Kobieta Sarkazm- Clint Barton

-A to jest strzelnica. Będziecie odbywać w niej różne testy, a po nich, jak będziecie chcieli, treningi- oprowadzam grupę młodziaków po bazie TARCZY. Właśnie rozpoczynają swoje szkolenie, a Fury wyznaczył mnie, abym miała ich pod swoją opieką.

-Agentko Jeffey- zgłasza się jeden z chłopaków- Matt.

-Nie, nie możecie używać ludzi jako tarczy. Fury wniósł zakaz, po moim ostatnim szkoleniu- 18- latkowie się śmieją. Pamiętam jak ja byłam jedną z nich. To były czasy...

-Mogę zadać dość prywatne pytanie?- nalega ten sam chłopak.

-Jeśli chcesz mnie zaprosić na kawę, to nie, dzięki. Po ostatniej misji mam dość kofeiny, gdy Hydranci wymyślili sobie, że zbudują bazę w opuszczonej fabryce kawy- z nowu rozlega się śmiech.

-Nie o to chodzi- uśmiecha się- która była pani na roku?

-Pani?! Człowieku, jestem od ciebie starsza o 4 lata, nie 40. Wszyscy możecie mi mówić albo Agentko Jeffey, albo Agentko Klaro. A jeśli chodzi o twoje pytanie, to najlepsza, nie chcąc się tak chwalić. Ale co ja poradzę, że jestem najlepszym strzelcem?- przez grupę przechodzi szmer zachwytu. Co ja poradzę, że mam cela? Od małego uwielbiałam strzelać.

-Mogę się założyć o Tarcze Rogersa, że Cię pokonam- grupa się odwraca.

-To jest Agent Barton. Jest świetnym łucznikiem, chociaż pamiętam, jak zamiast trafić w tarcze trafił kiedyś w stopę Starka.

-To było zamierzone.

-Serio? Ja bym celowała w oko- unosze brew i posyłam mu jeden z moich uśmiechów, mówiący "no to pokaż na co cie stać".

-Będzie pojedynek?!- krzyczy Chris- inny trybut- możemy oglądać?

-Jeśli Agent Barton chce obejrzeć swoją przegraną, to czemu nie?

-Wyzwanie przyjęte- Barton przedziera się przez grupkę i stoi na przeciwko mnie z chytrym uśmieszkiem- Obserwujcie uważnie, aby zobaczyć jak najlepszy łucznik wygrywa.

-Zaraziłeś się ego od Starka czy co? Nie martw się, zaraz pomogę ci się go pozbyć- Barton przepuszcza mnie w drzwiach. Wybieram jeden z glocków 17, a on bierze łuk i strzały.

-Kto pierwszy spudłuje przegrywa- wycelowuje w tarcze w kształcie człowieka- gotowy?- patrzę na bruneta. Wyciąga strzałe z kouczanu.

-Zawsze, skarbie- uśmiecham się pod nosem. Zaraz zepsuje mu humor. Z głośników rozlega się sygnał. Strzelam dokładnie w środek tarczy. Strzał za strzałem. Nie wiem ile czasu mija, ale jestem skupiona na zadaniu. Wpadłam w trans i dziwię się, gdy zabrakło mi nabojów. Patrzę po moim przeciwniku. Mu też skończyły się strzały.

-Gotowy na przegraną?- wciskam przycisk, który powoduje przyjechanie tarczy. On również to robi.

-Jasne, że nie. Bo wygram- przed naszymi oczami wiszą tarcze, dziurawe od naszych strzałów.

-Okej, to...

-Remis?- patrzę na jego tarcze. Obydwoje nie spudłowaliśmy ani razu. Nawet nie wyszliśmy za krawędź człowieka.

-Remis- odpowiadam na pytanie. Wychodzę ze strzelnicy, zostawiając tam pistolet. Barton zaraz za mną.

-Wow... to było jak stracie tytanów!- Matt jest podniecony.

-Dobra, idźcie już. Możecie pomęczyć Starka- mówię do młodych.

-Jest w głównym laboratorium. Nie ograniczajcie się- patrzę na bruneta.

-Potem macie wolne. Tylko nie szwędajcie się nigdzie. Ludzie też chcą tu pracować- churem się ze mną zgadzają i odchodzą korytarzem w lewo.

-Niezłe oko- przerywa ciszę Barton.

-Nawzajem.

-Nie byliśmy może przypadkiem razem na roku? Skądś cie kojarzę- przygląda mi się z lekkim uśmiechem.

-Byliśmy- potwierdzam- dziwię się, że mnie kojarzysz.

-A czemuż to?

-Wiesz, nigdy się do mnie nie odezwałeś- wzruszam ramionami.

-To może teraz to nadrobie? Co powiesz na kolacje wieczorem?- mruże oczy.

-Nie, dzięki, nie skorzystam z propozycji.

-Co? Dlaczego? Jestem bardzo miłym facetem! Mogę załatwić nam miejsce w świetnej restauracji- patrzy się na mnie miną zbitego psa. Może na innych by podziałało, ale nie na mnie.

-Może działa to na innych, ale nie na mnie. I mam chłopaka- odwracam się i udaje tylko tam, gdzie ja wiem.

Przechodzę przez główne pomieszczenie dowodzenia. Witam się z kilkoma agentami i idę do mojego pokoju. Otwieram drzwi i zamykam zaraz za sobą. Rzucam się na łóżko. To był ciężki dzień... zjadłabym coś.

-Co, ciężki dzień? Młodzi dali ci w kość?- podnoszę głowę i napotykam wzrok mojej współlokatorki i przyjaciółki.

-A żebyś wiedziała, Tasha- rudowłosa siada obok mnie na łóżku.

-Serio? Bo widziałam ich, jak męczą Starka. Ten to ma przechlapane.

-Współczujesz mu?

-Ani trochę- śmiejemy się- ale... jeden z kadetów powiedział mi, że zostałaś sama z Agentem Bartonem- naciska na dwa ostatnie słowa.

-Zdrajca- mrucze pod nosem- kto to powiedział? Nauczę go, że nie można zdradzać tajemnic państwowych.

-O, czyli to jest tajemnica?

-Nie, jasne, że nie. Ughhh, zostaw mnie w spokoju albo zrób mi coś do jedzenia. I potem zostaw w spokoju.

-Nie. O czym gadaliście?

-Jak chcesz, to możesz pójść i się go spytać.

-Później tak zrobię, ale teraz ty powiedz swoją wersję- wstaje z łóżka i siadam na podłodze.

-To, że podobał mi się kilka lat temu, nie znaczy, że wciąż tak jest.

-A ja myślę co innego.

-Pf.

-Okej, to co mówił?! I co ty mówiłaś?!

-Strzelaliśmy na strzelnicy, aby okazać się kto jest lepszy. Był remis. Potem zaprosił mnie na kolacje- wypowiedź przerywa mi "Uuuuuu" Natashy- Odmówiłam.

-Co? Dlaczego?

-Powiedziałam mu, że mam chłopaka.

-Ale, przecież nie masz...

-I?

-Nie ładnie tak kłamać...- chytry uśmieszek zagaszcza na twarzy rudowłosej- ale jeśli chodzi o Clinta, to na prawdę spoko facet!

-Tak, wiem, jesteś razem z nim w Avengers, ratujecie sobie nawzajem tyłki, nie dzięki. Odechciało mi się czegokolwiek.

-Ech... musze iść- Natasha wstaję i wychodzi. Zamyka za sobą drzwi, a ja zostaje sama. Hm, co by tu teraz zrobić? Wiem, jedzenie.

*

-Ty sobie ze mnie jaja robisz?!

-Nie, Agentko Jeffey.

-To jednak cię coś chyba w głowę walneło. Młot Thora? O ja mu dam ochrzan...

-Agentko Jeffey, to jest bardzo ważna misja- mówi Fury- potrzebujemy cię.

-A czemu mnie, mogę wiedzieć?

-Natasha została ranna na ostatniej misji, a sprawa jest niezwłoczna.

-Ale czemu ja?

-Natasha mnie poprosiła i kazała nie przyjmować odmowy.

-Od kiedy ty się innych słuchasz?

-Klaro, dawno nie byłaś na żadnej misji. Myślę, że straciłaś formę.

-Prowokujesz mnie.

-Oczywiście, że nie. Ale jeśli chcesz, mogę znaleźć kogoś innego.

-O tak, prowokujesz mnie.

-Nie, możesz już iść. Znajdę kogoś, kto nie będzie się bać wykonania tej misji.

-Dobra, niech Ci będzie zrzędliwy piracie! Pójdę z nimi, zadowolony?- warcze.

-Ależ tak- uśmiecha się.

-Nie szczerz się, bo na święta kupie ci drewnianą nogę- odwracam się i kieruje w stronę drzwi- a Coulsona za papuge przebiorę!- zatrzaskuje drzwiami. W co Natasha mnie wrobiła...

*

-Znacie plan?- po raz już sama nie wiem który, bo przestałam liczyć po setnym, Kapitan Lateks tłumaczy nam plan.

-Dobra, zrozumieliśmy! Nie jesteśmy tak tępi jak ty!- wyrzucam z siebie. Clint, Stark, Kapitan i Maria Hill, która kieruje helikopterem, się na mnie patrzą- bez urazy- odburkowuję.

-Wydaje mi się, że nie chcesz w tym uczestniczyć- Rogers marszczy czoło.

-A nagroda Nobla wędruje do... Kapitana Talerza! Proszę o gromkie brawa- zaczynam klaskać, a inni się na mnie patrzą.

-Co Cię dzisiaj ugryzło?- Hill jest zdziwiona.

-Jest po prostu zła, a gdy jest zła jest wredna. Podoba mi się to- Stark się szczerzy.

-Mam nadzieję, że spodoba ci się także, jak wyrzuce cię z tąd.

-Okej, skupcie się na misji- przerywa nam Steve- Gotowi?- potwierdzamy skinieniem głowy- to do dzieła- helikopter się otwiera i najpierw wylatuje Stark. Za nim wyskakuje Kapitan.

-On miał spadochron?- patrzę na Clinta.

-Nie- kiwa głową. Brunet sięga po łuk i wystrzela pocisk z liną na statek. Przyczepia się, a on sprawdza napięcie.

-Czyli Kapitan talerz idealnie do niego będzie pasować- podchodzę do niego- ja pierwsza!- nim zdąża zaprzeczyć, ja już jadę w dół, po linie. Jest ciemno i tak cicho... wiatr rozwiewa mi włosy. Chciałabym trwać tak jak najdłużej.

Zeskakuje i ląduje cicho na pokładzie. Wyciągam dwa glocki i strzelam do najbliższych agentów, nim zdołają w ogóle ogarnąć o co chodzi.

-Jestem- mówi Clint, podchodząc do mnie.

-Mam się cieszyć?- patrzę na niego.

-Poproszę- wyciąga strzałe i strzela za moimi plecami. Agent dostał w serce. Pada nieżywy. Kiwam do niego z uznaniem głową, a na jego twarzy jest uśmiech. Ech...

-Chodź- pcham go do drzwi, które na pewno prowadzą tam, gdzie chcemy się udać. Otwieram je, ale przeszkadza mi Barton.

-Zostań tu i mnie ochraniaj. Zaraz wrócę- mówi i znika za drzwiami.

-Co? Nie!- wchodzę za nim, upewniając się, że nikogo tam nie ma. Czysto. Biegnę korytarzem, do otwartego pomieszczenia. Clint siedzi przy komputerze.

-Daj, ja to zrobię- spycham go z krzesła- Ty pilnuj drzwi- mamrocze coś pod nosem, a ja wszystko szybko zgrywam na pendrive. Usuwam ich dane. Wstaje z krzesła i się odwracam. O, Kapitan się zjawił i nawala razem z Clintem dwóch agentów. Po chwili leżą juz na ziemi, a ja chowam dane do kieszeni

-Jesteście cali?- Rogers się troszczy. Aż mi się miło zrobiło i to nie jest sarkazm.

-Ta, jasne- odpowiada za mnie Clint.

-Okej, to załatwię jeszcze jedno i widzimy się w helikopterze- Rogers odbiega w przeciwną stronę.

-Czas na nas- odzywa się brunet. Łapie mnie za rękę i ciągnie do wyjścia. Otwiera drzwi i praktycznie od razu słyszę huk. Clint dostał. Upada na ziemię i jęczy z bólu. Wychylam się i strzelam do agenta. Trafiłam. Kucam przy tym debilu.

-Debil- mówię pod nosem i rozrywam mu kostium, tam gdzie został trafiony. W lewy bok. Z rany sączy się krew.

-Nic mi nie jest- zaciska zęby i próbuje wstać, ale powstrzymuje go.

-Leż i się nie ruszaj- wyjmuje z kieszeni duży bandaż. Zaczynam owijać mu mocno ranę, aby się nie wykrwawił. Zaciska zęby i oczy. Musi go to piekielnie boleć.

-Skąd masz bandaż?- Nie przestaje wykonywania czynności.

-Nat powiedziała, abym na wszelki wypadek była ubezpieczona- zawijam jeszcze raz. To powinno na razie wystarczyć. Staje na nogi i pomagam mu iść. Jesteśmy aktualnie na celowniku. Każdy by mógł do nas strzelić.

-Kapitanie. Rogers. Cholera- klne, gdy zdaje sobie sprawę, że słuchawka się zepsuła. Clinta też nie działa.

-Jesteśmy chyba zdani na siebie- brunet próbuje załagodzić jakoś sytuacje. W sumie trochę tak się stało. Do czasu, gdy obrywam w nogę. Przeszywajacy ból każe mi upaść na ziemię. Barton łapie za mój pistolet i strzela kilka razy. Podnosze się z pomocą rąk.

-Gdzie dostałaś?- Clint patrzy mi ze strachem w oczy.

-W lewą łydke. Dam radę- chce wstać, ale ból mi nie pozwala. Wyciągam drugi bandaż (przezorny zawsze ubezpieczony. Nat mi kazała) i owijam sobie nogę jak najmocniej potrafię. Nie chce się wykrwawić. Wstaje o własnych siłach i pomagam Clintowi. Razem wspierając się, idziemy w stronę helikoptera, który właśnie zniża lot. Wchodzimy na pokład.

-Czekaj, jeszcze Rogers!- krzyczę, gdy helikopter się podnosi.

-Spokojnie, zaraz wskoczy- Nie wiem o co jej chodzi, ale po chwili faktycznie, Rogers wskakuje.

-Szybko, leć. Stark zaraz to wysadzi- unosimy się w powietrze. Kapitan podchodzi do mnie.

-Gdzie dostałaś?- kuca przy mnie.

-Do jasnej cholery, mnie nic nie będzie! To tylko noga! Zajmijcie się Bartonem! Ten kretyn w brzuch oberwał!- nie wytrzymuje pod wpływem emocji i drę się na cały ryj.

-Dzwonie do Bruca, aby powiadomił lekarzy- Odchylam głowę do tyłu i szybko oddycham. Pod nami rozlega się huk i rozbłysk. Stark się spisał.

-Ej, Klara! Nie zasypiaj nam tu!- otwieram oczy i patrze na Clinta.

-Spokojnie, nie pozbędziecie się mnie tak szybko- jęcze, gdy odwijam bandaż. Z rany sączy się szkarłatna krew. Kręci mi się w głowie i zaczynam widzieć mroczki przed oczami. Mrugam kilka razy. Słyszę jak Iron Man wlatuje do środka.

-Clint z nowu oberwał?- pyta.

-Klara także- rozpoznaje głos Rogersa. Mimo, że mam otwarte oczy, nic nie widzę. Wszędzie ciemność.

-Klara! Klara! Co z tobą?!- to Clint.

-Może jednak pozbędziecie się mnie tak szybko- mówię resztkami sił, a potem już nic nie pamiętam. Cholera, zemdlałam.

*

-O boszzeeee... moje oczy...- jęcze, gdy budzę się w białym pomieszczeniu- to szpital czy niebo? Niebo też było by tak oczojebne?- mruże oczy. Koło mnie siedzi Kapitan.

-Hej, jak się czujesz?- lekko się uśmiecha.

-Ech... gorzej od kłótni z Fury'm i lepiej od przejechania walcem- wzdycham- Ej, a co z moją kończyną?! Nie odrąbaliście mi jej, no nie?- zrywam z siebie nakrycie. Uf, noga cała. Znaczy nie powiedziałabym tak, bo mam na niej wielki bandaż. Chociaż nic nie czuję.

-Co z debilem z łukiem?- wstaje z łóżka i łapie za kule, które leżały obok.

-Śpi po operacji. Musi odpocząć i ty zresztą też- staje mi na drodze.

-Odsuń się, albo zadźgam Cię kulą- mówię i wymijam go.

-Nie powinnaś się ruszać- upomina mnie Kapitan Muszę Mieć Nad Wszystkim Kontrolę. Wiem, świetna ksywka.

-Jestem Rebel, widzisz?- wychodzę na korytarz- w której sali leży Barton?- pytam.

-202- odpowiada krótko Steve i idzie posłusznie obok mnie. Na nieszczęście czy tam szczęście, sama nie wiem, napotykamy Starka.

-Witaj Panno Kulejąco nogo- szczerzy się.

-Witam Panie Ego Większe Od Stark Tower, co tam?

-Mógłbym spytać cie o to samo. Co tu robisz?

-Wymijam cię- jak mówię tak robię.

-Powinnaś odpoczywać.

-A ty powinieneś zejść ze mnie.

-Jeszcze na ciebie nie wszedłem, ale skoro tak bardzo chcesz...- Rogers zdzielił otwartą dłonią Starka w tył głowy. Ha!

-Chodź, musimy złożyć raport Fury'emu- przerywa nam Steve.

-Ughh, okej- jęczy Tony.

-To wy idźcie, a ja podążę w stronę sali nr 202.

-Okej, a Klara?- zatrzymuje mnie jeszcze Kapitan- ocaliłaś mu życie- przystaje na chwilę- gdyby nie ty, wykrwawiłby się- przez chwilę milcze.

-Wiem- odzywam się nagle- nie pozwoliłabym mu zginąć, bo było by na mnie. Za dużo papierkowej roboty- wchodzę do sali z Clintem. Zamykam za sobą drzwi. Na środku leży łóżko, a na nim ten kretyn. Ech. Podchodzę do niego i siadam obok, odkładając z boku kule. Sprawdzam tętno i morfine. Wszystko jest dobrze. Ma spory opatrunek na brzuchu. Przyznam, że wygląda uroczo, gdy śpi. Tsa... dobrze, że siebie nie słyszę, bo sama bym się zdzieliła.

Jestem wykończona, wiec zamykam oczy i opieram się o tył krzesła. Zasypiam.

Nie wiem ile spałam, ale budzę się, gdy słyszę jak Clint się porusza. Otwieram oczy, gdy on się powoli wybudza.

-Hej, Barton.

-Hej, Jeffey- otwiera oczy i posyła mi lekki uśmiech -Ile spałem?

-Nie wiem... jak się czujesz?

-A ty?

-Ja pierwsza spytałam.

-Ech, bywało gorzej. Teraz ty.

-Lepiej niż po przebudzeniu.

-Co z nogą?- patrzy mi w oczy.

-Jeszcze będę mogła cie nią skopać- Clint śmieję się, ale po chwili przestaje, bo sprawia mu to ból.

-Dzięki, za ocalenie życia.

-Ciesze się, że nic ci nie jest.

-Na prawdę?- na jego twarz wkrada się uśmiech.

-Tak, to ja mam cię zabić, a nie jakiś hydrant- przez chwilę panuje między nami cisza. Barton sięga do pokrętła z morfiną, ale wale go po łapie.

-Zabijesz się człowieku!

-To daj mi umrzeć...

-Zamknij się i leż cicho, albo skopie ci tyłek zdrową nogą.

-Tak się o mnie troszczysz?

-Jakbyś się zabił, nie miałabym frajdy. Jak mówiłam wcześniej, wole ja cie zabić. Wolisz upadek ze Stark Tower czy zadźganie przez kule?

-Zabiję was oboje, jeśli nie powiecie zaraz, co się stało i czemu ja tego nie widziałam- do sali wchodzi Natasha. Staje na przeciwko nas z rękoma założonymi na piersi.

-Ale ją pierwszą!- Barton na mnie pokazuje, a ja wywracam oczami.

-Przez Pana Ptasie Łajno zostałam trafiona w nogę!

-Pan Ptasie Łajno?! Powiedziała Kobieta Sarkazm.

-To było słabe. Stać Cię na więcej.

-Jak chcesz, to mogę ci udowodnić co potrafię, gdy już mnie z tąd wypuszczą.

-Jedyne jaja jakie masz to chyba te w gnieździe.

-Chcesz się przekonać, że jest inaczej?

-Wolałabym, aby już odrąbali mi tą nogę.

-Chociaż mnie nią nie skopiesz.

-Nigdy nie mów nigdy- spoglądam na Nat, a ona się tylko uśmiecha i kiwa głową z dezaprobaty.

-Pasujecie do siebie- wytrzeszczam oczy.

-Tak bardzo jak Steve i Tony, prawda?- mówię z sarkazmem.

-Nie żeby coś, ale ja ich shippuje- przerywa nam Barton. Muszę wyznaczyć sobie termin, w jakim ma być jego pogrzeb.

-A ja Clintashe, i co?- szczerze się. Obydwoje prychają.

-Jutro jest impreza w Stark Tower, przyjdziecie?

-Nie wiem, Nat, czy zauważyłaś, ale zostaliśmy tak trochę poturbowani- odpowiada Clint.

-Nie martwcie się, kołyska załatwi później sprawę- obydwoje wzdychamy.

-To twoja wina- mówię.

-Co, czemu moja?!

-Czy ty zawsze musisz się dać postrzelić?

-A skąd ty to wiesz?

-Od pewnych źródeł, ale to i tak nie twoja sprawa.

-O, a tak bardzo się o mnie martwisz, że chcesz wiedzieć kiedy i gdzie zostałem postrzelony?

-Po co mi ta wiedza, skoro w łeb i tak cię nie postrzelą. Pewnie wiedzą, że nic tam nie masz.

-To ja was tu zostawiam samych, gołąbeczki- Tasha posyła nam jeszcze uśmiech i wychodzi z sali.

-Gołąbeczki? Jedyny ptak jaki tu jest, to ten co dał się postrzelić!- krzyczę jeszcze za nia. Patrzę na tego debila, gdy on się uśmiecha. Wzdycham i wstaję na nogi, sięgając po kulę.

-Ej, nie zostawiaj mnie tu!- Clint podnosi się do siadu, ale widać, że sprawia mu to duży ból.

-Zostań tu, idioto. Idę po coś do picia. Chcesz coś?

-Wodę- odpowiada. Kiwam głową i wychodzę.

-Klara, czekaj- zatrzymuje mnie Barton- Wiesz... może mógłbym ci się tak odwdzięczyć za uratowanie życia i poszłabyś ze mną do Starka?- przez chwilę stoję w miejscu, ale w końcu się do niego odwracam. Z nowu ta mina zbitego psa.

-Niech ci będzie- od razu się rozpromienia- ale nigdy więcej nie rób tej miny. Wyglądasz jak dzik po przejechaniu walcem.

-Zgoda!- wychodzę z pomieszczenia, uśmiechając się pod nosem.

*

-Cześć, gdzie wasze dziewczyny?- podchodzę do baru, gdzie stoi Stark i Thor.

-O, witaj panno Klaro. Miło Cię widzieć zdrową- uśmiecha się blondyn.

-Dziękuję Thor, a wracając do pytania...

-Niestety nie mogły przyjść- odpowiada Stark. Szkoda, że Jane nie ma, ale strasznie się ciesze, że nie ma Pepper. Nie lubię jej to mało powiedziane.

-Szkoda... ej, a widzieliście gdzieś Ptasie Łajno?- rozglądam się.

-Przepraszam, ale nie rozumiem- Thor marszczy brwi.

-Ma na myśli Clinta, nie, nie widzieliśmy- odpowiada brunet.

-Już nie ważne, widzę go- idę w stronę kanapy, na której siedzi sam Barton. Łapie dwa drinki, które niesie kelner i przysiadam się do Clinta. Patrzy się na mnie, a ja mu wreczam napój.

-Co tak sam siedzisz? Szukałam cie- biorę łyk napoju.

-O, jak miło- mówi. Widzę, że coś go gryzie.

-Co jest? Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwego- patrzy się na mnie ze zdziwieniem, ale po chwili odwraca głowę.

-Wiesz... spodobała mi się taka dziewczyna...- biorę kolejny łyk i odstawiam naczynie na stolik.

-Słucham...

-Ech, no i ona nie wie, że ją lubię, a nie wiem jak jej to pokazać.

-Hm... najpierw pytanie, czy ty się jej podobasz?

-Sama mi to powiedz...- patrzy mi w oczy. Uśmiecham się lekko i nachylam w jego stronę, aby złączyć nasze usta. Gdy się odsuwam, jest zaskoczony, ale to po chwili zastępuje wielki uśmiech. Prycham tylko i sięgam po drinka, aby wypić go całego. On jednak zabiera mi go i zanim zdążę go ochrzanić mocno przylega do mnie ustami.

Zaplatam dłonie na jego karku, a on kładzie mi swoje na talii. Wchodzę mu na kolana i siadam okrakiem. Mruczy mi w usta i przegryza lekko wargę. Odpowiadam tym samym.

-Mówiłam, że do siebie pasują- przerywa mi głos Natashy. Odrywam się nagle od niego i upadam na podłogę. Barton pomaga mi wstać.

-Jak miło widzieć, że Panna Klara i Barton nie są samotni- mówi Thor.

-Już się bałem, że dojdzie do grubych seksów na mojej imprezie, na mojej kanapie- patrzy się na nas Stark, ale widać, że nie jest zły. Właśnie zadowolony.

-Cześć, Rhody- mówię do czarnoskórego mężczyzny.

-Cześć, Klara. Dawno się nie wiedzieliśmy. Widzę, że trochę się pozmieniało- unosi brew.

-Szkoda, że nie widziałeś ich na misji- wtrąca się Hill- myślałam, że Jeffey wyrzuci Bartona z samolotu, a tu proszę, jaka niespodzianka!- siadam na kanapie i przecieram ręką twarz. Kapitan, Stark, Hill, Thor, Rhoudy, Natasha, Bruce i Clint także siadają na kanapach.

-O, a tak poza tym, to nie mam chłopaka- mówię w stronę Clinta.

-Teraz już masz- uśmiecha się.

-Jak miło- odzywa się Rogers.

Po jakiejś godzinie rozmów, śmiechów i słabych opowiadań Rhody'ego, zaczyna się konkurs "kto podniesie młot Thora". Nikomu się oczywiście nie udaje, a ja z dziewczynami mamy z tego ubaw.

-Natasha, dawaj! Skoro się tak z nas śmiejesz, to sama spróbuj!- próbuje przekonać ją Stark.

-O nie, dzięki. Nie zmieści się do torebki.

-Klara! Dawaj!- zachęca mnie Clint.

-Zgadzam się z Nat. A w ogóle nie zauważyliście, że próbując go podnieść, chcecie podwyższyć swoją hierarchię?- dziwnie się na mnie patrzą, wiec kontynuuje- Thor, podnosząc młot pokazuje, że to on jest samcem alfa, ale wasz instynkt próbuje pokazać, że to nie prawda i każdy z was chce pokazać, że to on tutaj rządzi, właśnie przez podniesienie Mjolnira- chłopacy się na mnie dziwnie patrzą.

-Ekhem, testosteron- Hill udaje, że kaszle.

-Dokładnie- popieram ją.

-Kilku facetów napakowanych testosteronem próbuje podnieść swoją dominację, poprzez podniesienie młota- upraszcza im to Nat.

-Okej...- zaczyna Kapitan- to mnie przeraża- wzruszam ramionami.

-Czyli idąc twym rozumowaniem, to teoretycznie Thor tu rządzi- Bruce zrozumiał.

-Chodźcie laski, zostawmy chłopców z ich testosteronem i pójdzmy się napić- proponuje Hill i wstaję, a ja zaraz za nią i Nat.

Gdy docieramy do baru, zaczynamy się śmiać.

-To było głębokie- mówi Hill.

-Wiem, od dawna chciałam im to powiedzieć- zerkamy na facetów. Zepsułyśmy im chyba humor. No może oprucz Thora, który podrzuca w dłoniach młot.

Nie wiem ile czasu mija nam na pogawędkach, aż w końcu lub nie w końcu podchodzi do nas Barton.

-Witam ponownie, drogie panie. Mogę porwać na chwilę Klare?

-Właściwie, to miałam już iść...

-To cię odprowadze- uśmiecha się. Wzdycham i udaje się z nim do windy. Wchodzimy ja platformę i wybieram numer 0. Parter.

-Wiedziałem, że nie masz chłopaka- patrzę na niego, a on ma na ryju swój uśmiech. Dobra, uroczy uśmiech.

-Skąd?- marszcze czoło. Podchodzi do mnie, a ja się cofam. Opieram się o ścianę.

-Natasha mi powiedziała- kładzie mi dłonie na biodrach i przyciąga do siebie.

-Zdrajca- mówię pod nosem. Uśmiecha się zadziornie i lekko złącza nasze usta. Łapie go za koszulę i przyciagam do siebie, a on pogłębia pocałunek. Winda się otwiera. Odrywamy się od siebie i wychodzimy.

Wsiadamy do samochodu Clinta. Mówię mu nazwę ulicy i w ciszy jedziemy. Przy wysiadaniu otwiera przede mną drzwi. Dziękuję mu i idziemy w stronę mojego domu. Gdy otwieram drzwi Clint praktycznie od razu atakuje moje usta. Kopniakiem zamyka drzwi. Przytrzymuje mnie przy ścianie. Schodzi do szyi, a ja ją odchylam, dając mu większy dostęp.

-Clint- wzdycham- mam jutro robotę... zresztą ty też...

-Fury dał nam wolne. Mamy dojść do siebie- mówi, a jego dłonie wędrują na moje plecy.

-Ale kazał mi złożyć raport...

-Możesz to zrobić jutro- odpycham go lekko od siebie. Jest zaskoczony.

-Innym razem- całuje go w policzek. Uśmiecha się i ostatni raz złącza nasze usta.

-Do zobaczenia- zamyka za sobą drzwi. Wzdycham. Przecieram twarz ręką i udaje się do kuchni. Nie spodziewałam się tylko, że kogoś tam zastane.

-Co tu robisz?- pytam wrogo.

-Co tak ostro, panno Jeffey?- mężczyzna wstaję z krzesła. To Rumlow.

-Stanę się milsza, gdy w końcu wypuścisz mojego brata.

-Misja wykonana?- ignoruje mnie.

-Tak.

-Widzę, że nawet lepiej niż się spodziewałem- nie odpowiadam na to pytanie- Biedny agent Clint Barton, dał się nabrać na twoją małą sztuczkę.

-Odzyskałam te wasze dokumenty, czego jeszcze chcesz?- warcze.

-Abyś zniszczyła od środka TARCZE.

Rumlow wymija mnie i zostaje sama z myślami. Spuszczam głowę. Nie powinnam, ale jakie mam inne wyjście?

-Przepraszam Clint... robie to dla brata...- podnoszę głowę. Łapie za kluczyki od samochodu, kurtkę i wychodzę z domu. Miejmy to za sobą.

*****
Iiiiiii??
Jak się podoba? :D
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i kometarze ^^
A tak ps. Nie żeby coś, ale tytuł mi się bardzo podoba XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top