Kim jest Steve?- Steve Rogers
Otwieram oczy. Coś jest nie tak. Gdzie ja jestem? O no tak... w szpitalu. Już od dwóch dni.
Wzdycham i ponownie zamykam oczy. Jednak po chwili je otwieram. On tu jest. Znowu.
-Dzień dobry- mówi przyjaźnie i się uśmiecha. Patrzę w jego błękitne tęczówki. Są piękne.
-Cześć...- odpowiadam nie śmiało. Rozglądam się. Nikogo nie ma. Tylko on. Spoglądam ponownie na blondyna, gdy ten wstaje z krzesła i udaje się do drzwi.
-Zdrowiej szybciej- wychodzi. Właściwie... to co mi jest?
Tajemniczy mężczyzna codziennie przychodzi do mnie. Zawsze zostawia nowe kwiaty. Czasami zostaje, gdy ja śpię. Dowiaduje się o tym od pielęgniarek. Gdy zaczynam się wybudzać, odchodzi. I zawsze mówi "Żegnaj", jakby żegnał się ze mną na zawsze.
-Kim jest ten blondyn?- pytam pewnego dnia pielęgniarkę, gdy wymienia mi kroplówkę. To już siódmy mój dzień w szpitalu.
-Myślałam, złotko, że ty nam powiesz. Jest bardzo miły. Przynosi ci codziennie kwiaty.
Nic nie odpowiadam. Zastanawiam się nad jej słowami.
Mam zamknięte oczy. Udaje, że śpię, gdy niebieskooki wchodzi do pomieszczenia. Słyszę, jak porusza wazonem, co znaczy, że wkłada nowe kwiaty. Po chwili szurające cicho krzesło. Siada obok mnie. Otwieram oczy. Przygląda mi się, ze smutnym uśmiechem. Chce wstać z krzesła, ale zatrzymuje go.
-Czekaj- chrypię, a on posłusznie się zatrzymuje. Teraz mogę bardziej się mu przyjrzeć. Mimo, iż spuszcza głowę przy okazji się garbiąc, widać jak bardzo jest umięśniony.
-Kim jesteś?- pytam po chwili ciszy. Jego mięśnie się napinają i głęboko zaczerpuje powietrze. Odwraca się.
-Nikim.- Wymusza uśmiech i wychodzi, rzucając jeszcze "Żegnaj". Po raz kolejny. Jestem skołowana. Myśli galopują mi po głowie. Co mam zrobić?
-Nie odchodź. Zostań na chwilę.- Łapię blondyna za dłoń, gdy zamierza wstać z krzesła. Spoglądamy sobie w oczy, do momentu, gdy on spuszcza wzrok i siada.
-Kim jesteś? I co tu robisz?- pytania cisną mi się same na usta. Milczy. Zastanawia się nad odpowiedzią.
-Jestem Steve. Przepraszam, muszę naprawdę iść.- Odprowadzam go wzrokiem do drzwi. Zostaje sama z myślami. Steve... Kim jest Steve?
Budzi mnie kłótnia. Rozpoznaje w nim głos Steva i jeszcze jednej osoby. Dziwnie znajomy... ten drugi krzyczy na blondyna. Co się dzieje?
Po chwili milkną. Słyszę kroki. Drzwi się uchylają i wchodzi przez nie mój szef.
-Cześć, jak się czujesz?- Brunet staje obok mnie. Przygląda mi się ze współczuciem.
-Dobrze, ale... co pan tu robi, panie Stark?- Jestem jeszcze bardziej zdziwiona i zagubiona.
-Tony. Przyszedłem sprawdzić, jak się czuje moja ulubiona pracownica.- Siada na krześle, na którym zwykle siedział blondyn.
-Tony... z kim się kłóciłeś?- Odwraca wzrok, zamyślony.- To Steve, prawda?- Miliarder zaczerpuje powietrza i kiwa głową na tak.
-Tak, to Steve.
-Kim on jest? Codziennie się tu zjawia. Dlaczego?- Jedyne co można usłyszeć w tym pokoju, to nasze oddechy. Tylko tyle.
-On...- spuszcza wzrok.- Jest nikim. Nikim ważnym.- Chwilę się zastanawiam.
-Jakimś sanitariuszem? Nie przypominam sobie...- Tony przerywa mi w pół słowa.
-Nikim. Zapomnij o nim.- Ale... dlaczego? Zastanawiam się nad kolejnym pytaniem.
-Co ja tu robię?- patrzę na bruneta. Spoglądam w jego ciemne oczy.
-Ech... byłaś jednym z uczestników zamachu. Dostałaś sporych obrażeń. Ale nie martw się, wyjdziesz z tego.- Uśmiecha się, jakby starając się mnie pocieszyć. Podtrzymać na duchu. Ale widzę w jego oczach... smutek.
-Ile jeszcze tu będę?- Patrzę z pustym wzrokiem w ścianę.
-Za tydzień powinni cie wypuścić. Muszą jeszcze mieć cie pod obserwacją.- Kiwam głową na znak, że rozumiem. Brunet wstaje. Kładzie mi rękę na ramieniu.
-Będzie dobrze.- Uśmiecha się. Zabiera dłoń i wychodzi, mówiąc ciche "do zobaczenia".
Minęło 5 dni. Powinnam czuć się coraz lepiej, ale czuje się tak samo. Czy to źle?
Steve wchodzi do pomieszczenia. Zaczynam ciężko oddychać. Kręci mi się w głowie. Zamykam oczy. Ostatnie co słyszę, to urządzenie wydające długi pisk i biegnącego w moją stronę Stevena.
Straciłam przytomność. Ale jednak tu jestem. I wszystko widzę. Widzę siebie, leżącą na łóżku. Pielęgniarki i lekarzy przy mnie. I Steva. Nie wie co się dzieje. Ja wiem. Umieram. Pielęgniarki próbują go wyprosić, ale jest uparty.
Spoglądam na swoje ręce. Niby są. Ale takie... nie rzeczywiste. Podnoszę głowę. Wstrzykują mi adrenalinę chyba. To nie pomaga.
Blondyn stoi z boku i się przygląda. Ze zdenerwowaniem przeczesuje włosy ręką. Zaczynają defibrylację. Raz, drugi, trzeci... siódmy. Odpuszczają. Lekarz odkłada sprzęt i mówi ciche "przykro mi". Wszyscy wychodzą. Zostaje blondyn. Podchodzi do mnie. Do mojego ciała. Do tego, co leży na łóżku. Delikatnie ujmuje moją dłoń i szepcze coś. Podchodzę ostrożnie do niego. Przygląda się mojemu ciału. Nie widzi mnie. Chce położyć mu rękę na ramieniu, ale... przenika przez niego.
Steve pada obok mnie na kolana, ciągle trzymając moją dłoń.
-N-Nie opuszczaj mnie... proszę.- On... płacze. Chce go przytulić. I tak robię. Ale on tego ani nie widzi, ani nie czuję.- Nie zostawiaj mnie... k-kocham cię...- Wszystko zaczyna się zamazywać. Wstaję na równe nogi. Chcę jakoś to zatrzymać. Chcę tu zostać. Ale nie udaje mi się. Pochłania mnie ciemność.
Gdzie... ja jestem? Nic nie widzę... wszędzie nicość.
Bum.
Czy ja... umarłam? Tak wygląda niebo? Albo i piekło? Nic się nie czuje?
Bum.
Steve... on powiedział, że mnie kocha. Ale... ja go nie znam.
Bum, bum.
Dlaczego mój umysł działa? Nie powinnam... po prostu nie żyć? Czy tak to wygląda? Wieczne rozmyślenia?
Bum.
Co tu się dzieje...?
Bum.
I co to za dźwięk? Ktoś w bęben uderza?
Bum, bum.
Nie, chwila...
Bum.
To nie bęben.
Bum.
To...
Bum, bum.
Moje serce...
Bum, bum. Bum, bum. Bum, bum...
Nicość znika. Zastępuje je światło.
Zaczynają dochodzić do mnie różne dźwięki. Szum wentylatora, kroki na korytarzu, płacz Steva...
I jeden sygnał w urządzeniu.
Drugi.
Trzeci.
Resztkami sił zaciskam palce na dłoni chłopaka.
Maszyna zaczyna normalnie pikać. Moje serce tym samym.
Otwieram oczy.
Blondyn stoi nade mną. Przygląda mi się, z otwartymi oczami, a po jego policzku spływa łza.
-Steve...- chrypię cicho, ale na tyle, by mógł to usłyszeć.
Lekarze się zbiegają i zaczynają coś robić przy różnych urządzeniach i przy mnie. Zadają mi jakieś pytania, ale ja ciągle patrzę w te błękitne tęczówki.
Minął tydzień. Czuje się o wiele lepiej. Jutro już wypuszczają mnie do domu.
Byłam martwa dokładnie 1 minute i 36 sekund. Nigdy tego nie zapomnę.
Spakowałam już wszystkie rzeczy. Przyjedzie jutro po mnie Tony. Na razie zamieszkam u niego, w Stark Tower.
A na dodatek, dowiedziałam się, kim jest Steve.
Steve Rogers- mój narzeczony.
****
Wiem, że krótki, ale szykuje teraz coś dłuższego ^^
Wow, w ogóle progres, bo nie pisze teraz samych niszczycieli uczuć.
Ale i tak coś się niedługo pojawi :V
PS. BARDZO DZIĘKUJĘ ZA PONAD 2 TYS. WYŚWIETLEŃ!
Ciesze się, że wam się podoba! :D
O, i tak przy okazji- niegdyś DziewczynaNialla, teraz- Autorska_Morderczyni.
Chyba wiecie dlaczego XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top