Opowieść

Skończyłam pisać ostanie słowo kolejnego rozdziału. Ech, to ciężka ale i przyjemna praca. Wstaje od stołu i idę do salonu. Muszę chwilę zrobić coś odmużdżającego. Poogladam telewizję.

Mam na imię Nancy. Jestem początkującą pisarką. Dobra, może nie aż tak początkującą, bo napisałam kilka historii.

Ale wróćmy do chwili obecnej.

Przeskakuje z kanał na kanał, jak to mam w zwyczaju robić. Moja współlokatorka i zarazem najlepsza przyjaciółka wyszła gdzieś. Z nowu. Ale ona wie, ze to lubię, bo gdy nikogo nie ma w naszym mieszkaniu mogę się skupić i rozmażyć. Uwielbiam to.

No ale nic, powinnam pójść w końcu do sklepu, bo nie ma nic do jedzenia. A ja uwielbiam jeść! Pewnie chyba jak wszyscy. Dobra, nie licząc tych anorektyczek. Wtf, nigdy nie ogarnę jak można przestać jeść! Nie, nie jestem gruba ani nic w tym rodzaju. Ale dobrego metabolizmu także nie mam. Po prostu uprawiam różne sporty i to mi daje i satysfakcję i pewność, że nie muszę przejmować się tym co jem. Na szczęście.

Ubieram więc adidasy, kurtkę i rękawiczki na dłonie. Jest listopad. Nienawidzę listopada. Ogólnie jesieni. Cały czas pada, a ja nie mogę uprawiać żadnych sportów na zewnątrz. Zostaje mi fitness i siłownia. A tak to czytam. Czytam i pisze w ciągu dnia. No nic.

Jesteście może albo i nie może ciekawi o czym jest moja najnowsza opowieść. Nie zdradzę wam zakończenia, ale mogę trochę przybliżyć jej historie.

Otóż kiedyś pisałam dla siebie. Dla przyjemności. Dopiero w wieku 17 lat, opublikowałam moją pierwszą książkę. Czytelnicy byli pod wrażeniem. I ja także. Od tego momentu minęło 6 lat. W tym czasie stałam się dość znanym autorem książek.

Teraz o moim najnowszym dziele.

Przez te 6 lat, pisałam... no i dla pieniędzy, dla czytelników i dla przyjemności. Ale ostatnio pomyślałam: ejejej, stop. Koniec z pisaniem na siłę. Napiszę coś dla siebie! Tylko dla mnie.

Tak więc zrobiłam.

To książka jest o mnie. Główna bohaterka ma blond włosy, grzywke na bok, niebieskie oczy. Tak samo jak ja, studiuje kryminologie. Zapomniałam wspomnieć? Ups. Ma także przyjaciółkę, z którą tymczasowo mieszka i jest samotna. W skrócie- ja tylko, że na papierze.

Mijam park, kilka alejek domów i docieram do mojego ulubionego sklepu. Sprzedają tutaj pierniki za pół ceny, rozumiecie...

Wychodzę z tamtad jak najszybciej. Chce wrócić do domu i z nowu wrócić do pisania mojej książki.

Ale staje przed sklepem. Coś jest nie tak... no chyba, że z nowu mam paranoję dotyczącą tego, że ktoś mnie śledzi.

Jak chyba wszyscy, kocham Marvela. Z tego, iz ta książka jest dla mnie, postanowiłam coś z niej dodać... dobra, nie coś ale duże coś.

Mijam przechodniów, którzy nie zwracają na mnie dużej uwagi. Coś mi tu śmierdzi i nie chodzi o ten pasztet, co kupiłam.

Przystaje. Mruże oczy. Skąd ja znam tą czarną ciężarówkę? W sumie... nie ważne. Wzruszam ramionami i docieram do parku. Spacer też mi dobrze zrobi.

Ale... chwila... odwracam się, gdy słyszę zamykanie drzwi. Ktoś wysiada z tamtego pojazdu. Wyjmuje pierniki, chowam je do torebki i ukrywam się za drzewem. Pal licho z innymi zakupami, pierniki najważniejsze.

Stoję i nasłuchyje. Przez tą krótką chwilę, cały park opustoszał. Dziwne... Tak jak w...

Nie dokańczam jednak myśli, bo coś zakrawa mi usta. Czuję zimny metal na ustach i ciepły oddech na szyi.

-Nie walcz. Chce Ci pomóc. Nie utrudniaj tego- w głowie setki myśli. Zabije mnie? Zgwałci? Okradnie? Nie! Tylko nie moje pierniki!

Mężczyzna, bo poznaje po głosie, czeka chwilę. Chyba chce obaczyc czy zacznę krzyczeć. Gdy tego nie robię odrywa rękę od mojej twarzy. Już mam zamiar się wyrwać i spuścić mu łomot, ale przede mną coś przelatuje. A może i przebiega. Wtf, nie mam pojęcia. Coś niebieskiego.

Po chwili czuję jak ten ktoś mnie puszcza i słyszę huk. Odwracam się.

Mój mózg zwariował.

Jakieś 3 metry dalej leży Zimowy Żołnierz. Em... Okej...?

Chce złapać za telefon i zadzwonić do przyjaciółki, ale ktoś mnie łapię.

Dobra. Zwariowałam. Lepiej zamknijcie mnie w psychiatryku, bo mam zwidy, że Pietro Maximoff trzyma mnie na rękach i się uśmiecha.

-Eee...- udaje mi się tylko wykrztusić.

-Pietro! Debilu! Trzeba było to po cichu zrobić, małolacie! Jeszcze bohatera musisz zgrywać!- wyrywam się z uścisku Pietra i staje na ziemi. Podchodzi do mnie Zimowy.

-Okej... czyli nadszedł ten czas. Zwariowałam- odwracam się i już mam zamiar uciec, ale przede mną pojawia się Pietro.

-Idziesz z nami- mówi brunet. Patrzę się na niego zszokowana. On... żyje. Oni istnieją... co do *****?!

W tym czasie, gdy próbuje przetrawic całą tą sytuację, Barnes łapie mnie za rękę i prowadzi do furgonetki.

-Ej, stop!- w końcu się opamietuje i staje. Obydwoje się na mnie patrzą- o co ty chodzi?!

-Ktoś chce się z tobą widzieć- mówi brunet.

-Nic ci nie będzie- uśmiecha się przyjaźnie Pietro.

Wsiadajac do pojazdu, myślę tylko jedno:

To się dzieje na prawdę... Moja opowieść...

*

Chodzę po pomieszczeniu, co chwilę się szczypiąc. W końcu nie wytrzymuje i staje w miejscu. Wszyscy zebrani się na mnie patrzą. A ja daję sobie samej z plaskacza. Zabolało. I się nie obudziłam.

-Ejejej, Nancy, uspokuj się- podchodzi do mnie Clint. A przynajmniej mówi mi tak mózg.

-Zostaw mnie- mówię i się cofam- cholera, mój mózg sobie robi ze mnie zarty! Zwariowałam, ale nie wiedziałam, ze zajdzie to tak szybko- przecieram twarz ręką.

-Jesteśmy tu. Nie śni Ci się to- przekonuje mnie Kapitan Ameryka.

-Okej, załóżmy, że mój mózg nie zwariował. Ale tak jest. I załóżmy wy tu jesteście na prawdę. Ale tak nie jest- mówię szybko, aż przerywa mi Stark.

-Streść.

-Okej, to... w takim razie po co mnie tu wezwaliście? A najpierw chcieliście uprowadzic?

-Nie chcieliśmy Cię uprowadzic- wtrąca się Bucky.

-To miało być... spotkanie i zabranie Cię tutaj- Pietro dokancza.

-Wbrew mojej woli.

-Może, ale...- zaczyna Tony.

-Dobra, to dlaczego mnie tu chcieliście?

-Masz pewną zdolność, której jeszcze nie odkryłaś- mówi Kapitan.

-Okej... nie, jakoś to do mnie nie dociera.

-Jesteś na liście Tarczy.

-Co? Jaka z nowu lista?

-Na tej liście, znajdują się osoby z różnymi mocami, albo podejrzeniami ich posiadania- kontynuuje Clint- chcemy, abys odkryła ja z naszą pomocą, niż aby komukolwiek się coś stało.

-Niech będzie... to kiedy zaczynamy?

-Natychmiast!- Stark klaszcze w dłoni i się szeroko uśmiecha.

-Przeraża mnie jego entuzjanizm...- mówię do Bucka, który akurat stoi obok.

-Nie Ciebie jedyną- spoglądam na niego i lekko się uśmiecham. On na dosłownie sekundę odpowiada tym samym, ale po chwili odwraca wzrok i idzie przed siebie. Podażam za towarzyszami.

*

-Zacznijmy od Starka- mówi Kapitan w sali treningowej. Jest tu kilka bierzni, worki treningowe, strzelnica z brońmi i jeszcze kilka innych bajerów.

-Jak to od Starka?- marszcze brwi.

-To Stark. No proszę...- odpowiada mi Bucky.

-Ja tu jestem!- Tony podchodzi do mnie i staje na przeciwko.

-Okej... to...?- nie wiem co powiedzieć.

-Zastanawiam się, czy masz chłopaka- uśmiecha się Stark.

-Co? Nie, po co...- marszcze brwi.

-O! Jak fajnie! A może dałabyś się zaprosić gdzieś na kolację?

-Dzięki, ale...

-A potem możemy pójść do mnie.

-Co? Nie, weź...

-Na pewno? Może jednak Cię jakoś przekonam?

-Powiedziałam: nie! I przestań mi przerywać, bo to wkurza!

-Cóż, nie dziwię się, ze jesteś sama. Kto by chciał się z tobą uzerac?

-Też się zastanawiam.

-To nie działa- wzdycha Clint.

-Dziwne... zwykle już mają ochotę go zabić- dziwi się Natasha.

-Zastosujemy inną metodę- mówi Steve.

-Ale zanim zaczniemy mogę go zrzucić z okna?- wskazuje głową na Tony'ego.

-Mam się bać?- pyta się miliarder.

-Tak- odpowiadam krótko. Pietro reaguje śmiechem. Zresztą... Bucky też.

*

-Zmeczona jestem... Nie możemy wrócić do tego jutro?- ciężko łapie powietrze. Mały trening z Kapitanem, Pietrem i teraz Buckym mnie wykończył.

-Im szybciej twoja moc się pokaże, tym lepiej- odpowiada Barnes i przytrzymuje przede mną worek treningowy.

-Normalnie bardzo lubię bić ludzi albo worki treningowe, ale jestem już zmęczona...

-Dawaj. Wyobraź sobie, że to Stark- lekko się do mnie uśmiecha, a ja zaczynam uderzać worek.

-Stań tak- podchodzi do mnie i staje za mną. Kładzie mi ręce na biodra i lekko przesuwa- a teraz wyprowadź cios z całego ciała- robię jak mówi. Od razu lepiej wychodzi.

-Dzięki- uśmiecham się lekko- ale... co to ma za zadanie jeśli chodzi o moją niewykryta moc?

-Adrenalina powinna powinna wywołać mutacje twoich komórek i wykazanie mocy- zaczynam uderzać w worek z większą siłą. Zaczyna mi to sprawiać coraz większa przyjemność.

-Rozumiem- kiwam głową i na chwilę przestaje. Odwracam się do niego twarzą. W milczeniu mi się przygląda. Jego włosy opadają mu na twarz, a jego dłonie wciąż leżą na moich biodrach. Spuszczam wzrok i odchodzę. Siadam przy ścianie.

-Moc powinna się nie długo ujawnić- podchodzi do mnie.

-Nie o to chodzi- wzdycham i przecieram ręką twarz. Przez chwilę stoi nade mną, ale w końcu siada obok mnie- ja... pisze książki- zaczynam.

-O czym?

-To nie ma znaczenia. Po prostu... dobra, to ma znaczenie- patrzy się na mnie ze zdziwieniem, więc kontynuuję- jestem w trakcie pisania jednej... Nie mam zamiaru jej wydawać. To miała być książka dla mnie. O mnie i... o was.

-O nas?

-No tak... superbohaterowie i w ogóle i... jak na razie wszystko co napisałam w niej się spełnia...

-Wszystko?

-Tak.

-A co powinno się teraz zdarzyć?

-Em... Nie wiem... skończyłam na momencie, gdy główna bohaterka ćwiczy w sali treningowej z Pietrem- Bucky kiwa głową, na znak, że rozumie.

-Widziałem, jak Pietro się na Ciebie patrzy.

-Serio?

-Tak- patrzę na niego, ale on ma wzrok wlepiony w ścianę.

-O, to...

-Miłe?

-Dziwne.

-Dlaczego tak uważasz?

-Bo... W planach miałam, aby główną bohaterka była po części z Pietrem.

-Po części?

-Miała mieć dylemat między nim a... takim jednym. Bo obydwu kochała.

-Kto miał być tym drugim?

-To nie ma znaczenia- Bucky podpiera się na ręce i zbliża do mnie. Jego twarz dzieli od mojej kilka centymetrów.

-Ma. Odpowiedz- brunet jest zdecydowanie za blisko mnie. Ale co dziwne mi to nie przeszkadza. Wstrzymuje oddech.

-I tobą- wyrzucam z siebie. Przez chwilę patrzy mi w oczy. A ja jemu. Na jego twarzy zagaszcza lekki uśmiech i się odsuwa. Siada w poprzedniej pozycji. Aha. Milczymy. W sumie to nie wiem co mam powiedzieć.

-Zobac- mówi i wskazuje głową na jeden z worków treningowych. Otaczają go... błyskawice- Chyba już wiemy, jaką masz moc- ze zdziwieniem spoglądam na moje ręce. Po dłuższym czasie pojawiają się na nie fioletowe błyskawice.

-Jak ja...- Bucky wstaję i podaje mi rękę.

-Wystarczy na dzisiaj- patrzę oniemiała na niego. Wzdycham. Podpieram się jedną ręką, a drugą łapie bruneta.

Z mojej ręki, po dotknięciu go wylatuja błyskawice. Odpychają zarówno mnie jak i jego. Uderzam o ścianę z dużą siłą. Kręci mi się w głowie i niewyraźnie widzę.

-Nancy! Nancy, co się stało?- przede mną pojawia się Pietro. Mrucze coś w odpowiedzi i zamykam oczy. Nastaje ciemność.

*

-O mój Boże!- krzyczę, gdy się budzę. Uspokajam oddech. Przecieram ręką twarz i rozglądam się w okół. Co tu się stało? Dlaczego...

Przede mną zjaduje się otwarty laptop i herbata na stole.

To był sen.

****
Okej, pisałam, że będzie zajebisty. Szczerze, w mojej głowie wyglądało to o wiele lepiej. :/
A teraz coś innego, ogłoszenie:
Robie sobie przerwę z pisaniem.
W tym tygodniu mam próbne testy, potem sprawdziany i inne duperele i na dodatek półrocze się kończy. Mam nadzieje, że mnie rozumiecie.
Mam za to pomysł na one shot świąteczny o Buckym.
Mam nadzieje, że przyjdzie mi jeszcze jakiś o kimś innym. Wtedy będę mogła to nadrobić.
Ale cóż...
Dziękuję wszystkim, którzy to czytają i tym którzy komentują! ^^
Jesteście wspaniali!
Pozdrawiam :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top