-1- Pierwsze starcie
Bruce szedł ulicami Nowego Jorku jak gdyby nigdy nic. Owszem, powinien zmienić obecne miejsce zamieszkania, to mu nie służyło i denerwowało. Denerwowało – słowo klucz. Tego stanu musiał unikać jak ognia, a głośne ulice, setki samochodów, wszechobecni ludzie, a przede wszystkim podłe dziwolągi nie z tej ziemi sprawiały, że tracił panowanie nad sobą. Oczywiście myśląc o dziwolągach nie miał na myśli Thora. Thor był w porządku.
Spojrzał na swój zegarek z pulsometrem. Mimo lekkiej irytacji na razie nie miał powodu do paniki. Niemniej patrząc przed siebie i omijając innych przechodniów, uznał, że musi sobie kupić samochód, mimo korków uważał, że to bezpieczniejsze rozwiązanie. Wtedy powstrzymywałby się, myśląc o tym, że inaczej musiałby kupić nowe auto. Samo jeżdżenie metrem sprawdzało jego cierpliwość. Gdy złość naprawdę zaczynała go roznosić, przypominał sobie bufońskie teksty Króla Piorunów. Naprawdę go bawiły, choć raczej nie to miały na celu. Myślał też wtedy o Natashy. W porównaniu do niego była taka spokojna...
Po co on w ogóle zgodził się na bycie Avengerem? Totalna bzdura. Może i był całkiem dobrym naukowcem, ale powinien pomagać zdecydowanie zza biurka. Nie cechował się odwagą jak Steve ani perfekcyjnym wyszkoleniem jak Romanoff. Nie posiadał boskości Thora ani pieniędzy Starka. Cieszył się, że przynajmniej nie miał jego ego, inaczej nie mieściłby się na chodniku. Trzymał w sobie natomiast zieloną bestię, która wychodziła z niego, gdy się wściekał. Tak, wtedy był oszałamiająco silny i niemal niezniszczalny, z tym że nie potrafił tego kontrolować. Dlatego po załatwieniu wrogów, jego kumpel Hulk brał się za to, co pod ręką. Cokolwiek i kogokolwiek.
Nie, Banner nie mógł o tym myśleć. Lekko potrząsnął głową i poprawił okulary. Zrobił zbolałą minę, widząc, ilu ludzi wsiądzie do metra razem z nim. Spokojnie, Bruce, spokojnie, zwyczajna droga do domu. I owszem, droga należała do najzwyczajniejszych. Nikt nie strzelał, nie siał terroru ani nie straszył z kosmosu. Tak powinno być zawsze.
Mieszkał na Brooklynie, blisko Prospect Park, gdzie w razie czego mógł się wyciszyć. Bo niestety ścian mieszkania nie postawiono na tyle grubych, na ile Bruce by sobie życzył i niekiedy słyszał kłótnie, których nienawidził. Zastanawiał się nad przeprowadzką, bliżej bazy, ale sam nie wiedział. Jaki to miało sens?
Gdy wynurzył się z amerykańskich podziemi i poczuł powiew wiosennego wiatru, od razu zrobiło mu się lepiej. Spojrzał na pulsometr, który odzwierciedlił jego samopoczucie. Uśmiechnął się nawet lekko do siebie i zaśmiał, gdy przypomniał sobie, jak Thor sprzeczał się z Tonym, kto jest najsilniejszy. Zachodził w głowę, jakim cudem ich jestestwa mieszczą się razem w jednym pomieszczeniu.
Zamyślił się. Nic nie wskazywało na to, że coś się stanie. Absolutnie nic. Wiosna bywała kapryśna, więc nie zdziwił go nagły poryw wiatru. Do mieszkania dzieliło go dziesięć minut spacerem, tyle że w ciągu minuty wietrzyk zamienił się w porywisty wiatr, a czyste do tej pory niebo zaszło chmurami. Banner niechętnie spojrzał w górę, bo z doświadczenia wiedział, co to mogło zwiastować. Nie musiało, ale mogło. Patrzył w chmury, widząc, jak pojawia się tam jasna, nierówna kreska, jakby ktoś nożem przeciął błękit. Jednak to nie kapryśna pogoda. Bruce westchnął z ogromną rezygnacją, czując, jak puls powoli przyspiesza.
Ludzie, których mijał, spostrzegli ten niecodzienny fenomen. Wiatr zaczął wiać jak szalony, tworzył się istny huragan. Nagle mężczyznę zwaliło z nóg, a teczka, którą dzierżył, upadła obok. Rozcięcie dotarło do ziemi i zaczęło stamtąd wychodzić... coś. Stwór. Większy od człowieka, ale na pewno mniejszy od Hulka. Brzydki, na kilku nogach, z kolcami na grzbiecie, z milionem kłów w śmierdzącej paszczy. Tak, Banner czuł odór kosmicznej istoty i zrobiło mu się słabo, co przewrotnie pomogło mu nie przemienić się w zielonego niszczyciela. Tyle że za stworem zaczął przeciskać się drugi, taki sam. Oszołomiony Bruce spojrzał na pulsometr, ignorując wrzaski wokół siebie. Przechodnie uciekali, a on czekał.
- Pięknie – znów westchnął, czując swoją narastającą złość. – Po prostu cudownie. Obym tylko nie rozwalił sobie mieszkania, tyle go szukałem.
Powoli czuł, że przestaje nad sobą panować, zerkając na potwory, zbliżające się ku niemu. Tyle że... nie przemienił się. Tak jakby jego umysł odetchnął. I przy okazji nic nie zjadło mu nogi. Usłyszał jedynie charakterystyczne przecinanie powietrza ostrzem. Otworzył do tej pory zamknięte oczy i spostrzegł, jak łeb kosmity toczy się na prawo od niego, a cielsko upada. Jego tak samo paskudny kompan nadział się na pięknie błyszczący miecz, który po chwili był zielony od posoki.
Bruce odnalazł okulary i założył je niezgrabnie na nos. Portal, czy cokolwiek to było, zniknęło, a cielsko i głowa zamieniły się w pył. Tyle że nie to zszokowało mężczyznę, tylko postać, która stała do niego plecami. Czarny, długi płaszcz powiewał na wietrze, i przez chwilę wydawało się Bannerowi, że stoi przed nim Fury, tyle że wyższy, jakby lepiej zbudowany. Ale to nie on, ponieważ człowiek przed nim miał czarną, gęstą czuprynę. Powoli odwrócił się do Bruce'a, który jeszcze nie wiedział, czy powinien zachować spokój, czy te stworki były tylko ciszą przed burzą.
Lecz nic złego się nie wydarzyło. Mężczyzna, na oko dwudziesto-dwudziestopięcioletni podał mu bladą jak ściana dłoń. Banner nie należał do najufniejszych ludzi, jednak zdał sobie sprawę, że spokój, który wyczuwał, bił od niego. Złapał go za rękę i wstał, a kolejną zaskakującą rzeczą okazał się chłód bijący od bladego bruneta. Nienaturalny. Dziwny, choć nie niepokojący. Banner postanowił się mimo ciekawości wstrzymać z komentarzem.
- Dziękuję – rzucił w końcu i otrzepał się z ziemi. Ponownie spojrzał na chłopaka. – Z kim mam przyjemność? Jeśli oczywiście mogę wiedzieć. Nie to, że muszę... Ale naprawdę super miecz – dodał niespodziewanie, patrząc na niesamowicie rzeźbioną rękojeść, na niesamowity blask.
- Dziękuję – odpowiedział jego wybawiciel. – Jestem Katell – dodał po chwili namysłu brunet i uciekł wzrokiem w bok, jakby się speszył. – Wolę, jak mówi się do mnie po nazwisku.
- Tak, jasne... Katell. Ale tutejszy jesteś? Nigdy takiego nie słyszałem – powiedział szybko Bruce, ale poprawił się. – To znaczy ja jestem Banner. Banner Bruce. Bruce to imię...
- Wiem. Wiem, kim jesteś. Szedłem za tobą.
- Szedłeś... za mną? Jezu, to jednak mam się bać – jęknął mężczyzna.
- Nie, po prostu szukam Nicka Fury'ego. Kojarzę cię z gazet. Ale chyba niepotrzebnie, bo nie wiesz, gdzie on jest – odparł Katell, zerkając gdzieś w siną dal.
- W zasadzie potrzebnie, inaczej rozwalałbym jeszcze Nowy Jork, ale skąd wiesz, że nie wiem, gdzie on jest? – zapytał szczerze zaskoczony.
- Wybacz. Nie chciałem ci zaglądać do myśli.
- Zaglądać... co? Jesteś udoskonalony? Eksperymenty i te sprawy?
- Nie, nic z tych rzeczy, to naturalna zdolność.
- Naturalna... dobra, może po prostu zaprowadzę cię do siedziby Avengers – zdecydował Banner. – Adres to i tak nie tajemnica. Zresztą, skoro zaglądasz do głowy, i tak byś wiedział.
- Dziękuję. Będę zobowiązany.
Zobowiązany? Kto tak teraz mówił. Bruce chwilę nad tym dumał, ale w końcu spojrzał wymownie na miecz, który kilka sekund później znalazł się w skórzanej pochwie. Starał się nie patrzeć na Katella, ale nie potrafił przestać. Facet był dziwny, jakby urwał się z innej planety niczym Thor. Gdy szli do metra jego nowy znajomy nagle zatrzymał się i zdjął ekstrawagancki płaszcz, pod którym miał zwykłą koszulkę, też czarną. W ogóle wszystko miał czarne, od stóp do głów. Zawinął broń w tenże płaszcz i zaczął nieść jak zwykły pakunek. Chyba jednak nie był kosmitą jak Thor, lepiej się dostosowywał.
- Nie, nie jestem z innej planety – rzucił nagle Katell. – Wybacz. Po prostu... nie panujesz nad myślami i mam do nich łatwy dostęp.
- Doprawdy? – zaśmiał się. – No tak. Też przepraszam. Tak czy siak rozumiem, że znasz Fury'ego?
- Owszem. Chyba mogę mu zaufać – odparł po zastanowieniu chłopak.
- Cóż, chyba to dobre słowo. Chociaż przecież możesz mu wejść do głowy, więc...
- Nie mogę.
- Och.
Bruce już nie pytał. Nie było sensu i chyba nie wypadało. Zresztą tajemniczy Katell zbił go z tropu i nawet nie bardzo wiedział, o co mógł jeszcze spytać. Skupił się nad swoimi myślami, chaosem w głowie, lekkim szokiem i ewentualnymi rozwiązaniami sytuacji, w której się znajdował. Ale najbardziej właśnie na myślach, na próbie okiełznania ich, by nikt mu w nich nie grzebał i ich nie znał. Koncentrował się, jednak coś mu najwyraźniej nie wychodziło...
- Stworzenie bariery wymaga lat. Im intensywniej o tym myślisz, tym mniej muszę się starać. Teraz już nawet nie muszę. Po prostu myśl o swoich sprawach, jak zwykle.
- Łatwo ci mówić – zaśmiał się nerwowo Bruce.
- Nie zrobię ci krzywdy. Nie jestem tu w złych zamiarach.
Banner spojrzał na niego i podrapał się po głowie. W zasadzie dlaczego miał go podejrzewać o jakiś spisek? Mógł pozwolić zamienić się w Hulka, a powstrzymał zadymę. Był spokojny, jakby zmęczony i Bruce nie wyczuwał w nim zła. To dziwne. Zazwyczaj nie wyczuwał nic, ale od Katella jakby biła aura, dość wyraźna. Nie bał się go zabrać do siedziby Avengers. Niemniej wątpliwości zawsze się tliły. Nagle wyobraził sobie, że pierwszą osobą, którą mogą tam spotkać, jest Tony Stark. Jezu, nie.
Dojechali na miejsce w ciszy, dostanie się na wyspę trochę zajmowało. Banner jako naukowiec pragnął pytać, najbardziej chyba o ten miecz. Kryło się w nim coś osobliwego, jak we właścicielu. A może po prostu mu odbijało, po ostatnich incydentach miał prawo lekko świrować. Jego neurotyzm się pogłębiał, może też dlatego analizował każdy aspekt bardziej niż powinien. Tak czy siak przejechał kartą przy wejściu i zrobił jeszcze kilka innych niezbędnych czynności, by dostać się do nowoczesnego budynku. Katell szedł za nim, nie wychylając się, lecz wcale nie musiał. Banner poczuł na sobie badawcze spojrzenia, choć i tak większość skupiła się na jego bladym znajomym. A potem zobaczył Starka.
- Jezu, nie – mruknął Bruce i nagle się odwrócił. – Wychodzimy.
- Dlaczego? – zapytał zdziwiony brunet. Najwyraźniej nie wszedł mu do głowy.
- Bo on miał być w Miami!
- Bruce! Jak miło cię widzieć! Masz nowego przyjaciela?
Było już za późno. Banner westchnął i przymknął oczy. Coś mu podpowiadało, że ironiczno-sarkastyczne uwagi Ironmana w tym przypadku nie mogły okazać się dobrym rozwiązaniem, dlatego pragnął doprowadzić Katella do biura Fury'ego bez niespodzianek. Najwyżej Maria by się nim dalej zajęła. Niestety, Banner miał dziś pecha.
- Mamy pewną sprawę do Fury'ego, ale go raczej nie ma, więc spadamy – wyrecytował szybko naukowiec, chcąc się odwrócić, ale przebiegły Tony go rozgryzł.
- Hej, ale może być go przedstawił – rzucił tylko Stark i podszedł do nich. Spojrzał na wyższego od siebie mężczyznę i nagle krzyknął WOW, po czym z kieszeni wyjął okulary przeciwsłoneczne. – Może zrób sobie jakieś wakacje na jakichś ciepłych wyspach i złap trochę słońca. Jesteś tak biały, że promieniujesz. A sądziłem, że to moja Pepper jest blada, muszę ją przeprosić.
- Chryste, Stark, zamknij się na chwilę – poprosił Bruce.
- No co? – zdziwił się tylko Ironman. – Jestem Tony Stark. Ironman. Jak wolisz. Jakiś nowy w ekipie?
- Raczej nie - odezwał się w końcu Bastien. – A pana znam.
- Pana? – zaśmiał się jego rozmówca. – Daj spokój, nie jestem taki stary. Jestem Tony, albo Stark. No, albo Ironman.
- Katell – przedstawił się brunet i lekko skłonił.
- Katell? – powtórzył Tony, tym razem mniej kąśliwie. – Pseudonim? Niezły, ale w sumie nie zdradza tego, co potrafisz.
- Nazwisko.
- Ach. Francuz?
- Nie jestem z Francji.
- Ale Europa?
- Raczej nie.
- Stark, po prostu powiedz, czy widziałeś tu Fury'ego? – przerwał tę fascynującą wymianę zdań Banner, czując, że puls mu przyspiesza.
- Spokojnie – podłapał od razu Tony. – Nie budź zielonego kumpla. Ja tylko pytam. Jestem ciekawy. A masz jakieś imię? – spojrzał na bruneta.
- Bastien.
- Skądś ty się wziął? Z komiksu?
- Chyba nic tu po mnie.
Najwyraźniej żarciki i ironia Starka na większość działała niczym płachta na byka. Katell zaczął kierować się do wyjścia, aż nagle się zatrzymał i spojrzał na Tony'ego.
- A swojej Pepper powiedz lepiej o Peterze Parkerze. Ach, i o tym, że w błękitnej sukience będzie lepiej wyglądać na bankiecie, bo czerwona ma zbyt głębokie rozcięcie.
Starka zamurowało, a Bruce, gdyby wierzył, zacząłby się modlić. Teoretycznie trafił swój na swego, ale Katell po prostu się bronił. I Banner się nie dziwił. Natasha często mówiła mu, że sama czasem miał ochotę strzelić w pysk eksprezesa StarkIndustries. Odnosił też dziwne wrażenie, że Hulk w przypływie szału zająłby się najpierw Tonym...
- Coś ty powiedział? – Ton Starka przestał być kąśliwy, a stał się rozeźlony. Zaczął iść w stronę Katella. Bruce złapał go za rękę. – Zostaw mnie! Co to miało znaczyć? Udoskonalony? Nie życzę sobie, by ktokolwiek wiedział takie szczegóły! Nie o Pepper! – niemal krzyknął i dodał ciszej. – O Parkerze też nikt ma nie wiedzieć.
- Bariera – mruknął Bruce. – Nie masz jej w głowie. Nie nauczysz się w jeden dzień, podobno.
- To JARVIS mnie nauczy – warknął Stark, przez sekundę nie słysząc telefonu. Spojrzał jednak na wychodzącego bruneta, którego odprowadzano zaciekawionymi spojrzeniami, ale potem wziął komórkę i zobaczył nazwisko Fury. Odebrał od razu. – Świetnych masz znajomych! Potrafią już grzebać w głowach!
- Już ci mówiłem, znajdź sobie psychologa, a teraz jest sprawa... - dało się słyszeć po drugiej stronie.
- To Fury? Nick? – zaczął Banner i wyrwał telefon z rąk Ironmana, co jego samego zaskoczyło, ale nie zamierzał nad tym dumać. – Fury? Bo szuka cię jakiś Katell. Tyle że...
- Co? Bastien?!
- Tak, chyba tak ma na imię. No i on już się chyba obraził na Starka...
- On na mnie? Chyba ja na niego! – dodał nieproszony Anthony.
- Zatrzymajcie go za wszelką cenę. Będę za jakieś pół godziny.
Dyrektor rozłączył się, a Banner ze zbolałą miną spojrzał na ekran. Wcale nie chciał, by ten dzień się tak kończył i obfitował w tyle wydarzeń. Marzył o spokoju, a dostawał zupełnie coś odwrotnego. Poprawił okulary i zobaczył, jak Katell szybko wychodzi na zewnątrz wielkiej budowli. Westchnął.
- Czego Fury chciał? Chryste, nawet ze mną nie...
- Mamy go zatrzymać za wszelką cenę – przerwał mu Bruce.
- Kogo? Tamtego szczyla? – zaśmiał się Ironman, a potem spoważniał. – Za wszelką cenę, powiadasz?...
- Nie, Stark, nie, nie rób tego...
Było już za późno. Tony Stark gdy coś postanowił – działał od razu. Prośba Nicka była bardzo jasna. Za wszelką cenę. A że młody rozzłościł Ironmana, ten zamierzał trochę utrzeć mu nosa. Nie zabijać, broń boże, po prostu pokazać, by nie podskakiwał do starszych.
- JARVIS, dajesz.
Kilka chwil później Tony zmienił się w Ironmana w swojej czerwono-złotej zbroi. Wyszedł na zewnątrz, a cała sytuacja powodowała, że nieliczni zaczęli im się przyglądać. Widział przed sobą bruneta ubranego całego na czarno i puścił w jego stronę lekką wiązkę, tak żeby go delikatnie szturchnąć, najwyżej przeleciałby kilka metrów. Tyle że nie przewidział efektu swojego działania.
Spostrzegł, jak brunet rozwija swój podłużny pakunek, który okazał się prowizoryczny. Płaszcz opadł na ziemię, a ostrze miecza odbiło atak Starka. Mężczyzna zrobił ładny unik i wszystko strzeliło w szybę, która się rozpadła. Teraz powstało porządne zamieszanie. Ironman spojrzał na Katella, czy jak on się tam zwał, nadal stojącego do niego tyłem z wyciągniętym mieczem.
- JARVIS, potrafisz określić z czego skonstruowana jest jego broń? – zapytał mężczyzna, podbiegając do chłopaka, który w końcu stanął naprzeciw niemu. – JARVIS?
- Przykro mi, ale znajduję tam tylko vibranium. Nie posiadam wiedzy na temat niezidentyfikowanej reszty stopu. Jest bardzo dziwny.
- Serio? Teraz Thor z mieczem, bo z młotem to za mało?
Anthony zakończył swoje rozmyślanie i ruszył do ataku. Tak, nie powinien, ale kto miał mu zabronić? Tata Nick czy wujek Bruce? Mimo to nie zamierzał go zabijać czy poważnie ranić, raczej podroczyć się i wypełnić prośbę Fury'ego o zatrzymanie pana małolata. Tyle że jeśli wydawało mu się, że po prostu uderzyłby kilkakrotnie i ten padłby omdlały, to się mocno pomylił. Brunet operował mieczem jak na filmach, poza tym Ironman odniósł znajome wrażenie, że należy do thorowo-hulkowego gatunku, który był niezniszczalny. Ale i tak mniej go to dziwiło niż jego umiejętności. Tak świetnie widział tylko u Romanoff. Czyżby jakiś szpieg?...
Stark musiał przyznać przed samym sobą, że się zmęczył. Pracownicy T.A.R.C.Z.Y mieli niezłe widowisko, tu coś wybuchło, tam Ironman odleciał, tam drugi zrobił salto. Zwykłe nowojorskie popołudnie. Walka wręcz okazywała się dla niego najgorsza. Brunet zdawał się kompletnie nie męczyć i do Starka dotarły plusy bycia młodszym. Nagle zapragnął mieć z powrotem te dwadzieścia lat.
Nie wiedział, ile walczyli, ale z trwogą odkrył, że Katell zaczyna mieć przewagę. Oczywiście gdyby jak na Ironmana przystało użył stu procent swojej mocy, to zmiótłby chłopaka w pył, lecz nie mógł, choć zaczynało go kusić. Fury chciał się z nim bardzo spotkać, a Stark chciał wiedzieć dlaczego. Czyżby naprawdę zastanawiał się nad przyjęciem go do Avengers? Serio? Niemniej Tony musiał przyznać, że jego zdolności robiły wrażenie. Przy okazji zmniejszały jego cierpliwość. Czując krople potu na czole, postanowił załatwić – przynajmniej na jakiś czas – oponenta.
- Stop! Co tu się, do cholery, dzieje?!
Fury posiadał irytującą zdolność pojawiania się wtedy, kiedy nie trzeba. Tak czy siak Stark zrezygnował z szalonego pomysłu, a i Katell przybrał mniej bojową postawę. Obdarzył natomiast szefa T.A.R.C.Z.Y zdradzonym spojrzeniem, tak mniemał Stark, ale dziś już niczego nie mógł być pewny. Otworzył maskę i z ulgą przyjął powiew świeżego powietrza. Pracownicy stali, obserwowali, rozchodzili się. Ironman już widział nagłówki... spojrzał jednak na wściekłego niczym osa Nicka.
- Nie możesz mieć do mnie pretensji – rzucił od razu Anthony. – Sam mówiłeś: za wszelką cenę. To ceną jest szyba. Wybacz. Zapłacę.
- Właśnie dlatego byłem przeciwny, byś należał do Avengers – huknął niespodziewanie Fury. – Zawsze wszystko popsujesz!
- Och, doprawdy.
Rzadko zdarzały się momenty, by Tony'emu zabrakło ripost, lecz właśnie mu się skończyły. Albo raczej nie chciał już kontynuować tej bezproduktywnej wymiany zdań. On wszystko psuje? Może jeszcze on sprowadził wszystkie te paskudy na Ziemię? Czuł się urażony do żywego. Nie chciał przebywać blisko tych ludzi. Uśmiechnął się krzywo, po czym zrzucił z siebie zbroję i wsiadł do swojego sportowego auta. Nie pożegnał się. Nie był tu potrzebny, dano mu to jasno do zrozumienia.
- Bez sensu się tu fatygowałem – warknął Bastien, znów chowając swój miecz. Cudza uwaga była mu najbardziej zbędną rzeczą na świecie.
- Wybacz, Ironman taki jest – zaczął łagodnie Fury, czując, że jeśli teraz przegra słowną bitwę, to jego as w rękawie okaże się dwójką. – Jesteś tu, bo czujesz niepokój, wiem to.
- Czuć niepokój to jedno, a zachowywanie się jak imbecyl to inna sprawa – odparł mężczyzna, idąc w swoją stronę, a obok szef T.A.R.C.Z.Y.
- Stark jest porywczy, ale bardzo przydatny. I nie tylko on jest w zespole. Chyba Bannera już poznałeś. Też zachowuje się jak imbecyl?
- Jedna jaskółka wiosny nie czyni.
- W drugą stronę działa to tak samo. Masz ekscentrycznego Starka, ale zgraną drużynę. Mimo wszystko. Zresztą, o czym my mówimy? Nie musisz dołączać do Avengers. Chodzi o to, żebyś po prostu nam pomógł. Nikt nie jest w stanie zrobić tego tak bardzo, jak ty.
- Zapominasz, że istnieje druga strona medalu.
- Nie zapominam – zaczął już spokojnie Fury. – Za to chyba ty zapominasz, że sam skazałeś się na ten los. Nikt nie zmusza cię do życia w wiecznej samotni. Rozumiem, że w przeciągu wieków towarzystwo ludzi może się znudzić, ale samotność również. Pobądź po prostu jakiś czas w Ameryce, w Nowym Jorku. Nie każę ci jadać obiadów ze Starkiem. Zresztą, nikt z nas nawet nie ma na to ochoty. Po prostu poznaj życie i ciesz się nim.
- Ja mam poznać życie? – zaśmiał się bez cienia rozbawienia Bastien.
Mierzyli się spojrzeniami z Furym. Jako jeden z nielicznych nie uginał się pod jego wzrokiem, co podziwiał. Niemniej nie widział siebie w Ameryce, tutaj, wśród tych ludzi, co nie zmieniało faktu, że coś zaczynało się dziać, a jego niepokój wzrastał.
- Stark i tak się na was wypiął za ten tekst o tym, że wszystko psuje – wtrącił Bruce, który od jakiegoś czasu ich słuchał. Obecność nowego dodała mu jakiejś otuchy, może dlatego, że wydawał się tak samo wyobcowany jak on. Miesiące ukrywania się oddziaływały na psychikę. – Długo się tu nie pokaże, więc póki co i tak go tu nie zobaczysz. Co najwyżej w telewizji. Sam powiedziałeś, że Fury'emu można ufać. Wycofasz się z tych słów? Jeśli tak, podważysz działania Avengers. Może nie jesteśmy idealni, ale czy w ogóle ktoś jest?
Banner nie wiedział, dlaczego to mówił, ale chciał to zrobić i zrobił. Zarówno Nick Fury, jak i Bastien Katell patrzyli na niego uważnie. Ludzie od kilku chwil kompletnie przestali się nimi interesować. Zresztą i tak widowni za wielkiej nie mieli. Naukowiec westchnął, czując, że przegrał, ale i tak odczuł zadowolenie ze swojej przemowy.
- Nie będziemy tu rozmawiać – uznał nagle potencjalny członek Avengers, nadal patrząc chłodno na Nicka.
- Oczywiście, że nie. Zapraszam do biura – odparł dyrektor i wskazał ręką wnętrze siedziby T.A.R.C.Z.Y. Brunet ruszył, a za nim Fury, który z uznaniem poklepał Bannera po ramieniu. Po chwili zniknęli.
- Po prostu chcę już dziś do domu – mruknął do siebie Bruce, który żwawym krokiem ruszył przed siebie, marząc o kąpieli i spaniu. Już o niczym więcej.
***
Bardzo dziękuję Hannah Frazovsky za komentarz! I cieszę się, że się podoba. :)
Gdyby ktoś jeszcze przeczytał, może podesłać jakieś ciekawe marvelowe ff, chętnie poczytam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top