Alternatywne zakończenie

19 Października 2022

- Panie Stark? Nie wiem, co się dzieje... - Peter podszedł chwiejnie do mężczyzny, opadając w jego ramiona. - Panie Stark, proszę, pomóż mi... Nie chcę, nie chcę umierać, panie Stark. Proszę, nie chcę... - Kiedy jego nogi zaczęły powoli znikać, opadł w dół, patrząc na mężczyznę tymi wielkimi sarnimi oczami. - Przepraszam...


Tony nabrał głęboko powietrza, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się stało.


Stracił go...


Peter zniknął, rozsypał się niczym piasek przemykający przez palce, a on nie umiał go pochwycić.


Zawiódł go...


Obiecywał sobie, że ochroni dzieciaka przed wszelkim złem tego świata, ale nie zdołał.


Klęczał z rękami w miejscu, gdzie jeszcze nie tak dawno trzymał Peter'a, który błagał o pomoc, ratunek, a on nie zrobił nic. Nie chciał, nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Nie mógł go stracić, a jednak wystarczyło jedno pstryknięcie.


Thanos wygrał.


Peter odszedł...


Nie zwrócił uwagi na otoczenie, ani na nagły raban, który nadszedł zaraz po zniknięciu chłopaka. Nic nie miało znaczenia, bo stracił swojego dzieciaka.


- Stark, przestań się mazać i wstań. - Szorstki, dziwnie znajomy głos.


- Straciłem go na zawsze. - Jego własny głos brzmiał niczym z oddali. - Zabrał mojego dzieciaka...


- Znał poświęcenie, jakie niesie ze sobą bycie ziemskim bohaterem. - Mężczyzna przed nim westchnął ciężko. - Pokonaliśmy Thanos'a, gdy ty żaliłeś się nad swoim martwym towarzyszem. Lady Carol właśnie przymierza się do zniszczenia kamieni i kazała nam zabrać się stąd, bo nie jest pewna jak duża będzie implozja.


Tony nie chciał wracać na ziemię bez dzieciaka, którego zawiódł, ale wiedział, że nie ma wyboru. Nie kwestionował nawet, czemu Loki żyje. Już tyle razy wracał z martwych, że uznał tę kwestię za zbędną do kwestionowania. Chciał, żeby jego dzieciak mógł tak wrócić z martwych, uśmiechnąć się i rzucić jakimś głupim żartem z internetu.


Od czasu śmierci połowy ludzkości minęło pięć długich, bolesnych dni. Wysłuchiwał płaczu May, jej błagań i próśb, żeby przywrócił Peter'a. Ani razu jednak nie powiedziała, że to była wina Tony'ego, ale on sądził inaczej. Uważał, że nie zrobił wystarczająco dużo.


Mógł go ocalić, ale zawiódł...


Tony przesiedział większość czasu w warsztacie, skręcając kolejny bezsensowny i nikomu niepotrzebny strój. Dlaczego bezsensowny i niepotrzebny? Bo ten parzył kawę, cytował suche żarty z memów i puszczał głupie filmiki z internetu. Dokładnie, zrobił duży IronKawoMem, który nikomu nie był na nic potrzebny.


Loki z niewiadomego dla Tony'ego powodu, postanowił zamieszkać w Avengers Tower z nim i Pepper, bo jak twierdził i tak nie ma, gdzie się podziać, a tutaj było jemu wygodnie. Pepper zaś sądziła, że sam czuł się źle z powodu zniknięcia Peter'a i nie chciał zostać sam ze swoim żalem. Peter był wyjątkowym przyjacielem dla Boga Kłamstwa i pierwszym bohaterem, człowiekiem, który uwierzył w niego i dał szansę, nie zwracając na jego przeszłość. Po prostu uważał go za młodszego brata Thor'a, który ma super zdolność zmiany koloru skóry, gdy jest zimno.


- Hej, panie Stark. Tu Spiderman i mój codzienny raport! Dziś w sumie nie działo się nic ciekawego. Ktoś ukradł rower i w sumie go odstawiłem pod sklep z karteczką. Teraz jak o tym myślę, to może powinienem go odnieść na policję... Ahh, nie pomyślałem o tym wcześniej... Ogólnie to dziś był naprawdę nudny dzień!


Na ten moment Pepper weszła do warsztatu. Tony siedział w samochodzie, który kupił jako grat z zamiarem naprawy. Nie patrząc w jej kierunku, strzelił palcami, a Friday ponownie odtworzyła kolejną wiadomość.


- Hej, hej, hej, a cóż to?! Kolejny miesiąc mija i oto przybywam z następnym raportem dla pana~! Dostałem dziś od jednej pani churros za pomoc. Nigdy nie jadłem wcześniej churros, jest zabawne w smaku, ale nawet dobre.


- Tony, nie możesz sobie tego robić... - Westchnęła ciężko, gdy mężczyzna nawet nie zwrócił na nią uwagi. - Peter nie chciałby, żebyś to robił z jego powodu.


- Obiecałem go chronić i zawiodłem... - Mruknął, patrząc na obdartą, skórzaną kierownicę. - Gdybym lepiej się przygotował, to pokonalibyśmy Thanos'a zanim zniszczył połowę ludzkości i mojego syna.


Pepper zacisnęła mocno wargi w cienką linię. Tony jeszcze nigdy nie powiedział wprost, że Peter to jego syn, zawsze pomijał takie żarty milczeniem lub wywracał oczami, biadoląc, że to głupie i nie jest tak blisko z dzieciakiem. Utrata nastolatka zabolała go równie mocno jak większości ludzi, zwłaszcza tych z Nowego Jorku, gdy zrozumieli, że Spiderman nie wróci i zniknął wraz z połową ludzkości. Ludzie postawili dla niego pomnik upamiętniający skromnego bohatera z sąsiedztwa, który zawsze był chętny do pomocy w mniejszych sprawach niż atak kosmitów.


- Szefie masz przychodzące połączenie z budki telefonicznej z Kanady.


- Zrzuć je Friday. Pewnie kolejny idiota, który pomylił numery. - Przetarł twarz dłonią. - Nie wiem jak ja sobie bez niego poradzę, Pep... Peter nie zasłużył na to. Był za młody. On...


- Znał konsekwencje wyboru życia bohatera. - Loki pojawił się tuż obok nich.


- Loki do cholery! - Tony podskoczył i cisnął brudną szmatą w boga psot, ale ten zrobił zwinny unik. - Mógłbyś założyć sobie dzwonek na szyi, wiesz? Dawałbyś przynajmniej znaki, że jesteś niedaleko i nie dostawałbym zawału przy każdym twoim wyskakiwaniu z powietrza!


- To nie będzie potrzebne, zapewniam. - Loki uśmiechnął się sztywno. - Wasze dziwne pudło huczy od godziny na każdym, jak wy to nazywacie, ach, tak, kanale informacyjnym. Mówią o dziwnej anomalii i przeludnieniu niejakiego Meksyku oraz Kanady.


- Wiadomości już nie mają o czym gadać, to szukają czegoś innego do biadolenia. - Prychnął, wychodząc z samochodu. - Chce ktoś drinka?


- Prosiłbym, jeżeli to nie kłopot.


- Podziękuję, muszę być trzeźwa spisując kolejny raport firmy. - Pepper pokręciła głową. Próbowała uciec w pracę, co jak na razie wychodziło. - Może zamówimy dziś pizzę? Clint przyjdzie za około godzinę.


- Już tu jestem! - Clint wpadł jak burza do pomieszczenia, niemal nie niszcząc szklanych drzwi warsztatu. - Nie uwierzycie, co się stało! Ja... Sam nie wierzę!


- Szefie masz kolejny raz połączenie przychodzące z budki telefonicznej z Kanady. Jest to ten sam numer.


Tony wywrócił oczami z wyraźną frustracją. Machnął lekceważąco ręką.


- Daj go na głośnik, Friday. Dogadam temu dowcipnisiowi.


- Panie Stark?


Serce Tony'ego stanęło w miejscu, a coś ciężkiego spadło na samo dno żołądka. To nie możliwe, nie mógł być...


- Halo? Panie Stark, jest pan tam? Em, T-Tony?


- P... Peter?


- Hej... - Chłopak był wyraźnie niepewny. - Um, nie wiem, jak długo pogadamy, ale taka jedna miła pani dała mi kilka drobniaków i pomyślałem, że tylko pan będzie wiedział, co zrobić. - Ktoś w tle zaczął coś mówić, więc Peter na chwilę zamilkł. - Za dużo mówię? Wybacz, sierżancie Barnes, err, Bucky. Halo, słychać mnie jeszcze?


- Tak, tak słychać...


- Eee, nie wiem, jak to wyjaśnić, ale jestem w Kanadzie? I jest tu sporo ludzi, ale tak serio, sporo sporo ludzi, że ledwie byłem w stanie przejść pół kroku. I, no, byłby pan w stanie załatwić jakiś...? Ej!


Dało się słyszeć chwilowy szelest, a w następnej chwili odezwał się dojrzały, mocny głos mężczyzny.


- Tony, z tej strony James Barnes, Bucky, przyjaciel Steve'a Rogers'a. Ja, Peter i spora liczebność ludzi utknęliśmy w Kanadzie i podejrzewam, że to, co się wydarzyło w kosmosie z fioletowym arbuzem, o którym wspominali Peter i Shuri, musi mieć coś z tym wspólnego. Dasz radę załatwić transport lub ogarnąć Furby'ego?


- Fury'ego! Nie Furby'ego! - Peter wtrącił gdzieś w tle.


- Tak, Fury'ego. Czekamy przy budce obok sporego sklepu „Walmart"? Nie mamy już kasy, żeby dzwonić, więc dzięki za ewentualną pomoc.


- Postaram się to załatwić najszybciej jak się uda! - Tony niemal natychmiast odzyskał głos.


- Będziemy wdzięczni.


- Właśnie, to chciałem wam powiedzieć! - Clint zakrzyknął nagle z głupim uśmiechem. - Thanos jakimś debilnym cudem nie zlikwidował połowy ludzkości, a przeniósł ich do Kanady i Meksyku! Moja żona z dziećmi są w Meksyku i dosłownie pół godziny temu zadzwoniła do mnie, więc od razu przybiegłem tutaj.


- Nie mogłeś tak od razu?! - Tony wyrzucił ręce przed siebie, idąc w stronę wyjścia z warsztatu.


- Próbowałem, ale wolałeś odebrać telefon! - Oburzył się, zakładając ręce przed sobą.


Po kolejnych kilku godzinach i sporej pomocy władz wielu krajów oraz S.H.I.E.L.D. większość ludzi, która została odesłana do Kanady i Meksyku, wróciła do swoich domów. Peter i Shuri wybiegli z samolotu z piskiem, a za nim kręcący głową Bucky i głupio uśmiechająca się Wanda. Peter wpadł w objęcia Tony'ego, a Shuri swojego brata. Stark zaczął oglądać swojego dzieciaka z każdej możliwej strony, sprawdzając, czy naprawdę nic mu nie brakuje.


- Nie mogę uwierzyć, że żyjesz... - Tony wydusił przez ściśnięte gardło. - Że wszyscy żyjecie...


- Jak... Jak to w ogóle możliwe? - Pepper nie mogła powstrzymać łez. - Thanos miał w planie zabić połowę ludzkości, więc czemu odesłał wszystkich do Kanady i Meksyku?


Peter i Shuri wymienili głupie uśmiechy i jednocześnie parsknęli śmiechem. Dorośli ściągnęli brwi, nie całkiem rozumiejąc rozbawienie młodszych.


- Myślę, że to chyba nasza wina. - Peter wskazał na siebie i księżniczkę.


- Jak to? - T'Challa uniósł brew w górę. - Co zrobiliście?


- Em, wiecie... - Shuri zaśmiała się lekko zakłopotana. - Jak walczyliśmy z Peter'em i próbowaliśmy zabrać fioletowemu arbuzowi rękawicę z kamieniami, to krzyczeliśmy sobie nawzajem głupie żarty.


- Oh nie... - Król Wakandy położył dłoń na twarzy. Był załamany. - Vines?


- Vines. - Zawtórowali, szerząc się głupio.


- Krzyczałem do niej „Kanada!!".


- A ja krzyczałam w odpowiedzi „Meksyk!!".


- I chyba to utknęło fioletowemu w głowie. - Peter parsknął. - I następne co pamiętałem, to zimno, a potem otworzyłem oczy i byłem w śniegu obok Walmart. Gapił się na mnie jakiś koleś z hot-dog'iem w ręku, więc zapytałem „Przepraszam, gdzie jestem?", a on do mnie „Witaj w Kanadzie, ay~!" i po godzinie znalazłem Shuri i sierżan... Eeee, Bucky'ego.


- Yep. - Shuri przytaknęła z wyraźnym „p" na końcu. - Ostatecznie wyszło, że zamiast nas zabić, fioletowy arbuz odesłał ludzkość do Kanady i Meksyku. Śmieszne, nie?


- Pierwszy raz cieszę się, że jesteście z Generacji Z. - Tony westchnął ciężko, pocierając czoło. - Osiwieje kiedyś przez ciebie dzieciaku.


- Nie moja wina, po prostu jesteś stary, tato. - Prychnął.


Peter nagle zrobił się czerwony jak burak, a Shuri trąciła go łokciem z głupim uśmiechem.


- Peter, czy ty mnie nazwałeś „tatą"? - Uniósł brwi.


- Co? Pfff, nie! Nie, coś ty, panie St-Stark! - Zaśmiał się lekko histerycznie, próbując coś zrobić z rękami. - Lepiej pójdę zadzwonić do May, bo jest pewnie śmiertelnie przerażona moim brakiem, no... Właśnie, haha...


- To miłe, że myślisz o mnie jak o ojcu, Pete. - Uśmiechnął się szeroko. - Od dziś masz mówić mi per „tato" i nie przyjmuje już żadnego „pan Stark" czy „Tony", capiche?


- Nie odpuści mi pan, prawda?


- Nie ma szans.


Peter westchnął teatralnie, udając zrozpaczonego. Wszyscy zaśmiali się na jego reakcji. O lepsze zakończenie nie mogli prosić. Największe zło świata zostało pokonane. Tony odzyskał syna, a świat najmłodszego Avengers'a.


Koniec



★♡★♡★♡★♡★

Moje głupie pomysły kiedyś wpędzą mnie do grobu, przysięgam, ale naprawdę siedziało mi to w głowie od dawna i po prostu musiałam, wybaczcie 😂😂😂

A czemu Kanada i Meksyk? Nie wiem, jakoś tak mi się ubzdurało, że Shuri i Peter mogliby podczas walki, gdydby się poznali wcześniej oczywiście, robić głupie żarty i wołać "kanada" oraz "meksyk" dla beki i rozluźnienia sytuacji. 

Jestem pierolnięta, nie kwestionujmy tego, dziękuję 😂

Kocham was Kociaki

Ave~!

- TobiMilobi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top