Obiekt 1004 #2- Bucky Barnes

-Zapodaj kolejny- mówię barmanowi.

-To już dwunasty... nie za dużo jak na taką damę?- unosi brew do góry. Prycham. Wcześniej chciałam sobie wszystko przypomnieć. Teraz chce zapomnieć. O wszystkim.

-Po prostu się zamknij i daj kolejny- odburkowuję. Facet robi jak mówię. Od razu pochłaniam napój, który drażni moje gardło i po chwili dociera do żołądka, wywołując miłe ciepło.

Uciakam już 4 miesiące. Hydra już nie raz mnie prawie złapała. Właśnie, prawie. Chciałabym to w ogóle wszystko zakończyć. Sama nie wiem, czemu tego nie robię. Przynajmniej nikt by nie ucierpiał.

Patrzę po ludziach w tym klubie. Wszyscy się dobrze bawią, tańczą, śmieją się, gadają. Kilka ludzi siedzi i pije. W tłumie dostrzegam znajomą postać. Przyglądam się mu chwilę i zauważam odbijające się światło od jego ręki.

-Cholera- mówię i wstaję od baru. Przeciskam się przez ludzi i kieruje do tylnych drzwi. Wychodzę szybko na powietrze.

-Hej...- czuje rękę na ramieniu. Od razu łapie za nią, wykręcam za plecy tej osoby i przyciskam go do ściany.

-Kim jesteś? I czego chcesz?- pytam.

-Au, au, au... chciałem tylko spytać się, czy masz ogień...- puszczam jakiegoś chłopaka, a on się do mnie odwraca- wariatka!- ucieka. Wzdycham. Mogłam się zdradzić, przez tego debila.

-Ciągle cię ścigają...- moje wszystkie mięśnie się napinają. Czego on tu?

-Wiesz o tym najlepiej, Zimowy Żołnierzu- odwracam się w jego stronę. Jest ubrany w zwykłe jeansy, bluzę z kapturem i czapkę z daszkiem. Na dłoniach ma także skórzane rękawiczki.

-Nie musisz wciąż uciekać- jego ton nie zdradza nic. Tak samo jak jego oczy. Hydra nieźle nas wyszkoliła. Pozbawiła nas wszelkich skrupułów. Wszystkiego, co może mieć normalny człowiek.

-Powiedział ten, co sam uciekał- podchodzi do mnie. Przystaje jakiś metr ode mnie. Patrzymy sobie w oczy.

-Ale przestał- mruże oczy.

-Czego chcesz?

-Chcę ci pomóc. I zabrać cie na obiecanego drinka.

-Nie można pomóc komuś, kto nie chce pomocy- naciskam na słowo nie.

-Mi jakoś pomogli- mój oddech przyśpiesza. Jestem niebezpieczna. Nie powinno go tu być. Mnie nie powinno w ogóle być.

-Posłuchaj, ty masz przyjaciela! Kogoś kto ci pomoże, bez względu na to kim jesteś i co zrobiłeś! Ty go masz!

-A ty masz mnie- odpowiada spokojnie- ja też Ci pomogę.

-Mi już się nie da pomóc- zaciskam pięść. Staram się kontrolować mój drugi tryb. Tryb zabójcy. Od ucieczki z Hydry, jeszcze nie wydostał się na wolność. Jeszcze.

-Lauren, chodź ze mną.

-Nie ma już Lauren! Jestem tylko ja! Tylko zabójca bez uczuć, który może zabić każdego kto stanie mu na drodze! Tym jestem!

-Nie prawda- uspokajam się nieco.

-Odejdź. Nie chce ci nic zrobić- odwracam wzrok.

-Nic mi nie zrobisz.

-Nie wiesz tego.

-Wiem. Równie dobrze ja mógłbym cie zabić, ale tego nie zrobię. Zimowego Żołnierza juz nie ma.

-Ale na rękach wciąż pozostaje krew... jestem potworem... zniszczyłam życie tylu ludzią...

-To Hydra jest potworem. Nie twoja wina, że zostałaś w to wciągnięta...

-Moja! To ja byłam słaba! Dałam się złamać!

-Ja też. Chodź- łapie mnie za rękę- możesz mi zaufać- mówi, gdy stoję w miejscu. Przez chwilę się nad tym zastanawiam, ale daje się porwać w jego stronę. Wchodzimy z powrotem do klubu i siadamy przy barze.

-Drinka i whisky z lodem- mówi Zimowy Żołnierz. Barman po chwili przynosi zamówione napoje. Od razu pochłaniam swój.

-Masz mocną głowę- mówi facet za ladą. James patrzy się na mnie pytająco, a ja wzruszam tylko ramionami.

-Ty też nie możesz się upić?- pytam towarzysza.

-Niestety. Czasami by się przydało...

-Prawda...- spogladamy na siebie- Chciałabym być na ich miejscu- wskazuje na ludzi dobrze się bawiących- jedynymi ich zmartwieniami jest jutrzejszy kac- wzdycham- ja nawet tego nie mam- Patrzę na bruneta i napotykam jego wzrok. Milczymy- mogę ci zadać pytanie?

-Jasne- wychrypia.

-Co się stało przed... przed moim zwerbowaniem do Hydry?

-Powinnaś się spytać o to Steva. Ja pamiętam tylko urywki...

-Powiedz co pamiętasz- spogląda na mnie. Odwraca wzrok i opiera się o blat.

-Ostatni raz widziałem cie chyba... na imprezie pożegnalnej. Moja dywizja jechała na misję... przyszłaś- próbuje przywołać jakiekolwiek obrazy, ale się nie udaje- miałaś na sobie czerwoną sukienkę...

-Pamiętasz taki szczegół?- unosze brew do góry.

-Trudno by było nie zapomnieć... wygladałaś pięknie- jego kąciki ust lekko się podnoszą- tańczyliśmy...- gdy to mówi, uśmiecham się. Ja miałabym tańczyć z Zimowym Żołnierzem? To jest tak niemożliwe... że aż wiarygodne- potem musiałaś iść. Pamiętam, że chciałem cie odprowadzić, ale w końcu, sam nie wiem czemu, puściłem cie samą...

-Przykro mi, ale nic z tego nie pamiętam...

-Nic nie szkodzi... cześć wspomnień zaczęła mi powracać dopiero po kilku miesiącach- uśmiechamy się do siebie. Dawno tego nie robiłam...

-Co masz zamiar teraz zrobić?

-Teraz? Zabrać cie do siebie. W bezpieczne miejsce.

-Nie ważne gdzie będę, zawsze będzie tam niebezpiecznie. I ze względu na Hydre i mnie...

-Ale ja podejmę to ryzyko...- wstaje od baru i łapie mnie za nadgarstek.

-Nie. Jestem niebezpieczna... zostaw mnie...- wyszarpuje się- nie chce ci nic zrobić... już Cię prawie zabiłam... kilka razy...

-Prawie...- uśmiecha się lekko. Nie chce iść z nim, ale jest zbyt silny. Nawet dla mnie. Wychodzimy z budynku i idziemy ulicami, nic do siebie nie mówiąc.

-James...- mówię, gdy nagle czuje, że ktoś idzie za nami.

-Wiem...- skręcamy w jakąś alejke.

Kroki. Odwracam głowę w tą stronę. Zza rogu wyłaniają się ludzie. Agenci Hydry z bronią wymierzoną w nas.

-Zimowy Żołnierzu i Obiekcie 1004, poddajcie się, a nic wam się nie stanie- zaciskam rękę na jego dłoni. Odpowiada tym samym.

-Chcielibyście- po wypowiedzeniu tych słów, Bucky staje przede mną i osłania mnie swoim ciałem. Przy okazji blokuje pociski metalowym ramieniem. Wyłaniam się zza niego i atakuje jednego agenta. Uderzam go w głowę, następnie kopie w plecy, przez co upada. Wymierzam mu kop w głowę i... i mój drugi tryb jakby się uruchamia. Razem z Jamesem powalamy kolejnych agentów. Jednego przerzucam przez ramię z taką siłą, że łamie mu kręgosłup. Do moich uszy dociera krzyk. Wszyscy agenci, leżą... jednak ktoś dotyka mojego ramienia. Odwracam się i od razu uderzam go prawym sierpowym. Uderzyłam Bucky'iego. Uderzyłam kogoś, kto chciał mi pomóc... właśnie, chciał. Jestem dla niego zagrożeniem i właśnie to pokazałam. Cofam się do tyłu.

-Nic mi się nie stało- mówi, podchodząc do mnie. Widzę jednak, że pod jego okiem zaczyna formować się siniak. James mógł się obronić, a tego nie zrobił. Dlaczego? Skrzywdziłam go...

-Jestem niebezpieczna... zostaw mnie...- odwracam się i chce odbiec, ale zatrzymują mnie umięśnione ramiona. Bucky mnie przytula i nie chce puścić.

-Nie jesteś niebezpieczna... nic mi nie zrobisz...

-Zrobiłam... i zrobię...

-To nie jesteś ty...

-A więc kim jestem...?- to ostatnie słowa jakie wypowiadam. Obiekt 1004 wykorzystał wszystkie moje siły. Tracę przytomność, ale przytrzymuje mnie Bucky.

*

Otwieram oczy. Wstaje z łóżka, na którym leżałam. Jestem w jakimś pokoju. Duże, wygodne łóżko, szafa, kilka półek z książkami, telewizor, ciążarki, fotel, stolik i dwoje drzwi.

-Jak się czujesz?- pyta męski głos. Odwracam głowę w stronę dźwięku. W drzwiach stoi James. Spuszczam wzrok. Czyli to jest jego pokój.

-Nie powinieneś mi pomagać...- słyszę kroki. Brunet siada obok mnie na łóżku.

-Nie mogłem zrobić inaczej...- słyszę nasze oddechy. Nic poza tym. No chyba, że cisza, wykrzyczająca to, że jesteśmy sami. Tylko tyle.

-Gdzie jesteśmy?- pytam.

-W Stark Tower. Jesteśmy tu bezpieczni- podnoszę wzrok.

-Stark? Howard żyję?- pytam się zdziwiona. Teraz Bucky spuszcza wzrok.

-Nie. Jego syn za to tak- mężczyzna wstaje z łóżka i podaje mi rękę. Przyjmuje gest i stoję już obok niego- Chodź, powinni cie zbadać- łapie mnie za dłoń. Wychodzimy z pomieszczenia i kierujemy się korytarzem. Nikogo nie ma. Zero ludzi. Wsiadamy do windy i udajemy się na 15 piętro.

-Ufasz im?- pytam.

-Steve im ufa, a ja mu- kiwam głową. Winda się otwiera, a nam pokazuje się laboratorium. Jest w nim jakiś facet z ciemnymi włosami i zarostem, mężczyzna z kręconymi włosami i okularami na nosie i Steven Rogers. Wszyscy patrzą na nas.

-Bucky! Lauren!- blondyn podchodzi do nas. Chce mnie przytulić, ale zgrabnie go wymijam. Wykręcam rękę i kopie w kolano, przez co upada.

-Lauren, on ci nic nie zrobi...- słyszę głos Barnesa.

-Luren, to ja. Steven- puszczam go i nic nie mówiąc cofam się krok.

-Wybacz- mówię, spuszczając wzrok. Wiem, że znaliśmy się za czasów wojny, ale... po prostu nie potrafię nikomu zaufać. Bucky może i mu ufa, ale ja nie. W każdym momencie może mnie złapać i oddać Hydrze.

-Nic się nie stało- mówi, uśmiechając się lekko.

-Lauren, to Tony Stark i Bruce Banner- James przedstawia mi pozostałych mężczyzn.

-Albo jak wolisz Iron Man. Co taka piękna i silna panna robi w moich skromnych progach?- szeroko się do mnie uśmiecha.

-Zakładam, że to syn Howarda- patrzę na Bucky'iego, a on to potwierdza uśmiechem.

-Czekaj... co? Znałaś mojego ojca?- Stark jest zdziwiony. Nie odpowiadam. James podchodzi do mnie i mówi, abym usiadła na spedjalnym stole. Robie to z niechęcią.

-Zbadajcie ją. Sprawdźcie czy w Hydrze nie wszczepili jej nic- Stark tylko kiwa głową i razem z Bannerem robią mi badania. Skaner mózgu, prześwietlenia, pobieranie krwi. Przy każdym badaniu, Bucky nie odstępuje mnie na krok.

-Serum, które Ci podali, sprawia, że jesteś silniejsza, zwinniejsza i w innych rzeczach lepsza od normalnego człowieka- mówi Banner- a tak poza tym, wszystko dobrze.

Bucky kiwa głową i pomaga mi wstać ze stołu.

-Lauren, jakbyś coś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie znaleźć- Tony mruga do mnie. James zaciska pięść i prowadzi mnie w drogę powrotną. Do windy.

Gdy wysiadamy z niej, wchodzimy do salonu, połączonego z kuchnią. Bucky idzie w stronę lodówki i wyciąga z niej lody.

-Co robisz?

-Wiem, że uwielbiasz lody- odpowiada, nakładając do dwóch misek lody.

-Skąd?

-Każdy uwielbia lody- uśmiecham się pod nosem. Bucky wręcza mi moją porcję. Siadamy na kanapie, obok siebie.

-Opowiesz mi coś? Wiesz, za czasów wojny?- proszę. James myśli przez chwilę, ale ale końcu zaczyna mówić.

-Kiedyś, ja, ty i Steve poszliśmy do kina. Na twoją randkę. Chcieliśmy zobaczyć, czy ten chłopak jest odpowiedni dla ciebie. Skończyło się na tym, że chłopak się przeraził naszych pogróżek, wybiegł z kina i we trójkę dokonczyliśmy film- James się cicho śmieję. Zresztą ja też. Szkoda, że tego nie pamiętam...

Odkładam już pustą miskę, na stolik.

-Gdy miałem 18 lat, poszliśmy wszyscy, w trójkę na lody. W drodze powrotnej, zaczepili nas jacyś ludzie. Obroniłem cie...

-To... dziwne, że pamiętasz takie rzeczy, po tylu latach...

-Tak już jest... Lauren...

-Słucham...- zapada chwila ciszy.

-Kochałem cie. Od kąd pamiętam, podobałaś mi się do szaleństwa. Ale nigdy ci tego nie powiedziałem... a potem żałowałem. Wciąż żałuję...- nie patrzę się na niego. Przetrawiam to, co mi powiedział- zapomnij co mówiłem- James wstaję z kanapy i wychodzi z pomieszczenia. Zostaje sama.

*

2 godziny później, stoję przed pokojem Bucka. Pukam. Nikt nie odpowiada, wiec wchodzę.

-Nie mówiłem, że możesz wejść- widzę bruneta, wyglądającego za okno. Podchodzę do niego i staje obok- co chcesz?- patrzy na mnie.

-Przepraszam. Za oko- mówię cicho i odwracam za wzrok- nie chciałam...

-Wiem- patrzę mu w oczy. Dotykam lekko, opuszkami palców, sinego odcienia skóry. Gładze lekko ranę. Bada oczami każdy mój ruch.

Jego wzrok zatrzymuje się na sekundę na moich ustach. Po tej sekundzie, przylega mocno ustami do moich. Przytrzymuje mnie mocno w talii. Wplatam palce w jego włosy i przyciagam jeszcze bliżej do siebie. Całuje namiętnie, ale i z uczuciem. Czego brakowało mi od... dawna.

-Ja... chyba wciąż cie kocham...- mówi, gdy odrywamy się od siebie.

-Ja ciebie chyba też- moje zmartwienia z nowu na chwilę się ulatniają, gdy jesteśmy tak blisko siebie. I mam nadzieję, że pozostaniemy tak jeszcze długo. Jeśli Hydra zaatakuje, damy jej radę. Razem. Jak Bucky i Lauren, nie Zimowy Żołnierz i Obiekt 1004.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top