Tęsknota- Bucky

Powalam kolejnego agenta, rozglądam się w okół. Jedyne słowa jakie przychodzą mi na myśl to Totalny chaos.

Stojąc przed Stark Tower, albo inaczej Avengers Tower spoglądam na wszystkie ciała... Większość jest zmasakrowanych. Nawet nie da się rozpoznać płci.

Patrzę w górę. Noc. Ciemne niebo zdobione jest jedynie małymi, świecącymi punktami. Księżyc bije najjaśniejszym światłem. Jakby domagał się naszej uwagi. Widok zostaje naruszony przez mojego przyjaciela- znanego na całym świecie Tony'ego Starka. Styka stopy z dachem drapacza chmur. Niebo znowu jest nieskazitelne.

Z rozmyślań odrywa mnie Steve, który kładzie mi rękę na ramieniu i pyta się czy wszystko dobrze. Nie zdejmuje ze mnie ręki. Naprawdę się martwi. Nie udaje, jak to często zwykł mówić Iron Man. Uśmiecham się lekko, mówiąc, że wszystko dobrze. Po czym czuje ścisk w żołądku. Serce bije mi szybciej.

-Bucky...- Coś się stało. Czuję to. Steve zmartwiony moją miną marszczy brwi.

-Natalie, o co chodzi...?- Nie odpowiadam. Wyrywam się z uścisku Kapitana i biegnę przed siebie. Rozglądam się szukając brązowowłosego. Tego, który jest mi bliski serca.

Bucky... Gdzie jesteś...- podążam szybko w miejsce, gdzie ostatni raz go widziałam. Minutę przed tym, gdy zaatakowali go. Kazał mi uciekać...

-Nat! Co ty robisz?! Gdzie jesteś?- słyszę w głowie głos Steve. To dzięki słuchawkom Starka mamy nieskazitelny sygnał w naszych słuchawkach.- Co się dzieje?!- słyszę ponownie ten sam głos. Pobiegłby za mną, gdyby mógł. Ale musiał pomóc Clintowi.

-Niedługo wrócę. Nie czekajcie na mnie- odpowiadam twardo. Biegnę, zapominając o bólu nóg.

-Natalie...- do rozmowy włączył się Clint. Zmartwił się, tak jak inni, moją nagłą reakcją.

-Trzeba ci w końcu wymyśleć jakieś Pseudo. Nie mogę znieść tego, że mamy dwie Natalie w drużynie- Stark śmieszkuje. Docieram do walącego się budynku. Uważam na ruiny, które jeszcze kilka minut temu stały stabilnie. Stawiam krok za krokiem. Omijam wszelkie rzeczy, o które mogłabym się skaleczyć.

-Ej, ja to Natasha, a ona Natalie! Ale faktycznie, trzeba coś wymyślić- wtrąca się Czarna Wdowa. Znając ją, ratuje teraz życia zarówno naszym bohaterom, jak i innym obywatelom Ameryki.

-Na razie możecie mi po prostu mówić Orion. Zresztą jak zawsze... a teraz łaskawie zamknijcie się- odpowiadam szorstko. Przeskakuję przez zwaloną ścianę.

-Co jest Nat? Albo jak wolisz Orion?- Stark na serio czasami mnie denerwuje, ale za to go uwielbiam. Zresztą jak większość świata. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie tak zachwycają się jego nieokiełznanym charakterem.

-Niedługo wrócę. Szukam tylko Bucky'iego- odpowiadam bez żadnych emocji w głosie. Nauczono mnie tego. Być twardą.

-To duży chłopiec z metalową ręką. Da sobie radę-. Tony próbuje mnie przekonać.

-Jak go znajdziesz idźcie prosto do Stark Tower- mówi Steve. Jest spokojny. Przecież to Bucky...

-Jasne.- Wbiegam na pierwsze piętro. Szybko obiegam korytarze, ale niczego ani nikogo nie widzę. To samo na drugim piętrze. Jednak gdy docieram na trzecie słyszę odgłosy walki. Jestem również pod wrażeniem, że trzecie piętro dalej stoi. Trzyma się na ostatkach. Wybiegam z zakrętu i spostrzegam, że brunet zadaje cios metalową ręką w szczękę agenta Hydry. Ten pada i się już nie podnosi.

-Bucky...- Podbiegam do niego. Podnosi wzrok na mnie, a ja go przytulam. Nie wypuszczam go z ramion.- Bałam się, że coś Ci się stało...- Ukrywam twarz w jego klatce piersiowej.

-Nie potrzebnie. Zabiliście wszystkich?- Gładzi moje włosy, a ja trwam w tym uczuciu. Robi to delikatnie. Boi się, że mnie zrani.

-Tak. Już po kłopocie...

-Na jakiś czas.

-Niestety.- Odrywam się do niego, spoglądając w błękitne tęczówki.- Chodźmy już stąd.- Patrzę po ciałach, które leżą nie ruchome. Śmierć. Wszędzie śmierć....

-Jak sobie życzysz...- splatam nasze dłonie razem. Posyła mi swój typowy, lekki uśmiech. Idziemy na ulicę. Jak najdalej od tego miejsca. Schodzimy szybkim krokiem po schodach. Zatrzymuje nas tylko jeden dźwięk. Odbezpieczonej broni. Bucky ściska mnie mocno za rękę, odwracając się do tyłu. Przed nami stoi agent Hydry. Mierzy do nas. Do mnie.

-Jeśli nie odłożysz zaraz tego, zabije cię o wiele okrutniej niż mam zamiar.- Zaciska zęby. Agent pewnie widział, jak na mnie patrzy. Dlatego chce mi zagrozić.

-Jeśli nie chcesz, aby ona zginęła radzę położyć ręce na głowie i się położyć- odpowiada mu mężczyzna w średnim wieku.- Jak chcesz.- Wzrusza ramionami. Celując we mnie wystrzela pocisk prosto. Odruchowo zamykam oczy. Jedyne co czuję to duży ciężar na mnie i ból prawej ręki.

Jak najszybciej staram się zorientować w sytuacji. Wstaję szybko na nogi, wyciągam zza paska pistolet i oddaje strzał, a nawet dwa w głowę wroga. Pada nieżywy.

-Nat...- Spoglądam za siebie i moje oczy rozszerzają się w szoku. Kucam przy moim ukochanym, zalewając się łzami i jednocześnie przyciskając mu dłonie do brzucha, w którym jest rana. I tyle ze wszystkich treningów panowania nad uczuciami. To wszystko nie miało teraz znaczenia. Obficie krwawi, ale nie zwracam na to uwagi.- Nic ci nie jest...- Dotyka dłonią mojego policzka.- Nic ci się nie stało...

-Bucky...- Po mojej twarzy ściekają łzy, a jak tylko mogę próbuje zatamować krwawienie. Krwi przybywa i przybywa. Jak rzeka czerwonej wody.

-Gwiazdeczko... kocham cię...- Ociera moje łzy.

-Bucky... nie masz prawa mnie zostawić! Słyszysz!- Łzy zasłaniają mi wyraźny obraz świata. Mojego świata, który leży i nie jest w stanie się podnieść.

-Nie zamykaj się już w sobie. Proszę Cię...

-Bucky...

-Nat? Co się dzieję?- słyszę głos Tony'ego.

-Kocham cię...- mówię prawie niesłyszalnie, ale wiem, że on to usłyszał. Posyła mi blady uśmiech.

-Kocham cię...- powtarza.

-Natalie! Co się dzieję?! Orion!- Ignorując głos Tonego nachylam się nad Bucky'm i całuje go w usta. Odrywam się szybko i ponownie wracam do ściskania jego rany. Krew zalewa moje dłonie.

-Nat!- krzyczy Stark. Widząc jak oczy mojego ukochanego się zamykają zaczynam machać głową na boki.

-Bucky! James! James masz się obudzić!- Łkam. Jego klatka piersiowa przestała unosić się. Spoglądam na swoje dłonie, widząc na nich mnóstwo krwi. czerwonej wody, z rzeki jego żył.

-Jak mogłeś... Obiecałeś, że nigdy mnie nie zostawisz... że... że będziemy razem... kocham cię.- Uderzam w jego pierś zanosząc się płaczem. Łapie go za dłoń i kładę głowę na jego klatce.

-Kocham cię...- nie mogę wydać z siebie żadnego słowa, tylko ból. Łzy. Krew. Czuje rękę na swoim ramieniu, którą bez zastanowienia spycham. Po chwili jednak czuję te ręce na mojej tali, podciągające mnie do góry. Owa postać odciąga mnie od Bucky'iego.

-Puść mnie!- krzyczę, próbując się wyrwać. Ze łzami w oczach patrzę na osobę, która mnie trzyma.

-Nat... tak mi przykro...- mówi Stark spoglądając z bólem w moje oczy. Próbuje się wyrwać, ale niestety zbroja Iron Mana mi to uniemożliwia. Kończy się tylko na krótkiej szarpaninie, a jedyne co pamiętam, to oddalające się ode mnie ciało Bucky'iego...

*

-Bucky!- Krzyczę budząc się z tego koszmaru. Nie mogę uspokoić oddechu, a po twarzy ciekną mi łzy.

-Jestem tu...- słyszę przy sobie. Podnoszę wzrok napotykając błękitne tęczówki. Brunet kładzie mi rękę na udzie, cały czas spoglądając mi w oczy. Wie, ze te koszmary się powtarzają dzień w dzień. A mimo to, trwa przy mnie.

-Kocham cię...

-Ja ciebie też...- Odpowiada z lekkim uśmiechem. Tylko przy mnie jest sobą. Jest prawdziwym sobą, co bardzo doceniam.- Masz chyba coś do zrobienia...- patrzy się na telefon leżący na komodzie przy ścianie. Wzdycham i biorę urządzenie do rąk, przecierając przy okazji wszelkie łzy.

-Tony. Martwi się o mnie i prosi, abym jak najszybciej znalazła się w Stark Tower, inaczej przyśle po mnie helikopter.

-Wiec chyba mamy na dzisiaj już plany- kiwam głową na jego słowa. Podnoszę się z łóżka i biorę pierwsze lepsze ciuchy z szafy. Szybko przebieram się w łazience. Po chwili wychodzę, a tam czeka na mnie mój ukochany.

-Przejdziemy się? Jest ładna pogoda.

-Z taką piękną panną, każdy facet na mieście będzie mi zazdrościł.

Rumienie się lekko na jego komplement.

-Wiec chodźmy.- Wychodząc zamykam drzwi na klucz od mojego, przepraszam, naszego mieszkania. Nie skorzystałam z propozycji Starka o zamieszkaniu u niego. Czułabym się tam, jakby ktoś cały czas nas obserwował. Idąc po ulicy Bucky łapie mnie za dłoń. Nie gadamy za wiele.

-Jak się czujesz?- Bucky próbuje zagadać, chociaż wiem, że przychodzi mu to z trudem.

-O dziwo dobrze. Posyłam mu szczery uśmiech. Dzięki niemu zapominam o minionym koszmarze. Zauważam jednak, że ludzie, którzy także gdzieś idą dziwnie się na mnie patrzą. Mam coś na twarzy czy jak?

Docierając do Stark Tower wchodzimy do środka. Udajemy się do windy i jedziemy na odpowiednie piętro. Gdy drzwi się otwierają widzę wszystkich przyjaciół. Tony, Clint, Steve, Natasha, Thor i Bruce. Stawiając pierwszy krok do salonu czuje mocny uścisk.

-Martwiłem się- klepie ciemnookiego milionera po plecach.

-Nie potrzebnie. A co właściwie ode mnie chciałeś?-

Zdziwiony odrywa się ode mnie. Patrzy uważnie na moją twarz.

-Chcę, abyś na jakiś czas się tu przeniosła- odpowiada spoglądając mi w oczy.

-Co? Czemu? Tak za mną tęsknisz?- uśmiecham się do Tony'ego.

-Natalie, masz dobry humor?- Pyta się ze zdziwieniem Clint. Wszyscy wyglądają, jakby zobaczyli coś nietypowego.

-Najwidoczniej. Wzruszam ramionami.- Co? Mam coś na twarzy?- Spoglądam w stronę Bucky'iego, a on się tylko uśmiecha. Coś zbyt często jak na niego...

-Tylko swój prześliczny uśmiech...- Odpowiada mi, przez co się rumienie i spuszczam wzrok. Nauczył się pewnie tych tekstów z romansów, które kazałam mu ze sobą oglądać.

-Dzięki...- mówię cicho. I ponownie to samo. Wszyscy w salonie się we mnie wpatrują. Już nie ze zdziwieniem, ale... chyba zmartwieniem.

-Może poćwiczymy trochę?- Próbuje jakoś zagadać. Zaczyna się robić niezręcznie.

-Em... tak, jasne, czemu nie... ale Nat... wszystko dobrze?- Clint wstaje z kanapy.

-Tak, czemu pytacie?

-Martwimy się...- kontynuuje Natasha.

-Na serio nie potrzebnie. W takim razie za 10 minut tam gdzie zawsze! Szybko się przebiorę i zaraz przyjdziemy- Posyłam uśmiech przyjaciołom i udaje się w stronę windy. Bucky kładzie mi dłoń na talii.

-My?- Kolejne pytanie ze strony Starka.

-Ha ha ha. Bardzo śmieszne Tony.- Zanim drzwi się zamykają wkracza jeszcze z nami Thor.

-Przykro mi Nat, ale muszę wracać do Lokiego. Niedługo się zobaczymy.- Blondyn posyła mi uśmiech. Mimo postury, jest jednym z najbardziej uroczych mężczyzn, jakich w życiu widziałam.

-Jasne, pozdrów ode mnie tego bożka i powiedz, że jak jeszcze raz opowie przy mnie żart o blondynkach, przywalę mu.- Nie otrzymuję odpowiedzi, za to mocny uścisk.- Thor... połamiesz mi żebra.- Opuszcza mnie dopiero po chwili na ziemię.

-Wybacz.

-Nic się nie stało. Tylko następnym razem spróbuj mnie nie udusić.

Uśmiecha się do mnie i żegnam się z nim na piętrze, na którym jest mój pokój, z którego prawie nie korzystam. Ale Tony zostawił go tak na wszelki wypadek.

-Już tęsknię za nim- mówię w stronę Bucky'iego.

-On za tobą na pewno też.- Wchodzimy do pokoju, który w ogóle nie zmienił się od ostatniego momentu, kiedy tu byłam.

-Mógłbyś wyjść na chwile? Chciałbym się przebrać- proszę bruneta.

-Wolałbym patrzeć.- Zadziornie się do mnie uśmiecha.

-Okej, wiec idę do łazienki.- Jak mówię tak robię, aby się z nim podrażnić. Ściągam szybko moje ubrania i zakładam czarny kostium. Obmywam jeszcze twarz zimną wodą. Patrzę się w swój odbicie. W obydwu oczach mam 3 białe, małe plamki, które wyglądają jak układ Oriona. Stąd wzięła się moja ksywka. A sam kolor tęczówek jest koloru nieba. Czasami jasny, a czasami ciemniejszy. Zależy od mojego nastroju. Tym razem są jasne. Wychodzę z pomieszczenia.

-Bucky?- Pytam się, gdy nie zastaje go tam gdzie go zostawiłam.

-Tutaj.- Skaczę, słysząc za plecami dobrze znajomy mi głos.

-Jak ty to zrobiłeś?- Odwracam się do niego z rękoma założonymi na piersi.

-Kiedyś może sama się przekonasz.- Mruga do mnie.

Wzdycham i wychodzę z nim z apartamentu. Po chwili jesteśmy już na piętrze, gdzie zjawili się wszyscy oprócz Thora.

-Gdzie Thor?- pyta Natasha z troską w głosie.

-Musiał lecieć do swojego przybranego brata- wzruszam ramionami.

-Niańka się znalazła- prycha Bucky.

-Troszczy się o niego, wiec nie przesadzaj- odpowiadam z uśmiechem. Na początku nie chce go odwzajemnić, ale w końcu jego kąciki ust się podnoszą.

-Orion? Z kim rozmawiasz?- pyta się mnie Tony. Ostrożnie. Jakby gadał z dzieckiem.

-Jeny... wiem, że go nie lubisz, ale nie musisz go od razu ignorować.- Wszyscy patrzą się po sobie.

-Natalie.. z kim rozmawiasz?- To samo pytanie zadaje Bruce.

-Tak, najlepiej śmiać się z przyjaciółki. Rozumiem Tony, ale ty? Otumanił cie jakoś?- Żartuję. Im jednak nie jest do śmiechu.

-Oj dajcie spokój! O co wam wszystkim chodzi?

-Są idiotami, ale na to nic nie poradzisz.

-Oj tam, jak zwykle przesadzasz- odpowiadam.

-Nat...- zaczyna Clint.

-Uprzedzę twoje pytanie i powiem, że wszystko u mnie w porządku. Możemy zacząć?- Zakładam ręce na piersi. Uzyskuje tylko milczenie- Okej. Więc może dzisiaj parami?

-Parami? Jest nas pięcioro...- marszczy brwi Steve.

-Ja się tylko przyglądam- mówi Bruce.

-Wiem- odpowiadam z pewnością w głosie.

-Wiec jak...- zaczyna Steve.

-Okej, Tony, wiem już czasami dlaczego cie tak denerwuje Steve. Wy ćwiczycie razem - Pokazuję na Kapitana i Iron Mana.- Tylko proszę, abyście się nie pozabijali. To tylko trening. Natasha z Clintem, a was proszę aby nie spełniło się Clintasha. Jak coś chcę mieć to na taśmie. No i ja i Bucky- odpowiadam z uśmiechem na ustach, patrząc w stronę bruneta, który odwzajemnia gest i łapie mnie za dłoń.

-Co? Natalie... powtórz...- Widzę spanikowanego Tonego.

-Em... nie pozabijajcie się?

-Nie to- mówi, stawiając krok w moją stronę.

-Clintasha.

-A dalej?

-No ja i Bucky, ale co w tym dziwnego? Przecież...- milknę, gdy wszyscy wpatrują się we mnie z przerażeniem- No co?- Bucky otacza mnie ramieniem, a ja na niego spoglądam.

-Nat...- zaczyna Steve.

-Bucky'iego tu nie ma- dokańcza Tony stojąc naprzeciwko mnie.

-Okej, pośmialiśmy się już. Możemy zacząć trening?- Pytam z lekkim strachem w oczach.

-Natalie. Widzisz Bucky'iego prawda?- Milioner się do mnie przybliża.

-Tak i co w tym złego? O co wam chodzi?!- Podnoszę głos. Czuję, że coś jest nie tak.

-Bucky zginął... 3 dni temu...

-Okej! Dosyć! Do czasu było to zabawne, ale już nie jest!

-Bucky'iego tu nie ma. Zginął ratując ci życie...- Tony z troską się mi przygląda. Nagle wszystkie sceny przelatują mi przed oczami. Spoglądam na rękę na moim ramieniem, która należy do Jamesa...

-James?- Pytam ze łzami w oczach.

-Tęsknię...- odpowiada patrząc mi mi oczy. Podnoszę rękę i próbuje go dotknąć, jednak jakby przelatuje przez niego.

-James...

-Kocham cię.

-Nie, nie, nie. To nie jest prawda!- Krzyczę, a łzy z moich oczu spadają na ziemię. Tony mocno mnie przytula, a ja patrzę tylko na bruneta. Ignoruję dotyk milionera

-Oni się tobą dobrze zajmą...- Posyła mi swój lekki uśmiech.

-Ale ja chcę abyś to był ty.- Nie odpowiada na to. Tylko cofa się kilka kroków.

-Tęsknię...- To ostatnie słowo jakie wypowiada. Rozpływa się w powietrzu. Łzy spływają mi jak nurt rzeki. Zatapiam twarz w klatce piersiowej mojego przyjaciela.

-Tęsknię...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top