Rozdział 12
Minęły dwa tygodnie odkąd Dafne i Steve oficjalnie zostali parą. Chociaż każdy zapamiętał o wiele lepiej Starka, który przez pięć minut skakał po kuchni krzycząc"Tak, Oł jeeeee. No nareszcie, jasna cholera minęło tyle czasu, ale w końcu... Oł jeee beybe!". Na wielki finał chwycił garnek i drewnianą łyżkę i zaczął nią bić o naczynie, wygrywając coś na kształt weselnego marsza.
-Kiedy ja mu powiedziałem, że jestem z Sarą nie zachowywał się tak-skwitował Thor.
Kiedy całe to przedstawienie się skończyło i Tony wrócił do swojego zwykłego stanu nienormalności Daf opowiedziała o tym jak to wszystko się potoczyło.
A teraz zostały już tylko jeden dzień do świąt.
Dafne stała na tarasie i spoglądała na miasto. Steve stanął obok niej.
-O czym myślisz?-Spytał.
-O nas. O mnie, o tobie.-Odparła spoglądając na niego swoimi zielonymi oczami.-Kiedyś wydawało mi się, że bohaterowie muszą być samotni. Wtedy nie można ich szantażować, nie mogą zagrozić, że odbiorą ci wszystko co kochasz. A potem poznałam ciebie. Zrozumiałam, że nikt nie może być sam.
Steve zmarszczył brwi.
-Dlaczego o tym myślisz?
-Sama nie wiem. Jakieś takie dziwne przeczucie...
przyciągnął ją do siebie i pocałował.
-Życie bez ciebie to nie życie-powiedział uśmiechając się-nikt mi tego życia nie odbierze.
****
-Widziałaś gdzieś Daf?-Spytał Kapitan Natashę.
-Wyszła pół godziny temu na spacer, zadzwonię do niej, żeby wracała.
-Ja już dzwoniłam-powiedziała Wanda-żeby spytać za ile wróci. Nie odebrała.
-Może poszła na cmentarz, są święta. Pewnie chciała odwiedzić tatę. Nie odbiera kiedy jest na cmentarzu-odparła Sara.W jej głowie pojawiła się pewna myśl. Czy coś mogło grozić jej siostrze?
-Dajmy jej czas, Dafne lubi znikać-powiedział Clint. Jeszcze nie zaczął się o nią martwić.
Zaczął jednak kiedy minęła godzina, później kolejna i kolejna. Sara i Thor poszli jej szukać do miasta. Kiedy wrócili nie mieli dobrych wiadomości. Wszyscy byli zbyt przejęci tym gdzie jest ich przyjaciółka. Rogers z każdą minutą był coraz bardziej przerażony. Gdzie ona była? Minęła siódma wieczorem. Nikt jednak nie zasiadł do wigilijnego stołu. Tony chcąc rozluźnić atmosferę włączył telewizor z nadzieją, że trafi na kolędy albo"Kevina samego w domu".
-Witaj Kapitanie-Na ekranie pojawiła się tak dobrze znana twarz Slegta. Jak uciekł? Czy ktoś mu pomógł? Czego chciał? To były tylko nieliczne z zbyt wielu pytań.-Wy nie wiecie czego chcę, jeszcze, ale ja wiem czego wy chcecie.
Odsunął się ukazując obraz Daf. Była związana i siedziała na krześle. Nikt z wyjątkiem Sary nie zwrócił uwagi na to, że nie była zakneblowana. Jej twarz wyrażała spokój i opanowanie. Nie była nawet trochę przestraszona.
-Dafne Adler. Kapitanie, czy to nie jest cały twój świat? Ty zniszczyłeś cały mój...
-On kłamie-przerwała Daf-nie słuchajcie go.
-Zamknij się-warknął-jak już mówiłem, zniszczyłeś cały mój świat. Masz czas do północy, żeby mnie znaleźć i uratować swoją ukochaną. Inaczej-wyjął pistolet. Jednak brunetka znów mu przerwała.
-Nie strzeli.
-Jeszcze jedno twoje słowo i zrobię to zanim twoi przyjaciele zdążą choćby krzyknąć.
-Które z nas wie lepiej, że nie strzelisz?
-Ostatni raz ci mówię...
-Nie strzeliłbyś do mnie... nie tak jak do mojego ojca...
Huk. Tylko huk. Później dźwięk pistoletu upuszczanego na podłogę i ekran zrobił się czarny.
****
Kula nie trafiła w jakieś ważne miejsce. Slegt źle wycelował. Kula trafiła w skrawek jej ramienia. Nie krzyknęła. Była w zbyt wielkim szoku. On nie mógł... nie potrafiłby... ale jednak. Strzelił. Mężczyzna natychmiast do niej podbiegł kończąc transmisję.
-Wszystko w porządku-w jego głosie słychać było przerażenie.
-Właśnie mnie postrzeliłeś-odpowiedziała dziewczyna-chyba umiesz odpowiedzieć na to pytanie.
Odwiązał ją i zaczął pospiesznie szukać apteczki. Opatrzył ranę.
-Jak na szefa mafii i zabójcę jesteś wyjątkowo słabym porywaczem. A tak z ciekawości to ile jeszcze razy planujesz mnie porwać?
-Inaczej nie sprowokował bym twojego taty do rozmowy.
-Normalni ludzie piszą SMS-y. Ty musisz porywać czyjąś córkę by z nim porozmawiać. A później go zabić.
-Myślisz, że nie żałowałem jego śmierci?!-w oczach mężczyzny zebrały się łzy-Nawet ty nie wiesz wszystkiego. Zabroniłem zestrzelać samolotu Willa. Szkoda, że nie przyleciał cię ratować swoim. Moi ludzie nie mieli pojęcia i zestrzelili samolot.
-To cię nie usprawiedliwia! Tam mógł być ktoś inny. Mogłeś pozbawić życia innego człowieka.
Po policzku dziewczyny spłynęła łza.
-Nie dostaniesz wybaczenia.
-Nie proszę o nie, nie ciebie.-powiedział chłodno.
-Myślisz, że moja matka ci wybaczy? O Sarze nie ma co mówić, nie ma pojęcia kim jesteś... kim byłeś dla nas, dla niej, dla mnie. Jesteś nikim.
-Byłem dla ciebie jak ojciec! To ja cię wychowałem, twojego ojca, a mojego przyjaciela nigdy nie było w domu. A twoja mama...
-Wiem, że mieliście romans-szepnęła-nie jestem głupia.
-Kochałem ją. Ale Will wyczuł tą relację i zakazał mi kontaktów z Marthą. Powiedział, że tylko tak możemy zachować naszą przyjaźń. Jeszcze jednym warunkiem było odsunięcie się od ciebie. Nie mogłem stracić was obu. A później Martha zaszła w ciąże. Musiałaś wiedzieć dlaczego zniknąłem. Sara jest moją córką. Gdy twój ojciec się dowiedział wrobił mnie w rolę, którą gram. Zamienił mnie w szefa mafii. Ściganego po całym kraju za przemycanie broni i morderstwa.
-Sara nigdy nie dowie się kim jesteś, przy odrobinie szczęścia moi przyjaciele też...
-A twój chłopak? Kto z nas wie lepiej, że spróbuje się ochronić nawet kosztem tego co do ciebie czuje?
-Ty nie chcesz zniszczyć jego świata, tylko mój-jej oczy były pełne łez.
-Nie. Chcę odzyskać mój, a Kapitan Rogers jest tylko pionkiem na szachownicy.
-A ty jesteś królem, którego zbiją Avengersi-warknęła.
-Nie prawda. Oni zwyczajnie będą zasłaniać, ciebie czyli królową. Nikt nie pomyśli o twojej siostrze, Damie, a przecież Dama może poruszać się gdzie chce i jak chce.
Dafne nie była związana. Mogła go powalić, uderzyć albo ogłuszyć. Potrafiła walczyć. Ale potrafiła też mówić. Nie chciała bić się z kimś kto należał do jej rodziny. Mimo wszystko nie chciała go krzywdzić.
-Tom, mama cię kochała. Kochała ciebie i tatę. I jeśli ty też ją kochałeś, to powinieneś zaakceptować jej wybór. To, że wybrała tatę. Jeśli wiesz co jest dobre dla naszej rodziny i jeśli chcesz w niej być, nie powiesz Sarze kim jesteś. Ani nikomu innemu. Gdy moi przyjaciele cię znajdą, a znajdą cię na pewno poddasz się i udasz, że stoczyłeś ze mną walkę, ale przegrałeś-jej ton był tak pewny siebie a słowa płynęły z taką szybkością, że można było pomyśleć, że napisała i ćwiczyła tę mowę wiele dni wcześniej.-Załatwię ci łagodną karę, a kiedy odsiedzisz swoje,kiedy zapłacisz za błędy, wrócisz. Wtedy i tylko wtedy Sara dowie się o twoim istnieniu w naszym życiu. Nie pozwolę ci znowu poróżnić naszej rodziny. Jasne?
****
-Nic ci nie jest?-Krzyknął Steve i objął dziewczynę.
-Nie, wszystko gra. Słabe więzy i lata wprawy. Niedługo zajmie się nim T.A.R.C.Z.A. i...
Przerwał jej mocny uścisk zapłakanej blondynki.
-Myślałam, że już cię nie zobaczę-wyszeptała Sara.
-Nic mi nie jest.
Było jeszcze wiele pytań o to co się zdarzyło, o jej samopoczucie i o jej stan psychiczny. Ale ona nie było w żadnym szoku ani nic podobnego. Slegt nic nie powiedział Avengersom. To był błąd. Rogers obwiniał się o to co się stało. Jedno kłamstwo może spowodować coś gorszego od śmierci. A gorsze jest tylko złamane serce.
****
-Co się dzieje?-Spytała Daf w biegu, żeby dotrzymać kroku Kapitanowi.-Unikasz mnie cały dzień.
-Musiałem pomyśleć.
-Nad czym?
-Miałaś rację. Bohater musi być sam, żeby inni nie mogli zagrozić jego bliskim. Mogłaś zginąć. Przeze mnie.
Daf osłupiała. Nie mogła powiedzieć mu prawdy. Nie mogła mu też pozwolić żyć w przekonaniu, że to jego wina. Nie mogła nic powiedzieć, więc najzwyczajniej milczała pozwalając by łzy zbierały się w jej oczach.
-Nie mogę cię narażać...
-To ja go pokonałam! Nic mi nie groziło.
-Postrzelił cię i porwał nie pierwszy raz.
-Ten pierwszy raz nie był z twojego powodu...
-Dafne-jego głos był twardy a wzrok chłodny-nie mogę cię stracić. To koniec.
-Właśnie straciłeś-powiedziała łamiącym się głosem i odbiegła do domu. Z impetem zatrzasnęła za sobą drzwi. Zapłakana poszła do kuchni, w której siedzieli Clint, Wanda i Tony.
-Załatw mi bilet do domu-powiedziała do Starka-na dzisiaj.
-Przecież wszyscy wracamy jutro-Wanda wyczuła, że coś jest nie tak.
-Dzisiaj-szepnęła brunetka i zwróciła w stronę schodów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top