wanda, co ty tu robisz? Przecież poszliście w drugim kierunku.

-Nie wszyscy. Dam wam rade, strzeżcie się- mówi całkowicie poważnie- Okej, to ja idę. Do zobaczenia i nie powodzenia!

-Pf, dzięki- odpowiadam z sarkazmem. Czerwono- włosa odchodzi w swoim kierunku. Zostaje ja z Jamesem.

-Okej, co teraz?

-Idziemy przed siebie- podbiegam do bruneta i idziemy teraz ramię w ramię. Cisza między nami. Patrzę na Barnesa. Jest skupiony- dlaczego tak bardzo nie lubisz urodzin?- patrzę się na niego.

-Wiąże się z tym długa historia...- wzdycham.

-Mamy czas- przez chwilę zastanawiam się nad za i przeciw.

-Cóż... jak byłam młodsza uwielbiałam urodziny. Dwa miesiące wcześniej mogłam odliczać dni do tego dnia- spoglądam na bruneta. Uśmiecha się pod nosem. U mnie też to wywołuje przyjemne emocje- z czasem jednak były one coraz gorsze. Nie wyczekiwałam tak na nie. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że podczas ostatniego roku nie zrobiłam nic... nic godnego pochwalenia. Z każdym rokiem zbliżamy się do swojej śmierci. Po co to więc świętować? Urodziny przestały mieć dla mnie znaczenie. Był to tylko petekst do dostania prezentów i zjedzenia tortu. Nic innego. Zwykły dzień, w którym ludzie umierają, rodzą się, mają najszcześliwszy dzień w życiu lub najgorszy. Zresztą i tak nikt nie zna mnie na tyle dobrze, aby dać mi coś. Nie chodzi tu tylko o prezenty. Dlatego nie chce się przez przypadek rozczarować. Ani nikogo innego- mówię to prawie na jednym wdechu. Panuje cisza. Czuje się trochę niezręcznie, że James nic nie odpowiada.

-Pracujesz u Starka od prawie dwóch lat. Zatrudnił cie, gdy byłaś asystentka jednego z jego konkurentów, na konferencji w wigilię, po waszej kłótni, że Święty Mikołaj istnieje. Piszesz co roku do niego list. Twój ulubiony kolor to niebieski. Masz motor, który kochasz, jeździsz od dziecka konno, masz psa- Lune. Twoimi najlepszymi przyjaciółkami są Cindy i Raven. Uwielbiasz chodzić na strzelnice. Nienawidzisz swojego wzroku, bo musisz nosić soczewki lub okulary. Uwielbiasz Hawajską, banany, kakao i lody. Jesteś wspaniała, zabawna, urocza i troskliwa, ale umiesz się mocno wkurzyć i przywalić, o czym dowiedział się Stark, gdy wmawiał ci, ze pisanie listów do Mikołaja to strata czasu. Masz niebieskie i piękne oczy i urodziłaś się 8 listopada- zatkało mnie. Serio, nie wiem co powiedzieć.

-Wow- wyduszam tylko- d-dzięki...- wpatruje się w niego ze zdziwieniem.

-Czekaj- zatrzymuje mnie ręką Bucka- idą- nasłuchuje. Słychać przeciwną drużynę. Przed nami jest polana. Po chwili zauważam przed nami wzniesienie i na niej flaga.

-Osłaniam cię- mówi James, gdy ja zaczynam biec. Zmuszam nogi do jak największego wysiłku. Słyszę także, jak ktoś za mną krzyczy. Mam już prawie na wyciągnięcie ręki, flagę, ale przerywa mu głos.

-Stój!- zamieram. Odwracam się. Widzę, jak celują do mnie dwie osoby. Stark, który mnie zatrzymał i Raven.

-Natalie, nie dotykaj, bo zaboli- szczerzy się moje przyjaciółka.

-Wcale mi nie jest przykro, pierdoło, że przegrałaś.

-A kto powiedział, że przegrałam?- słyszę strzał. Dwa.

-Ej, no co to miało być?!- Stark zdejmuje z gęby maskę.

-Kto to był?- Raven została postrzelona w plecy, a Stark w łeb. Ha ha! Podchodzę bliżej słupa i zrywam flagę.

-Zwycięstwo, kretynie!- wrzeszcze w gębę Starkowi, a on prycha.

-A kto to strzelił?- dopytuje Raven.

-Bucky- uśmiecham się. James po kilku minutach do nas podchodzi, a obok ląduje Sam.

-Gratuluję wygranej- wzdycha - poinformuje resztę- wznosi się w powietrze.

-To co, do domu?- patrzę na niezadowolonych przyjaciół.

*

-To jak? Impreza w świetle księżyca?- wysiadamy z helikoptera. Posyłam groźne spojrzenie Starkowi - Okej, zrozumiałem. Podwieze cie do domu...

-W sumie...- zatrzymuje się i wszyscy się na mnie patrzą- Nie muszę jeszcze wracać.

-Czy ja się przesłyszałem?!- krzyczy Clint.

-Nie, bracie- odpowiada Thor.

-Serio?- pyta Wanda.

-Myślę, że to byłby dobry pomysł- posyła mi uśmiech Vision.

-Zostane, ale pod trzema warunkami.

-Słuchamy- mówi Cindy.

-To nie będzie żadna impreza, tylko przyjacielskie spotkanie. Dwa- zagramy w butelkę i trzy- zamówicie Hawajską.

-To ja idę dzwonić po pizze!- krzyczy Stark.

-Ja idę poszukać butelki!- Clint dogania Starka.

-To my idziemy do środka. Wezmę żelki!- Stevie jest uradowany.

-Tak jest, kapitanie!- salutuje Wanda.

-Ej, dzisiaj to jest chłopiec w lateksie- osoby z mojej drużyny zaczynają się śmiać.

-Dlaczego?

-Nie zrozumiesz...

Po kilku minutach siedzimy w salonie. Pizza jest, butelka jest. Git. Gdy Stark powiedział, że to pizza dla niego od razu przyjechali... uroki posiadania przyjaciela- miliardera i superbohatera.

-Okej, to Natalie zaczynasz- łapie za butelkę i kręcę. W tle słychać brzmienie AC DC. Wypada na Clinta.

-Prawda czy wyzwanie?

-Prawda!

-Łajza. Okej, to... shippujesz kogoś?

-Tak.

-Kogo?

-Już odpowiedziałem na pytanie.

-Ej no! Bo będę myśleć, że Clintashe!

-Nie powiem...- pokazuje mu język i podaje butelkę. Wypada na Sama.

-Wyzwanie.

-Zatańcz jak kurczak- wszyscy zaczynamy się śmiać.

-Ej, nie ma tak!

-Oj, jest...

-No dobra...- Wilson wstaję z kanapy i zaczyna tańczyć. Brzuch juz mnie boli od śmiechu. Po chwili siada juz na swoje poprzednie miejsce.

-Od dzisiaj będę patrzeć na ciebie w kompletnie innym świetle- wyciera łzy śmiechu Wanda.

-Powiedzcie proszę, że ktoś to nagrywał...- jęcze.

-Nie martw się, tu i tak są kamery. Mam to zapisane pod każdym kontem!- Sam morduje Starka wzrokiem i przeklina pod nosem. Teraz wylatuje na Natashe.

-Wyzwanie- odpowiada, a chłopacy mówią: ,,Uuuu"

-Zjedz kiszone ogórka z musztardą- Nat wstaję. Idzie do kuchni i po chwili przychodzi z ogórkiem i musztardą. Zjada to z kamienną miną. Odkłada słoik.

-Teraz ja- Sam podaje jej butelkę.

-Zjadłaś to, i to jeszcze ze swoim słynnym poker face!- Stark się dziwi.

-Znam fakty- kręci butelką. Cindy.

-Prawda. Nie mam ochoty na wyzwanie od Natashy...

-Okej, to za co lubisz Natalie?

-A kto powiedział, że ją lubię?- pokazuje jej język i śmieję się.

-Lepiej nie odpowiadaj.

-Bo, znamy się tak dobrze, bo sie wspieramy i inne przyjacielksie pierdoły.

-Dobra, dobra. Teraz ty, łajzo- przyjaciółka się śmieję i kręci.

-Wyzwanie czy pytanie?- kieruje pytanie w stronę Visiona.

-Pytanie.

-Okej, co myślisz o Wandzie?- razem puszczają wzrok.

-Em... myślę, że Wanda to bardzo mądra, sympatyczna, ale i potężna kobieta.
Em... cóż...

-Okej, Vis, masz, Teraz ty kręcisz- wypada na Raven.

-Jaka jest twoja ulubiona książka?

-Nie mam. W życiu bym nie wybrała! To tak jakby spytać Tony'ego którą zbroje najbardziej lubi!

-Prawda- wtrąca się Stark. Raven teraz mówi wyzwanie Rogersowi.

-Okej, to... pocałuj Starka i Bucka!

-Uuuu...- odzywa się Bruce.

-Stony!- krzyczy Cindy.

-Stucky!- krzyczę ja.

-Co? Nie. Nie zrobię tego!

-Oj, zrobisz...- śmieję się Raven.

-Chłopaku w lateksie...

-No dobra- Steve wstaję. Podchodzi do Bucka i całuje go w policzek.

-Ej, no! W policzek?!- krzyczy zawiedziona Wanda. Rogers podchodzi do Starka, a ten wskazuje palcem na policzek i go wystawia. Steve przewraca oczami i całuje go.

-Jakie to urocze!- śmieje się Thor.

-Och, już bądź cicho- Stevie kręci i... trafia na Starka!

-Woooowwww!- krzyczymy.

-Pytanie! Ha!

-Ej, Stark, nie bądź łajza!- przekonuje go Clint.

-No dobra... pokaże, kto tu rządzi.

-Dobra... to... masz założyć kostium czarnej wdowy!- zaczynam się nie opanowanie śmiać.

-Okej, nie ma sprawy. Nat, gdzie masz?

-Masz- Nat rzuca mu strój. Ona chyba wszędzie go nosi.

-Zaraz wracam- Stark wychodzi. Z nowu zaczynamy się ryć z niego. Po chwili przychodzi... ubrany w kostium.

-Rogers, nie sądzisz, że seksownie wyglądam w nim?- śmiejemy się- Albo nie odpowiadaj. Jeszcze pan metalowa ręka zrobi ci awanturę.

-Bosz... Stark... nie zdejmujesz go?- pytam przez łzy ze śmiechu.

-Nie, zawsze chciałem go ubrać, ale nigdy nie było okazji.

-Weź już go sobie...- krzywi się Natasha.

-Dzięki!- Stark rozsiada się w kanapie- teraz ja!- łapie za butelkę i kręci.

-O nie...- jęcze, gdy wskazuje na mnie.

-Natalie, bierz wyzwanie!- mówi Clint.

-Tak, Nat! Dawaj!- przekonują mnie przyjaciółki.

-Dobra... niech będzie...- Stark się szczerzy. Wstaje i podchodzi do mnie. Ciągnie w drugą stronę, a inni krzyczą za nami.

-Żeby nie było, że zostanę wujkiem!- wrzeszczy Clint. Oglądam się za siebie i wszyscy się śmieją. Tylko nie Bucky.

-Natalie, mam dla ciebie wspaniałe wyzwanie- patrzę się na niego niepewnie- Friday, przyślij... wiesz co...- po chwili pojawia się obok nas robot, który wręcza mi kostium. On jest ze Stark Expo- załóż to i jeszcze...- podaje mi maskę Iron Mana- i zatańczysz w tym na stole!- czekam z nimi!- i ten kretyn zostawia mnie z tym czymś. Klne pod nosem i idę do łazienki. Po chwili wracam do moich towarzyszy. Jak dobrze, że mam maskę, bo widzieliby jak jestem cała czerwona. Głównie ze złości ale i zazenowania.

-Natalie!- Clint gwizdze.

-Zamknij pysk, albo zadźgam cie twoimi strzałami- mówię przez maskę.

-Ona nie żartuje- mówi Natasha. Wchodzę na stół i wszyscy się na mnie patrzą. I śmieją. Patrzę na Bucka. Uśmiecha się pod nosem.

-Dobra, zapodajcie jakąś muzykę. Muszę do czegoś tańczyć!- Stark włącza "Locked away" (jak ktoś chce to niech sb włączy, ale nie ma takiej potrzeby).

No i co? Zaczynam tańczyć. Nieumiejętnie. W sumie mogło być gorzej. Mógł kazać mi chodzić w samej bieliźnie do rana, tak jak było ostatnio. Na finał robię szpagat i po zakończonej piosence schodze ze stołu przy odgłosach oklasków i gwizdach. Czuje się, jakbym była na Striptizie. Bucky podaje mi swoją bluzę, która zakładam. Ściągam za to maskę i rzucam ją najdalej jak potrafię.

-Jeszcze się zemszcze- grożę Starkowi.

-Ej, no weź! Aż mi stanął!- morduje go wzrokiem i siadam na moje poprzednie miejsce, między Cindy a Buckyiem. Obydwoje się na mnie patrzą.

-Cindy, jeśli zaraz nie przestaniesz się na mnie lampić i ryć ze mnie, obiecuję, że obudzisz się na środku Atlantyku- ona i Bucky reagują na to śmiechem- Ty Bucky też!

-Dobra, masz tą butelkę. Ostania runda- Stark mi podaje. Kręcę i... o, jak miło! James...

-Wyzwanie- o, widzę, że ostro gra. Hm... niech pomyślę...

-Zgnieć 100 puszek metalową ręką...

-Tyle?

-Ejejej, nie przerywaj mi. Zgnieć je... mając bojowe warkocze.

-Tak! W końcu się to ziści- krzyczy Thor i podnosi swój młot w górę.

-Niech będzie- podchodzę za niego zadowolona i łapie jego włosy. Drży lekko pod moim dotykiem, ale się uspokaja. Ma takie... cudne włosy. Miałam ochotę ich dotknąć, ale nie będę przecież macać głowy Zimowego Żołnierza! Teraz mam chociaż wymówkę.

Po tym, gdy to zrobiłam, Bucky odwraca twarz w moją stronę. Uśmiecham się, a on lekko to odwzajemnia. Wygląda... uroczo...

Jeden z robotów przynosi mu cały zapas puszek. Zaczynamy wszyscy liczyć. Widzę jak z łatwością to robi. W ogóle się nie wysila.

-Sto!- krzyczymy. Bucky rzuca ostatnią puszkę i siada w poprzednie miejsce. Spoglądam na niego i napotykam jego wzrok. Odwraca go.

-Okej! Czas, na prezenty!- spoglądam z chęcią mordu na Bruca.

-Mówiłam, że to przyjacielskie spotkanie. A nie impreza urodzinowa.

-Przecież to jedno i to samo. Tylko prezenty dostajesz- mówi Stark. Wzdycham. Każdy wręcza mi zapakowany upominek. Uwielbiam ich.

-Dzikuje bardzo, ale...

-A a aa, otwórz po prostu- Dobra, Starka nie przegadasz. Po otworzeniu wszystkiego, stwierdzam iż dostałam wspaniałe prezenty i wspaniałych przyjaciół. Natasha dała mi glocka 17. Zawsze chciałam mieć broń, ale nie miałam jakoś okazji, aby kupić. Wanda podarowała mi piękną niebieską branzoletkę. Vision dał mi bardzo interesującą książkę fantazy, a Thor turkusową asgardzką sukienkę. Bruce udoskonalone okulary, za co jestem bardzo wdzięczna, od Cindy i Raven dostałam pluszaka, bony na lody, które one mają mi postawić, dużą czapkę urodzinowa, inny rodzaj glocka, i mini tarcza kapitana! Uwielbiam je. Będę teraz chodzić z nią wszędzie, wkurzając Rogersa. Od niego natomiast dostałam skórzaną kurtkę motorową. Kocham go. W przenośni. A co mi tam, uwielbiam tego gościa jak i resztę!

Stark pozwolił mi zostawić sobie kostium, w którym tańczyłam, przez co zdzieliłam go w twarz i super drogi zegarek. Sam kupił mi pluszaka! Kocham pluszaki! Dużego pluszaka... A Clint podarował mi buziaka w policzek i nowe, sportowe buty. Będę miała w czym skopać Starka.

Dziękuję wszystkim i przytulam każdego z nas. Gdy już to zrobiłam, Bucky stoi na przeciwko mnie. Wszyscy z nowu siadają w okół stołu, a brunet łapie mnie za rękę i ciągnie na taras. Puszcza mnie i wpatruje się w miasto. Podchodzę do niego. Widok jest przecudny. Wtedy Barnes odpycha się od framugi i patrzy mi w oczy.

-Mam coś dla ciebie- wyjmuje z kieszeni małe pudełeczko.

-Bucky... nie trzeba było... dziękuję- uśmiecham się do niego. Wręcza mi prezent. Odpakowuje go. Zamieram. To... niesmiertlenik.

-Jest wspaniały...- Bucky podchodzi do mnie. Wyciąga rękę po naszyjnik i zapina mi go na szyi. Czuje jego oddech na policzku. Patrzymy sobie w oczy. Chciałabym...

Ale nie zdażam dokończyć myśli, bo usta Bucka atakują moje. Mocno. Kładzie dłonie na mojej talii i przyciąga do siebie. Czuje metal jego ręki, ale teraz nie skupiam się na tym. Tylko na naszych ustach. Wplatam mu dłonie we włosy.

-Wszystkiego najlepszego- odsuwa się na chwilę.

-Och, zamknij się- całuje go. Czas zamiera. Liczymy się tylko my.

-Natucky! To was shippuje!- No i Clint. Odskakuje od Jamesa i zażenowaniem spoglądam na tego, co nam przerwał.

-Skopie ci tyłek- mówię w stronę Clinta, a ten tylko się uśmiecha i znika w środku. Odwracam się do bruneta. Jego kąciki ust lekko się podnoszą. Podchodzi do mnie.

-Wiesz... pomyślałem, że... że zamienię nam po jednej tabliczce... masz jedną swoją i jedną moją... ale, zrozumiem, jeśli będziesz chciała...- przerywam mu, przytulając go.

-Nigdy nie dostałam lepszego prezentu. Dziękuję...- obejmuje mnie ramionami. Stoimy tak. Nigdy bym nie pomyślała, że Zimowy jest tak czuły... no ale nie miał nigdy dla kogo.

-Powinniśmy już iść- odrywam się od niego, gdy to mówi. Idziemy do środka. Wchodząc wszystkie oczy kierują się na nas.

-Natucky!- krzyczy Stark. Rogers się ze zdziwieniem i to wielkim nam przygląda, ale po chwili na jego twarz wypływa uśmiech.

-Okej... to ja idę...- nie czekam na reakcję nikogo i szybko idę w stronę mojego pokoju tymczasowego u Tony'ego. Łapie w dłonie niesmiertlenik i wchodzę do pomieszczenia. Zamykam za sobą drzwi.

-Niespodzianka!- podskakuje w miejscu i łapie się za serce. Zabije dupka.

-Laufeyson! Co ty tu robisz?- Loki szczerzy się tylko.

-Czy nie mogę odwiedzić mojej ulubionej ziemianki?- okrąża mnie i siada na łóżku.

-Ulubionej? Ziemianki? Wtf, od kiedy?

-Od zawsze!

-Łżesz.

-Nie.

-Uważaj bo uwierzę, a teraz mów czego chcesz?- siadam obok niego.

-A wpadłem przy okazji...

-Mam nadzieję, że nie chcesz z nowu zawładnąć Midgardem, a przynajmniej spróbować.

-Kiedyś mi się to uda! Już niedługo wszyscy będą klekac przede mną na kolanach!

-Zrozumiałam, a teraz powiesz w końcu o co chodzi, baranie?

-A więc smiertelniczko, mam dla ciebie prezent- w rękach Lokiego pojawia się zapakowany prezent. Podaje mi go.

-Serio? Loki, nie musiałeś...

-Zamknij się i wielb mnie za ten prezent- wywracam oczami i rozpakowuje go. To książka.

-"Ewangelia według Lokiego"- czytam na głos.

-Wspaniałe, prawda? Jakiś midgarczyk ja napisał i świetnie mnie odwzorował.

-Na pewno przeczytam!- śmieje się.

-O I jeszcze coś- patrzę na niego, a on podaje mi dużą butelkę wina- prosto z Asgardu. Ma ponad 500 lat.

-Wow... Loki... dziękuję- odkładam prezenty na bok i przytulam bożka.

-Dobra, to ja znikam- gdy się od niego odrywam, on wstaję.

-Już? Nie chcesz się napić?

-Nie, dzięki. Muszę już lecieć.

-Odpuść sobie może dzisiaj zawładniecie jakimś światem?

-Nie. Nie ma mowy! W końcu się pokłonią!

-Loki...

-No dobra... ale tylko dzisiaj- uśmiecham się szczerze do niego, a on odpowiada tym samym- wesołych urodzin.

-Do zobaczenia - Loki znika w zielonej mgle. Zostaje sama. Rzucam się na łóżko. Dopiero teraz orientuję się, że wciąż mam na sobie bluzę Jamesa. Otulam się w nią i zamykam oczy.

-Jednak te urodziny nie były takie złe- mrucze pod nosem i zasypiam, myśląc o przyjaciołach.

***
Wow.
5 tys. Słów.
Jest moc!
Okej, teraz szykuje ostatnia część Szkoły Tarczy.
Za pewne niedługo nie pojawi ^^
Dziękuję za wszystkie gwiazdki i miłe komentarze ^^
Pozdrawiam ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top