Obiekt 1004- Bucky Barnes
1941 r.
Ubrana w czerwoną suknie i nieduże szpilki, tego samego koloru przepycham się przez tłum ludzi.
-James! Steve!- krzyczę, gdy widzę przyjaciół. Odwracają się w moją stronę i bacznie przyglądają. Śmieję się cicho, gdy widzę ich opadnięte szczęki- No... i jak?- patrzę po nich. Rogers się opamiętuję i uśmiecha w moją stronę.
-Wyglądasz przecudnie- na mojej twarzy zagaszcza mały uśmiech. Kątem oka spoglądam na Bucky'iego, który nie spuszcza ze mnie wzroku.
-Dziękuję. A jak tam Steve? Przyjęli cię?- chłopak zwiesza głowę.
-Niestety...
-Ej! Nawet się tym nie przejmuj! Widocznie nie potrafią zauważyć w tobie twoich wspaniałych cech, a zwłaszcza wytrwałości! Przydałby im się ktoś taki- podnosi głowę i uśmiecha się w moją stronę.
-Dzięki Lauren- mówi.
-A ty Jamesie- odwracam się do wspomnianego faceta- masz uważać! Zabije cię, jeśli tam zginiesz- zakładam ręce na piersi, patrząc mu w oczy.
-Zapamiętam- pokazuje szereg białych zębów- może zrobi mi pani tą przyjemność i da się porwać na jeden taniec?- schyla się lekko i wyciąga do mnie rękę.
-No skoro pan tak ładnie prosi...- podaje mu dłoń. Gdy on już ciągnie mnie w swoją stronę, ukradkiem patrzę na Steva, którego już nie ma. Pewnie poszedł do muzeum.
Bucky kładzie dłoń na mojej talii, a drugą łapie za moją rękę. Moja za to spoczywa na jego barku. Kiwamy się w takt muzyki.
-Co powiesz na małego drinka?- obkręca mnie w okół mojej osi i przytrzymuje w pasie.
-Z wielką chęcią. Ale, gdy wrócisz cały- z nowu piruet i teraz trzyma mnie tak, że jestem plecami do niego.
-To obiecuje, że nic mi się nie stanie- mówi mi przy uchu i powtarza poprzedni ruch. Czuję przyjemne ciepło.
-Wtedy możemy pójść na nawet dwa- patrzymy sobie w oczy. Obraca mnie i przytrzymuje w talii, aby obniżyć mnie. Od upadku dzielą mnie tylko jego silne ręce.
-Z panią pójdę na koniec świata- nachyla się nade mną, ale przed złączeniem naszych ust, przeszkadza nam upadek. Noga odchyliła mi się do tyłu i upadłam na tyłek, pociagajac za sobą Jamesa, który teraz na mnie leży. Zaczynam się śmiać, a on zaraz po mnie. Jego tęczówki... są takie piękne... jego uśmiech... taki uroczy... wszystko w nim jest cudowne! Dlaczego on musi to mi robić? Jutro wyjeżdża... w obronie kraju. Szanuje to, ale boję się, że zginie tam. Jesteśmy przyjaciółmi... chyba...
Gdy Bucky wstaję, podaje mi rękę. Przyjmuje gest i pomaga mi podnieść mój tyłek. Wszyscy się na nas patrzą, przez co oblewam się rumieńcem. Nim się oglądam czuje dotyk palców na nadgrastku. Mój towarzysz ciągnie mnie w nieznanym kierunku. Dopiero po wyjściu z tego tłumu przystaje. Uśmiechamy się do siebie przez chwilę.
-Będę się już zbierać...- mówię smutno. Nie chce się z nim rozstawać. Zwłaszcza, że widzę go możliwe po raz ostatni.
-Odprowadze cię- proponuje.
-Dziękuję, ale nie. Idź lepiej poszukać Steva- uśmiecham się przygnębiająco. Rzucam się mu w ramiona i mocno obejmuje- ja nie żartuje! Masz na siebie uważać!
-Miałbym przepuścić pójścia na drinka z tobą, w zamian za leżenie pod ziemią? O nie ma tak łatwo- śmieje się. Całuje go w policzek i odrywam od niego.
-Do zobaczenia Bucky.
-Do zobaczenia Lauren.
Odwracam się i odchodzę w kierunku mojego domu. Oglądam się za siebie i widzę Jamesa stojącego. Patrzy się na mnie. Jego kąciki ust lekko się podnoszą. Na ten widok oczy napełniają mi się łzami. Szybko odwracam głowę i ocieram je. A co jeśli widzę go ostatni raz?
Idąc skrótem do mojego domu dostaje czymś w głowę. Czuje niemiłosierny ból w czaszce i zanim zdąrzam połapać się w sytuacji dostaje drugi raz. Nastaje ciemność.
*
2017 r.
-Myślisz, że jest gotowa?
-Musi być.
-To szaleństwo...
-Od tego jesteśmy.
-Ale czy to nie przesada? Jest niestabilna.
-Nie. Zimowy żołnierz musi zapłacić za to co zrobił.
-Tak więc uruchamiamy obiekt 1004.
*
2017 r.
Otwieram oczy. Jedyne co widzę to biel. Biel wszędzie. Mija kilka chwil, zanim przyzwyczajam wzrok do tego światła.
Jestem w jakimś pomieszceniu. Pokoju. Z trudem podnoszę się do pozycji siedzącej. Rozglądam się, a mój wzrok spoczywa na czarnym kombinezonie. Bez zastanowienia zakładam go i siadam w poprzednie miejsce.
Jedyne co pamiętam to... to, że nieposłuszeństwo równa się ból.
Drzwi się otwierają. Staje w nich blondyn z lekkim zarostem i brązowymi tęczówkami. Ma przy sobie kilka pistoletów i Barretta m82m4.
-Obiekcie 1004- po wypowiedzeniu tych słów staje na nogi. Podchodzi do mnie i wręcza mi wyżej wspomnianą broń, kilka pistoletów, nóż i czarną maskę na twarz, którą zakładam.
-Znasz swoją misję?- zakładam broń na plecy.
-Mam zabić Zimowego Żołnierza.
*
Odgarniam jasne włosy z czoła. Wyciągam zza pleców Barretta i wymierzam w mój cel. Siedzi przy małym stoliku w kawiarni z jakimś wysokim blondynem. Naciskam na spust. Okno przy nich pęka na tysiące małych części.
Słyszę krzyki ludzi i widzę, że obaj faceci już uciekają z miejsca. Zeskakuje z budynku, na ulice i idę w ich stronę. Wszyscy uciekają.
Jeszcze raz wymierzam w bruneta i strzelam. Od pocisku ochrania go tarcza. Obaj spoglądają na mnie. Blondyn przeszkadza mi w wykonaniu misji. Jego też będę musiała zniszczyć.
Facet- ochroniarz bruneta rzuca we mnie tarczą, którą najzwyczajniej w świecie łapie. Podchodzę do nich. Stoję na przeciwko kilka metrów od mężczyzn. Rzucam tarczą w blondaska, a w czasie gdy on ją łapie, ja skacze na niego i wale go w twarz.
Ktoś jednak spycha mnie z niego. To mój cel. Podkładam mu nogę, ale on nad nią skacze. Celuje w niego lufą pistoletu, ale on łapie za nią i kieruję w górę. Jest silny i to bardzo. Odpycha mnie od siebie. Wymierzam mu solidny kop w brzuch, ale on łapie mnie za nogę i powala na ziemię. Szybko jednak wstaje na ziemię i wyciągam nóż. Nacieram na niego, jednak ktoś uderza mnie z tyłu w plecy, przez co upadam. Kopie gościa, odpychając od siebie i wykrecam mu rękę. Mam mało czasu, gdy upada więc, ponownie atakuje bruneta. Łapie mnie on za nadgarstek, lecz ja się nie daję i przeskakuje nad nim, powalając go na ziemię.
Moją misją jest zabicie go. Wyjmuje pistolet i już mam strzelać, gdy ktoś łapie mnie od tyłu i mocno ściskając, odciaga od niego. Wale go łokciem w brzuch, lecz on nie ustępuje. Łapie go za rękę i przerzucam przez siebie. On jednak ręką zdejmuje mi moją maskę, która leży teraz kilka metrów dalej.
Obaj się podnoszą, więc w tym celu wyciągam mój ostatni pistolet. Patrzą się na mnie.
-Lauren...?- mówi Zimowy Żołnierz. Mruże oczy.
-Kim do diabła jest Lauren?- pytam.
Podczas, gdy oni stoją i się lampią, ja podchodzę do nich. Jestem już przy moim celu i mierze do niego z broni, gdy dostaje czymś w głowę. Z pulsującym bólem w tylnej części głowy odwracam się i widzę przed oczami jeszcze tarczę. Tracę przytomność.
*
Budzę się. Szybko wstaję i rozglądam się po pomieszczeniu. Nie jest to samo, w którym zwykle się budziłam.
Zostałam pozbawiona całej broni. Zostawili mi tylko mój kostium.
Złapali mnie. Zimowy Żołnierz mnie złapał. Zabije go. Wypełnie swoją misję jak każdą inną. On nie będzie wyjątkiem. Na jednej z półek zauważam, że leży moja maska. Nic mi już nie da. Drzwi otwierają się. Spoglądam na nie, a w nich pojawia się czarnoskóry ubrany na czarno, z przepaską na oku.
-Masz fajnych przyjaciół. Oni namówili mnie, aby dorować czy życie- mówi do mnie. Przyjaciół? Ja nie mam przyjaciół. Mam tylko swoje ofiary- niezłą sieczkę tam urzadziłaś. Niby drobna, a jednak zabójcza- o czym ten facet gada? Drobna? Może do najwyższych nie należę, ale niska też nie jestem.
Nic nie mówię. Tępo wpatruje się w ścianę.
-Zaraz ktoś przyjdzie po Ciebie. Mogłabyś się odezwać- wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Niestety, tylko krótką chwilę pozostaje sama, gdy do środka wchodzi blondyn, którego próbowałam zabić. Niedługo i tak zginie. I to dzięki mnie.
Siada koło mnie i się na mnie patrzy. Ja na niego nie.
-Pamiętasz coś?- pyta się, ale ja nie odpowiadam- jestem Steve. Wiem, że mnie nie kojarzysz, ale byliśmy przyjaciółmi. Jeszcze za czasów wojny... byłem tym małym, chuderlawym Steviem, który bardzo chciał służyć dla wojska. Pamiętasz?- nie odpowiadam. On wzdycha- niedługo pamięć powinna zacząć Ci powracać- wstaje z łóżka i idzie do drzwi- em... do zobaczenia- ciągle nic nie mówię, a on wychodzi. Po chwili na jego miejsce pojawia się Zimowy Żołnierz. Siada obok mnie. Mam idealny moment, aby go zabić. Ale tego nie robię. Na razie.
Patrzę się ciągle tępo w ścianę. Ja milcze i on milczy. Dlaczego? Trwa to już kilka minut, a on się jeszcze nie odezwał. Nie mogę wytrzymać, więc ja to robię.
-Czego chcesz?- wychrypiam. Rzadko kiedy coś mówię.
-Posiedzieć i pomilczeć?- mruże oczy i spoglądam w jego stronę. Brązowe, sięgające do ramion włosy, koszula, jeansy i rękawiczka na jego lewej dłoni.
-Dlaczego?- mówię przyciszonym głosem.
-Czasami warto po prostu pomilczeć- odpowiada. I on jest Zimowym Żołnierzem?- wiesz jak masz na imię?- patrzy się w moją stronę.
-Obiekt 1004- nie wiem czemu mu odpowiadam. Jakoś... Tak.
-Lauren- milczymy- Jestem Bucky- milcze.
Siedzimy tak kolejne minuty. W ciszy. Bucky... Bucky... Bucky... próbuje sobie przypomnieć. Bucky. James Bucky Barnes. Skądś go znam...
Zegarek, na jego ręce zaczyna pikać i świecić. Wstaje i idzie w stronę drzwi.
-Zabiję Cię. Zabiję Ciebie i Twojego przyjaciela Zimowy Żołnierzu- mówię zimnych i oschłym tonem. Nie patrzy na mnie. Stoi chwilę w miejscu, ze wzrokiem wbitym w drzwi- Gdy stąd wyjdę dorwe Cię- po tych słowach milcze. On też.
-Już to zrobiłaś- odpowiada cicho i wychodzi.
Bucky... James Bucky Barnes. Skąd ja go do cholery znam?! To okropne uczucie, gdy nic nie pamiętam. Nic a nic.
Chwila... czy on zamknął drzwi? Nie. A przynajmniej nie było słychać. Rozglądam się po pomieszczeniu. Debile. Nie ma tu kamer. Odczekuje chwilę i podchodzę do drzwi. Cicho je otwieram i wyglądam na korytarz. Nikogo. To podpucha? Nie zostawiliby mnie samej. Właśnie... kim ja jestem? Nie, stop. Skup nie na zadaniu. Teraz nie dorwe mojego celu, ale uciekne z tąd.
Zamykam cicho drzwi i biegnę w kierunku, w którym każe mi iść przeczucie. Zatrzymuje się przy rogu i wychylam zza niego. Dwóch agentów. Jeden idzie w moją stronę. Chowam się i gdy mija mnie, zakrywam mu usta i nos. Czekam tak za ścianą, aż traci przytomność. Osuwa się na ziemię. Zostawiam go za sobą i idę do kolejnego. Stoi tyłem. Idiota. Gdy mam go na wyciągnięcie ręki, odwraca się do mnie. Ja w tym czasie pięścią wale go w twarz. Stoi. Próbuje mnie uderzyć, ale łapie go za głowę i uderzam w ścianę. Pada na ziemię. Będzie żył.
Biagne prawie niesłyszalnie na przód. Moje przeczucie się nie myliło. Jest wyjście. Słyszę kroki. Szybko chowam się za ścianą i obserwuje tą osobę. Jest nią Zimowy Żołnierz, który zatrzymuje się tuż przed wyjściem.
-Wiem, że tam jesteś- mówi. Wychodzę zza rogu i idę w jego kierunku. Przystaje kiedy się odwraca i mierzy mnie wzrokiem. Teraz zauważam, że nie ma rękawiczki. Jego lewa ręka jest z metalu. Nie przeszkadza mi to jednak i atakuje go, przygważdzając do ściany. Patrzę na niego zimnym wzrokiem. Bez uczuć. Bo taka jestem. Nic z tym nie zrobię. Nawet nie wiem kim jestem.
Uderzam go w twarz, ale on się nie broni. Ciągle trwa w bezruchu, po moich kilku uderzeniach. Gdy mam walnąć go kolejny raz, zatrzymuje pięść przed nim. Marszcze brwi i odsuwam się od niego. Z zaskoczeniem mi się przygląda.
-Daj sobie pomóc... ja też byłem marionetką Hydry i nie chciałem pomocy... ale potrzebowałem jej- doskonale znam jego oczy. Jego twarz. Jego głos. Ale kim jest? Kim jest dla mnie? Byłym przyjacielem? Kiedyś znajomym? Rodziną? Kim? Tylko to pytanie nasuwa mi się na myśl.
Nie odpowiadam, a uciekam. Biegnę tam gdzie powinnam być.
*
-Kim on jest?- pytam, gdy siedzę już na krześle, w którym mają mi wyczyścić pamięć. Jak po każdej misji.
-Kto taki?- pyta ten sam blondyn, który przyszedł wcześniej wręczyć mi broń.
-Zimowy Żołnierz. Znam go...- patrzę się w sufit.
-Spotkałaś go na poprzedniej misji. Teraz on nią jest.
-On... on nazywa się Bucky. James Bucky Barnes. Prawda?- patrzę na jakiegoś doktora. On za to patrzy się na innego i nic nie odpowiadają. Przykładają mi do głowy to ustrojstwo. Ręce mam zakute w metalowe kajdanki, przyczepione do siedzenia. Wkładają mi do ust mały, czarny przedmiot do zacisniecia na nim zębów. Kiwają głowami, a ja czuję niewyobrażalny ból. Krzyczę, zaciskając zęby na tym czymś. Czuje tylko ból.
*
Wysiadam z czarnego vana z nową bronią. Przed chwilą strzeliłam rakietą w tego blondynka, który ciągle łazi za moim celem. Nie wiem gdzie jest teraz, ale na pewno zaraz się zjawi. Podchodzę do Zimowego Żołnierza z lufą wymierzoną w jego stronę. Coś mi nie daje spokoju.
Naciskam spust, ale każdy strzał, blokuje swoim metalowym ramieniem. Wale go w głowę z broni, przez co się cofa. Nie uderza mnie, a jedynie wyrywa mi broń i rzuca gdzies dalej. Wyjmuje z pochwy nóż. Łapie mnie za nadgarstek i się przez chwilę siłujemy, aż ranie go w ramie. Kopie go w brzuch i wyciągam pistolet.
Podnosi się z ziemi. Łapie się za ramię i stoi. Czeka na mój ruch.
-Dawaj. Zrób to. Przynajmniej będę miał to już za sobą- mierze do niego z pistoletu. On serio czeka, aż to zrobię. Wacham się. Jeśli to zrobię, nigdy nie dowiem się, kim on jest.
-Strzelaj!- słyszę za sobą. To głos tego blondyna, który pilnuje mnie, abym wykonała misję. Odwracam się w jego stronę i mierze go wzrokiem- Co się gapisz?! Zabij go!- krzyczy. Odwracam się do mojej ofiary. Stoi ciągle w tym samym miejscu. Celuje mu w głowę.
-Bucky!- patrzę na jego przyjaciela, który stoi dobry kawał z tyłu. On nie reaguje na niego. Mierzymy się wzrokiem, aż strzelam. Odwracam się i strzelam do tego gościa, który od jakiegoś czasu mnie ciągle wkurza. Ciągle "Strzelaj!" Itp. Upada nieżywy na ziemię.
Odwracam się w stronę bruneta, który z niedowierzeniem mi się przygląda. Posyłam mu krótkie spojrzenie i uciekam. Nie mogę tu zostać. Do Hydry także nie mogę wrócić. Muszę się ukryć.
Dlaczego to zrobiłam? Nie mam pojęcia... nie wykonałam misji. Myśląc teraz o tym, biegnę przez zakamarki ulic. Przystaje dopiero, gdy nie słyszę żadnych odgłosów ulicy. Opieram się o budynek i głośno oddycham. Nie mam pojęcia gdzie jestem.
-Cześć ślicznotko... co tu robisz tak sama?- spoglądam na jakiś trzech facetów, idących w moją stronę- może się z nami zabawisz?- nic nie mówię. Podchodzą do mnie, a gdy jeden łapie mnie za nadgarstek kopie wszystkich w brzuch, przez co się kulą. Skrecam każdemu kark i odchodzę. Czuje... dosłownie nic. Nie wiem gdzie się podziać, wiec jak na razie idę przed siebie.
Zostawiam za sobą tylko śmierć. Wszędzie.
*
Miesiąc później
Niektóre rzeczy powoli zaczynają mi się przypominać. Wiem, że Zimowy Żołnierz to James Bucky Barnes, a tamten blondyn to Steve Rogers. Wiem, że mam na imię Lauren. I wiem, że muszę zniknąć.
Cały czas uciekam przed Hydrą. Próbują mnie złapać. Niedoczekanie.
Przemierzając ulicę w kapturze i czapce, nie zwracam uwagi na ludzi. Poza jednym. Idzie na przeciw, ale nie zauważa mnie. Chce go w spokoju wyminąć, ale mówi cicho za mną:
-Lauren?- staje w miejscu. Ludzie mnie wymijają, w ogóle nie zwracając na mnie uwagi. Odwracam się w jego stronę i posyłam mu smutny uśmiech.
-Jesteś mi winny drinka- ze zdziwniem się mi przygląda. Gdy jacyś ludzie, zagradzają nam widoczność na siebie, odchodzę. Znikam z jego zasięgu wzroku.
Nie mogę dać się złapać. Nikomu. Nawet jemu.
********
I jak? :V
Podoba się?
Mam nadzieję, że tak :3
Wgl mam pomysł na 3 lub cztero częściowy one shot XD
Czyli chyba three shot lub four shot XD
Zapraszam do kometowania i gwiazdkowania ^^
I tak na marginesie...
Dzisiaj jest 8 października, co stoi za tym, iż...
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO ŁAJZO! :D
WIEM, ŻE TO CZYTASZ XD
Szafa08
Ps. Jakby ktoś nie wiedział, to łajza to moja najlepsza przyjaciółka XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top