Hope van Dyme

Hope szła razem z rodzicami Shuri, zastając trochę w tyle za dziewczyną. Księżniczka skakała od jednego cudownego miejsca do drugiego, ciągnąc za sobą Lokiego, który nie wyglądał na zbytnio zadowolonego z takiej sytuacji. A zaraz za tą dwójką biegli T'Challa i Peter. Wyglądało to, jakby ta dwójka starała się, w jakichś sposób uratować Lokiego. Do tej pory nie odnieśli żadnego rezultaty.

Kobieta w niemym zdumieniu i chwilami szczerym zachwycie przyglądała się budowlą, piętrzącym się wokół niej. Zastanawiała się, ile one mogłyby mieć lat. Były tak niesamowite, pokręcone, a czasami zdumiewające swoją prostotą, że wyglądały, jakby ktoś je zbudował wczoraj, jednak to nie mogło być możliwe. Od czasu do czasu nad nią przelatywał jakichś statek i prawie każdy został zbudowany według innego projektu. Zerkała chwilami na nielicznych ludzi, jakich mijali. Tamci wpatrywali się w nią, bez ukrywania tego. Ich stroje, fryzury, czasami broń zdawały się, jak wszystko, co ją teraz otaczało: tradycjonalne, ale jednocześnie nowoczesne i obie strony idealnie się dopełniały.

-Milczy pani.- Usłyszała koło siebie głos. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła króla. Uświadomiła sobie przy tym, że przez swoje milczenie wychodziła teraz na nie wychowaną i najpewniej pokazuje brak szacunku dla pary królewskiej.

-Przepraszam, ja... To znaczy... Wszystko wokół jest takie niesamowite- wydusiła z siebie wreszcie.- Ja po prostu nie mogę uwierzyć chwilami własnym oczom. Widziałam podobne do nielicznych z tych pomysłów na listach pomysłów, ale zawsze uznawano, że one są nie do osiągnięcia... A tu widzę, że to wszystko działa i funkcjonuje.- Spojrzała na króla i królową i się zmieszała.- Przepraszam wasze wysokości. Mówię zupełnie jak ojciec.

-Pani ojciec... Hank Pym?- zapytała królowa. Hope bez słowa kiwnęła głową. Władczyni się lekko uśmiechnęła.- Słyszeliśmy o jego wynalazku. Cząsteczki Pyma, jeśli się nie mylę.

Wasp spojrzała na nią, po czym znów kiwnęła głową. Na początku była zdziwiona i nawet przestraszona, że wiadomo tutaj, o tajnym odkryciu ojca. Dawno temu jej ojciec wmówił jej, że jeśli ktokolwiek się dowie o cząsteczkach, od razu nastąpi koniec świata i ten strach ciągle w niej siedział. Nawet w tak niesamowitym miejscu, jak Wakanda, gdzie ludzie, a w szczególności rodzina królewska, odkryli i najpewniej zrozumieli większy skrawek wszechświata, niż reszta.

-Shuri miała kiedyś na tym punkcie niezłego bzika. Cały czas tylko o tym mówiła.- Król się uśmiechnął.- Marzyła, by spotkać Ant-mana i wypytać go konkretnie o wszystko.

Hope spojrzała na dziewczynę, która teraz dyskutowała o czymś z bratem, ciągnąc tym razem Petera. Loki wlókł się za nimi w bezpiecznej odległości. Do tej pory zbytnio nie zwracała uwagi na księżniczkę i to, co ona robi. Nie miała żadnego dobrego usprawiedliwienia, dlaczego tak robiła. Nie zajmowała się wtedy rodzinnymi problemami. Scott nie potrzebował zbytniej jej pomocy. Stark jedynie trochę jęczał, ale nic ponad to, do czego przyzwyczaiła się w dzieciństwie. Księżniczka była po prostu, gdzieś w tle i to była wyłącznie wina Hope, że się nią nie zainteresowała, dopóki ta nie zaproponowała, że ją zabierze do swojego kraju.

Teraz jednak kobieta zebrała te nieliczne wspomnienia, gdzie Shuri odgrywała jedną z główniejszych ról i połączyła je z tym, co mówił król. Dziewczyna pierwszego dnia pomagała jej naprawić skafander. Wtedy nie zwróciła uwagę na jej szeroko otwarte oczy, kiedy pracowały. Była także ślepa, na podobne spojrzenia, jakie księżniczka ją i Scotta obdarzała, za każdym razem, gdy byli oni w swoich zmniejszonych wersjach. Hope powoli sobie uświadamiała, że mogło to oznaczać radość.

Kiedy wreszcie to do niej dotarło, poczuła się winna. Powinna była zapytać, czy Shuri ma jakieś pytania. Może mogłaby coś jej wytłumaczyć, chociaż szczerze Hope wątpiła, by ta dziewczyna potrzebowałaby czegoś takiego. Jednak powinna się nią zainteresować. Dać jej więcej uwagi. Scott może to robił, ale nie była do końca pewna. A zresztą on zbytnio nie nadawał się do rozmów na temat sprzętu.

-Nie wiedziałam, że Ant-man jest gdziekolwiek popularny- powiedziała wreszcie, ciągle nie spuszczając wzroku z księżniczki. Obiecała sobie, że, jak tylko wrócą, zapyta Shuri, co chciałaby wiedzieć, a potem odpowie jej na wszystkie pytania. I jej ojciec nie będzie miał nic do powiedzenia na ten temat.

-Przez to właśnie traktowała go i oczywiście później też panią, za ciekawszych- odpowiedział król.

-Dosłownie krzyczała, że nie chce już słuchać, o żadnych nowych zbrojach Iron mana i że to ją nudzi- dodała królowa.

-One w większości z zewnątrz wyglądają strasznie podobnie- przyznała Hope.- Raz radziłam Tony'emu, żeby dodał nos do jednej, ale nie posłuchał. Przynajmniej tamta byłaby bardziej rozpoznawalna.

Król się zaśmiał i Hope nie do końca wiedział, co dalej robić. Powinna śmiać się razem z nim, czy delikatnie się uśmiechać, jak królowa. Na szczęście nie musiała decydować, bo przybiegła do nich Shuri.

-Peter wpadł do jeziorka- powiedziała księżniczka, wskazując na jedną ze sztucznych sadzawek.

-Co?!- nie zdołała się powstrzymać Hope. Obiecała Starkowi przez telefon, że przypilnuje chłopaka, tak, że nie spadnie mu włos z głowy. Taka wiadomość na pewno mu się nie spodoba. Pozostaje jej więc jedno. Przypilnować, aby Tony się o niczym nie dowiedział. I najpierw wyłowić Parkera z wody. Z doświadczenia wiedziała, że pająki nie pływają.- Gdzie on jest?!

-O tam...- Wskazała na konkretne miejsce, gdzie stał Loki z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Tuż koło niego pojawił się zaraz T'Challa, trzymającego w rękach chłopaka. Obaj byli cali przemoczeni. - A zresztą już nieważne.

-Shuri, co się stało?- zapytała dziewczynę królowa.- Dlaczego ten młody człowiek wylądował w wodzie?

-Potknął się- odparła od razu Shuri.

-Naprawdę?- dopytywała się królowa.

-Bądź Loki go tam...

-Nie zwalaj tego na mnie- odezwał się Loki, który pojawił się tuż za nią. Trochę dalej szli dwaj zmoczeni i niedługo później dołączyli do grupki.

-Peter!- Hope podbiegła do Parkera.- Nic ci nie jest? Co się stało?

-Wszystko jest dobrze, ja tylko- zerknął przez ramię Wasp, a ta szybko odwróciła się i spojrzała na udających niewiniątka Shuri i Lokiego- wpadłem do wody.

-T'Challa jesteś cały mokry- jęknęła królowa.

-Musiałem go wyciągnąć- odparł książę.- Loki raczej nie wyglądał, jakby zamierzał pomóc.

-Ma rację- odezwał się Loki.- Nie chciało mi się.- Po czym obrócił się w stronę księżniczki i zapytał z uroczym uśmiechem.- Czego?

-Twoja szczerość mnie zadziwia- stwierdza księżniczka.

-Tak samo, jak to, że ty...- Nie do kończył, ponieważ dziewczyna go kopnęła, a później nadepnęła. I z boku widać było, że obie czynności nie należały do tych delikatnych.

-Ups- powiedziała młodsza, po czym się niewinnie uśmiechnęła.- Jaka ja niezdarna.

-Jako że to twój kraj, policzymy się, jak wrócimy- odpowiedział Loki, ciągle uroczym uśmiechem i tym samym tonem.- Buty z vibranium, tak?

-Dokładnie.- Shuri jeszcze bardziej się uśmiechnęła.

-Shuri- upomniała córkę królowa.

-Mamo, on mi groził!- Dziewczyna stanęła koło matki i teatralnie się za nią schowała.

-Bo najpewniej sobie zasłużyłaś- odparła królowa.

-Tutaj nikt się nie złapie na twoją niewinną minkę siostrzyczko- powiedział jej brat.- To nie Ameryka.

-Nenene- Shuri pokazała mu język.

Królowa westchnęła i posłała spojrzenie swojemu mężowi. Król zrobił zakłopotaną minę. Zdawało się, jakby mieli niemą konwersację, kiedy ich dzieci wymieniały się głupimi minami.

Hope, ciągle trzymając Petera za ramiona, trochę się odsunęła, starając się dać rodzinie trochę prywatności. Jedną ręką także złapała Lokiego, który wpatrywał się w całą scenę, jak zahipnotyzowany. Wreszcie się udało i całą trójką stanęli trochę z boku. Mogła teraz, w spokoju zająć się pająkiem.

-Jesteś cały mokry- jęknęła.- Zaraz się przewiejesz i coś złapiesz.- "I wtedy Stark się dowie, że nie pilnowałam mu odpowiednio jego syna. A potem Scott zrozumie, że nie nadaję się do pilnowania dzieci i nigdy nie zastąpię matkę Cassie, i dla jej dobra ze mną zerwie" dodała w myślach.

-Jest ciepło- odparł chłopak.- Zaraz powinienem wyschnąć. A woda to tam jest tak czysta, że po prostu nie uwierzysz.

-Zawsze można przyśpieszyć ten proces, przy pomocy ognia- wtrącił się Loki, po czym pstryknął i tuż nad jego dłonią pojawił się mały, lekko zielonawy płomyk. Z uśmiechem podsunął go w stronę Petera. Chłopak starał się zachować bezpieczną odległość, ale przeszkadzała mu w tym Hope.

-Loki zgaś to- kobieta powiedziała stanowczym tonem i patrzyła na nordyckiego boga, dopóki ten nie wykonał polecenia. A zrobił, to przewracając oczami.

-On chciał mnie podpalić.

-Tak, chciał- odpowiedziała Hope, zerkając, czy rodzina królewska załatwiła już własne sprawy.

-Spodziewałem się bardziej, że powiesz „Nie, on tylko tak żartował".- Usłyszała głos chłopaka i znowu poczuła się głupio. Powinna była go uspokoić, a nie wzbudzać podejrzenie, że osoba, z którą mieszkają, jest psychopatą. Chociaż ona nigdy w to nie wątpiła.

Wreszcie usłyszała głos króla:

-Synu idziesz ze swoją matką, a przypilnuję cię córko.

T'Challa i Shuri przestali robić głupie miny i widocznie niezadowoleni się rozdzielili.

Reszta drogi przeszli już spokojnie. Hope i król rozmawiali, a Shuri znów zaczęła ciągać Lokiego za sobą. Nordycki bóg rzucił jeszcze błagalne spojrzenie, jednak Hope nie chciała się w to mieszać, a Peter się jedynie uśmiechnął.

Kiedy zobaczyli laboratorium, szczęka dosłownie jej opadła. Kiedy weszła do środka, jej stan się nie poprawił. Większości rzeczy nie rozpoznawała, ale wszystko składało się na naprawdę ładny wystrój, który po prostu zachęca, by wejść i się rozgościć. Nie to, co laboratoria Starka, gdzie wszystko było narzucane na siebie, a ład, to było ostatnie słowo, jakim można je opisać. Wreszcie zapytała:

-Shuri?

-Chcesz zrobić zdjęcia, żeby Tony poczuł się wiecznie zazdrosny i wreszcie dał mi spokój?- podpytała księżniczka.

-Tak. Mogę?

-Jasne. Dobra Peter, chodź, pokażę ci moje ulubione rzeczy. Loki nie wlecz się tak!

Razem w trójkę zbiegli ze schodów, a właściwie Loki prawie się wywrócił w połowie drogi, na główną kondygnację laboratorium. Hope ostrożnie podeszła do barierki i wychyliła się, żeby lepiej widzieć dzieciaki. Shuri biegała od jednego krańca pomieszczenia do drugiego, a Peter podążał za nią jak cień. Byli przy tym naprawdę szczęśliwi. Śmiali się i księżniczka z zapałem coś tłumaczyła. Miała nawet wrażenie, że Loki się lekko uśmiechał.

-Ah te dzieciaki- odezwał się król. Hope z wielkim zdziwieniem zauważyła, że ten stoi tuż koło niej. Zupełnie nie ogarnęła, kiedy on do niej podszedł.- Ma pani jakieś?

-Nie- odpowiedziała od razu, jednak po chwili przypomniała sobie Cassie. Od czasu wypadku pomagała Scottowi we wszystkich obowiązkach, co czasami wiązało się z zajmowaniem się dziewczynką.- Ale mój chłopak ma dziecko. Dziewczynkę. Taka dziesięcioletnia.

-Dziesięć lat... Zupełnie, jakby to było wczoraj. Czas tak szybko leci. Radzę się cieszyć, póki są małe. 

Hope jeszcze raz spojrzała na dzieciaki. Shuri była pełnoletnia, jednak kiedy była szczęśliwa, zdawała się zupełnie o tym zapominać. Z tego, co wiedziała, Loki pamiętał całe swoje poprzednie życie, ale zachowaniem przypominał nastolatka w swej fazie emo. Tylko chwilami wspominał o całej tej sprawie z dawną dorosłością oraz podobno aktualną też, tylko po to, aby dano mu spokój. A Peter... Peterowi odebrano możliwość normalnego dorastania, chociaż sądziła, że najpewniej zachowywałby się jak księżniczka. Tak bez dwóch zdań cała trójka byłą dziećmi, pozostawionymi jej pod opiekę.

Hope zrozumiała, że się boi. Nie tylko o to, że nie upilnuje gromadki, dała przecież cudowny pokaz opiekuńczości, gdy Peter się prawie utopił, ale dlatego, że w bazie czekała na nią Cassie. Obawiała się, że jeśli nawet Scott z nią nie zerwie, przez brak jakiegokolwiek matczynego instynktu, to dziewczynka nią znienawidzi. A skoro teraz, przez ten czas, jaki już razem spędziły, Hope nie potrafiła się odnaleźć w całej nowej sytuacji, nie wspominając oczywiście o Cassie, to z czasem będzie jedynie gorzej.

Wasp westchnęła, przypominając sobie jej ostatnią rozmowę z ojcem. A nie odbyła się ona przez telefon z jakichś miesiąc temu, a zaledwie kilka dni temu. I była równie nieprzyjemna, jak nie gorsza.

 ***************

5 dni temu

Cała sprawa była okropna, a do tego strasznie się przedłużała. Nagła śmierć dwóch naprawdę bliskich osób i wewnętrzne przeczucie, że to wszystko było twoją winą, sprawiły, że Scott przestał być, tak w najprostszych słowach, Scottem. Nie uśmiechał się już tak szczerze, przestał rzucać jakimikolwiek swoimi tekstami, nawet odmówił, kiedy Luis zaproponował, że zabierze go gdzieś, by na chwilę odpoczął od wszystkiego. Mężczyzna pomimo tego dawał sobie rade. Codziennie rano wstawał. Robił śniadanie. I zabierał się do całej roboty związanej z oficjalnym przejęciem opieki nad Cassie, sprawami finansowymi, spadkowymi oraz oczywiście organizacją pogrzebu i rozmowami z rodziną byłej żony i jej nowego męża. To ostatnie było naprawdę bardzo niezręczne. Jednak Scott dawał radę, a Hope wiedziała, dlaczego mu się udaje. Robił to wszystko dla Cassie.

Dziewczynka radziła sobie naprawdę dobrze. To znaczy, bała się, spać sama przy zgaszonym świetle i miała często koszmary. Wielokrotnie się też zdarzało, że budziła się z krzykiem. Przez to Hope uznała, że słusznie będzie, jeśli ojciec z córką zajmą sypialnie, a ona sama będzie spać na kanapie. Aż do momentu, kiedy wszelkie emocje osłabną i Cassie nie będzie się już tak bała. Mała nie chodziła już do szkoły, ale kilkakrotnie szła, oczywiście pod nadzorem Scotta, który nie chciał tracić jej z oczu, na spotkanie ze swoimi przyjaciółkami. Wtedy Hope zajmowała się sprawami papierkowymi.

Po pogrzebie udało się załatwić niektóre sprawy, ale doszły nowe, a mianowicie rodzina, pragnąca zaopiekować się Cassie i zbytnio nie darzyła Scotta zaufaniem, bądź po prostu sympatią. Hope też się oberwało. Na prośbę Scotta uczestniczyła w pogrzebie, ale przez cały czas siedziała cicho.

Tego wieczora wreszcie, po długiej rozmowie z babcią Cassie i tłumaczeniu jej po raz setny, że wszystko mają pod kontrolą, Hope dokonała pewnego cudu. Wreszcie udało jej się przekonać Langa, aby ten poszedł gdzieś z Luisem.

-Tylko nie wariujcie- powiedziała im, patrząc, jak dwaj mężczyźni szykowali się do wyjścia.- Jak rodzina go zobaczy w jakimś barze, nie dadzą nam żyć.

-Spoko luzik Hope- odparł Luis.- Zabieram go na wystawę fotografii. Same czarno-białe zdjęcia. Bardzo poważna i spokojna sprawa. Będziemy kontemplować nad sztuką i kadrowaniem. Nikt się nie przyczepi. Nie będą mieli do czego. Nawet wina tam nie dają odwiedzającym.

Hope nic nie odpowiedziała. Po prostu nie wiedziała, jak ubrać w słowa, to co teraz czuła.

-Naprawdę nie sądzę, by był to dobry pomysł- odezwał się Scott.- Powinienem tu być i...

-Powinieneś gdzieś wyjść tato- wtrąciła się Cassie, stając przy ojcu.- Jesteś ciągle smutny, a Luis zawsze polepszał ci humor.

-Cassie...

-Ważne numery są na lodowce, mam pójść spać przed dwudziestą pierwszą i zjeść kolację. Wiem o wszystkim.- Dziewczynka uśmiechnęła się do taty.- Do tego nie otwieram obcym, nie wchodzę na podejrzane strony internetowe i nie wpisuje swoich danych. Wiem o wszystkim.

Scott najpierw spojrzał na nią, po czym podniósł wzrok na Hope. Ta się uśmiechnęła i dodała:

-Sam słyszałeś. Damy sobie radę, a potem do nas wrócisz.- Spojrzała na Luisa.- On ma do nas wrócić, jasne?

-Oczywiście proszę pani i proszę panienki. Ten oto tu Scott Lang wróci do was cały i zdrowi przed wschodem słońca. Chodź- Luis złapał Ant-mana za rękę i go pociągnął- bo jeszcze zdjęcia nam uciekną.

Kiedy wreszcie wyszli, po kolejnych pożegnaniach i powtórzeniu planu, jakby coś się miało stać, Hope zamknęła za dwoma przyjaciółmi drzwi i spojrzała ca Cassie.

-To... Co robimy?- zapytała dziewczynka. Hope naprawdę nie wiedziała, co jej odpowiedzieć. Po raz pierwszy były same.

-Co chcesz- odpowiedziała wreszcie, po czym szybko dodała- Oczywiście z rozsądkiem i nic niebezpiecznego.

-A odpowiesz mi na moje pytania?

-Tak, oczywiście- od razu się zgodziła. I już pożałowała, kiedy Cassie zarzuciła ją milionem pytań.

W większości dotyczyły ich obecnej sytuacji. Potem jednak bardziej przeszło to w tłumaczenie Hope, dlaczego niektórzy krewni dziewczynki nie są fajni, oraz powtarzanie tego, co Cassie usłyszała na temat swojego taty i jego dziewczyny. Kobieta nie była zbytnio pewna, czy niektóre te słowa są odpowiednie dla dziecka w jej wieku, jednak się nie odezwała. Wreszcie mała zaczęła pytać o Avengers i jakie jest z nimi życie. Przy tym niezwykle dużo pytań było na temat Lokiego, co trochę zaniepokoiło Wasp.

Hope z radością odkryła, że zbliżała się pora spania i na tyle, ile potrafiła, poprosiła Cassie, żeby już poszła spać. Dziewczynka zadziwiająco łatwo ustąpiła, poszła się myć, a potem spać. Jak zwykle przy zapalonym świetle i przy lekko uchylonych drzwiach.

Mieszkanie, które teraz zajmowali, nie należało do dużych i dość dobrze można było usłyszeć, co się dzieje za ścianami. Dlatego Hope pozwoliła sobie na oddech ulgi, dopiero gdy była pewna, że mała już śpi.

Stwierdziła, że mogło być gorzej. Niczego nie podpaliły ani nie trzeba, było dzwonić po karetkę. Otwierając lodówkę, uświadomiła jednak sobie, że Cassie nie jadła kolacji. Wiedziała, że nie powinna jej budzić i po prostu zawaliła. Jednak Scott nie musiał o tym wiedzieć. Jak zapyta, powie mu, że wszytko było dobrze. Trzeba będzie tylko liczyć, że Cassie potwierdzi jej wersję.

Sprawdziła, czy wszystkie dokumenty są na miejscu i zaczęła rozkładać kanapę. Scott najpewniej wróci dopiero, za jakichś czas, a jej naprawdę nie chciało się czekać. Zdołała wyciągnąć kołdrę i poduszkę, kiedy usłyszała, że ktoś puka do drzwi.

Hope sięgnęła najpierw po broń, zwykły pistolet, ponieważ cały sprzęt wraz z ich kostiumami leżały bezpieczne w tajnej skrytce, i powoli podeszła do drzwi. Wyjrzała przez wizjer, po czym uchyliła drzwi. Nie ściągnęła przy tym łańcucha ani nie upuściła pistoletu.

-Czego chcesz?- zapytała.

-Już nawet grama dobrego wychowania nie mogę się spodziewać po własnej córce?- odparł, stojący przed drzwiami Hank Pym.- Mi też ciebie bardzo miło widzieć. Jest może Lang?

-Scotta nie ma, przyjdź później, a najlepiej to zadzwoń- mruknęła i zamknęła drzwi. Nie powstrzymało to jednak jej ojca przed dostaniem się do środka. Grupa dzielnych mrówek już dopadła zamka i łańcucha, całkowicie utorowały drogę profesora do środka. Starszy mężczyzna ze spokojem otworzył drzwi i przekroczył próg.- I kto to mówi o dobrym wychowaniu?

-Pistolet?- zapytał Pym, zamykając za sobą drzwi.- Na własnego ojca?

-Skąd mogłam wiedzieć, że nim jesteś?

-Bez urazy, ale złodzieje nie mieliby, czego u was szukać.- Rozejrzał się po salonie przechodzącym w kuchnię.- Chociaż przynajmniej to zawsze lepsze niż tamto mrowisko, gdzie mieszkaliście wcześniej. Nie wspominając już o tamtym prawdziwym mrowisku, a nie tej nędznej imitacji Starka.

-Herbaty, kawy, biletu na autobus?- zapytała Hope, wchodząc do kuchni. Powstrzymała się, od wypomnienia ojcu, jego własnych słów, że jeśli ona zabierze formułę, która dobrowolnie jej podarował, i wykorzysta ją do własnych celów, nie ma czego u niego szukać i może pożegnać się z pieniędzmi.

-Nie trzeba. Zajmę ci tylko chwilę.

-Myślałam, że przyszedłeś do Scotta.- Nastawiła wodę i odłożyła wreszcie pistolet do miski na klucze.

-Tak, ale z tobą też chciałem rozmawiać.- Usiadł przy małym stoliku.

-Jeśli chodzi ci o stroje, myślałam, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy.- Oparła się o blat i spojrzała na ojca. Do tej pory bała się, że Hydra może mu coś zrobić. Chciała, wręcz do niego zadzwonić i wszytko wyjaśnić. Pogodzić się. W ostateczności nawet przeprosić. Teraz, jednak gdy go widziała, wszystko to zniknęło. Zamiast tego wróciła cała złość. Zupełnie, jakby cała ich kłótnia odbyła się dopiero przed chwilą.

-Sądzisz, że jedynie na tym mi zależy?- Hope była zdziwiona, kiedy zobaczyła smutek malujący się na twarzy jej ojca.- Są ważniejsze rzeczy niż one. Chociaż...- Cokolwiek chciał powiedzieć, zostało mu przerwane przez czajnik, dający znać, że woda się już zagotowana. Hope posłała ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie kontynuował tego zdania, po czym odwróciła się i sama zalała sobie herbatę. Hank po prostu czekał, aż skończy. Dopiero gdy córka się znowu do niego zwróciła, po czym spojrzał w stronę drzwi do sypialni i zapytał- Śpi?

-Tak.- Wzięła kubek i usiadła naprzeciw ojca.

-A jak sobie radzisz?- Troska w jego głosie, zaskoczyła ją tak samo, jak wcześniejszy smutek. Nie odpowiedziała mu. Nie do końca wiedziała, czy dlatego, że nie chciała cokolwiek do niego mówić i niech się stary sam domyśla, czy dlatego, że nie chciała mu się przyznać, że w ogóle nie ma pojęcia, co robi. Zamiast tego skrzyżowała ręce i czekała na to, co ojciec zamierzał jej powiedzieć. Pym uważnie się jej przyglądał, po czym wreszcie powiedział- Widzę. Zajmowanie się dzieckiem może być męczące i problematyczne. W szczególności po utracie matki.

Chciało jej się krzyczeć. Pragnęła go teraz zapytać, skąd on mógłby to wiedzieć. Po śmierci jej mamy, zajął się nią górą przez jeden dzień i to tylko po to, aby opowiedzieć jej wymyślaną historię o wypadku samochodowym. Kolejnego dnia odesłał ją do szkoły z internatem. Nie było go przy niej.

Siedziała jednak cicho. Wszelki krzyk mógłby obudzić Cassie.

-Macie przed sobą kilka opcji- kontynuował Pym.- Możecie odejść od Avengers i zająć się dziewczynką. Wtedy będę mógł wam bardziej pomóc. Znaleźć odpowiedni dom. Pracę dla ciebie i Scotta, bo coś tak czuję, że nie przyjmiecie pieniędzy. Możecie oczywiście zostać w drużynie, ale wtedy Cassie będzie wam przeszkadzała.

-Co?- Powtarzała sobie w myślach ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie, ale ciągle nie potrafiła, a raczej nie chciała, odnaleźć w nim sensu.

-Oboje wiemy, że życie, jakie teraz prowadzicie, nie jest bezpieczne dla dziecka. A ona potrzebuje bezpieczeństwa. Zwykłego domu. Rodziny.- Posłał jej wymowne spojrzenie.- Matki.

-A jeśli się nie zgodzimy?- Nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Wolała żyć w niewiedzy, ale musiała znać odpowiedź.

-Edukacja jest ważna, a znam kilka naprawdę dobrych szkół, gdzie dziewczynka mogłaby się uczyć. Przez to będzie bezpieczna, a wy zostaniecie w drużynie. Sam wszystkim się zajmę i będę czuwał, a jak cokolwiek się wydarzy, dam wam znać...

-Mamy ją odesłać?- zapytała bardziej siebie niż ojca. Była tak pogrążona w rozmyślaniach, że nawet nie zauważyła, że przerwała Pymowi. Czy to właśnie Hank zrobił te lata temu? Odesłał ją, żeby ją bronić, aby dalej być Ant-manen i wykonywać zadania już bez pomocy jej mamy?

Cel wydawał się szlachetny, jednak to, co wtedy czuła, było okropne. Była sama wśród nieznanych ludzi. Musiała przez cały czas udawać, że wszystko jest dobrze, ponieważ reszta miała już dość tego, że jest ciągle smutna. Prawie conocny płacz w poduszkę i modlitwy. Najpierw, aby tata ją stamtąd zabrał, potem, aby ją kochał, a pod koniec, żeby odszedł z jej życia i nigdy nie wracał. Lata zajęło jej stworzenie, jakiejkolwiek relacji z ojcem.

Nie chciała, żeby Cassie odczuwała to samo. Nie mogła sobie nawet wyobrazić Scotta żyjącego bez niej. Wcześniej dzwonił do córki prawie codziennie, a teraz to żyć bez niej nie mógłby. Gdyby dziewczynka go znienawidziła, jak ona ojca, to by go zniszczyło. Ich oboje zniszczyło.

-Oczywiście wybór należy do was- wytrącił ją z rozmyślań głos Pyma- ja jedynie wskazałem możliwości.

Scott nie może odesłać Cassie. Co znaczyło, że musieliby zrezygnować z bycia Avengersami. Jednak będąc w drużynie, miała poczucie, że przykłada się do czegoś większego. Wreszcie robi użytek z kostiumu, a cząsteczki służą do tego, do czego zostały stworzone. Do tego jej przyjaźń z Tonym, jedna z licznych rzeczy zniszczonych przez decyzję jej ojca, wreszcie zaczynała się odradzać. Nie potrafiła z tego tak od zaraz zrezygnować. Nie wspominając już o tym, że Scott zapałał żądzą zemsty w kierunku Hydry, za to, co zrobiła jego rodzinie.

-A co jeśli, żadna z możliwości nam się nie spodoba?

-Nie bądź śmieszna. Sądzisz, że dasz radę zajmować się Scottem i Cassie oraz brać udział w misjach? To nie wyjdzie.

-Stark daje sobie radę- odparła pewna siebie. Przed oczami stanął jej Tony, pilnujący Petera na treningach.

-Masz na myśli tę dziewczynę, Czarną Panterę i wikinga? Ta dwójka jest o wiele starsza od niej i na pewno radzi sobie sama.

Hope już chciała powiedzieć, że co prawda Tony zajmuje się także Lokim i Shuri, ale chodziło jej o Petera, jednak przypomniała sobie, że wiedza o tym, że Spider-man żyje, jest tajemnicą. Sekretem, o którym od niedawna wie, także i Hydra. Cywile nadal nie mieli o tym zielonego pojęcia.

-Skoro Stark potrafi upilnować podekscytowaną wszystkim kotkę i boga chaosu, to ja dam radę z normalnym dzieckiem. Do tego nie jestem sama...

-Do tej pory nie sprawiłaś, żeby Scott zachowywał się, jak dorosły- przypomniał jej ojciec.- I coś tak czuję, że nie zapowiada się, żeby w najbliższej przyszłości to się zmieniło. Nie licz więc na pomoc z jego strony.- Spojrzał na nią ze współczuciem.- Będziesz sama. A z Langiem jedynie się pogorszy. Robię to dla twojego dobra. Po prostu... Nie czuję, żebyś była gotowa na połączenie ze sobą tych dwóch rzeczy. Nie dasz rady.

Nie chciała nawet pytać, skąd on to wiedział. Spuściła wzrok na ciągle nietkniętą herbatę. Wiedziała, że Pym w nią nie wierzy, ale nie sądziła, że powie jej to prosto w twarz. A on jednak to zrobił, mentalnie ją przy tym policzkując. Na początku poczuła się bezsilna. Zupełnie, jakby znowu była dzieckiem, zdanym na łaskę ojca i gotowa na zrobienie czegokolwiek, żeby go zadowolić. Dopiero po chwili dotarło do niej, że te czasy już dawno minęły, a sama już była dorosła. Nie potrzebowała Hanka do życia. Radziła sobie sama, ale także potrafiła pracować w zespole. Miała chłopaka, którego kochała i z którym żyła w stałym, długotrwałym związku. Stanowiła część drużyny, której częścią jest Pepper, umiejącą sobie chyba poradzić ze wszystkim. Nie była już dłużej sama. Da radę połączyć wychowywanie dziesięciolatki i własnego chłopaka z ratowaniem świata. A jak pojawi się jakichś problem, którego nawet Potts nie potrafiłaby rozwiązać, zawsze jest internet.

 W pełni świadoma tego wszystkiego spojrzała na ojca i z całą swoją pewnością powiedziała:

-Mylisz się.

-C-co?- zapytał, całkowicie zbity z tropu. Przez dobrą sekundę na jego twarzy malowało się zdziwienie, zmieszanie, ale także strach. Hope wiedziała, że już sądził, że zdołał ją przekonać do swojego pomysłu. W szczególności po tym ostatnim spoliczkowaniem jego niewiarą. Już ja miał, a jednak mu się wyrwała. Jednak, po tej sekundzie, wszystkie te uczucia zostało sprowadzone jedynie do oczów. Odchrząknął i już o wiele spokojniej zapytał- Co masz na myśli.

-To, co słyszałeś- odparła, jeszcze bardziej pewna, że da radę.- Mylisz się. Dam radę. Ponieważ ja nie jestem sama. Mam przyjaciół. Mam Scotta. A on sobie poradzi. Wiesz dlaczego? Ponieważ on nie jest jak ty. Tylko dzięki Cassie on się ciągle trzyma. Bez niej, nie dałby rady. Nie możesz ich teraz rozdzielać. Nie pozwolę ci na to.- Wreszcie sięgnęła po kubek i wzięła dużego łyka.

Pomiędzy nimi zapadła cisza. Hope już całkowicie się rozluźniła i patrząc na ojca, piła spokojnie herbatę. Wygrała i wiedziała, że Pym zdawał sobie z tego całkowicie sprawę.

-To wszystko, co masz mi do powiedzenia?- zapytał ja wreszcie ojciec.

Kobieta przez chwilę wahała się, czy go nie dowiedzieć się czegokolwiek na temat jego bezpieczeństwa. Nie mogła jednak teraz tego zrobić. Policzek ciągle płonął.

-Tak.

****************

Teraz

Hope nie wypiła rano kawy i teraz zaczynała to odczuwać ze zdwojoną mocą. Do tej pory, była przytłoczona przez całą tę inność Wakandy. A towarzystwo rodziny królewskiej i w szczególności próba utopienia się Petera, stanowiły dla niej wiadro zimnej wody. Kiedy już zostali, nie da się tego inaczej nazwać, zamknięci w tym cudownym laboratorium, całe napięcie zniknęło, a ona zaczęła się rozluźniać. Wraz z tym spokojem wróciło zmęczenie.

Shuri skakała od jednego stołu pełnego różnych narzędzi do drugiego i tak właściwie sama wszystko robiła. Peter zdawał się przyklejony do wielkiej szyby z widokiem na kopalnię vibranium i chyba do tej pory jeszcze nic nie zrobił. Hope nawet nie zauważyła, kiedy księżniczka wręczyła jej już skończoną część anteny i miała szukać odpowiedniej częstotliwości, co nie było łatwe, kiedy oczy jej się cały czas zamykały, a sama prawie nic nie słyszała, przez ciągłe ziewanie.

Kiedy jednak rozglądała się, żeby się rozbudzić, zauważyła, że rodzi sobie naprawdę dobrze, w porównaniu z Lokim. Ten spał sobie w najlepsze, rozłożony na jednym z niewiarygodnie wygodnych fotelach. Shuri też to zauważyła i się uśmiechnęła.

-Peter- księżniczka postukała w ramię chłopaka.

-Tak, już ci pomogę, tylko...

-Nie o to chodzi- odparła dziewczyna.- Spójrz. Książątko zasnęło.

Spider-man obrócił się wreszcie i spojrzał na Lokiego, po czym posłali sobie porozumiewawcze uśmiechy. Hope zaczęła nawet współczuć śpiącemu.

-Zrobimy mu kucyki?- zapytała księżniczka, a uśmiech Petera się jedynie rozszerzył.

-Dzieciaki...- zaczęła, ale dziewczyna od razu jej przerwała.

-Tak, wiemy, że to niebezpieczne, ale...- tym razem to Wasp jej przerwała.

-Nie o to chodzi. Róbcie, co chcecie, ale mnie w to potem nie mieszajcie. W szczególności, kiedy będzie chciał się zemścić.

-A niech próbuje- odparła dziewczyna.- Wtedy już całkowicie zrozumie, że Wakanda jest lepsza od Asgardu.

-Radziłabym księżniczce nie mieszać całego państwa we własne problemy i kłótnie. Nawet pomimo tego, że jestem całkowicie po księżniczki stronie.- Za nimi rozległ się spokojny kobiecy głos. Hope odwróciła się i zobaczyła stojącą przy schodach kobietę. Ubrana była czerwony strój, zupełnie taki sam, jakie miały wojowniczki, które widziała, jak wylądowali. Zupełnie, jak tamte była łysa. Wyglądała przy tym tak poważnie i spokojnie, że Hope przez chwilę zaczęła wątpić, czy ona naprawdę tu jest, czy to jakaś wakadyjska wersja Jarvisa, a kobieta widziała jedynie hologram IA.

-Okoye!- krzyknęła Shuri, podbiegła do kobiety i ją przytuliła. - Nie widziałam cię przy pałacu.

-Musiałam przypilnować kilku rzeczy w związku z uroczystością.- Okoye uśmiechała się, po czym uważnie przyjrzała się dziewczynie.- Mam nadzieję, że nie zaniedbałaś się w Stanach.

-Spodobałoby ci się tam. Bucky każe mi ciągle ćwiczyć i cały czas siedzę w bazie, chyba że mnie zabierają na misję, co nie zdarza się za często.- Księżniczka odwróciła się do reszty i powiedziała- To jest generał Okoye, przywódczynie Dora Milaje.

-Dobry- powiedziała Hope i zauważyła, że Peter niezręcznie macha do nowo poznanej.

-Witajcie- odparła Okoye, po czym znowu zwróciła się do księżniczki.- Królowa powinna zaraz się tu zjawić. Radzę się przygotować.

-Przyjdzie z tym, o czym myślę?

-Tak.

Shuri wciągnęła powietrze, po czym je głośno wypuściła.

-Będzie cyrk, mówię wam- powiedziała dziewczyna w stronę Petera i Hope.

Kobieta spojrzała w stronę chłopaka, sprawdzając, czy on wie, o czym tamte mówią. Pająk to zauważył, po czym pokręcił głową. Już chciała zapytać, o co dziewczynie chodzi, kiedy na schodach pojawiła się królowa, trzymając w rękach pokrowiec na ubranie.

-A ja się głupio zastanawiałam, gdzie mogłabyś być.- Królowa podeszła do córki.- Powinnam widzieć, że od razu się tu zamkniesz.

-Mamo, my tu pracujemy...- zaczęła dziewczyna, ale matka jej przerwała.

-Oczywiście, ale masz już to ubrać.- Podała jej pokrowiec.- I masz na siebie uważać, bo jeśli się zabrudzisz, nie daruję.

-Mamo, muszę?

-To tradycja.

Shuri przerzuciła sobie pokrowiec przez ramię i ruszyła w stronę łazienki. Po drodze nachyliła się w stronę Hope i wyszeptała:

-Proszę, użyj swych zdolności i mnie uratuj.- Po czym ruszyła dalej. Mijając Lokiego, trzepnęła go pokrowcem, od razu go przy tym budząc, ku niezadowoleniu Petera. Najwidoczniej wizja Lokiego w kucykach, bardzo mu się spodobała.

-Wcale nie spałem- powiedział od razu gromowładny, rozglądając się przy tym naokoło.

-Ta jasne- odparła Wasp, chociaż wewnętrznie zastanawiała się, co Shuri miała na myśli, przez użycie swoich zdolności.

Co ona tak naprawdę potrafiła? Raczej wszystko, co było związane z byciem Wasp, nie wchodziło raczej w grę. I tak z resztą nie mogłaby jej pomóc. Zostawiła kostium i sprzęt w torbie na statku.

Wreszcie księżniczka wyszła z łazienki i wtedy do Hope dotarło, o co mogło jej chodzić. Kostium, który miała teraz na sobie, zdawał się jedynie tradycjonalny, a nie nowoczesny. Większość tradycyjnych ubrań miały to do siebie, że nie były zbytnio wygodnie, a mina Shuri jedynie to potwierdzała. W wyglądzie strój byłby nawet dość ładny, gdyby odjęto niektóre rzeczy, w tym całą tę wielgachną ilość koralików.

Tylko skąd księżniczka mogła w ogóle wiedzieć, że Hope dawniej dla zabawy zajmowała się szyciem i przerabianiem ubrań? To była jeden z sekretów, które trzymała w ukryciu już od lat. Maszyny do szycia nie tykała już od ponad pięciu lat. Nigdy nie chwaliła się zbytnio tym, co stworzyła, a większość wykonanych przez nią rzeczy lądowała od razu w śmietniku.

Księżniczka przeszła koło niej, rzucając kobiecie błagalne spojrzenie. Stanęła przed matką i jęknęła:

-Nie mogę oddychać.

-Gdybyś nie omijała przymiarek, może byłoby inaczej- odparła królowa, uważnie przyglądając się córce.

-Wysłałam wam wszystkie wymiary, które i tak się nie zmieniły.

Królowa już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale wpadła jej w słowo Okoye.

-Wasza wysokość, książę prosi o pani obecność.

Królowa spojrzała na generał i westchnęła.

-Shuri do godziny masz się zjawić w pałacu. Trzeba ci jeszcze włosy zrobić i... Tyle do zrobienia.

-Wyrobię się mamo, naprawdę.- Razem weszły na kilka schodów, po czym królowa i Okoye ruszyły do wyjścia. Kiedy tylko zniknęły z widoku, księżniczka obróciła się na pięcie i powiedziała- Peter, przestań udawać i się głośno śmiej, bo jeszcze się udusisz.

Hope spojrzała w stronę chłopaka i zobaczyła, jak ten dusi się, starając powstrzymać chichot. Kiedy jednak dostał pozwolenie księżniczki, wybuchł głośnym śmiechem.

-To, co teraz zaczniesz nucić pod nosem i przylecą do ciebie ptaszki, żeby ci uniżenie służyć?- zapytał, po czym znów się wybuchł śmiechem.

-Nie będę kraść poddanych Lokiemu- odparła dziewczyna, po czym spojrzała na chłopaka.- A ty, co? Znowu zasnąłeś? Czemu się nie śmiejesz?

Hope zerknęła na Lokiego, który z pokerową miną przyglądał się dziewczynie.

-Wiedz, że ja wśród wszystkich ludzi, rozumiem twój ból.

-Naprawdę?

-Wyobraź sobie, że nie jestem zbytnim fanem noszenia tony żelastwa, zwanej inaczej zbroją ceremonialną podczas każdej uroczystości.- Wstał i podszedł do księżniczki.- Ja się w niej żywcem gotuję, a ty się powoli dusisz. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że świat chce się nas pozbyć.

-Właśnie skoro już o tym mi przypomniałeś...- Dziewczyna obróciła i podbiegła do Wasp.- Hope ratuj!

-Dobra już tylko na to zerknę...- Kobieta ją obróciła i spojrzała na wiązania gorsetu.- Skąd ty właściwie o tym wiesz?

-Pierwszego dnia zszywałaś podszewkę w skafandrze- odparła od razu dziewczyna.- A kiedy Loki oberwał w ramię, rozcięłaś mu po szwie koszulę. Możesz coś z tym zrobić? Nie mogła poluzować tych sznurów.

-Mogłabym trochę ci to poluzować, ale będę musiała popruć trochę, żeby dostać się do wiązań.

-Zrób to! Błagam! Masz prawo! Nawet medal ci wręczę, za uratowanie życia księżniczki.

Hope uśmiechnęła się pod nosem. Dlatego właśnie Shuri wzięła ją ze sobą, a nie Starka. Miliarder nie dałby rady tego nawet zawiązać, nie mówiąc już o uczynieniu stroju chociaż trochę wygodniejszego.

-Loki załatw mi nożyczki i jakąś igłę. Peter skołuj trochę swojej sieci- od razu zaczęła wydawać polecenia.- A ty Shuri, będziesz musiała wciągnąć trochę brzuch.- Teraz liczyło się, tylko żeby nie nadziała się na igłę, ani przez zmęczenie nie zszyła złych fragmentów.

💥💥💥💥💥💥💥💥💥💥💥💥

Hej!

Przepraszam za taką długą przerwę...

Większość ludzi przez twoje przerwy już dawno porzuciła tą historię.

Więc przepraszam za przerwę. Mam nadzieję, ze nauczyciele już się uspokoili i nie zadają strasznie dużo. Oczywiście przy tym liczę, że wszyscy siedzą w domach, bądź w odizolowanych miejscach, gdzie nie trzeba spotykać ludzi.

Twoje marzenie tak?

Trochę tak.

Przy okazji liczę, że rozdział się podobał i do następnego.

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top