Rozdział 11

Restauracja była wyjątkowo piękna. Jednak czy mogło być coś piękniejszego od Dafne? Dla Steve'a absolutnie nie. Gdy zeszła ze schodów w czerwonej sukience i czerwonych szpilkach z rozpuszczonymi włosami i lekkim makijażem nie potrafił wydusić z siebie choćby jednego słowa. A teraz siedział z nią przy stoliku jednej z włoskich knajp i patrzył na nią jak w obrazek. Tym razem ciężko było znaleźć jakieś wspólne tematy do rozmowy. Oboje byli podenerwowani. W końcu rozmowa zeszła (a raczej przeciągnęła się jak kwadratowa skrzynia po asfalcie) na temat Avengers. Rozmawiali o związkach i relacjach między bohaterami.

-Moim zdanie Nat pasuje do Clinta-powiedziała brunetka.

-A Wanda i Vision? 

-Nad tym ciężej się zastanowić-odparła-myślę, że...

W tym momencie przestała mówić. Do ich stolika podszedł kelner i zaczął coś mówić. Steve szczerze się zdziwił gdy Daf odpowiedziała po włosku. Kilka razy ta sytuacja się powtórzyła. Kapitan był zły... nie, zły to złe słowo. Był ZAZDROSNY. Takie uczucie rzadko mu towarzyszyło. Prawie nigdy. Miał ochotę zdzielić tego kelnera swoją tarczą. Gdy wychodzili kelner podszedł do Dafne i pocałował ją w policzek a ta odwzajemniła pocałunek. Nic nie powiedział, bo nie musiał. Jego mina mówiła wszystko. Otworzył z impetem drzwi i wyszedł. Brunetka skończyła rozmowę, pożegnała się i wybiegła za Rogersem.

-Co ci się stało?!-Krzyknęła.

-Nic-odburknął. 

-Jesteś zazdrosny. To widać. Jeśli chcesz wiedzieć dziękowałam mu za obsłużenie nas przez wieczór. Pocałował mnie a ja jego bo tak żegnają i witają się Włosi. Już ci mówiłam. Okłamuj wszystkich, ale nie mnie-powiedziała błagalnie. Dafne widziała tyle niedokonanych gestów, słyszała tyle niewypowiedzianych słów, ale nie potrafiła dostrzec tego co było oczywiste już dla każdego. Dlaczego? Może dlatego, że nie chciała tego widzieć.

-Dobrze-odparł podchodząc do niej-koniec kłamstw. Sama prawda. Kocham cię.

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko podeszła blisko i zbliżyła ich twarze. Steve bez namysłu złączył ich usta. 

-Ja też cię kocham-szepnęła Daf. Żadne z nich nie zauważyło nikłego błysku, nie usłyszało szelestu liści i nie dostrzegło ciemnej sylwetki, która przemknęła się w cieniu.

****

Sara leżała na łóżku i wzdychała raz po raz. Ta randka była cudowna. Już od dawna nie miała nikogo kogo by mogła pokochać, ani kogoś kto kochał ją. Każdy z jej byłych chłopaków służył jej jako opoka. Miejsce ucieczki od problemów. Ale teraz już nie mogła uciekać. Pogodziła się z siostrą i zaakceptowała śmierć ojca. No i rzecz jasna poznała Thora. Choć wciąż była pełna obaw i wątpliwości czy uda im się żyć w stałym związku ze względu  na jego pochodzenie. Była jednak pewna, że go kocha. To nie ulegało żadnym wątpliwością. 

Drzwi do pokoju otworzyły się i weszła przez nie daf. W dłoniach trzymała buty. Na twarzy miała ogromny uśmiech a w oczach rozmarzenie.

-No-powiedziała Sara-to która z nas pierwsza opowiada o swojej randce?

****

Pomieszczenie było ciemne, chłodne i straszne, tak samo jak osoba, która się w nim znajdowała. Mężczyzna był wysoki i umięśniony. Miał ciemną karnację i czarne, kręcone włosy. Jego oczy były niemalże czarne. Drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł wystraszony, niski człowieczek ze zdjęciem w ręce. Podszedł do mężczyzny.

-Co mi przyniosłeś?-Spytał głębokim basem.

-To o co prosiłeś Tom. Informacje.

Tom uniósł jedną brew. Wziął od niego zdjęcie.

-To nie jest możliwe-powiedział twardo.

-Takie są fakty. Jeśli chcesz zniszczyć cały jego świat twoja zemsta musi dosięgnąć jej. Ona jest jego światem. Tak jak Martha była twoim.

-Możesz odejść-powiedział Tom.

  Człowieczek podrapał się po karku. Odwrócił się w stronę wyjścia.

-I nie mów do mnie Tom. Tak mówiła do mnie rodzina. Mów mi Slegt.

Rzucił na podłogę zdjęcie Kapitana Ameryki i Dafne Adler, którzy stali przed włoską restauracją połączeni w pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top